0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / Agencja GazetaSławomir Kamiński / ...

W sprawie księdza pomówionego o molestowanie seksualne dzieci, nie wydawałem postanowienia o umorzeniu postępowania. Przypisywane mi wypowiedzi są nieprawdziwe, a dobór rzekomo wypowiadanych słów i ich kompilacja ma na celu ośmieszenie i zdyskredytowanie

oświadczenie,20 listopada 2015

Sprawdziliśmy

To jego prokuratura umorzyła sprawę. Wypowiedzi Piotrowicza są dobrze udokumentowane, ich wymowa jest jasna. Dyskredytują go bez żadnych "kompilacji"

Takie oświadczenie złożył w listopadzie 2015 roku Stanisław Piotrowicz, gdy portal gazeta.pl wypomniał mu historię sprzed 15 lat. Kierowana przez niego prokuratura okręgowa w Krośnie umorzyła w 2001 r. postępowanie wobec proboszcza z Tylawy, Michała M.

"Nigdy jako prokurator nie prowadziłem postępowania przygotowawczego w sprawie księdza pomówionego o molestowanie seksualne dzieci, a w szczególności nie wykonywałem w takim postępowaniu żadnych czynności procesowych, w tym również nie wydawałem postanowienia o umorzeniu postępowania (dowód: akta postępowania przygotowawczego). Przypisywane mi w tym kontekście wypowiedzi są również nieprawdziwe, a dobór rzekomo wypowiadanych słów i ich kompilacja ma na celu ośmieszenie i zdyskredytowanie".

"Autorów szkalujących mnie tekstów i tych, którzy je rozpowszechniają wzywam do ich usunięcia z przestrzeni publicznej. W przeciwnym wypadku podejmę zdecydowane kroki zmierzające do wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji prawnych" - grozi Piotrowicz.

Rzeczywiście, poseł przewodniczący dziś pracom Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka nie prowadził sprawy proboszcza z Tylawy. Był jednak przełożonym prowadzącego sprawę prokuratora, a w wypowiedziach publicznych przedstawiał umorzenie postępowania jako swoją decyzję.

Jego ówczesne wypowiedzi - zwłaszcza na konferencji 7 listopada 2001 roku - nie wymagają żadnej "kompilacji", by przedstawić go jako człowieka skrajnie stronniczego i bezwzględnego w argumentacji, bez śladu wrażliwości wobec ofiar molestowania.

Całowanie dziewczynek w usta przez proboszcza Piotrowicz bagatelizował: "dzieci dawały ciumka księdzu". Dotykanie miejsc intymnych uznał za przejaw "zdolności bioenergoterapeutycznych".

Konsekwentnie brał stronę proboszcza. Oraz Kościoła, który go bronił, na czele z abp Józefem Michalikiem, biskupem diecezji przemyskiej i (wtedy) wiceprzewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski.

Po interwencji Ministerstwa Sprawiedliwości i podjęciu na nowo sprawy przez prokuraturę w Jaśle ksiądz został w 2004 roku skazany na dwa lata więzienia (w zawieszeniu na pięć) za molestowanie sześciu dziewczynek.

Sprawę proboszcza z Tylawy formalnie prowadził prokurator Sławomir Merkwa.

OKO.press zapytało go, jak ocenia fakt, że prokurator Piotrowicz zrzuca na niego całą odpowiedzialność za decyzję o umorzeniu postępowania, choć było przecież inaczej. "Nie chcę wracać do tamtej sprawy, niech każdy sobie wyrobi własne zdanie na ten temat - odpowiedział - Nie namówi mnie pan do komentowania dzisiejszych wypowiedzi pana prokuratora Piotrowicza".

"A jak chodzi o konferencję, to było i jest normalne, że sprawy prowadzone przez prokuratorów przedstawia mediom rzecznik prokuratury lub jej szef" - dodał.

Piotrowicz człowiek sumienia i abp Michalika

Credo Piotrowicza słowa Jana Pawła II „Bądźcie ludźmi sumienia”, dlatego, jak deklaruje "w każdej sytuacji staram się być człowiekiem uczciwym i zawsze kieruję się głosem sumienia".

Piotrowicz, partyjny prokurator w czasach PRL, po 1989 roku zostaje gorliwym katolikiem i parafianinem. W 1992 r. współorganizuje krośnieńskie koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, do 2014 r. jest jego prezesem.

Współorganizuje krośnieńskie radio parafialne, miesięcznik parafialny "Przystań". W rubryce "O mnie" na swej stronie poselskiej Piotrowicz pisze, że jest członkiem Rady Społecznej Archidiecezji Przemyskiej. Jest także komentatorem w Radio Maryja i TV Trwam.

W kwietniu 2011 r. abp Józef Michalik wręczył mu złoty medal „PRO ECCLESIA PREMISLIENSI”, przyznawany "wiernym świeckim za działalność wiernych na rzecz Kościoła lokalnego". W informacji o odznaczeniu nie ma mowy o jego zaciętej obronie proboszcza z Tylawy.

Historia Tylawy - początek

W maju 2001 do "Gazety Wyborczej" zwraca się Lucyna Krawiecka. To żona grekokatolickiego księdza, która od lat mieszka z rodziną w Tylawie, społeczniczka z powołania. "Sama sobie z tym nie poradzę" - mówi. Krawiecka usłyszała zwierzenia kilku dziewczynek, którymi się opiekowała. Dowiedziała się, że ksiądz Michał M. całuje je w usta i wkłada rękę do majtek. W parafii niemal tradycją były noclegi dzieci w plebanii. Proboszcz sam je kąpał i układał do snu. Potwierdza to kilka dorosłych dziś kobiet.

Krawiecka nagrała wyznania dziewczynek i pojechała do arcybiskupa przemyskiego Józefa Michalika. Usłyszała, że rzuca oszczerstwa.

Arcybiskup dodał, że jeśli ma dowody, to powinna zgłosić się do prokuratury. Krawiecka właśnie to robi. Jej wniosek popiera katolicki zakonnik Michał L., który również rozmawiał z dziewczynkami.

Piszący ten artykuł tylawską sprawę zna z pierwszej ręki, m.in. redagował teksty Małgorzaty Bujary, dziennikarki z rzeszowskiego dodatku "Wyborczej". W czerwcu wysłuchaliśmy w redakcji "GW" taśmy z nagraniami.

Oto jeden z drastycznych fragmentów (były jeszcze gorsze):

"Pytanie: A powiedz, co ci ksiądz robił? Odpowiedź: No, do majteczek palce włożył. P: Tam do pupki, tak? O: Mhm. P: To bolało? O: Trochę musiało. I jeszcze całował. P: A jak całował? O: Jakby to powiedzieć. P: Możesz powiedzieć wszystko, po prostu. O: Wysuwał język".

Kościół kontratakuje

Pierwsze publikacje "Wyborczej" - bez nazwisk, nie pada nawet nazwa wsi - wywołują typową agresję. To reakcja obronna, gdy jakieś środowisko dowie się, że ważna dla niego postać dopuściła się molestowania seksualnego. Do Krawieckich dzwoni mężczyzna:

"Atakujecie świętego człowieka. Wiemy o waszych grzechach. Rozprawimy się z wami".

Prokuratura ustala, że telefony wykonywane były z plebanii w Dukli, gdzie mieszka przełożony księdza M. dziekan Stanisław S. (za telefony do Krawieckiej zostaje później skazany przez sąd, ale odwołuje się od wyroku).

Abp Józef Michalik w specjalnym liście do wiernych nazywa ks. Michała M. gorliwym kapłanem, do którego nie ma zastrzeżeń. Pisze o "znanej z antyklerykalizmu" "Gazecie", która świadomie wyrządziła krzywdę księdzu prałatowi. Michalik uznaje nawet, że autorzy i redaktorzy "Wyborczej" "wywodzą się od ojca kłamstwa".

W lipcu 2001 oskarżenie składa 38-letnia bezrobotna mieszkanka Tylawy, Ewa Orłowska. Twierdzi, że była w dzieciństwie krzywdzona przez proboszcza. Angażuje się też Komitet Ochrony Praw Dziecka z Rzeszowa i fundacja Zanim Nadejdzie Jutro z Sanoka.

Ksiądz nie daje za wygraną, w kazaniach powtarza, że dzieci, które na niego naskarżyły, mają grzech i muszą się z niego wyspowiadać. Po wsiach krążą listy z poparciem dla kapłana.

Trwa nagonka na tych, którzy poszli do prokuratury, i na dzieci, które oskarżyły w śledztwie proboszcza. Ludzie wytykają ich palcami, za Ewą Orłowską krzyczą: "Które dziecko masz z księdzem?!". O usunięcie księdza z parafii apeluje Zarząd Ogólnopolskiego Forum na rzecz Ofiar Przestępstw, a także niektórzy parafianie.

Beata Maziejuk pisze do abp. Michalika: "Przeraża mnie myśl, że dla opacznie pojętego dobra Kościoła my, Jego żywe ciało, zostaliśmy świadomie potraktowani jak trawa, po której przechodzi się ku wyższym celom, nie bacząc na szkody jej wyrządzane".

Prokuratura w Krośnie podczas śledztwa konfrontuje pokrzywdzonych z księdzem; dzieci muszą przy proboszczu opowiadać o swoich przeżyciach.

1 września 2001 ksiądz M. rozpoczyna rok szkolny; władze szkoły, gmina, kuratorium nie znajdują powodu, by zawiesić go w czynnościach nauczyciela. 7 listopada 2001 roku Stanisław Piotrowicz zwołuje konferencję prasową w swoim gabinecie prokuratora okręgowego.

Konferencja prasowa Piotrowicza

Zdumionym dziennikarzom Stanisław Piotrowicz ogłasza, że 30 października 2001 r. prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie"ponieważ czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego".

Podkreśla że świadkowie nie byli wiarygodni. Lucyna K.[Krawiecka] najpierw prosiła prokuraturę o dyskrecję, a potem sama "inspirowała teksty w gazetach". Na rzecz proboszcza, zdaniem Piotrowicza, przemawiają listy w obronie księdza wysyłane do prokuratury przez parafian.

Informuje, że w śledztwie zostały przesłuchane wszystkie osoby wskazane w doniesieniach, a także te, których nazwiska pojawiały się w kolejnych zeznaniach. Odsłuchano kasetę z nagranymi przez Lucynę Krawiecką trzema dziewczynkami i jedną 19-letnią osobą. "Dwie z małoletnich wycofały się podczas przesłuchania w prokuraturze - podaje Piotrowicz.

"Nagrania dzieci były analizowane przez dwóch psychologów, którzy uznali, że nie są wiarygodne".

Prokuratura uznaje też za niewiarygodne zeznania dorosłych pokrzywdzonych. Piotrowicz : "W pismach jawi się ona [Ewa Orłowska] jako obrończyni wszystkich ciemiężonych przez księdza dzieci. Podkreśla, że leży jej na sercu dobro tych dzieci, tymczasem okazuje się, że akurat toczy się postępowanie karne w sprawie znęcania się tej pani nad własnymi dziećmi. Zawiadomienie złożył były mąż pani Ewy O., przytaczając różne sytuacje, które jego zdaniem miały świadczyć o tym, że ona znęca się nad własnymi dziećmi".

Piotrowicz kilkakrotnie podkreśla, że większość świadków uważała za naturalne, że ksiądz bierze dzieci na kolana, przytula je, dotyka, całuje. "Nikogo to w tym środowisku nie raziło i sam ksiądz potwierdza te fakty. Ksiądz zaprzecza jednak, by miały one podtekst seksualny".

Zeznania o dotykaniu intymnych miejsc Piotrowicz tłumaczy tym, że "ksiądz ma zdolności bioenergoterapeutyczne. Pojawiały się też zeznania, że jeśli dziecko bolał brzuszek, to po dotknięciu przez księdza ból znikał".

Piotrowicz tłumaczy zwyczaj nocowania dzieci na plebanii: Dla dzieci nocowanie w obcym domu jest atrakcją. Kąpiel wynikała zaś z tego, że dzieci były brudne. Całowanie w usta według Piotrowicza było na zasadzie "daj ciumka" czy"gilgotanie brodą".

Piotrowicz podkreśla, że świadkowie oskarżający księdza zostali z nim przez prokuratora skonfrontowani.

Według Piotrowicza właściwym wyjaśnieniem było to, co kapłan powiedział podczas jednej z konfrontacji, że "zawsze był przy dzieciach przyzwoicie ubrany, a nawet gdyby mu się zdarzyło coś, co może się zdarzyć każdemu zdrowemu mężczyźnie, to zadbałby, by tego dziecko nie zauważyło".

Piotrowicz tłumaczy, że nie było podstaw prawnych do zbadania księdza przez biegłego psychologa. Być może ksiądz za daleko się posuwał w pewnych kwestiach, ja tego nie wiem, ale na to nie ma paragrafu.

Jedna z dziennikarek pyta, dlaczego nie została przeprowadzona wizja lokalna na plebanii. Jak się dowiedziała, ksiądz ubiera figurki świętych w dziecięce ciuszki. "To o niczym nie świadczy, w moim domu jest wiele zabawek ubranych w dziecinne ubranka" - odpowiada Piotrowicz.

Przeczytaj także:

Małgorzata Bujara: mówił, że sam jest ojcem

"Nie mogę zapomnieć tamtej historii, była najważniejszym tematem w mojej karierze dziennikarskiej. Konferencję pamiętam doskonale. Ciasno, masa dziennikarzy. Konferencja była długa, nerwowa, męcząca. Pan prokurator ogłosił decyzję o umorzeniu śledztwa i długo ją uzasadniał, bardzo emocjonalnie. Podkreślał, że jest absolutnie przekonany, że ksiądz nie jest winny. Że sam jest ojcem trojga dzieci i nigdy by nie dopuścił do umorzenia sprawy, gdyby miał wątpliwości, czy dzieciom nie stała się krzywda. Wspominał o własnym sumieniu.

W odpowiedzi na pytania dziennikarzy dezawuował świadków oskarżenia, przede wszystkim Ewę Orłowską, która odważyła się zeznawać przeciwko księdzu. To było bardzo nieprzyjemne, nosiło znamiona insynuacji.

Po konferencji zrobiłam z nim wywiad, w którym bronił decyzji o umorzeniu, jakby była jego własną. Nikt nie miał wątpliwości, że to Piotrowicz decydował.

Wywiad o "dawaniu ciumka"

W wywiadzie dla "Wyborczej" (ukazał się 8 listopada 2001 r.) Piotrowicz twierdzi, że zachowanie księdza - na zasadzie "daj ciumka księdzu"- go osobiście nie razi i że nikt nie czuł się skrzywdzony. Zapytany, czy ta sprawa nie przerosła prokuratury w Krośnie odpowiedział: "Ja już prowadziłem śledztwa, jakich wcześniej nikt w Polsce nie prowadził. I nikt ich od nas nie przejmował".

Wywiad ze Stanisławem Piotrowiczem "Gazeta Wyborcza", 8 listopada 2001

Małgorzata Bujara: Co to jest molestowanie seksualne? Stanisław Piotrowicz, szef krośnieńskiej prokuratury: Musi się odbywać na tle seksualnym. Nie bez znaczenia jest tu krąg kulturowy. Zachowanie księdza - przytulanie, całowanie, a także zabieranie dzieci na plebanię trwało kilkadziesiąt lat. Nigdy wcześniej nikt nie miał zastrzeżeń, uważano to za normalne. A według Pana? - Osobiście też takie zachowanie mnie nie razi. Nawet całowanie w usta? - Z tymi ustami to się pojawiło na zasadzie "daj ciumka" i dzieci dawały "ciumka" księdzu. Nikt nie czuł się skrzywdzony. Jedna z kobiet opowiadała mi o snach, które ją prześladowały, a ich bohaterem był ksiądz... - To dlaczego przez tyle lat do księdza chodziła? Czy skrzywdzony brnie dalej? Czyli według Pana to spisek przeciw księdzu? - Nie mam dowodów, by powiedzieć, kto jakimi motywami się kierował. A może ta sprawa trochę przerosła prokuraturę w Krośnie? - To nie zależało od naszej decyzji. Ja już prowadziłem śledztwa, jakich wcześniej nikt w Polsce nie prowadził. I nikt ich od nas nie przejmował.

Rozmawiała Małgorzata Bujara

Po decyzji Piotrowicza "Wyborcza" pytała retorycznie:

"Pytam prokuratora Piotrowicza, dyrektora gminnej szkoły Aleksandra Kosiora i biskupa Józefa Michalika, czy są zadowoleni, że dzieci w Tylawie będą dalej uczyć się religii od księdza proboszcza? Że będą go nadal odwiedzać w parafii?

Czy tak wygląda triumf prawa, wiary i sprawiedliwości? Czy Kościół jest dumny, że uniknął oskarżenia?"

Od początku tej strasznej sprawy pełne zaufanie budziły relacje dzieci i ich rodziców z podkarpackiej parafii Tylawa. Zwłaszcza po tym, jak w czerwcu wysłuchaliśmy w redakcji nagrań rozmów z dziećmi. Uznaliśmy je za zbyt drastyczne, by je publikować.

Za wiarygodne uznaliśmy też relacje dwojga ludzi, którzy wystąpili w obronie dzieci. Liczne rozmowy z Michałem, krakowskim zakonnikiem, i Lucyną, żoną greckokatolickiego proboszcza z gminy Dukla, upewniały, że to ludzie dojrzali, odpowiedzialni, a przy tym ideowi, pełni poświęcenia.

Do dziś nie potrafię sobie wyobrazić, jakie miałyby być powody spisku wymierzonego w księdza, który niczym - poza niewłaściwymi kontaktami z dziećmi - nie naraził się społeczności. Nawet jego przeciwnicy przyznawali, że ma zasługi i jest po chrześcijańsku skromny, gdy np. idzie o sprawy materialne.

Po co dorośli i dzieci mieliby kłamać, opowiadając o czynach bezwstydnych? I jeszcze trwać przy nich przez pięć miesięcy od ujawnienia sprawy przez "Gazetę", gdy tymczasem ksiądz proboszcz prowadził kontrofensywę w kazaniach ("Drodzy parafianie, gdybym ja był winny, tobym nie stał za tym ołtarzem"). Na lekcjach religii w miejscowej szkole obwiniał "swych prześladowców", żądając od dzieci, by spowiadały się "z grzechu", jakim było oskarżenie go.

Za skandaliczną uważam reakcję szkoły i władz edukacyjnych, które dopuściły, by ksiądz proboszcz 1 września wrócił do nauczania w państwowej szkole. Podobnie oceniam reakcje Kościoła katolickiego. Arcybiskup przemyski Józef Michalik znalazł słowa potępienia tylko wobec "Gazety Wyborczej", której artykuły uznał za powstające z inspiracji... "ojca kłamstwa", czyli szatana.

Szkoda, że sprawa z Dukli nie stała się w Polsce, przynajmniej na razie, początkiem takiego rachunku sumienia, jakiego dokonały niektóre Kościoły w Europie.

Imponuje stanowczość episkopatu Francji, który w czerwcu opowiedział się za "ostrzejszą walką ze zjawiskami pedofilii wśród duchowieństwa", przypominając, że na 25 tys. francuskich księży stwierdzono ok. 30 tego rodzaju przypadków. W środę popielcową roku 2000 abp Desmond Connel w jakże katolickiej Irlandii prosił w imieniu Kościoła o wybaczenie ofiary molestowania seksualnego przez księży (48 przypadków w latach 1980-98). Tak buduje się wiarygodność.

Także postępowanie prokuratury budzi wątpliwości. Przesłuchania trwały zbyt długo, bez zachowania koniecznej dyskrecji. Wręcz przeciwnie - dowożono dzieci ze szkoły, demaskując je. Prokurator dokonywał swego rodzaju konfrontacji świadków z samym księdzem. Być może chciał sprawdzić siłę ewentualnych dowodów, którymi mógł dysponować w sądzie, ale zapomniał, że w takich sprawach sądy chronią świadków, szczególnie nieletnich, przed konfrontacją ze sprawcą.

Nie kierując wczoraj sprawy księdza do sądu, prokurator Stanisław Piotrowicz dał wyjaśnienia, które są bulwersujące. Nie zakwestionował relacji osób dorosłych, jak były molestowane przed laty, ale uznał, że sprawa się przedawniła. Ksiądz potwierdził, iż przytulał, całował i kąpał na plebanii dziewczynki, ale prokurator nie znalazł dowodów, że czerpał z tego przyjemność seksualną.

Tylko w swoim sumieniu prokurator wie, ile w jego decyzji było przekonania, że nie obroni oskarżenia w sądzie, ile koniunkturalizmu, by nie narażać się obrońcom księdza, a ile lęku czy niesmaku przed ujawnianiem obrzydliwej patologii, w dodatku dotyczącej osoby duchownej.

Przeciw każdemu ujawnieniu molestowania seksualnego - czy sprawcą jest ojciec ofiary, nauczyciel, wychowawca na koloniach, czy ksiądz - działają potężne siły.

Rodziny, lokalne społeczności czy grupy zawodowe próbują ukryć ten wstydliwy fakt, ba, same ofiary często rezygnują z dochodzenia sprawiedliwości, zawstydzone bądź zniechęcone dodatkowym stresem, jaki temu towarzyszy.

Kobiety z Dukli opowiadały, jak wołano za nimi: "To ta zgwałcona przez księdza". Dlatego właśnie z takim wzruszeniem i uznaniem śledziliśmy Twoją, bracie Michale, i Twoją, Lucyno, walkę o dobro dzieci. Przegraliście, a wraz z Wami przegrała "Gazeta". Ponieśliście już konsekwencje. Ale nie mieliście wyjścia, skoro - jak pisała Lucyna - chodziło Wam o "sumienie, które nie pozwala milczeć. Sumienie, jak uczy Kościół, zobowiązuje nas do takiej postawy. Zawsze starałam się tak czynić i nic nie zmieni takiego przekonania".

Chodziło także o "troskę o dobro >>tych najmniejszych<<, troskę nie tylko o stan ich psychiki, ale przede wszystkim o ich wiarę". I o "chęć realizowania chrześcijańskiego powołania".

Wielki szacunek budzi też odwaga tych wszystkich dorosłych i dzieci, którzy zdecydowali się opowiedzieć dziennikarzom i prokuratorom, jak było naprawdę.

Chylimy czoła przed panią Beatą Maziejuk, która błagała abp. Michalika o nowego katechetę. Załamana stwierdzała: "Nasz proboszcz, obdarzony ślepym zaufaniem i poparciem Waszej Ekscelencji, pozbawiony został szansy na zachowanie twarzy i możliwości godnego odejścia z parafii". Oraz: "Przypuszczam, że nikt z hierarchów nie próbuje sobie nawet wyobrazić tych skłóconych wsi, tych awantur i wyzwisk pod szkołą w obronie księdza. Są listy i kontrlisty z podpisami rodziców. Są wystraszone i zdezorientowane dzieci, podkarmiane na lekcjach religii lizakami, raczone opowieściami o prokuraturze przez wytrąconego do reszty z równowagi księdza. Nikt o nich nie myśli".

Z ubolewaniem myślę o nieszczęsnym, niemłodym już księdzu, który przecież nie jest, nie może się czuć moralnym zwycięzcą.

Pytam prokuratora Piotrowicza, dyrektora gminnej szkoły Aleksandra Kosiora i biskupa Józefa Michalika, czy są zadowoleni, że dzieci w Tylawie będą dalej uczyć się religii od księdza proboszcza? Że będą go może nadal odwiedzać w parafii? Czy tak wygląda triumf prawa, wiary i sprawiedliwości? Czy Kościół jest dumny, że uniknął oskarżenia?

Nie wiem już komu, po raz kolejny w "Gazecie" stawiam pytanie najważniejsze: co będzie z dziećmi?

Kto się boi Ewy O.

38-letnia bezrobotna odważyła się wystąpić przeciw proboszczowi

Kiedy ludzie dowiedzieli się, że oskarżyła księdza, zaczęli zbierać podpisy, że się źle prowadzi, że trzeba jej dzieci odebrać, bo o nie nie dba. Proboszcz złożył przeciw niej doniesienie o fałszywe oskarżenia. Były mąż oskarżył ją, że znęca się nad dziećmi. - Ja nie ustąpię - mówi Ewa - to, co powiedziałam o księdzu, to prawda!

Mszana, uboga wieś w parafii Tylawa (Podkarpackie). Obok wiejskich chałup stoi kilka odrapanych, popegeerowskich bloków. W jednym z nich mieszka 38-letnia Ewa Orłowska. Blok straszy brudną klatką schodową, niemalowanymi od lat ścianami. W mieszkaniu biednie - stare meble i sprzęty. Na półkach kolorowe zdjęcia roześmianych dzieci i święte obrazki.

Ewa ma włosy upięte w kuc. Na szyi złoty łańcuszek z medalikiem. Najstarsza córka jest już poza domem, ma własną rodzinę. Ewa z mężem nie żyje od pięciu lat, dwa lata temu wzięli rozwód. Sąd zasądził od ojca alimenty na dzieci, dostają je z funduszu ZUS-owskiego, w sumie 1160 zł na siedmioro dzieci. Wcześniej pracowała przy dojeniu krów w PGR, teraz żyje z różnych dorywczych prac. Sama pochodzi z wielodzietnej rodziny, ojciec pił.

"Ewa O. powiada, że spała u księdza na plebanii, ale w zasadzie u księdza na plebanii spały też inne dziewczynki. Przesłuchane w tej sprawie osoby, łącznie z tą Ewą, nie potwierdziły, żeby na plebanii ksiądz dopuścił się względem nich czynów lubieżnych" - tak Stanisław Piotrowicz, szef Prokuratury Rejonowej w Krośnie, charakteryzował ją, gdy podczas konferencji prasowej na początku listopada uzasadniał decyzję o umorzeniu sprawy.

Gdy latem usłyszała, że prokurator w Krośnie bada sprawę proboszcza z Tylawy, pojechała i ona. Zeznała, że i ją ksiądz dotykał, całował, pieścił, gdy była małą dziewczynką. Że spała u niego na plebanii. Opowiedziała o tym "Gazecie". Wystąpiła w telewizji - bez nazwiska i twarzy. Teraz macha ręką i zgadza się na ujawnienie nazwiska: - I tak mnie prokurator przed dziennikarzami wymienił, wszystko mi jedno.

Zaczęli zbierać podpisy

Po tym, jak ludzie dowiedzieli się, że obciążyła księdza, zaczęto zbierać podpisy, że się źle prowadzi, że o dzieci nie dba, że powinno się jej je odebrać. To ją przeraziło. Wkrótce ksiądz wniósł przeciwko Orłowskiej oskarżenie: o zniesławienie go i o to, że została przekupiona.

Prokurator Piotrowicz: "Wielu świadków mówi o tym, że od pewnego czasu bardzo ożywione kontakty pani Lucyna prowadzi właśnie z panią Ewą O. Mówią o tym, że ponoć miała jej obiecać duże pieniądze za zeznania przeciwko księdzu. Mówią, że pani Ewa O. jest w ostatnim czasie bardzo obdarowywana przez panią Lucynę. Między innymi mówią o pralce i jakichś innych paczkach".

Lucyna K., żona greckokatolickiego księdza (oboje do niedawna mieszkali w tylawskiej parafii), w maju jako pierwsza złożyła przeciwko proboszczowi doniesienie. Prowadziła działalność charytatywną. Korzystały dziesiątki rodzin, również Ewa.

- Mąż Lucyny pytał ludzi, czy ktoś nie potrzebuje mebli i używanej pralki, bo mają do oddania. Zgłosiłam się po pralkę. Następnego dnia sąsiadka mi ją przywiozła. Potem, przed Wielkanocą, dostałam paczkę żywnościową od Lucyny. Osiem rodzin z Mszany wtedy takie dostało. Nawet mnie w domu nie było, bo byłam z dzieckiem w szpitalu. Lucyny nie znałam osobiście. Słyszałam, że dary wozi, że chciała obiady w szkole załatwić, ale jej dyrektor nie pozwolił. Kiedy dowiedziałam się, że ona przeciwko księdzu do prokuratury poszła, przekazałam przez sąsiada, że się chcę z nią spotkać i porozmawiać - Ewa opowiada o tym jednym tchem.

Mówili: dała się przekupić

Komentuje też owe "ożywione kontakty" z Lucyną i paczki: - Lucyna przyjeżdżała do mnie. Podtrzymywała mnie na duchu razem z fundacją z Sanoka. Zdarzyło się, że z fundacji przywieźli mi paczki z ciuchami dla dzieci. Lucyna pomagała je wnosić. A potem we wsi mówili, że to drogie rzeczy i że Lucyna dała mi 100 milionów.

Lucyna K.: - Ewę Orłowską poznałam już po złożeniu doniesienia przeciwko księdzu. Po tym, jak opowiedziała mi o swoich doświadczeniach, zbliżyłyśmy się. Ta sprawa zbliżyła mnie zresztą z wieloma rodzinami. Aby uniknąć podejrzeń, nie przekazywałam jej odtąd jednak żadnych darów. Ewa zresztą nie należy do grona osób i rodzin, które dostały od nas dużo.

Niektórzy sąsiedzi nadal jednak utrzymują, że Lucyna Ewę przekupiła: - Ta Orłowska z księdzem dobrze żyła do czasu, aż pojawiła się we wsi Lucyna K. I dała się przekupić, za te ciuchy, za jedzenie, zaczęła przeciwko księdzu mówić - twierdzi Maria Bąk.

Ewa: - Gdzie miałam chodzić do kościoła, u kogo się spowiadać, od kogo przyjmować komunię? Kościół jest dla mnie ważny, a ksiądz był tu od tak wielu lat i wydawało się, że będzie już zawsze.

Prokurator Piotrowicz: "Ewa O. kieruje pisma do różnych instytucji. Wynikałoby z nich, że jest osobą bardzo elokwentną, bo pisma są bardzo ładnie, zgrabnie pod względem stylistycznym i treściowym napisane. Tymczasem jej intelekt jest oceniany dość nisko, i to nawet przez rodzinę. Może wspomnę, że są tam jakieś obciążenia dziedziczne, chodziła do szkoły specjalnej. Można powiedzieć, że charakter tych pism pod względem treści i stylu jest jakby ponad tą panią".

- Ewa przeszła ogromną drogę od urodzenia i wychowania do tego, kim jest teraz, do takiego stanu ducha. Jej start był przecież tak trudny. Ma głębokie, własne przemyślenia, umie analizować, wyciągać wnioski. To mądra kobieta - ocenia jej sąsiadka Beata Maziejuk.

- Dzieciom zawsze powtarzam: pamiętajcie, że to wasz ojciec. Ale on, wtedy gdy mnie ciąga po sądach, kupuje coś dzieciom - mówi Ewa. - Teraz też mnie podał na policję, że znęcam się nad dziećmi fizycznie i psychicznie. Szczególnie że się nad Witusiem znęcam, bo on jest chory. Pokazuje dokumentację choroby Witka, który leczy się w pięciu poradniach. Dwa lata temu były mąż wystąpił do sądu, by dzieciom dać kuratora sądowego, bo matka się nimi nie opiekuje. Sąd odrzucił wniosek.

Dzieci odwiedzają czasem ojca. - Mama, tata mi rower kupił! - obwieścił po powrocie w ostatnią sobotę 11-letni Witek.

Były mąż nie wierzy Ewie, nie wierzy w tę historię z księdzem: - Ja już nikomu nie wierzę. W sądzie też przegrałem. W sądzie matka zawsze wygrywa, dzieci nic nie powiedzą, bo są zastraszone - mówi. Prokurator Piotrowicz: "W pismach jawi się ona jako obrończyni wszystkich ciemiężonych przez księdza dzieci. Podkreśla, że leży jej na sercu dobro tych dzieci, tymczasem okazuje się, że akurat toczy się postępowanie karne w sprawie znęcania się tej pani nad własnymi dziećmi. Zawiadomienie złożył były mąż pani Ewy O., przytaczając różne sytuacje, które jego zdaniem miały świadczyć o tym, że ona znęca się nad własnymi dziećmi".

Żółty samochód we wsi

- Jej dzieci są ciepłe, miłe i zawsze uprzejme. Na tej wsi w każdej niemal rodzinie krzyczy się na dzieci, słychać wrzaski z każdego domu. A Ewa uchodzi za matkę, która dużo mniej się wydziera - twierdzi pani Maziejuk. Dyrektor szkoły w Tylawie Aleksander Kosior: - Dzieci pani Orłowskiej są grzeczne, dobrze ubrane. Wiadomo nam, że to rodzina biedna, ale nie miałem żadnych sygnałów ani od wychowawcy, ani od samych dzieci, by matka się miała nad nimi znęcać czy je zaniedbywać. Nie miałem też własnych tego typu obserwacji. Do kuchni wchodzi Dominik, przytula się do mamy. - Ja nie ustąpię, to co powiedziałam o księdzu, to prawda. A sąsiadki do mnie, że się w bagno pakuję, że powinnam się wycofać - skarży się Ewa. Rozmawiała z sąsiadkami, które też brały dary od Lucyny K., a teraz udają, że nie. - Pytam, czemu tego nie powiedzą w prokuraturze, a one na to: "No co ty, przecież to wstyd". W Mszanie byłyśmy w sobotę, 17 listopada. Od tej pory po wsi krąży plotka, że w sobotę przyjechała do Orłowskiej Lucyna K. Na pewno ona, bo takim samochodem żółtym, dużym. Poszła do niej do mieszkania i dała Witusiowi rower, a Ewie 100 milionów. Potem pojechała do męża Ewy i nakazała mu wycofać doniesienie złożone przeciwko żonie... W rzeczywistości to chodziło o nas - przyjechałyśmy żółtym citroenem berlingo, Lucyna jeździ - też żółtym - renault kangoo.

Pół roku sprawy molestowania

5 czerwca 2001. Prokuratura Rejonowa w Krośnie rozpoczęła postępowanie w sprawie molestowania seksualnego dziewczynek przez proboszcza parafii Tylawa. Doniesienie złożyła Lucyna K. i krakowski zakonnik Michał L. Ich pisma poparł rzeszowski oddział Komitetu Obrony Praw Dziecka. Po zbadaniu sprawy wniosek o ściganie karne księdza wystosowała też fundacja Zanim Nadejdzie Jutro z Sanoka. Prokuratura umorzyła jednak śledztwo. Stwierdziła, że ksiądz całował, przytulał, dotykał dzieci, że nie tylko nocowały u niego dzieci na plebanii, ale jeszcze sam je mył. Jednak zdaniem prokuratorów te czyny nie miały podtekstu seksualnego. W kilka dni po umorzeniu nadrzędna wobec niej prokuratura okręgowa uznała, że decyzja była przedwczesna i nakazała prowadzić śledztwo nadal. Następnie zostało ono przekazane Prokuraturze Rejonowej w Jaśle.

Autorki: Małgorzata Bujara, Małgorzata Froń

Źródło: "Gazeta Wyborcza", 29 listopada 2011

Lucyna Krawiecka: chciał nas publicznie zlinczować

Lucyna Krawiecka, która jako pierwsza wystąpiła w obronie dzieci, mówi OKO.press:

"Mieliśmy przekonanie, że prokurator Piotrowicz kręci tym wszystkim. Na tej konferencji opowiadał różne rzeczy o mnie, na przykład, że chciałam wygryźć księdza, żeby pracować szkole jako katechetka. Jako grekokatoliczka nawet bym chyba nie mogła, to było wyssane z palca. A on to ogłosił dziennikarzom".

"Także o Ewie Orłowskiej powtarzał takie ploty, jestem pewna, że wiedział, że to bzdety. Chciał nas publicznie zlinczować. Odebrałam, że jest podłym człowiekiem, który nie ma nic wspólnego z prawem i sprawiedliwością. Strasznie podły człowiek.

2004. Proboszcz skazany za molestowanie sześciu dziewczynek

25 czerwca 2004 roku, w trzy lata od ujawnienia skandalu w Tylawie, Sąd Rejonowy w Krośnie skazał 65-letniego ks. M. na dwa lata więzienia z zawieszeniem na pięć za molestowanie sześciu dziewczynek.

Ksiądz nie przyznał się do winy, ale też nie odwoływał się. Sąd potwierdził, że kapłan wkładał ręce pod bluzki dziewczynek i dotykał ich piersi, wkładał ręce do majtek i dotykał krocza, całował, wkładał palec do pochwy. Sąd zakazał też księdzu wykonywania zawodu nauczyciela, opiekuna i wychowawcy dzieci przez osiem lat.

30 października 2001. Prokurator rejonowy Stanislaw Piotrowicz umarza postępowanie. Ksiądz wprawdzie całował dzieci, nieprzyzwoicie je dotykał, a także kąpał na plebanii, ale "nie miało to podłoża seksualnego". Stanisław Piotrowicz, szef krośnieńskiej prokuratury rejonowej, wyjaśnia zdziwionym dziennikarzom, że pocałunki księdza były na zasadzie "daj ciumka" czy "gilgotania brodą", miały ojcowski charakter.

9 listopada 2001 r. Biuro Informacji Ministerstwa Sprawiedliwości "uprzejmie informuje, że Prokurator Okręgowy w Krośnie zlecił w dniu 9 listopada br. Prokuratorowi Rejonowemu w Krośnie podjęcie na nowo i kontynuowanie postępowania przygotowawczego w sprawie seksualnego molestowania dzieci przez księdza Parafii Rzymskokatolickiej w Tylawie. Decyzję o umorzeniu śledztwa w tej sprawie uznano za przedwczesną i niepoprzedzoną pełnym wyjaśnieniem wszystkich istotnych okoliczności sprawy".

W listopadzie 2001 Prokuratura Okręgowa w Krośnie przekazała sprawę prokuraturze w Jaśle. "Taka decyzja była oczywista - mówi "Wyborczej" dyrektor departamentu postępowania przygotowawczego Prokuratury Krajowej Jerzy Ziętek - ponieważ prokuratura rejonowa umorzyła śledztwo, nie przeprowadzając czynności, które wcześniej zlecił jej prokurator okręgowy". Według nieoficjalnych informacji m.in. zlekceważone zostały wnioski prokuratury okręgowej, by proboszcz został przesłuchany jako podejrzany, a nie tylko jako świadek.

Piotrowicz nie chce komentować decyzji Prokuratury Okręgowej. "Ja mogę być tylko zaskoczony" - mówi "Wyborczej".

Prokuratura w Jaśle gruntownie przesłuchuje świadków, zeznania dzieci nagrywa na wideo. Materiał oceniają dwa zespoły biegłych: z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie i poradni seksuologicznej Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Ich opinie pozwalają prokuraturze na postawienie księdzu zarzutu molestowania dziewczynek.

Grudzień 2001. Ksiądz rezygnuje z pracy w szkole, odchodzi na zwolnienie lekarskie. Nadal jednak mieszka w Tylawie, odprawia msze, spowiada, udziela komunii.

W marcu 2002 r. prokuratura w Brzozowie ustala, że 5 czerwca telefonicznie nękał Krawieckich dziekan dukielski ks. Stanisław S.; kieruje tę sprawę do sądu. Umarza też oba postępowania przeciwko Orłowskiej

W lipcu 2002 r. prokuratura jasielska wszczyna postępowanie w sprawie presji wywieranej przez księdza M. na świadków z parafii w związku z toczącym się śledztwem o molestowanie. Prokuratura uważa, że ksiądz M. dopuścił się molestowania wobec co najmniej sześciu dziewczynek.

Lipiec 2002 Opinia biegłej, na podstawie której w 2001 roku umorzono śledztwo, zostaje zdyskwalifikowana przez Instytut Ekspertyz Sądowych. Instytut jednoznacznie stwierdza, że relacje dzieci, które mówiły o molestowaniu, są wiarygodne.

W listopadzie 2002 roku Prokuratura Rejonowa w Jaśle stawiła księdzu Michałowi M., od ponad 30 lat proboszczowi w Tylawie na Podkarpaciu, zarzut molestowania dziewczynek. Opinia biegłych: dwóch psychiatrów, psychologa i seksuologa klinicznego. "nie uwolniła podejrzanego od odpowiedzialności karnej" - został uznany za poczytalnego.

25 czerwca 2004. W trzy lata od ujawnienia skandalu w Tylawie, Sąd Rejonowy w Krośnie skazuje 65-letniego ks. M. na dwa lata więzienia z zawieszeniem na pięć za molestowanie sześciu dziewczynek. Ksiądz nie przyznał się do winy, ale też nie odwoływał się. Sąd potwierdził, że kapłan wkładał ręce pod bluzki dziewczynek i dotykał ich piersi, wkładał ręce do majtek i dotykał krocza, całował, wkładał palec do pochwy. Sąd zakazał też księdzu wykonywania zawodu nauczyciela, opiekuna i wychowawcy dzieci przez osiem lat.

OKO.press zwraca się o nagranie z konferencji

OKO.press zwraca się do TVP Rzeszów o udostępnienie opinii publicznej nagrania z konferencji Stanisława Piotrowicza z listopada 2001 roku. TVP Rzeszów jest - wedle naszych informacji - jedyną redakcją, która dysponuje nagraniem całego spotkania dzisiejszego przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka z dziennikarzami w siedzibie krośnieńskiej prokuratury.

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze