W wystąpieniach prezesa Kaczyńskiego z 10 kwietnia 2017 roku PiS stało się synonimem Polski, a naród jest utożsamiony ze zwolennikami tej partii i jej "prawdy" o wydarzeniach w Smoleńsku
W siódmą rocznicę katastrofy smoleńskiej Jarosław Kaczyński wystąpił dwukrotnie. Po raz pierwszy w Kancelarii Premiera, gdzie - po odsłonięciu w budynku tablicy upamiętniającej zaledwie trzy ofiary katastrofy smoleńskiej - wygłosił wykład dla swoich polityków, w którym wrócił znany z wcześniejszych wystąpień prezesa podział Polek i Polaków na lepszy i gorszy sort. Tym razem Kaczyński ogłosił, że cierpienie po katastrofie należy do "lepszej części narodu", a tablica upamiętniająca tylko Lecha Kaczyńskiego, Przemysława Gosiewskiego i Zbigniewa Wassermana spowoduje, że bliżej przegranej znajdą się "ci, którzy szerzą nienawiść i chcą niszczyć pamięć".
Doszło do tragedii, w której mieliśmy do czynienia z jednej strony z bólem wielkiej, ośmielam się powiedzieć tej lepszej części narodu, ale mieliśmy też eksplozję zła, eksplozję nienawiści.
Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego jest fałszywa, ponieważ tragedia lotnicza nie wywołała znaczących reakcji o obraźliwym charakterze. W rzeczywistości to PiS gwałtownie zmieniło linię polityczną i to dopiero po wyborach prezydenckich w 2010 roku, kiedy Jarosław Kaczyński przegrał z Bronisławem Komorowskim. Przed nimi polska polityka była, przez kilka miesięcy, wyjątkowo cicha i zgodna, czego znakiem było, że prezes Kaczyński podczas kampanii wyborczej nie tylko w ogóle nie mówił o Smolensku, ale również przymilał się do lewicy, nazywając Józefa Oleksego "politykiem lewicy starszo-średniego pokolenia", a Edwarda Gierka "patriotą"..
Po wyborach to Kaczyński zmienił zdanie. Nie przyszedł na zaprzysiężenie nowego prezydenta, za to ogłosił, że "Komorowskiego wybrano przez nieporozumienie".
Prologiem tego starcia był spór "o krzyż". Kaczyński stanął po stronie jego "obrońców", ogłosił, że Komorowski przegrałby wybory, gdyby postanowił usunąć krzyż przed drugą turą i nagle wypomniał Komorowskiemu wszystkie niezręczne wypowiedzi na temat Lecha Kaczyńskiego.
We wrześniu Jarosław Kaczyński uchylił się od odpowiedzialności za przebieg kampanii, ponieważ, jak ogłosił, był pod wpływem tabletek uspokajających i tylko akceptował decyzje swoich sztabowców - m.in. Joanny Kluzik-Rostkowskiej - których oskarżył o ponoszenie odpowiedzialności za złe decyzje.
"Platforma i jej zaplecze doskonale zdają sobie sprawę, że Polska, która uczci pamięć Lecha Kaczyńskiego nie będzie tą Polską, której oni chcą (...) Tak jak Piłsudski nie mógł być symbolem PRL. Tak samo Lech Kaczyński - przy całej nieporównywalności postaci - nie może być symbolem kondominium rosyjsko-niemieckiego w Polsce" – ogłosił wówczas prezes w "Gazecie Polskiej". I ta linia PiS nie uległa już zmianie, ale była stopniowo wzmacniania przez przesuwanie do pierwszych rzędów radykalnych polityków z Antonim Macierewiczem na czele.
Jednocześnie wypowiedź prezesa jest manipulacją, która wpisuje się w praktykę określania zwolenników Prawa i Sprawiedliwości "lepszą częścią narodu" i polskością jako ideą, rozumianą nie jako fakt posiadania obywatelstwa, ale dzielność etyczna i poświęcenie. Dopiero uznanie takich definicji "Polski" i "polskości" tłumaczy stwierdzenie Kaczyńskiego, że odsłonięcie tablicy w KPRM przybliży zwycięstwo "prawdy, pamięci i Polski".
Zło dobrem zwyciężaj. (...) To jest nasze zadanie. Czym jest w tym kontekście dobro? To jest prawda i to jest pamięć. Prawda jest ciągle odsłaniania. (...) Z bardzo wysokim stopniem pewności wiemy, że doszło do wybuchu.
Wieczorem, podczas przemówienia pod Pałacem Prezydenckim, prezes Kaczyński uzupełnił swoją tezę o nawiązanie do etyki chrześcijańskiej oraz przedstawioną tego dnia prezentację podkomisji smoleńskiej pod kierownictwem Wacława Berczyńskiego i Antoniego Macierewicza.
W efekcie tych wyliczeń "lepsza część narodu" to nie tylko ci, którzy przeżywali prawdziwy ból po katastrofie smoleńskiej, a dziś wierzą w tezy Macierewicza i Berczyńskiego o zamachu, ale również spadkobiercy ideowi i etyczni wymienionych w przemówieniu Kaczyńskiego świętego Pawła z Tarsu oraz zamordowanego przez Służbę Bezpieczeństwa księdza Jerzego Popiełuszki. Fałsz tej wypowiedzi jest podwójny.
"Zło dobrem zwyciężaj" to cytat z Listu św. Pawła do Rzymian i jednocześnie słowa kojarzone z ks. Jerzym Popiełuszką, uznawane za motto jego posługi kapłańskiej.
Po pierwsze, wspólnoty narodowa i religijna zawłaszczane przez Kaczyńskiego są szersze niż Prawo i Sprawiedliwość. Zabieg retoryczny zastosowany przez prezesa polega na uznaniu za tożsame zbiorów, które tożsame nie są. O ile bowiem, aby być zwolennikiem PiS, trzeba być Polką lub Polakiem (w znaczeniu przynależności do polskiej wspólnoty politycznej; choćby dlatego, że pewien poziom znajomości wiedzy i języka jest niezbędny, żeby określić swój stosunek do PiS), to nie trzeba być zwolennikiem PiS, by być Polką lub Polakiem.
Podobnie jest z religijnością. O ile trudno wyobrazić sobie zwolennika PiS, który nie zgadza się z tezami etycznymi i politycznymi należącymi do przestrzeni rzymskiego katolicyzmu, to w żaden sposób nie wynika z tego, że katolicy - w Polsce i na świecie - muszą zgadzać się z tezami politycznymi Prawa i Sprawiedliwości.
Po drugie, podkomisja Wacława Berczyńskiego niczego nie dowiodła. Efektowna wizualnie prezentacja nie jest oparta o zebrane przez prokuratorów i ekspertów niewątpliwe fakty dotyczące zdarzeń w Smoleńsku (jako dowód na "serię awarii" przedstawiono opóźnienie w odejściu samolotu na drugi krąg; choć była ona spowodowana błędem polegającym na próbie wykonania manewru z włączonym autopilotem").
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Komentarze