Pracownicze Plany Kapitałowe to ukochane dziecko premiera Morawieckiego. Rząd liczył na 75 proc. pracowników w programie. Tymczasem zrezygnowało z niego już 77 proc. uprawnionych. A zostały jeszcze małe firmy, gdzie zanosi się na jeszcze większy odsetek rezygnacji
„Pracownicze Plany Kapitałowe są programem, który daje możliwość zabezpieczenia godnej emerytury i życia oraz gwarancję ze strony państwa” – mówił premier Morawiecki inaugurując PPK w styczniu 2019 roku. I dodawał: „Uwzględniliśmy głos społeczny, by pracownicy, którzy zarabiają mniej, mogli wziąć udział w tym programie, w sposób jak najmniej obciążający ich portfele”.
Równo dwa lata później wygląda na to, że Polacy nie uwierzyli w rządowe gwarancje.
Jesteśmy już po trzech etapach wdrażania Państwowych Planów Kapitałowych. Do dziś PPK wdrożono już w firmach do 20 pracowników. Zostaje czwarty etap – najmniejsze firmy i instytucje publiczne. Według danych Polskiego Funduszu Rozwoju aż 77 proc. uprawnionych osób wypisało się z PPK. Tylko 23 proc. z prawie 7,4 mln dotychczas uprawnionych pracowników podjęło decyzję, żeby w programie zostać.
Im mniejsza firma, tym mniejszy odsetek zapisanych do PPK:
Te liczby nie wróżą dobrze dla objętych etapem czwartym firm mniejszych niż 20 pracowników.
PPK to wprowadzony przez rząd program oszczędnościowy. Czasem reklamowano go jako emerytalny, ale jest on daleki od klasycznych emerytur, natomiast w założeniu chodzi o oszczędzanie na starość. Do oszczędności co roku dokłada państwo i pracodawca. Pracownik musi się sam dołożyć z własnej pensji, przez co netto co miesiąc otrzymuje mniej pieniędzy. Nie jest to znaczna część wypłaty – obowiązkowo należy do konta PPK co miesiąc odprowadzić 2 proc. Ale być może właśnie to przestraszyło sporą część pracowników.
„Z punktu widzenia pojedynczego pracownika wydaje mi się, że to jest opłacalne rozwiązanie” – mówi OKO.press dr Janina Petelczyc ze Szkoły Głównej Handlowej, ekspertka ds. zabezpieczenia społecznego i międzynarodowej porównawczej polityki społecznej. „Oczywiście musimy zdecydować się na oddanie części pensji, ale dopłaca też pracodawca i państwo.
Ale czy to jest system emerytalny? Nie do końca. Owszem, to dodatkowa oszczędność na czas, gdy przechodzimy na emeryturę, ale nie ma – tak jak w przypadku emerytury – wypłat do końca życia. Według ustawy założenie jest takie, że w momencie przejścia na emeryturę dostajemy 25 proc. zgromadzonej kwoty. Reszta dzielona jest na 120 miesięcznych rat. A można też te pieniądze wykorzystać przed wiekiem emerytalnym, np. z powodu choroby, czy budując dom. Można też pieniądze wypłacić wcześniej, ale płacąc podatek, tracąc część od państwa i przekazując sporą część od pracodawcy na subkonto w ZUS".
Pomijając ocenę samego programu, trzeba uznać, że liczba uczestników jest rządową porażką. W 2018 roku zakładano, że w PPK zostanie 75 proc. uprawnionych. I tę liczbę przekroczono, ale na odwrót. Ludzie woleli wycofać się, zamiast zostawić swoje pieniądze w rządowym programie. To szczególnie zaskakujące, bo domyślnie wszyscy uprawieni pracownicy byli zapisani – rząd chciał wykazać się tutaj pewnym sprytem. Nie trzeba być ekonomistą behawioralnym by wiedzieć, że ludzie często zostają przy domyślnej opcji.
Aby zrezygnować, trzeba było złożyć wniosek, czyli podjąć w tym celu jakiś wysiłek. A jednak zdecydowana większość to zrobiła. Dlaczego?
Dr Petelczyc: „Mamy czas kryzysu i pracodawcy nie są nadmiernie chętni, żeby zwiększać swoje koszty zatrudnienia. W ustawie mamy zapis, że nie wolno zniechęcać do PPK, ale znamy przypadki, gdzie to robiono. Myślę, że ludzie rezygnowali, bo nie ufają państwu – mieliśmy w ciągu ostatnich 30 lat bardzo dużo zmian w systemach emerytalnych. Skoro ludzie zewsząd słyszą, że nie będzie emerytur, to dlaczego mają być z jakiegoś nowego programu? A w dodatku pensja jest niższa".
Pracodawca jest zobowiązany wpłacać na konto PPK swojego pracownika 1,5 proc. jego pensji. Dobrowolnie może zwiększyć tę wpłatę do 4 proc., ale można się domyślić, że większość pracodawców tego nie zrobiła. Teoretycznie zniechęcanie przez pracodawców do uczestnictwa w PPK jest nielegalne. Grozi za to kara do wysokości 1,5 proc. funduszu płac w firmie. Ale w praktyce kontrolowanie tego jest bardzo trudne.
Dla osoby zarabiającej pensję minimalną uczestnictwo w PPK to na start kilkadziesiąt złotych mniej w portfelu. Może to się wydawać niedużą ceną, ale po pierwsze przy niskich zarobkach każda złotówka jest istotna, po drugie – nikt nie chce zarabiać mniej. Szczególnie że w zamian otrzymujemy być może nawet sensowny instrument oszczędnościowy, ale zysk jest silnie odsunięty w czasie, a szczegóły skomplikowane. Natomiast obietnicę sprzedawał nam rząd, a kwestii emerytur mamy bardzo niskie zaufanie do rządu, bez względu na to, kto akurat jest przy władzy.
Dr Petelczyc spotkała się z dwoma rodzajami przeciwników PPK:
„Pierwszy to ludzie, którzy mówią, że nie ufają państwu i że państwo z pewnością te pieniądze zabierze i znacjonalizuje. To jest mało prawdopodobny scenariusz. Padają porównania do OFE. Tymczasem to był zupełnie inny przypadek. Tam mieliśmy publiczną składkę, która była podzielona i częściowo zarządzana przez prywatne instytucje. Tak też orzekł Trybunał Konstytucyjny: to nie były prywatne pieniądze.
W PPK mamy po prostu prywatną składkę, pieniądze zarządzane przez prywatne instytucje. Oczywiście zdarzają się najróżniejsze rzeczy, po poprzednim kryzysie na Islandii czy Cyprze, gdzie nacjonalizowano lokaty bankowe, ale to ekstremalne sytuacje, w przypadku PPK takie ryzyko jest bardzo niskie”.
W 2014 roku rząd Donalda Tuska przeniósł do ZUS-u ponad połowę środków zgromadzonych w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Choć był to ruch nieunikniony – a zdaniem wielu nawet niewystarczający – w obliczu generowanego przez OFE długu państwa, to Platforma Obywatelska zapłaciła za niego wysoką cenę polityczną. Zmiany były niepopularne – według badania CBOS z 2013 roku 40 proc. proponowane zmiany w OFE oceniało źle, pozytywnie – zaledwie 9 proc. Bez względu na realne skutki decyzji, wielu ludzi zostało z przekonaniem, że tym ruchem rząd PO zabrał im własne oszczędności.
Zasady PPK nie są skomplikowane, ale ani ich, ani OFE nie można wytłumaczyć jednym zdaniem. Stąd zbitka słów „rządowy program oszczędnościowy” nie kojarzy się nikomu dobrze.
PFR w raporcie z grudnia napisał, że na decyzje pracowników o przystąpieniu lub wypisaniu się z PPK wpływ miały pandemia, „upolitycznienie i przekaz medialny", „stabilność regulacyjna (zwłaszcza OFE)" i „zaufanie do prywatności (po OFE)"
Co z drugim typem przeciwników PPK?
Dr Petelczyc: „Drugi rodzaj przeciwników to osoby, którym nie podoba się wykorzystywanie tych pieniędzy na rynkach kapitałowych. »To ruletka« – mówią. I po części można się z tym zgodzić. Jeśli nastąpi dramatyczny krach na giełdzie, to nie ma gwarancji, że odzyskamy te pieniądze. Ale jest zasada, że im jesteśmy starsi, tym nasze pieniądze są bezpieczniej alokowane. Na razie wyniki wszystkich 20 instytucji, które funkcjonują w PPK, mimo roku covidowego, są dosyć dobre".
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze