Rząd PiS spowodował nowelizacją ustawy o IPN oraz wypowiedzią premiera Morawieckiego o „żydowskich sprawcach” moralną i wizerunkową katastrofę o międzynarodowym wymiarze. Próby ratowania wizerunku Polski pokazują nie tylko niekompetencję i niewiedzę, ale również lekceważące podejście do prawdy historycznej. Mówią, że walczą o prawdę. Nieprawda. Analiza OKO
Anglosasi mają przysłowie, które przypisują Willowi Rogersowi, amerykańskiemu kowbojowi i aktorowi: „Kiedy znalazłeś się w dołku, przestań kopać głębiej” („If you find yourself in a hole, stop digging”). W swobodnym przekładzie: jeśli coś zawaliłeś/zawaliłaś, przestań się pogrążać.
Podejście PiS do polityki historycznej pokazuje, że ta partia - nie tylko liderzy, ale też publicyści i intelektualiści - nie przyswoili sobie tej prostej sugestii. Po trwającym już blisko miesiąc kryzysie w stosunkach międzynarodowych wywołanych nowelizacją ustawy o IPN nie widać z niej drogi wyjścia. Spróbujmy więc - po tej pouczającej lekcji, za którą rachunek Polska będzie płacić przez długie lata - wyciągnąć z niej wnioski.
Gdyby tak było, słuchaliby ekspertów i mieliby minimum merytorycznego przygotowania do dyskusji. Premier Morawiecki nie użyłby obraźliwego i niepoprawnego wrażenia „Jewish perpetrators” na konferencji prasowej w Monachium (o tym, dlaczego jest niepoprawne, pisał w OKO.press prof. Andrzej Żbikowski). Przeciwko nowelizacji ustawy o IPN systematycznie wypowiadali się najwybitniejsi polscy i zagraniczni specjaliści od historii Zagłady.
Politycy i bliscy im eksperci (tacy jak dr Marek Kochan, który zaproponował na serio w „Rzeczpospolitej” wybudowanie muzeum „Polocaustu”) nie czytają nowych książek na temat Zagłady. Nie próbują się do nich odnieść, poza książkami Grossa, których zresztą zapewne także nie czytali. Nie próbują z nimi polemizować. Mniejsza w tym wypadku o intencje, ale świadczy to o głębokiej niekompetencji. Jej przykładów PiS dostarczył znacznie więcej, od nieumiejętności przetłumaczenia na angielski orędzia Morawieckiego w telewizji zaczynając.
Mają bardzo krótką listę ludzi, którym ufają w sprawach historii: prof. Jan Żaryn, prof. Bogdan Musiał, kilku historyków z odnowionego IPN (prawie wszyscy ci eksperci weszli w skład nowej Rady Muzeum II Wojny Światowej). Ci eksperci, co ważne, nie zajmują się profesjonalnie Holocaustem. Wypowiadają się równie chętnie o II wojnie światowej, serialu o Kazimierzu Wielkim czy Zagładzie Żydów. Nie tylko nie są w stanie wyjść poza krąg własnych czasopism i TVP, ale nawet nie próbują. Traktują je jako świat wrogi, który próbuje ich zniszczyć. Potem tacy politycy jak Morawiecki powtarzają na forum międzynarodowym teorie, które się traktuje jako oczywistość w polskiej prawicowej prasie - i są zdziwieni, że świat się oburza.
Dialog, przypomnijmy, zakłada także możliwość zmiany własnego stanowiska. Tymczasem rząd obiecał dialog Izraelowi, ale zaraz potem uchwalił ustawę, która miała być przedmiotem dialogu. Komisja ds. dialogu polsko-żydowskiego spotkała się tylko raz, i to we własnym gronie. Dialog pomiędzy związanymi z PiS ekspertami był na pewno bardzo owocny, ale problemu nie rozwiązał. Prof. Jan Grabowski, znany historyk Zagłady, odradził na konferencji w Yad Vashem Izraelczykom wchodzenie w dialog z polskim rządem. Słusznie: nie da się rozmawiać z kimś, kto z góry wie, że ma rację i nie jest skłonny do ustępstw.
Wiąże się z nieumiejętnością prowadzenia dialogu. Upieranie się przy kłamstwie - a takim kłamstwem jest zaprzeczanie udziału części polskiego społeczeństwa w Zagładzie - traktowane jest jako obrona narodowego interesu i godności. Jest w tym element polskiego machismo: mężczyzna się nie wycofuje, nawet kiedy udowodni mu się błąd. (Tę cechę polska prawica dzieli z amerykańskim prezydentem Trumpem, który kłamie w żywe oczy i nigdy nie przeprasza.) Towarzyszy temu wszystkiemu ogromny ładunek patosu. „Polski naród nie ma żadnej przyszłości, jeśli będzie oskarżany o odpowiedzialność za Holokaust” - mówi minister Patryk Jaki, ignorując fakt, że sprawcy Holocaustu, czyli Niemcy, absolutnie mieli potem przyszłość. To zdanie Jakiego nie ma sensu nawet jako metafora, ale brzmi ponuro, majestatycznie i złowrogo.
Jednak ostatnie wypowiedzi marszałka Karczewskiego, że ustawa o IPN przez pewien czas nie będzie działać, mogą świadczyć, że PiS jednak testuje nową dla siebie sytuację, czyli ustępstwo.
Efekt nieporadności, niewiedzy i nieufności wobec wrogiego świata. Rząd PiS jest więc ofiarą nie własnej niekompetencji i głupoty, ale „antypolonizmu”, „spisku przeciwko Polsce”, „prowokacji”. O fatalnej wpadce Morawieckiego w Monachium prezydencki minister Andrzej Dera mówił:
„Premier polskiego rządu jest obowiązany chronić polskiego dobrego imienia i interesu. Moim zdaniem on to w Monachium zrobił. Natomiast to, że jest jakaś narracja, której ja nie rozumiem, to jest pytanie o kontekst polityczny i próbę wywołania kolejnego konfliktu. Komuś na tym po prostu na tym mocno zależy. Dzisiaj jest pytanie komu i trzeba zrobić poszerzoną analizę tego. (…) To wygląda na jakąś przygotowaną prowokację, obserwując narrację, która miała miejsce po tej konferencji”.
Oczywiście wróg nigdy nie jest nazwany. Kiedy Polska jest przedmiotem krytyki w prasie międzynarodowej, media braci Karnowskich piszą, że „przegrywamy z silniejszym przeciwnikiem”. Nie ma mowy o tym, że polski rząd broni stanowiska sprzecznego z wiedzą historyczną i nie do obrony, potwierdzając przy okazji najgorsze stereotypy na temat Polski.
„Nie można oskarżać narodu polskiego o zbrodnie niemieckie” - napisali politycy w ustawie. Kto jednak jest narodem? Czy oskarżenie kilkudziesięciu mieszkańców Jedwabnego o zamordowanie żydowskich sąsiadów jest już oskarżeniem „narodu”, czy oskarżeniem tych kilkudziesięciu obywateli? Czy pisanie o kilkudziesięciu pogromach dokonanych na Żydach po wycofaniu się Armii Czerwonej to już oskarżenie narodu?
Politycy PiS radzą sobie z tym problemem w najprostszy sposób: wykluczając z „narodu polskiego” tych, którzy popełniali zbrodnie. Jeśli ktoś zabijał Żydów, po prostu nie był Polakiem. Stąd zabawne krętactwa Morawieckiego, który potrafił oświadczyć, że za antysemicką nagonkę w 1968 r. odpowiedzialni byli „komuniści”, a więc nie-Polacy. O tym, kto należy do narodu, decydują więc politycy. To bardzo wygodne, ale zbyt pełne sprzeczności, żeby ktoś to potraktował serio.
Mechanizm, który uruchomił się w głowie Morawieckiego w Monachium (i wielu jego kolegów w Polsce), analizują psychologowie Michał Bilewicz oraz Yechiel Klar, poddając go zupełnie na serio naukowemu oglądowi. Działa tu - piszą - mechanizm „defensywnej integracji grupowej” oraz „konformizmu poznawczego”. W skrócie:
w obliczu postrzeganego zagrożenia dla własnej wspólnoty nawet inteligentni i porządni ludzie potrafią robić rzeczy głupie i niegodziwe. Tym, którzy są już głupi i niegodziwi na wstępie, przychodzi to jeszcze łatwiej.
Nie jest to niespodzianka dla prof. Andrzeja Zybertowicza, socjologa i jednego z kilku intelektualistów z prawdziwego zdarzenia popierających PiS, on na pewno czytał teksty klasyków postmodernistycznej metodologii historii. Nie bez powodu wymyślił „MaBeNę” - „Maszynę Bezpieczeństwa Narracyjnego”.
W skrócie i w uproszczeniu: według postmodernistów nie ma obiektywnej prawdy historycznej i nie ma „faktów” historycznych, są tylko narracje, a one z definicji są konstruktami. Służą też realizacji grupowych interesów. Pisali o tym już od lat 70. XX wieku tacy teoretycy historiografii, jak Amerykanin Hayden White, który dekonstruował klasyczne teksty XIX-wiecznych historyków.
Skoro nie ma prawdy, to można walczyć tylko o wygraną własnej narracji. Wszystkie narracje są równorzędne: są równie prawdziwe i nieprawdziwe, bo kategoria prawdy się do nich nie stosuje.
Słowo „narracja” zrobiło nieprawdopodobną karierę wśród polityków PiS, którzy używają go zapewne mając tylko mętne przeczucie, co się za nim kryje.
To bardzo ciekawa sprzeczność: z jednej strony PiS mówi, że walczy o prawdę; z drugiej - że walczy o wygraną „polskiej narracji”. Opowiadanie o narracji zdradza nieczyste sumienie. Kiedy nie możemy rozmawiać o faktach, bo fakty są niewygodne, zostaje już tylko ucieczka w postmodernę. Fakty mówią, że wielu Polaków pomagało zabijać Żydów? Uznajmy, że fakty nie istnieją, tylko narracje.
Za każdym razem, kiedy rząd PiS coś zniszczy - Trybunał Konstytucyjny, puszczę, Krajową Radę Sądownictwa - naiwni myślą, że to już koniec, a teraz nastąpi etap „stabilizacji” władzy. Za każdym razem są w błędzie. Teraz PiS zniszczył do reszty reputację międzynarodową naszego kraju. Pytanie, co będzie następne.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze