0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Kornelia Głowacka-Wolf/ Agencja GazetaKornelia Głowacka-Wo...

Eugeniusz Smolar jest ekspertem w zakresie polityki zagranicznej, członkiem Rady Centrum Stosunków Międzynarodowych.

26 października 2016, podczas organizowanego przez Fundację im. Kazimierza Pułaskiego dorocznego Warsaw Security Forum, odpowiedzialny w rządzie PiS za politykę finansową i gospodarczą wicepremier Mateusz Morawiecki zadał następujące pytanie:

Czy nie warto zmienić mechanizmów kryterium konwergencji z Maastricht, zmienić mechanizmów Paktu o stabilności i Paktu związanego z procedurą nadmiernego deficytu tak, żeby wydatki na politykę obronną były ujęte w inną formułę, ujęte poza nawias? Po to, żeby móc bezpośrednio tworzyć przestrzeń wydatków na politykę obronną w dużo wyższym zakresie.

Ta wypowiedź winna zwrócić uwagę z dwóch powodów.

Po pierwsze, potwierdza ona intencję rządu, by zwiększyć wydatki na obronność powyżej 2 proc. PKB.

Plan ministra Antoniego Macierewicza, by zbudować Wojska Obrony Terytorialnej, poza chaosem prawnym i organizacyjnym, a także angażowaniem sił prawicowo-radykalnych, powoduje, że mniejsze będą środki na to, co obecnie najważniejsze – na wyposażenie armii w nowoczesne uzbrojenie. Szukanie pieniędzy na WOT tłumaczy także rezygnację z kupna śmigłowców Caracal oraz – potwierdzone wypowiedzią premiera Morawieckiego – dążenie do zwiększenia dostępnych w budżecie państwa środków finansowych na inne cele.

W ogromnej większości państw członkowskich Unii Europejskiej i NATO budżety są napięte. Nawet jeśli UE zgodziłaby się na proponowany manewr księgowy, wzrost finansowania wydatków zbrojeniowych – przy rosnących kosztach socjalnych, finansowania systemów emerytalnych i służby zdrowia w warunkach starzenia się społeczeństw – musiałby skutkować zwiększeniem zadłużenia większości krajów. Dlatego pomysł Morawieckiego zostanie bez wątpienia odrzucony. Taka zmiana reguł w całej Unii jest wykluczona.

Po drugie, Mateusz Morawiecki zapowiedział poważne zwiększenie zadłużenia Polski, co obniży jej wiarygodność na rynkach finansowych i będzie prowadzić do wzrostu kosztów obsługi długu publicznego.

PiS poszukuje takiego rozwiązania problemu szybkiego wzrostu zadłużenia, które byłoby akceptowalne dla Unii Europejskiej. Możliwości manipulowania budżetem ogranicza to, że nie da się ukryć przed Brukselą zadłużenia sektora finansów publicznych.

Zgodnie z unijnymi traktatami przekroczenie progu 3 proc. deficytu grozi wprowadzeniem procedury nadmiernego deficytu i nakazem zamrożenia wydatków. Komisja Europejska dysponuje w tej dziedzinie skutecznymi narzędziami nacisku. Choć rząd z pewnością będzie przekonywał, że Komisja kieruje się podwójnymi standardami (Bruksela zachowała elastyczność wobec Hiszpanii i Portugalii. a wcześniej wobec Francji i Niemiec), ale trudno będzie obronić kupowanie przychylności wyborców w sytuacji, gdy Polska nie potrzebuje stymulacji gospodarki (m.in. zachowuje stosunkowo wysoką dynamikę rozwoju i niskie bezrobocie). Takie były w końcu źródła kryzysu w Grecji.

Przeczytaj także:

Więcej dziur niż sera

Obietnice socjalne rządu (500+, obniżenie wieku emerytalnego, podwyższenie płacy minimalnej oraz kwoty wolnej od podatku, darmowe leki dla seniorów itp.) i motywowane ideologicznie zapowiedzi „reindustrializacji” i „repolonizacji” przy użyciu przedsiębiorstw państwowych prowadzą do gwałtownego zwiększenia wydatków. Jednak ogromny udział wydatków stałych sprawia, że budżet będzie w każdych warunkach ogromnie napięty, a pole manewru rządu ograniczone.

Rząd zapowiada wzrost dochodów budżetowych w następstwie rozwoju gospodarczego (VAT, CIT), ale eksperci wątpią, by korzystne dla rządu tendencje mogły się utrzymać, ponieważ od czasu dojścia PiS do władzy nastąpiło poważne zmniejszenie inwestycji (o 5 proc. tylko w drugim kwartale br.) oraz zahamowanie wydatkowania środków unijnych.

Spadek inwestycji tłumaczy to, że wśród przedsiębiorców dominują obawy wywołane niestabilnością makroekonomiczną, niepewnością dotyczącą reguł funkcjonowania biznesu, nieprzewidywalnością polityczną, którą nasila postępowanie rządu wobec Trybunału Konstytucyjnego i sądownictwa oraz wszechwładza wykorzystywanej dla celów politycznych prokuratury.

Rząd w ogóle nie wspomina o oszczędnościach, a rosnąca dziura w finansach publicznych będzie musiała zostać jakoś zasypana.

Chcąc zrealizować swoje obietnice, które w przekonaniu PiS są niezbędne dla utrzymania poparcia wyborców, dla załatania dziury w budżecie rząd będzie musiał:

  1. zwiększyć podatki, czemu obecnie zaprzecza zapewniając, że zapowiadane zmiany dla ogromnej większości podatników będą miały charakter neutralny oraz –
  2. zaciągać pożyczki na międzynarodowych rynkach finansowych ponieważ poziom oszczędności krajowych jest zbyt niski, by sfinansować deficyt.

Podatki, czyli żonglerka między kontami

Rząd planuje wprowadzenie jednolitego podatku poprzez scalenie podatku PIT oraz składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. Twierdzi, że nowy jednolity podatek będzie „neutralny dla budżetu” oraz „nie zwiększy obciążeń podatkowych ludności”. Rząd z pewnością uniknie zwiększania obciążenia najuboższych, bo PiS uderzyłoby w swoich wyborców. Niemniej, przyjęty kierunek zmian może szybko uderzyć rykoszetem i w nich.

Dziennik „Rzeczpospolita” zamieszczał ostatnio opinie licznych ekspertów, których zdaniem zmiany w podatkach uderzą nie w milionerów, którzy często płacą podatki za granicą, lecz w osoby o średnich i wysokich dochodach (przedział 6 – 10 tys. zł miesięcznie).

Rząd planuje również wycofanie możliwości wspólnego opodatkowania małżeństw, co nie tylko uderzy w grupę o średnich dochodach, ale również obniży poziom oszczędności. To właśnie małżeństwa o średnich i wysokich dochodach mają możliwość i skłonność do oszczędzania – m.in z myślą o kształceniu dzieci albo o poziomie przyszłej emerytury. I to w sytuacji, gdy poziom oszczędności w Polsce należy do najniższych w Europie: 57 proc. Polaków nie dysponuje żadnymi oszczędnościami. Ponadto obniżenie poziomu oszczędności zmniejszy możliwości kredytowe banków, co wpłynie negatywnie na poziom inwestycji małych i średnich przedsiębiorstw – a to one są najważniejsze z punktu widzenia dalszego rozwoju i poziomu zatrudniania.

Jeśli planowane wprowadzenie jednolitego podatku ma być rzeczywiście „neutralne dla budżetu”, to prawdziwych przyczyn tej kosztownej operacji winniśmy poszukiwać nie tylko w pragnieniu dołożenia kilkuset złotych do budżetów najuboższych – choć nie należy tego lekceważyć – ale gdzie indziej. Mianowicie PiS kolanem będzie „dopinał” budżet: na niezmienionym poziomie ma pozostać kwota wolna od podatku, także na kolejne dwa lata zamrożone podwyższone stawki VAT, za co wcześniej atakował koalicję PO-PSL. Rząd zapewne, co zapowiadał, ostatecznie zlikwiduje OFE i wykorzysta środki pozostające w dyspozycji PZU.

Jednolity podatek da rządowi możliwość żonglowania między funduszem zdrowia, funduszem ubezpieczeń społecznych a budżetem, aby czasowo ukryć dziurę budżetową.

Na przykład: zwiększenie zadłużenia ZUS, zabieg czysto księgowy, ułatwi finansowanie bieżącego budżetu kosztem rosnącego zadłużenia w przyszłości, gdy państwo będzie musiało wywiązać się ze swoich zobowiązań finansowych np. wobec zwiększającej się liczby emerytów i rencistów.

„Raj dla inwestorów zniszczony w rok po wyborach”

Mateusz Morawiecki zapowiada przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Niektórzy PiS-owscy entuzjaści głosili radośnie w mediach, że nie ma powodu, by rozwój kraju nie osiągał poziomu 5, 6, a nawet 7 proc. rocznie. Wyobraźnia szaleje przy obecnym wzroście w Unii Europejskiej na poziomie około 1 procenta…

„Strategia na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” premiera Morawieckiego planuje wzrost PKB o 4 proc. rocznie do roku 2030. To ryzykowne założenie.

Zdaniem profesora Stanisława Gomułki „ten cel jest bardzo ambitny, bo wraz ze zmniejszaniem się luki technologicznej do najbardziej rozwiniętej części świata, a takie bardzo znaczne zmniejszenie miało miejsce w ostatnich 25 latach, maleć musi też tempo wzrostu gospodarczego”.

I to już się dzieje – rząd ostatnio obniżył założenia wzrostu gospodarczego w 2016 roku z 3,8 do 3,5 proc. Jednocześnie według ekspertów agencji Bloomberg wzrost w Polsce zatrzyma się na poziomie 3,1 proc.

PiS gloryfikuje wpływ inwestycji rządowych i koncernów państwowych, co będzie miało marginalny wpływ na przyśpieszenie wzrostu gospodarczego. Decydować o tym będą inne czynniki, takie jak popyt zagraniczny, a nade wszystko wiara prywatnych przedsiębiorców, krajowych i zagranicznych, w stabilność makroekonomiczną i polityczną Polski oraz przewidywalność postępowania władz.

Tymczasem, od dojścia PiS do władzy polska giełda odnotowała rok do roku spadek o 16 proc. – najgorszy wynik w całej Europie. Jest to dowód braku zaufania do sytuacji i polityki gospodarczej rządu. Agencja Bloomberg oceniła rok PiS znamiennym tytułem: „Raj dla inwestorów zniszczony w rok po wyborach”.

Polityka stymulowania wzrostu gospodarczego przy pomocy fiskusa, przenoszenia papierowych pieniędzy z jednego koszyka do drugiego oraz zwiększania zadłużenia kosztem kolejnych pokoleń jest, nawet w perspektywie 2-3 lat, ogromnie ryzykowna.

Taką grę przejrzą agencje ratingowe, ponieważ sztucznie stymulowany wzrost gospodarczy nie wywoła proporcjonalnego wzrostu wpływów do budżetu państwa – a to prawdopodobnie doprowadzi do obniżenia ratingu Polski już w pierwszej połowie 2017 roku.

Droższy kredyt, droższe inwestycje

Towarzyszyć temu będzie kolejne, szczególnie ważne zjawisko – wzrost stóp procentowych. Ekonomiści przewidują, że po latach stagnacji stopy procentowe zaczną rosnąć: na rynkach międzynarodowych stawka bazowa LIBOR wzrosła o 25 punktów w ciągu ostatnich kilku miesięcy, co oznacza, że oprocentowanie kredytu wzrosło już o 0.25 proc.

Stopy procentowe wzrosły już w USA i przewiduje się, że w tym roku wzrosną jeszcze bardziej. To samo nastąpi w Europie, ale z pewnym opóźnieniem i w mniejszym stopniu – ze względu na kondycję gospodarczą na kontynencie. Ta dynamika sprawia, że wzrost dolarowej stopy procentowej podnosi wartość dolara, a euro pozostanie słabe. Podobnie złoty. Ponieważ głównym odbiorcą eksportu polskich towarów i usług jest Unia Europejska, a nie USA, więc mimo szans na wzrost eksportu ze względu na słabszego złotego – i na pozyskanie dodatkowych podatków z działalności gospodarczej – korzyść dla budżetu Polski będzie marginalna.

Tymczasem polskie papiery na rynkach międzynarodowych są już bardziej ryzykowne dla inwestorów niż węgierskie czy czeskie. Stąd banalny wniosek, że rząd, pragnąc wywiązać się choćby z części zapowiedzi, będzie musiał zaciągać kolejne pożyczki na rynkach międzynarodowych, a koszt obsługi zaciągniętego w walutach zagranicznych polskiego długu będzie rósł w wielkościach absolutnych. Szczególnie, że zaciągany dług jest często krótkoterminowy, więc bardziej czuły na wzrost stóp procentowych w kilkuletniej perspektywie.

Jeśli więc rząd nie wycofa się ze swoich licznych obietnic socjalnych, to można uznać kryzys finansów państwa za wysoce prawdopodobny, co się szybko odbije na „realnej gospodarce”.

Trudno sobie wyobrazić, by premier Morawiecki tego nie wiedział. Najwyraźniej jednak nie wie, że w gospodarce wszystko wiąże się ze wszystkim. Tak więc jego troska, by znaleźć dodatkowych kilkanaście miliardów na zbrojenia powinna być najmniejszym z kłopotów. Konsekwencje wzrostu zadłużenia i kryzysu finansów publicznych w warunkach osłabienia wzrostu gospodarczego uderzą w nas wszystkich. PiS nie dba o naszą przyszłość, tylko o własną i o swój szkodliwy pomysł na Polskę.

Udostępnij:

Eugeniusz Smolar

Analityk z dziedziny stosunków międzynarodowych w Centrum Stosunków Międzynarodowych. Specjalizuje się w problematyce bezpieczeństwa międzynarodowego i NATO, relacjach transatlantyckich, polityce wschodniej UE i Rosji, a także w kwestiach praw człowieka i demokracji. Wcześniej m.in. współpracownik KOR, współtwórca wydawnictwa „Aneks”, dyrektor Sekcji Polskiej BBC, wiceprezes zarządu Polskiego Radia SA i prezes CSM. Jest członkiem Rady Programowej Forum Polsko-Czeskiego przy MSZ.

Komentarze