Korzystając z tego, że ministrowie państw Unii Europejskiej przyjęli projekt reformy wspólnej polityki migracyjnej, Prawo i Sprawiedliwość próbuje po raz kolejny rozpalić antyuchodźczą panikę. Dlaczego? Bo zbliżają się wybory
Obóz rządzący przed zbliżającymi się wyborami próbuje po raz kolejny uruchomić lęki Polek i Polaków przed uchodźcami z Bliskiego Wschodu i krajów Afryki. A wykorzystuje do tego projekt reformy polityki migracyjnej Unii Europejskiej, który miał być kompromisem.
„Dopóki rządzi Prawo i Sprawiedliwość, nie pozwolimy na to, aby nielegalni migranci wjeżdżali do Polski bez naszej woli; sorry przyjaciele komisarze, my się nie zgadzamy na taki dyktat”– wołał w niedzielę, podczas spotkania z wyborcami w Łochowie premier Mateusz Morawiecki.
„Rząd PiS stoi na straży bezpieczeństwa i spójności kulturowej naszego narodu i naszego państwa” – mówił Morawiecki, dorzucając jeszcze anegdotkę, według której w brukselskich korytarzach urzędnicy mają szeptać: „wróci Platforma Obywatelska, na wszystko się zgodzą”.
„Dzielnice, do których strach pójść; strach wyjść na ulice — płonące opony, płonące samochody. Tak wygląda życie w wielu miastach europejskich” – emocjonował się Morawiecki. I obiecywał mieszkańcom powiatu węgrowskiego, że rząd PiS ich przed tym uchroni.
Problem tylko w tym, że nikt, kompletnie nikt, nie domaga się od premiera Morawieckiego, by „nielegalni migranci wjeżdżali do Polski bez naszej woli”. Premier straszy chochołem, który sam sobie ustawił.
Czy "przyjaciele komisarze" dyktują Polsce przyjęcie "nielegalnych migrantów wbrew jej woli" - jak twierdzi premier Mateusz Morawiecki?
W rzeczywistości chodzi o projekt reformy polityki migracyjnej Unii Europejskiej, na który 8 czerwca zgodzili się ministrowie krajów członkowskich. Nie stanowi on żadnego „zagrożenia” w postaci „fali uchodźców” dla Polski. Przeciwnie — ma charakter wymęczonego w trakcie wieloletnich negocjacji kompromisu. Wprowadza mechanizm relokacji uchodźców z krajów Południa Europy do innych państw Unii, jednocześnie pozwalając krajom Europy Środkowej niezamierzającym w tym uczestniczyć, na pozostanie przy swoim. Projekt został opracowany w myśl idei „obowiązkowa solidarność bez obowiązkowej relokacji”
Na spotkaniu ministrów decydowała większość głosów. Polska, Węgry, Litwa, Dania, i Austria były przeciw. Wstrzymały się Słowacja, Bułgaria i Malta. Włochy wycofały swój sprzeciw w ostatniej chwili w zamian za procedury ułatwiające im deportację migrantów do krajów tranzytowych (przede wszystkim chodzi o Tunezję). Teraz rozpocznie się proces negocjowania projektu z Parlamentem Europejskim – samo uruchomienie reformy nastąpi nie wcześniej niż pod koniec roku.
Historia powstawania (w bólach) tego projektu sięga 2015 roku, kiedy to w szczycie kryzysu migracyjnego z przyczyn stricte politycznych porzucony został pierwszy pomysł stworzenia mechanizmu relokacyjnego uchodźców pomiędzy krajami Unii Europejskiej. Szczegółowo opisał to – jak również poprzedzające przyjęcie projektu reformy negocjacje i spory – Tomasz Bielecki w DW.
Kraje południa Europy – przede wszystkim Włochy i Grecja, ale także Hiszpania – od 2015 roku regularnie domagały się stworzenia mechanizmu solidarnościowego, który zdjąłby z nich część kosztów (zarówno finansowych, jak i społecznych) wiążących się z napływem uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki przez Morze Śródziemne. Z kolei kraje, których społeczeństwa w większości sprzeciwiają się ich obecności, domagały się, by przyjęte rozwiązanie nie wiązało się z mechanizmem obowiązkowej relokacji. Stąd też ostateczny kształt projektu. „Żadne państwo członkowskie nie będzie nigdy zobowiązane do przeprowadzania relokacji” – taki punkt zawiera przyjęty przez ministrów projekt reformy.
Relokacja będzie więc nieobowiązkowa. Ale obowiązkowa ma być solidarność w ponoszeniu kosztów pobytu uchodźców.
I to bardzo, ale to bardzo nie podoba się rządowi PiS, głośno domagającego się od Europy solidarności za każdym razem, gdy jest to w jego interesie.
„Polska pokazała prawdziwą solidarność wobec prawdziwych uchodźców. Tymczasem żądać od nas chcą ponad 20 tys. euro za jednego nieprzyjętego migranta" – żalił się więc premier Morawiecki. Przypomina o skutkach wojny w Ukrainie i skarży się na kluczowe rozwiązanie zawarte w projekcie reformy.
Tak, to prawda – odmowa przyjęcia uchodźcy skierowanego do danego kraju w ramach mechanizmu relokacji ma skutkować koniecznością zapłacenia finansowego ekwiwalentu w wysokości 20 tysięcy euro. Tyle tylko, że straszenie Polek i Polaków tą kwotą to również czysta manipulacja.
Mechanizmem relokacji w skali całej Unii Europejskiej objętych w obecnych warunkach miałoby być minimum 30 tysięcy osób rocznie, co oznacza, że do Polski trafiłyby mniej więcej 2 tysiące z nich. Odmawiając ich przyjęcia, Polska byłaby więc zmuszona do wniesienia opłaty w wysokości łącznie około 40 milionów euro. Te środki trafiłyby do krajów, które ostatecznie zgodziłyby się na przyjęcie relokowanych pierwotnie do Polski uchodźców. Z kolei Polska nie musiałaby przyjmować uchodźców, których jej rząd przyjąć nie chce. Zaznaczmy przy tym, że
40 milionów euro to koszt zaledwie 40 dni płacenia kar za niewykonanie przez Polskę wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym.
Kara finansowa w wysokości miliona euro dziennie była potrącana z unijnych funduszy dla Polski do 21 kwietnia tego roku. Wtedy została obniżona przez TSUE do 500 tysięcy dziennie.
Opłata za nieprzyjęcie uchodźcy ma być natomiast solidarnościowym wkładem finansowym krajów odmawiających udziału w mechanizmie relokacji na rzecz krajów ponoszących koszty utrzymania uchodźców.
A swój brak solidarności w kwestii uchodźców w krajach południa Europy uzasadnia, odwołując się do solidarności w kwestii uchodźców wojennych z Ukrainy przebywających w Polsce.
Zaznaczmy tu, że Polska otrzymała już z funduszy Unii Europejskiej w formie specjalnego wsparcia równowartość prawie 700 milionów złotych za pomoc uchodźcom z Ukrainy. Rząd zresztą chwalił się tym, jako swym negocjacyjnym osiągnięciem. W kolejce czekają polskie wnioski o kolejne setki milionów złotych.
Solidarność europejska jest więc dla PiS wartością, ale wtedy, gdy oczekuje jej Polska.
Wtedy gdy oczekują jej inne kraje (w tym wypadku kraje południa Europy), polski obóz rządzący natychmiast łapie się za kieszeń i sięga po unijną pałkę, odpędzając „przyjaciół komisarzy”.
Ale i w tym jest metoda. Straszenie Unią Europejską, która miałaby zmuszać Polskę do przyjęcia „nielegalnych migrantów wbrew naszej woli”, może być przecież jednym z motywów przewodnich kampanii PiS przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Zupełnie tak, jak wyglądało to w 2015, 2019 i 2020 roku.
Władza
Mateusz Morawiecki
Prawo i Sprawiedliwość
Unia Europejska
Migracja zarobkowa
pomoc uchodźcom
pomoc Ukrainie
relokacja
relokacja uchodźców
uchodźcy
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze