Chińscy lekarze alarmują: nie dbając wystarczająco o bezpieczeństwo lekarzy, Europa powtarza błędy z Wuhan. We Włoszech pracownicy medyczni to ponad 8 proc. zarażonych. Przez brak odpowiedniej ochrony i niedostępność testów Polska już idzie ich śladem. A może być gorzej. Mamy najmniejszą liczbę lekarzy na 1000 mieszkańców w krajach UE
We wtorek 17 marca 2020 jednym z nowych przypadków zakażenia koronawirusem okazał się chirurg ze szpitala przy ulicy Koszarowej we Wrocławiu. Kwarantannie poddano 35 osób, z którymi miał kontakt, choć sam wirusem nie zaraził się w placówce.
Tego samego dnia o zakażeniu lekarki poinformował szpital w Knurowie. Jak poinformowano, kobieta została zarażona przez jednego z pacjentów, jego dane podano policji i sanepidowi. Lekarze i pacjenci, którzy mieli kontakt z lekarką, zostali skierowani na kwarantannę.
W Poznaniu zakażony był ginekolog, który pracował w dwóch placówkach i w czasie, gdy mógł już sam zarażać, przyjął ok. 140 pacjentek.
W czwartek na kilkanaście godzin sparaliżowany został Szpital na Banacha, po tym jak wykryto u jednego z pracowników wirusa.
Tego samego dnia z tego samego powodu zamknięto w Warszawie laboratorium Państwowego Zakładu Higieny.
Portal pielęgniarek i położnych monitoruje doniesienia prasowe. Do dziś wykryto zakażenie u dziewięciu pielęgniarek, ale kilkadziesiąt kolejnych czeka na wyniki testów.
Wszystkie te doniesienia pochodzą tylko z mijającego tygodnia.
We wtorek Portugalska Izba Lekarska (Ordem Dos Medicos) podała, że personel medyczny stanowi aż 20 proc. wszystkich zarażonych. We Włoszech odsetek również jest wysoki. Według raportu GIMBE zakażonych jest 2,5 tysiąca lekarzy, co daje nieco ponad 8 proc. wszystkich wykrytych zakażeń. To nadal odsetek dwukrotnie większy niż w Chinach.
„Widzimy, że nasi europejscy koledzy zarażają się wirusem w codziennej pracy. Te proporcje przypominają początkową sytuację w Wuhan” - opowiadał w poniedziałek podczas specjalnej konferencji prasowej w Wuhan Wu Dong, profesor gastroenterologii z Peking Union Medical College Hospital. Europa powtarza chińskie błędy - ostrzegano.
Zapis konferencji prasowej z udziałem lekarzy z Wuhan z 16 marca 2020.
W połowie lutego, gdy Chiny poinformowały, że zarażonych było ponad 1700 lekarzy, a sześciu zmarło, w prasie pojawiły się relacje o tym, jak chińscy pracownicy medyczni sklejają taśmą podarte maseczki, wielokrotnie używają jednorazowych gogli ochronnych, a na buty zakładają foliowe siatki.
O brakach w wyposażeniu personelu medycznego alarmują właściwie wszystkie kraje.
Portugalska Izba Lekarska wskazuje, że to podstawowa przyczyna ich rekordowego wyniku zakażeń.
W Polsce zaopatrzenie placówek jest w równie dramatycznym stanie. Niektóre instytucje, tak jak szpital zakaźny w Bydgoszczy, wprost proszą ludzi o przekazywanie masek chirurgicznych, gogli, przyłbic, fartuchów i czepków. Organizowane są również oddolne akcje zbierania środków ochrony, a nawet ich szycia.
"Najbardziej brakuje dobrych maseczek, tych z odpowiednimi filtrami. Jeśli jednak nie ma takich, to lepiej spróbować się zabezpieczyć czymkolwiek, co może spełniać swoją funkcję, gdyż alternatywa to narażenie się na kontakt z patogenem bez absolutnie żadnej ochrony"
- opowiada OKO.press organizatorka jednej z takich inicjatyw.
Sama pracuje w państwowej placówce leczniczej, więc chce zachować anonimowość. „Szpital jako placówka oficjalnie może i nie przyjmie takiej maski, ale pracownikom nikt nie zabroni przynosić swoich masek do pracy. Na początku pytałam osoby odpowiedzialne za zaopatrzenie w szpitalach o ich potrzeby. Teraz lekarze sami się do mnie zgłaszają".
„Cały czas wysyłane są do ministerstwa prośby o zaopatrzenie. Bez odzewu. A brakuje wszystkiego. Przyłbice kupujemy na własny koszt” - opowiada OKO.press lekarka z jednego z warszawskich szpitali.
O natychmiastową reakcję do rządu apeluje Naczelna Izba Lekarska:
„Konieczne jest pilne zapewnienie środków ochrony osobistej wszystkim podmiotom realizującym świadczenia zdrowotne w ilości niezbędnej do zabezpieczenia wszystkich oddziałów, a także praktykom zawodów medycznych (...)
Już wiele osób z personelu medycznego przebywa na kwarantannach. Stosowanie tych środków w odniesieniu do wszystkich przedstawicieli zawodów medycznych, którzy mają kontakt z pacjentami powinno być standardem".
Izba upomina się także o odpowiednią ochronę pracowników aptek: „To miejsca, które w ostatnim czasie obsłużyły wiele milionów pacjentów, często z pierwszymi objawami różnych infekcji. Jeśli zamkniemy apteki, nie będzie możliwości zapewnienia środków dla osób przewlekle chorych".
W swoim apelu lekarze zwracają także uwagę na spekulacje na rynku, windowanie cen przez producentów. Lekarze wzywają, by sprawą zajęło się Ministerstwo Zdrowia razem z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Du Bin, dyrektor oddziału intensywnej terapii Peking Union Medical College Hospital i jeden z lekarzy występujących podczas konferencji, podkreślał, że w Wuhan to lekarze badający nosy, uszy, gardła i oczy byli bardziej podatni na infekcje, niż inni lekarze z tych samych szpitali. „To z powodu tak bliskiego kontaktu z pacjentami lekarzom tak łatwo się zarazić. To niezmiernie istotne, by informować i szkolić, jak mają się sami chronić".
„Nie badamy pacjentów w kombinezonach, bo ich po prostu nie mamy” - opowiada OKO.press laryngolog z jednego z wrocławskich szpitali. „Brakuje fartuchów operacyjnych. Czasem do zabiegu, przy którym potrzebne są trzy osoby, idą tylko dwie, bo nie ma dla nich fartuchów".
„Osoba, która ma kontakt z osobą potencjalnie zarażoną powinna być zabezpieczona nie w maseczkę chirurgiczną, tylko w pełen ekwipunek. Tak jak to robiono w Chinach, gdzie te stroje wyglądały jak z filmu «Epidemia» z lat 90.” - komentuje w rozmowie z OKO.press dr Bartosz Fiałek, rezydent w dziedzinie reumatologii, przewodniczący Regionu Kujawsko-Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Screen z kanału South China Morning Post. Film opublikowano 23 stycznia.
„Zabezpieczenie i środki ochrony indywidualnej to pierwsza sprawa. A druga sprawa to, jak powiedział dyrektor WHO, »testujcie, testujcie, testujcie«” - kontynuuje doktor Fiałek.
„Powinniśmy badać nie tylko tych z objawami, ale też podejrzanych. Bo mamy już pewność, że ten wirus może zarażać również, gdy przebiega bezobjawowo. Ja mogę być nosicielem bezobjawowym, iść do poradni i zarażać swoich pacjentów".
Według oficjalnych danych w Polsce wykonano do tej pory ok. 12 tysięcy testów. Osób podejrzanych, czyli osób objętych kwarantanną i nadzorem epidemiologicznym jest już ponad 125 tysięcy.
„Personel medyczny jest głównym narażonym na ewentualne zachorowanie na chorobę wywoływaną przez koronawirusa. Dla nas testy są szczególnie potrzebne. Borykamy się z brakami kadrowymi i nie możemy sobie pozwolić na wypadanie kolejnych osób. We Włoszech choruje ponad 2 tys. pracowników ochrony zdrowia, portugalska izba lekarska podała, że 20 proc. wszystkich chorych to lekarze.
Jeśli u nas pracownicy ochrony zdrowia zaczną wypadać w takim tempie jak we Włoszech czy w Portugalii, to za chwilę nie będzie komu leczyć i przeprowadzać testów.
Znamy to z historii z największego państwowego laboratorium przy PZH. Ktoś został zarażony i trzeba było odesłać na kwarantannę pozostałych pracowników” - komentuje Bartosz Fiałek.
Naczelna Izba Lekarska w swoim apelu do władz podkreśla, że personale medyczny powinien mieć osobne wskazania do badań:
„W wyniku niewystarczającej ilości środków ochrony osobistej lub - w wielu wypadkach - ich braku, wkrótce możemy mieć do czynienia z brakiem kadr medycznych. To dotyczy w szczególności ratowników medycznych, pielęgniarek, położnych, diagnostów laboratoryjnych, radiologów i lekarzy.
Apelujemy o możliwość wykonania testów w kierunku SARS-Cov-2 dla personelu medycznego w przypadku wskazania, którym powinien być bezpośredni kontakt z niezdiagnozowanym pacjentem".
W Polsce istnieją również dodatkowe systemowe zagrożenia. Lekarze i pielęgniarki, z przyczyn ekonomicznych, pracują często na dwóch, lub trzech etatach.
"Nawet do 49 proc. lekarzy pracuje u więcej niż jednego pracodawcy. Polska jest jednym z niewielu krajów, w których ten proceder występuje w takiej skali. Sam NFZ podawał, że rekordziści są zatrudnieni nawet w 10 miejscach pracy.
Poziom transmisji wirusa rośnie nieprawdopodobnie. Nie ma żadnych procedur, które mówiłyby, czy i jak sprawdzać lekarzy, czy w innych miejscach ich pracy były przypadki zakażeń. Oczekuje się od nas, że sami będziemy świadomi, że jeżeli mieliśmy kontakt z osobą potencjalnie zakażoną, to poddamy się kwarantannie” - tłumaczy doktor Fiałek.
Dodatkowym czynnikiem czynnikiem komplikującym stan polskiego systemu ochrony zdrowia jest demografia. Według danych OECD w Polsce na 1000 mieszkańców przypada 2,3 lekarza, co jest najgorszym wynikiem w Unii Europejskiej.
Ale problemem może się okazać również ich wiek. Średnia wieku lekarza specjalisty przekroczyła 50 lat, w niektórych działkach to nawet 60.
Około 20 proc. ogółu pracujących lekarzy to osoby w wieku emerytalnym.
„Pacjent z wykrytym koronawirusem miał pękniętego tętniaka aorty. Nikt na oddziale chirurgii nie chciał go operować. Wszyscy mieli po 60 lat” - opowiada OKO.press lekarz z Wrocławia.
„Mieli stroje, ale to jest jak w saunie, nawet 40-50 stopni. Można w tym wytrzymać do godziny, a potem odpływasz. Pacjenta ostatecznie zoperowano w innym szpitalu".
Naczelna Izba Lekarska zwraca na te problemy uwagę w apelu wystosowanym do rządu:
„Konieczne jest wydanie wytycznych dla pracowników służb medycznych, którzy na co dzień mają kontakt z pacjentami, jakie środki ostrożności należy wdrożyć po zakończonej pracy. Przedstawiciele zawodów medycznych oczekują także wydania zaleceń w tym zakresie dla osób pracujących w kilku podmiotach".
„Nikt o nas nie dba. Nie znamy żadnych procedur. Nic nie wiemy. Nie widzieliśmy nawet kombinezonu. Sami oglądamy na Youtube filmik instruktażowy, gdzie pokazują jak się go w ogóle zakłada" - opowiada kardiolożka z warszawskiego szpitala.
„Dziś przyszła pielęgniarka epidemiologiczna i powiedziała, że lekarze mają pobierać wymazy. Nigdy tego nie robiliśmy, odmówiliśmy".
Procedury zawodzą już w fazie triażu na SORach, czyli selekcji pacjentów podejrzanych o zakażenie. „Jesteśmy już w fazie lokalnej transmisji wirusa, a karty, które dotyczą oceny ryzyka zakażenia, są aktualne na dwa tygodnie do tyłu. Lekarze pytają o powroty zza granicy i kontakt z podróżującymi lub zakażonymi. Jeśli pacjent trafia do nas bez objawów, w zasadzie nie mamy możliwości w oparciu o dostępne procedury go wyłapać. Trafia tam, gdzie wszyscy” - wyjaśniała OKO.press rezydentka ze Szpitala Wolskiego w Warszawie.
A to nie jedyna dziura systemu. Teoretycznie szpitale zakaźne powinny niezwłocznie przyjmować pacjentów. Ale NFZ rozesłało do szpitali informację, że chodzi nie o pacjentów podejrzanych, ale tych ze stwierdzonym zakażeniem koronawirusem. Na wyniki testów trzeba w niektórych miejscach czekać nawet do dwóch dni, co oznacza, że właściwie wszystkie szpitale działają do pewnego stopnia jak szpitale zakaźne.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze