Dramatyczne doniesienia z Niemiec. Powódź zalała całe miasta, zburzyła domy, zmiażdżyła samochody. Tragiczny bilans ofiar w całej Europie Zachodniej to już 150 osób
W niemieckich mediach przewija się zdanie: takich ulew nie widzieliśmy od stu lat. W zachodniej części kraju zanotowano między 100 a 150 milimetrów deszczu w ciągu doby - to tyle, ile zazwyczaj spada w miesiąc.
Kilka dni z takimi ulewami wywołało dramatyczną powódź w Niemczech, którą media już ogłosiły najgorszą po II wojnie światowej. Najbardziej ucierpiały Nadrenia-Północna Westfalia i Nadrenia-Palatynat.
Wiadomo już o 133 ofiarach, ponad tysiąc zaginęło (stan na godzinę 07:00 w sobotę, 17 lipca).
12 ofiar to osoby niepełnosprawne, które mieszkały w domu opieki w Nadrenii-Palatynacie.
165 tysięcy mieszkańców nie ma prądu, a sygnał telefonii komórkowej jest bardzo słaby. Służby tłumaczą, że to może być powodem ogromnej liczby zaginionych - nie można się z nimi skontaktować telefonicznie, więc zaniepokojone rodziny zgłaszają zaginięcie.
Zdjęcia z niemieckich miast wyglądają jak kadry z filmu katastroficznego. Podmyte, zawalone domy, oderwane ściany, przerwane drogi, mosty złamane w połowie, jakby były zwykłym kawałkiem drewna. W miastach leżą potłuczone, zmiażdżone samochody, a zaraz obok nich - sterty desek, śmieci i gruzu. Ucierpiały też zwierzęta, przede wszystkim te dziko żyjące.
Z żywiołem walczy około 15 tysięcy strażaków, policjantów i żołnierzy. Do ewakuacji używają nie tylko klasycznych pontonów czy łódek, ale także dźwigów i koparek. Próbują dostać się do osób, które mogły utknąć pod ruinami domów.
„Fakt, że tak wiele osób ginie w tej katastrofie, jest naprawdę straszny. Ratowanie ich z domów i mieszkań jest trudne, ponieważ dostęp jest prawie niemożliwy. Wszystko to jest wielkim wyzwaniem dla naszych służb ratowniczych, które pracują przez całą dobę” – powiedziała Malu Dreyer, premier Nadrenii-Palatynatu.
"Ludzie podkreślali, że wszystko działo się tak szybko, że nie sposób było podejmować jakieś działania" - mówił w TOK FM Łukasz Grajewski, dziennikarz mieszkający w Niemczech. "Wszyscy myśleli tylko o tym, żeby uciekać na dachy i ratować własne życie. Może instytucje, które miały zabezpieczać te tereny, zostały uśpione pogodą z poprzednich sezonów. Było bardzo sucho i ludzie z nadzieją patrzyli na każdą chmurkę, z której mógł spaść deszcz" - dodał.
Czasu na reakcję było rzeczywiście niewiele. Powódź w Niemczech różni się od tych, które przeżyliśmy w Polsce w 1997 i 2010 roku. W latach 90. życie straciło w sumie 114 osób, w tym 56 z Polski. Powódź jednak trwała prawie miesiąc. Pierwsze miejscowości zostały zalane na początku lipca, po czym nastąpiła druga fala opadów. Woda w niektórych miejscach utrzymywała się do sierpnia.
Powszechnie wydarzenia z 1997 roku nazywa się "powodzią tysiąclecia". Była niezaprzeczalnie ogromną tragedią, nie tylko w Polsce, ale też w Niemczech, Austrii, Czechach i Słowacji. Z tym że zatapianie miast nie następowało tak szybko, jak teraz u naszych zachodnich sąsiadów. Dla przykładu: w Opolu stan przeciwpowodziowy ogłoszono 6 lipca, a woda wdarła się do miasta dwa dni później.
To, co teraz wydarzyło się w zachodniej części Niemiec, nazywane jest powodzią "błyskawiczną" lub "szybką".
"Szybkie powodzie trwają krótko, są gwałtowne i powstają najczęściej podczas intensywnych opadów o charakterze burzowym" - tłumaczy Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW). "Wzrost wody w rzekach jest znaczny, nawet o kilka metrów w ciągu godziny, a prędkość płynącej wody jest niszcząca. (...) Z miejskimi powodziami, czyli szybkimi występującymi w miastach, mamy do czynienia wtedy, kiedy nadmierne uszczelnienie powierzchni terenu w miastach powoduje intensyfikację spływu powierzchniowego, a istniejąca sieć wodociągowa i kanalizacyjna nie radzi sobie z szybkim odprowadzeniem wody" - tłumaczą eksperci IMGW.
Błyskawiczne powodzie dają o wiele mniej czasu na przygotowanie, co może tłumaczyć ogromną liczbę ofiar lipcowych wydarzeń w Niemczech.
"Globalne ocieplenie oznacza nie tylko, że na całym świecie rośnie ryzyko upałów (choć w różnym stopniu w zależności od regionu), ale też, że wyższe są średnie opady" - pisze klimatolożka dr Frederike Otto, dyrektorka Instytutu Zmian Środowiska na Uniwersytecie Oksfordzkim w swojej książce "Wściekła pogoda".
"Dzieje się tak, ponieważ cieplejsza atmosfera może pochłaniać więcej pary wodnej. Zasada jest następująca: jeżeli Ziemia nagrzewa się o 1 stopień, to opady deszczu zwiększają się średnio o 7 procent" - tłumaczy.
Niemiecki Greenpeace przypomina z kolei: "Przy rosnących temperaturach ekstremalne zjawiska pogodowe pojawią się coraz częściej. Ulewny deszcz i powodzie to konsekwencje kryzysu klimatycznego" - napisali aktywiści na Facebooku.
Również w Polsce doświadczamy ulew i miejskich powodzi w niespotykanej wcześniej częstotliwości. Mówił o tym w rozmowie z OKO.press prof. Zbigniew Karaczun, ekspert Koalicji Klimatycznej. "Dane pokazują jednoznacznie: ekstremalne zdarzenia pogodowe są coraz częstsze. W Polsce coraz częściej obserwujemy nawalne deszcze, czyli takie, w trakcie których spada 70, a nawet 100 mm wody. To właśnie one odpowiadają za błyskawiczne powodzie. Obecnie w ciągu roku notujemy co najmniej trzy, cztery dni z takimi opadami” – tłumaczył.
Jak się okazuje, takie ulewy mogą być trudne do przewidzenia. Tak właśnie wydarzyło się w Niemczech - nikt nie spodziewał się ogromnej skali błyskawicznej powodzi.
Systemy meteorologiczne są niewystarczające i nieprzystosowane do skali ekstremalnych zdarzeń - mówili w BBC klimatolodzy. Profesor Julia Slingo, była główna naukowczyni w Met Office (narodowym brytyjskim serwisie meteorologicznym), zaznaczyła, że potrzebujemy międzynarodowego centrum, które zapewni model klimatyczny przystosowany do obecnych warunków.
"Jeśli tego nie zrobimy, będziemy nadal nie doceniać intensywności, częstotliwości, skrajności i coraz bardziej bezprecedensowego charakteru zjawisk” - powiedziała.
Profesor Tim Palmer z Oxfordu dodał, że kryzys klimatyczny jest faktem. "Ale nie jesteśmy w stanie powiedzieć, w jakim momencie kryzysu jesteśmy. Nie mamy narzędzi, by odpowiedzieć na to pytanie" - podkreślił.
Z powodziami walczą nie tylko Niemcy, ale także Belgia, Luksemburg i Holandia. Agencja AFP informuje o 20 ofiarach żywiołu w Belgii (stan na 8:00 w sobotę, 17.07). Zarządzono również ewakuację Liège, trzeciego co do wielkości miasta po Brukseli i Antwerpii. Premier Alexander De Croo ogłosił dzień żałoby narodowej w najbliższy wtorek, 20 lipca. "Wciąż czekamy na ostateczne szacunki, ale może to być najbardziej katastrofalna powódź, jaką kiedykolwiek widział nasz kraj" – powiedział.
W Holandii alarm przeciwlotniczy ogłoszono w miejscowości Meerssen w prowincji Limburgia, gdzie woda najpierw uszkodziła tamę, a potem przerwała wał przeciwpowodziowy. Na szczęście żołnierzom udało się go naprawić.
Zagrożona jest także gmina Bergen na północy Limburgii. Władze doradzają pilną ewakuację. "Jeśli zdecydujecie się zostać w swoich domach, zrobicie to na własne ryzyko. Bądźcie świadomi, że będziecie nieosiągalni dla służb ratunkowych" - przekazał w piątek (16 lipca) Manon Pelzer, burmistrz Bergen. Jednocześnie służby od czwartku ewakuują mieszkańców miejscowości leżących nad rzeką Mozą.
Prognozy pogody sugerują, że najgorsze ulewy już za nami. Front przesuwa się nad wschodnią i południową część Europy. Również nad Polską są spodziewane ulewne deszcze i burze. Jednak - jak podaje BBC - nie powinny być tak katastrofalne w skutkach jak w Niemczech, Belgii i Holandii.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze