0:000:00

0:00

„Pomimo pierwszego pisma wojewody mazowieckiego Konstantego Radziwiłła z 12 marca, że nowo wyznaczone szpitale jako zakaźne mają niezwłocznie przyjmować pacjentów, tego samego dnia przyszło też powiadomienie z NFZ. Że – owszem - mamy wysyłać, ale dopiero po potwierdzeniu zakażenia wirusem. To powoduje, że właściwie wszystkie szpitale, do pewnego stopnia, działają jak zakaźne.

I my się zorganizujemy, ale do tego musimy mieć środki ochrony osobistej! Musimy je dostać, jeśli system ma działać w ten sposób.

Dlaczego robimy aferę z zabezpieczaniem się? Nie wiem zresztą, czy jest to afera, bo jak czytam, że we Włoszech 10 proc. zakażonych to medycy, to mam ciarki" - mówi lekarka z Warszawy.

Co jeszcze?

1. Brakuje środków ochrony osobistej. Każdy szpital ich poszukuje chwytając się wszelkich możliwych sposobów. Np. szycie masek bez wymaganych atestów, kupowanie masek chirurgicznych, fartuchów, przyłbic po cenach wielokrotnie wyższych niż w lutym czy styczniu (ceny wzrosły co najmniej 10 razy).

2. Brak wsparcia i koordynacji działań przez administrację państwową.

3. Zamiast tabel do wypełnienia oczekujemy realnego wsparcia w zakresie dostarczenia środków ochrony osobistej.

4. Personel medyczny odmówi pracy lub zachoruje opiekując się chorymi pacjentami bez zabezpieczenia w odpowiednie środki ochrony osobistej.

5. Obecne regulacje takie jak przyjmowanie pacjentów przez wyznaczone szpitale tylko po uzyskaniu potwierdzenia powoduje, że przez okres 2-3 dni wszyscy pacjenci z podejrzeniem COVID pozostają pod opieką praktycznie każdego szpitala stanowiąc zagrożenie dla innych chorych.

Rozmawiamy z lekarką z Warszawy, która opowiada jak wygląda życie w zwykłych (niezakaźnych) szpitalach w stolicy

Sławomir Zagórski OKO.press: Pani doktor, jak dziś wygląda z Pani perspektywy sytuacja w Warszawie?

Imię i nazwisko lekarki znane redakcji: Oznaki chaosu.

Wczoraj przyszły wprawdzie jakieś paczki z płynem do dezynfekcji, ale przede wszystkim nie ma żadnej koordynacji ze strony władz w kwestii zakupu środków ochrony osobistej.

Sytuacja chyba wymyka się spod kontroli, bo mamy też falę ofert spekulacyjnych. Mam właśnie przed sobą ofertę na przyłbice po 45 zł za sztukę i pewnie je kupimy, bo nie ma nic innego. Kolega, szczęściarz, wykupił dla swojego szpitala gogle w markecie budowlanym – ostatnie 30 sztuk po 9,90 zł., bo to jedyna oferta.

Mam też ofertę na maski chirurgiczne z filtrem. Tak się nazywają, nie wiem o co chodzi, nie mam szczegółowych informacji na temat produktu, ale trzeba ich zakupić 10 tys. naraz. Więc próbujemy się umówić z innymi szpitalami, że kupimy razem, a firma nam to rozbije na kilka faktur.

Przeczytaj także:

Dlaczego robimy aferę z takim zabezpieczaniem się? Nie wiem zresztą, czy jest to afera, bo jak czytam, że we Włoszech 10 proc. zakażonych to medycy, to mam ciarki!

Dodatkowo, powołano te tzw. szpitale jednoimienne, inaczej pseudozakaźne. Ale z głównego szpitala tego typu w Warszawie, czyli z MSWiA, mamy informację, że on przyjmuje wyłącznie pacjentów z potwierdzonym koronawirusem.

Co to oznacza dla zwykłego szpitala?

Na Izbę Przyjęć/SOR trafia pacjent. Mamy podejrzenie. Izolujemy go w tej Izbie Przyjęć/SOR. Jakoś się zorganizowaliśmy, mamy procedury i trochę środków ochrony osobistej. Ale na potwierdzenie czekamy co najmniej 2 dni, bo jest zator w laboratoriach. Informacja wysyłana jest pocztą. Można ją otrzymać zaszyfrowanym mailem, ale czy jesteśmy gotowi w szpitalach na otrzymywanie wyników zaszyfrowanym mailem?

Jeżeli wyznaczony szpital zakaźny przejmowałby pacjentów od razu, w momencie podejrzenia a nie potwierdzenia zakażenia - naturalnie po dokładnym określeniu kryteriów - to byśmy sobie jeszcze z tym radzili. Zużylibyśmy ileś środków ochrony osobistej na przyjęcie tego pacjenta, na przeniesienie do karetki i tyle. Wykorzystalibyśmy, powiedzmy, dwa zestawy ochronne dla personelu, plus zestaw dla osoby sprzątającej.

Natomiast jeżeli mamy mu zorganizować opiekę przez całą dobę, może kilka dni, to tych środków potrzebujemy znacznie więcej. Bo musimy przecież zabezpieczyć nasz personel.

Panika jest ogromna. Być może za rok - dwa, okaże się, że stosowaliśmy środki ochrony osobistej na wyrost. A może się tak nie okaże, bo jednak liczba zakażeń i zgonów we Włoszech jest bardzo wysoka.

Wracając do naszego kraju – władze zapowiedziały powołanie tych dodatkowych szpitali, ich doposażenie, przesłanie im tysiąca masek i kombinezonów, itd. A co z innymi szpitalami? W skali kraju to są gigantyczne potrzeby. Niektóre placówki mają zapasy na 2-3 dni.

Może w szpitalu MSWiA nie dostali jeszcze sprzętu?

Z moich towarzyskich ustaleń – może to plotka, bo nie widziałam papierów - ale od moich przerażonych znajomych wiem, że w niedzielę 15 marca ten wielki szpital [MSWiA] miał kilkanaście kombinezonów. Czy dziś ma ich znacznie więcej – nie wiem.

Z jakiegoś powodu, pomimo pierwszego pisma wojewody z 12 marca, że szpitale te mają niezwłocznie przyjmować pacjentów, tego samego 12 marca przyszło też powiadomienie z NFZ, że – owszem - mamy wysyłać, ale dopiero po potwierdzeniu zakażenia wirusem. To powoduje, że właściwie wszystkie szpitale, do pewnego stopnia, działają jak szpitale zakaźne.

I my się zorganizujemy, ale do tego musimy mieć środki ochrony osobistej. Musimy też być w nie doposażeni jeśli system ma działać w ten sposób!

Co należy zrobić w pierwszej kolejności?

Sprawić, by te wyznaczone szpitale przyjmowały pacjentów tak, jak robił to do tej pory szpital zakaźny przy ul. Wolskiej. Tam nie ma już wolnych łóżek, jeśli chodzi o dorosłych. Karetki stoją po parę godzin zanim pacjent zostanie zbadany na Izbie Przyjęć. Ale nadal przyjmuje dzieci, bo chwilowo jeszcze pewnie są miejsca.

Szpital ten do niedawna jeszcze przyjmował dorosłych podejrzanych o COVID-19 bez żadnego potwierdzenia. Oni nawet mówili: „Nie badajcie. Jest wywiad kliniczny, wywiad epidemiologiczny. Przysyłajcie”.

Jeśli będziemy musieli czekać z pacjentem na wynik testu zanim będzie go można przesłać do szpitala jednoimiennego, to nie pozwoli nam rozsądnie dysponować środkami ochrony osobistej tymi, które mamy, bo przecież my niczego nie dostaniemy.

Na szczęście dzieci ta epidemia oszczędza.

Ale dorosłych zakażonych pacjentów przybywa. I to właśnie z myślą o nich zorganizowano dodatkowe szpitale zakaźne. Jeśli one nie przyjmują pacjentów bez wyniku testu, to – jak mówiłam - wszyscy będziemy szpitalami pierwszego kontaktu z chorym podejrzanym o zakażenie.

Mamy co prawda na niektórych oddziałach izolatki, ale one często są bez tzw. węzła sanitarnego. Więc jak takie oddziały mają funkcjonować, jeśli są tam równocześnie np. pacjenci z obniżoną odpornością, pacjenci nowotworowi?

Próbuję zrozumieć sytuację szpitala MSWiA. Może to ich zaskoczyło? Może personel nie był przygotowany? Może dostali polecenie z góry bez zabezpieczenia w niezbędne środki i sprzęt? To ogromny szpital, pełny pacjentów z różnymi schorzeniami. Jak w weekend zrobić z niego COVID-szpital obsługujący największe miasto w Polsce?

W każdym razie to, co dzieje się dziś, powoduje, że np. pacjentki w szpitalu ginekologiczno-położniczym z podejrzeniem zakażenia, do momentu potwierdzenia koronawirusa, będą po urodzeniu dziecka, nadal hospitalizowane w szpitalu, w którym są także pacjentki zdrowe. Nie można ich odesłać ze względu na brak wyniku badania.

Nie wiadomo, ile godzin. Może 20, a może 48. Znam przypadek pacjenta, który w jednym z warszawskich szpitali spędził na SOR-ze w izolatce ponad 50 godzin. Czekano na wynik testu.

Z punktu widzenia systemu to porażka. A jednocześnie ogromne zagrożenie dla pacjenta i personelu.

Ma Pani wrażenie, że ktoś jednak nad tym panuje? Minister zdrowia jednoosobowo nie jest w stanie tego zrobić.

Ale on ma na głowie cały kraj i strategię narodową. Podejrzewam, że nie ma pojęcia co dzieje się w poszczególnych placówkach. Jest otoczony urzędnikami.

Nie ma ośrodka koordynacji postępowania medycznego. Od początku Inspekcja Sanitarna była liderem na poziomie zdrowia publicznego. Ale inspektorzy sanitarni nie pracują w szpitalach.

Dlatego wiele problemów czysto medycznych jest nieuregulowanych, a to rodzi chaos. A braki środków zabezpieczających są we wszystkich krajach, dlatego trzeba szukać alternatywnych rozwiązań. Jak z preparatami do dezynfekcji, których produkcję państwowy koncern podjął błyskawicznie.

Ostatnio, ponieważ brakuje środków ochrony, zaczynamy w szpitalach szyć maski chirurgiczne. Zadzwoniłam do Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych i Wyrobów Medycznych, że potrzebujemy szyć maski, bo znikąd pomocy. Z uzyskanych informacji wynika, że takie maski nie mogą być używane do ochrony personelu.

Dzwoniłam do Agencji Rezerw Materiałowych. Sympatyczna pani mówi: „Nie wydamy pani żadnych środków z Agencji, chyba, że zgodę wyda minister zdrowia”.

Dzwonię do ministerstwa. W końcu dotarłam do właściwej osoby. Ja jej bardzo współczuję jeżeli ona jest jedna do rozpatrywania wniosków, które spływają ze wszystkich szpitali. I ona mówi: „Taką decyzję wydaje minister”. No to jeśli on tak to zorganizował, to tym samym uniemożliwił sobie skuteczną pracę.

Co nas czeka za 2-3 dni? Wciąż mamy stosunkowo niewiele potwierdzonych przypadków.

Bo nadal testujemy mniej osób niż wiele innych krajów. Jak się nie robi testów, to potwierdzonych zakażeń jest mało.

Jeżeli już dzisiaj organizacyjnie nie dajemy rady, trudno sobie wyobrazić co będzie dalej.

Boję się chaosu.

My w szpitalach mamy wrażenie, że różne organy administracji państwowej – Urząd Wojewódzki, Urząd Miasta st. Warszawy, Urząd Marszałkowski, Ministerstwo Zdrowia - że one działają oddzielnie. Bo każdy prosi nas o to samo.

Dziesiątki pism przychodzi do szpitali. Zawierają niemal te same tabelki, choć w nieco innej aranżacji - jak jesteśmy przygotowani, ile czego mamy, czego nam brakuje. Pisma wysyłamy, a niczego nie dostajemy.

Odpowiadanie zabiera sporo czasu.

Mnóstwo. I to też wzmaga naszą nerwowość.

Bo zamiast szukać sprzętu na rynku, wypełniamy tabelki. Wczoraj już machnęliśmy ręką i zaczęliśmy szukać sami czegokolwiek, bo boimy się, że personel nie będzie zabezpieczony i zachoruje.

To podwójna strata, bo nie dość, że kolejny przypadek, to jeszcze tracimy członka zespołu, który opiekuje się pacjentami.

Może przesadzamy. Ale musimy się liczyć z tym, że jeżeli nie będzie zabezpieczeń dla personelu, to ludzie powiedzą „Nie będziemy pracować.” I nikt z nas nie powie „Macie pracować”, bo obowiązkiem pracodawcy jest zabezpieczyć pracownika.

Mamy też żal do niektórych mediów. Wczoraj padło hasło: „Zachorowała pierwsza pielęgniarka”. Ale do tego powinno być drugie zdanie „dlaczego”. Zachorowała, bo była na coś ciężko chora albo była po 5. dyżurze. Albo dlatego, że nie miała środków ochrony osobistej, albo miała, ale ich nie użyła.

Sensacja to sensacja, ale superważne jest to, żeby wiedziała administracja państwowa, żeby wiedział o tym personel, że środki ochrony osobistej to podstawa bezpieczeństwa i personel musi je mieć i prawidłowo używać.

Oczywiście, każdy z nas składał przysięgę Hipokratesa i jak ktoś będzie umierał, to udzielimy mu pomocy. Ale osobom zarządzającym trudno będzie żądać wykonywania pracy nie zapewniając środków ochrony osobistej.

Jeszcze raz wracam do wyznaczonych szpitali, które zamieniono w zakaźne. Jeśli one zaczną przyjmować chorych podejrzanych o COVID-19 według istniejących kryteriów klinicznych i epidemiologicznych, to w ten sposób szpitale, które jak widać nic nie dostaną z ministerstwa zdrowia, będą mogły przynajmniej działać dłużej w oparciu o to, co mają w Izbie Przyjęć lub na SORze.

A ponadto będziemy także mogli się zająć pacjentami wymagającymi hospitalizacji z innych powodów. Pacjenci chorują nie tylko na COVID-19.

Do tego wszystkiego ten brak informacji. Niechby w szpitalu MSWiA powiedzieli: „Do tego i tego dnia przyjmujemy tylko potwierdzonych, a od 1 kwietnia ruszamy pełną parą i bierzemy wszystkich".

I jeszcze apel do pacjentów i ich rodzin: Nie zatajajcie przed nami informacji o kontakcie z pacjentem chorym lub osobą z kwarantanny. Podawajcie nam informacje o podróżach. To ma kluczowe znaczenie w prawidłowej ocenie zagrożenia oraz minimalizowania tego zagrożenia u personelu i innych pacjentów.

;

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze