0:000:00

0:00

Na granicy z Białorusią powstanie "bardzo poważna zapora" - taką informację przekazał wicepremier ds bezpieczeństwa, Jarosław Kaczyński i szef Straży Granicznej Tomasz Praga. Będzie to nowoczesna budowla, z dodatkową ochroną. Jak mówił Praga "najlepsza zapora inżynieryjna bez nadzoru ludzkiego nie ma sensu, bo prędzej czy później zostanie sforsowana". Czy to będzie mur? Zasieki? Fosa? Na jakiej długości? W jakich miejscowościach? Kto będzie ich pilnował? Kto to zbuduje?

Na te pytania ani wicepremier, ani szef SG nie chcieli odpowiadać. Jarosław Kaczyński zdradził, że chciałby utworzenia takiej zapory również na Bugu, choć są tam "problemy prawne".

Cyniczna akcja

Podczas konferencji w Białymstoku Jarosław Kaczyński mówił, że nie ma żadnego naporu ze strony uchodźców. "Przyjeżdżają emigranci ekonomiczni, są właściwie przywożeni" - opowiadał wicepremier. "Najpierw są przechowywani albo może lepiej goszczeni w Mińsku, być może są także w innych miejscach, w hotelach, tam specjalnie nawet poszerzono bazę hotelową, a następnie są przewożeni samochodami, bardzo często służbowymi służb, w szczególności straży granicznej, ale można przypuszczać, że także i innych służb, na granicę" - kontynuował.

Dalej usłyszeliśmy o tym, że "to, co jest niestety forsowane przez znaczącą część mediów i dużą część opozycji, jest po prostu radykalnym mijaniem się z prawdą". Dalej oskarżał o tragedie na granicy ("mogą się niestety zdarzyć, bo idzie zima") wszystkich, którzy - jak możemy z tego wnioskować - nie popierają działań polskiego rządu w obliczu kryzysu na granicy. "Ogromną część winy za to ponoszą właśnie ci, którzy w gruncie rzeczy wspierają Łukaszenkę, wspierają jego popleczników, wspierają Federację Rosyjską i jej władzę" - dodał.

W jego wystąpieniu pojawiło się również powielenie kłamstwa na temat rzucania cukierków przez dziennikarzy. "A cała ta operacja ze strony części polskich mediów z rzucaniem cukierków i wykorzystywaniem zwykłych cech dzieci, to było nadużycie i to była działalność o charakterze skrajnie niemoralnym i oczywiście to było też wspieranie Łukaszenki i jego reżimu" - mówił.

O tym, jak wokół historii ze słodyczami narosły kłamstwa, pisała Anna Mierzyńska na łamach OKO.press:

Przeczytaj także:

Kaczyński dodawał również, że kryzys na granicy to "cyniczna akcja", a także "odwet" Białorusi za wspieranie przez Polskę białoruskiej opozycji.

Polska działa humanitarnie? Kłamstwo

Nie ma żadnego powodu do tego, by oskarżać państwo Polskie, służby graniczne o niewłaściwy stosunek do dzieci. To rzecz całkowicie wymyślona. Polskie państwo i polskie służby postępują w sposób zgodny z prawem, z zasadami moralnymi, w sposób humanitarny.
Polska wypycha całe rodziny za granicę białoruską. Nawet jeśli chcą ubiegać się o ochronę międzynarodową
07 października 2021

"Jeżeli jakimś osobom uda się już przekroczyć granicę to trafiają do ośrodków, gdzie mogą wystąpić o prawo pobytu. Jeśli się na to zgadzają, a to bardzo rzadkie przypadki, to tego rodzaju wnioski są przyjmowane, a co do ich rozpatrzenia jest dłuższa procedura. Jeżeli nie wyrażają takiej chęci, są z powrotem przekazywane na Białoruś. Oczywiście bez rozdzielania rodzin, to by była rzecz nieludzka" - mówił Kaczyński.

Cała ta wypowiedź to część bardzo okrężnej odpowiedzi na pytanie o to, gdzie zostali przewiezieni imigranci z Michałowa. Co więcej, to, co powiedział Kaczyński, jest zwykłą nieprawdą.

Przyjrzyjmy się temu po kolei.

Jak władza traktuje dzieci

"Nie ma powodu, by oskarżać państwo Polskie, służby graniczne o niewłaściwy stosunek do dzieci". Przywołajmy tutaj przykład z końca września 2021, 1,5 tygodnia przed konferencją Kaczyńskiego. Straż Graniczna odstawiła na granicę ponad 20 osób, choć wcześniej imigranci błagali o pomoc. Wśród 20 osób było ośmioro dzieci.

Fundacja Ocalenie 2 października 2021 informowała z kolei o grupie Kurdów. Wśród nich była trójka dzieci. "Grupa Kurdów: 2 panie, 5 panów, 3 małych dzieci: 2, 4, 5 lat. Są przemoczeni, wykończeni i w złym stanie, jedna osoba nie może już wstać. Od 6 dni nic nie jedli i nie pili. Gdy dajemy im jedzenie, wymiotują. Dzieci są tak przemarznięte, że nie ma z nimi kontaktu. Najmłodsze ma porażenie mózgowe i epilepsję, od 6 dni nie dostaje leków. Ledwo oddycha" - pisali aktywiści na Facebooku. Jak się później dowiedzieli, dwójka dzieci trafiła do szpitali. Jedno, w towarzystwie pięciorga dorosłych, zostało wypchnięte na Białoruś.

Pod koniec września media obiegło również zdjęcie maleńkiej dziewczynki w brudnym pajacyku. Nie wiadomo, co się z nią stało. OKO.press poznało losy kilkorga osób z placówki z Michałowie:

Dr Marek Michalak, przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia im. Janusza Korczaka, wyjaśniał w OKO.press, że każde dziecko, które znajduje się na terenie naszego kraju, podlega ochronie Konwencji o prawach dziecka. "Zgodnie z konwencją każdemu dziecku należy się ochrona, zabezpieczenie socjalne, medyczne, edukacyjne i inne, jak każdemu dziecku, które urodziło się w Polsce" - mówił.

Humanitaryzm po polsku

"Polskie państwo i polskie służby postępują w sposób zgodny z prawem, z zasadami moralnymi, w sposób humanitarny" - powiedział Jarosław Kaczyński.

Tutaj przywołamy kilka historii, które opisywaliśmy w OKO.press:

"Straż Graniczna przewiozła Afgańczyków do placówki w Narewce, 10 km na południowy zachód od Pasiek. Tam powinna była formalnie rozpocząć procedurę uchodźczą. Reprezentujący Afgańczyków Tadeusz Kołodziej, nie został jednak dopuszczony do swoich klientów. (...) Nie wiemy, ile dokładnie czasu ci ludzie spędzili w placówce w Narewce i co dokładnie się tam wydarzyło. Ale między pierwszą a drugą w nocy, zadzwonili do osoby, która ich znalazła, i poinformowali, że zostali wywiezieni do lasu. Mieli być dość brutalnie wypychani kolbami przez funkcjonariuszy na drugą stronę. I tam pozostawieni. W środku nocy, w lesie".

"Martha (imię zmienione), jej mąż i dziesięcioletni syn pochodzą z Konga. Z polską Strażą Graniczną w ostatnim miesiącu spotkali się już sześciokrotnie. Wcześniej za każdym razem byli wypychani na białoruską stronę. Z setkami innych osób utknęli tam na wąskim pasie ziemi, ograniczonej z jednej strony żyletkowym płotem Błaszczaka, z drugiej — starymi zasiekami z czasów ZSRR."

"Ratownicy medyczni po obejrzeniu ich zdecydowali, że wszyscy kwalifikują się do szpitala i powinni tam jechać. Ale zaraz po przyjeździe karetki na miejscu pojawiła się też Straż Graniczna i wojsko. Między komendantem a dowódcą wywiązała się dyskusja i ostatecznie zdecydowano, że tylko trzy osoby w najgorszym stanie zostaną przewiezione do szpitala, a pozostałe trafią do placówki Straży Granicznej w Kuźnicy. Tych osiem osób zostało zapakowanych do ciężarówki wojskowej. Dosłownie zapakowanych, bo część z nich miała tak zziębnięte palce, stopy, były tak skrajnie wycieńczone, że nie były w stanie wejść tam o własnych siłach".

Więcej tekstów znajdziesz tutaj.

Imigranci trafiają do ośrodków?

Kaczyński mówił: "Jeżeli jakimś osobom uda się już przekroczyć granicę, to trafiają do ośrodków, gdzie mogą wystąpić o prawo pobytu. Jeżeli się na to zgadzają, a to bardzo rzadkie przypadki, to tego rodzaju wnioski są przyjmowane".

To również nieprawda. Widzieliśmy to już w sierpniu, w Usnarzu Górnym, który stał się miejscem-symbolem kryzysu. Osoby, które utknęły między polskimi i białoruskimi pogranicznikami, wielokrotnie, z pomocą tłumaczy, mówiły, że chcą ubiegać się o ochronę międzynarodową.

"Osobie, która wyraźnie artykułuje, że chce ubiegać się o ochronę międzynarodową, funkcjonariusze muszą umożliwić złożenie właściwego wniosku. Jeśli dzieje się to na granicy, to w celu złożenia wniosku trzeba tego człowieka wpuścić. Niezależnie, czy wchodzi na teren naszego kraju w wyznaczonym przejściu, czy przez »zieloną granicę«" - mówiła w rozmowie z OKO.press Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej.

Inny przykład?

Pod koniec sierpnia w Teremiskach, 10 km od granicy z Białorusią, SG spotkała grupę dziewięciu osób. Wśród nich Omar, z którego rodziną rozmawiała nasza dziennikarka, Julia Theus. Omar i jego towarzysze poprosili o status uchodźcy. Straż graniczna przewiozła ich na posterunek w Narewce.

Członek rodziny Omara opowiadał: „Po siedmiu godzinach dostałem informację, że Straż Graniczna ma przewieźć Omara i pozostałe osoby w miejsce, gdzie będzie bezpieczny, gdzie dostanie jedzenie i nocleg. Potem kontakt się urwał. Dzwoniłem do ośrodków dla cudzoziemców w Polsce, ale nie znalazłem go w żadnym z tych miejsc. Postanowiłem, że pojadę po niego do Polski. Po 24 godzinach Omar zadzwonił do mnie, że znowu jest w Puszczy Białowieskiej. Powiedział, że Straż Graniczna go okłamała".

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze