W obronie Stanisława Piotrowicza - byłego prokuratora PRL, a dziś twarzy walki PiS z TK - poseł Jacek Sasin namawia, żeby nie "grzebać w życiorysach". Członek PiS nie jest zbyt wiarygodny w tej kwestii. Jego partia jednoznacznie kojarzy się ze sprawdzaniem życiorysów, a zwłaszcza szukaniem "komunistycznych" haków. Sprawdzamy, kto najbardziej lubi lustrować
Nie jest dobrym grzebanie w życiorysach, jest dobrym ocenianie postawy dziś.
23 lutego 2016 r. Konrad Piasecki w RMF FM zapytał Sasina, czy Polska zerwała z komunizmem. Sasin odpowiedział: "Nie przeprowadzono dekomunizacji, nie przeprowadzono lustracji". I dodał:
"dzisiaj wiemy, że wiele z tych dokumentów gdzieś krąży, w drugim obiegu, w jakiś dziwnych szafach i być może o wielu osobach po prostu nie wiemy".
Zapytany o tzw. agenturalną przeszłość Lecha Wałęsy stwierdził: "Ikony to powinny być osoby bez skazy. I takie symbole są, ale od dwudziestu kilku lat hołubiony jest człowiek, który ma potężną ciemną strefę swojego życiorysu".
Rozwinął postulat sprawdzania życiorysów:
"trzeba odtajnić, otworzyć wszystkie archiwa peerelowskie. Trzeba to zrobić, bo tę wiedzę musimy mieć, czy są jeszcze dzisiaj w życiu publicznym ludzie, którzy czynnie współpracowali z komunistyczną bezpieką.
I trzeba dzisiaj doprowadzić do tego, że wszystkie takie prywatne archiwa, jak Czesława Kiszczaka, znajdą się w państwowym zasobie". Wygląda więc na to, że - wbrew własnej rekomendacji - Sasin jest bardzo zainteresowany życiorysami osób, które uznaje za swoich wrogów czy oponentów.
Nie on jeden w partii rządzącej.
16 października 2005 r., tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich, Jacek Kurski, szef kampanii telewizyjnej kandydata PiS Lecha Kaczyńskiego, stwierdził: "poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Donalda Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu". Za tę wypowiedź dla "Angory" Kurski został wykluczony ze sztabu a nawet z PiS, ale "dziadek z Wehrmachtu" odegrał swoją rolę w kampanii, podobnie jak sączone twierdzenia, że Tusk jest "proniemiecki", że w jego domu mówiło się po niemiecku itp.
W marcu 2006 r., czyli już po przejęciu władzy, szef PiS, Jarosław Kaczyński stwierdził w Radiu Maryja:
"Nasza diagnoza została potwierdzona: mamy do czynienia z szybko budowanym sojuszem sił lewicowych, znów siły wywodzące się z Komunistycznej Partii Polski, bo takie reprezentuje pani Łuczywo [Helena, ówczesna wicenaczelna "Gazety Wyborczej"], są na pierwszej linii.
To one znów dyrygują, tym razem PO".
W 2007 r. weszła w życie ustawa lustracyjna (z 18 października 2006 r.). Lustracja objęła nowe grupy zawodowe, m.in. wszystkich naukowców i dziennikarzy, samorządowców, dyrektorów szkół. Dodatkowo ustawa wprowadzała pojęcie OZI (osobowe źródło informacji), w którym zrównywano świadomych współpracowników z rozpracowywanym przez bezpiekę źródłem.
Usunięcie OZI przeforsował prezydent Lech Kaczyński (nowelizacja z lutego 2007 r.), a rezygnację z lustracji niektórych grup i zawodów nakazał Trybunał Konstytucyjny, który w maju 2007 uznał część przepisów ustawy za niekonstytucyjne.
W 2015 r. Krzysztof Czabański, poseł PiS, do niedawna sekretarz w ministerstwie kultury, dziś przewodniczący Rady Mediów Narodowych zapowiedział sprawdzenie wszystkich dziennikarzy mediów publicznych:
"dla ludzi, którzy mają korzenie nie do zaakceptowania w mediach publicznych, a więc współpracę ze służbami specjalnymi państwa totalitarnego, albo pomylili zawód dziennikarza z pracą politycznego agitatora, nie powinno być miejsca w mediach publicznych".
Tradycjom lustracyjnym prawicowych formacji stało się zadość od razu po przejęciu władzy w 2015 r.
W lutym 2016 r. wicepremier i minister nauki, Jarosław Gowin, odkrywał pochodzenie uczestników marszu KOD. Zauważył "historyczny związek" między protestującymi, a środowiskiem komunistycznym i
sprecyzował, że chodziło mu o dziadka lidera KOD, Mateusza Kijowskiego: "był związany z komunistycznym aparatem represji".
Zaprotestowali naukowcy, których apel minister w pierwszej chwili zlekceważył. W końcu jednak przeprosił.
Wypowiedź Gowina była komentarzem do słów Jarosława Kaczyńskiego, który odbierając nagrodę "Człowieka roku" tygodnika "Wprost" odniósł się do krytyki partii rządzącej:
"Jeśli zanalizować sposób ataku na nas, łatwo dostrzec czasy stalinizmu".
Przykład z góry podchwytują lokalni działacze PiS. W lipcu 2016 r. radny z Poznania ujawnił przeszłość prezydenta miasta, Jacka Jaśkowiaka.
Uznał, że Jaśkowiak nie ma prawa porównywać rządów PiS do PRL, bo sam działał w Związku Młodzieży Wiejskiej.
Co gorsza, "w tej komunistycznej młodzieżówce pan prezydent nie był szeregowym członkiem, ponieważ taka przypadkowa osoba nie zostawała członkiem komisji rewizyjnej przy Wojewódzkim Zarządzie ZMW".
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Komentarze