W piątek prezes NBP mówił: za chwilę inflacja będzie spadać, w przyszłym roku wyniesie 9 proc. Dziś raport analityków NBP prognozuje 18,8 proc. inflacji w pierwszym kwartale 2023 roku. Adam Glapiński niechlujną komunikacją po raz kolejny wprawia analityków i rynki w zakłopotanie
W piątek 8 lipca prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński zaczął konferencję pod tytułem „Ocena bieżącej sytuacji ekonomicznej” od spraw najważniejszych. W pierwszych minutach mówił przede wszystkim o Donaldzie Tusku i Tomaszu Siemoniaku z Platformy Obywatelskiej. „Tusk łże” – padło. Chodziło o zapowiedź szefa PO, że po przejęciu władzy Adam Glapiński zostanie usunięty ze stanowiska (swoją drogą to mało prawdopodobne, o czym pisaliśmy tutaj).
Dla obserwatorów życia gospodarczego i ekonomistów to zupełnie oczywiste – prezes NBP nie powinien wdawać się w publiczne pyskówki polityczne. Zamiast tego na konferencji powinien zwięźle i klarownie powiedzieć, jak bank centralny widzi sytuację gospodarczą oraz jakie kroki zamierza podjąć w różnych scenariuszach.
Od miesięcy to kluczowe i proste wydawałoby się zadanie prezesa NBP przerasta. Wiele o konferencjach prezesa Glapińskiego można powiedzieć, ale nie, że są zwięzłe i klarowne. Prezes mówił też o tym, jak jego zdaniem przebiegała będzie ścieżka inflacji w najbliższych miesiącach.
I zapowiadał raport NBP:
„Z raportu wyłania się taki obraz, że być może szczyt inflacji, najprawdopodobniej, będzie w trakcie wakacji, w lecie. I z tego szczytu powoli zaczniemy schodzić w dół” – mówił z przekonaniem Adam Glapiński.
Dziś raport się ukazał. Opublikowano w nim najnowszą prognozę ścieżki inflacji do 2024 roku. Dane na pierwszy rzut oka wskazują na coś zupełnie innego niż to, co mówił prezes:
Dlaczego więc szef NBP postanowił powiedzieć coś innego, niż to, co podsuwają mu jego służby?
Spójrzmy najpierw, co rzeczywiście w raporcie się znajduje.
Najbardziej interesuje nas rozdział czwarty, gdzie znajduje się prognoza inflacji i wzrostu PKB. Została opracowana w Departamencie Analiz i Badań Ekonomicznych Narodowego Banku Polskiego. Założeniem dla prognozy jest to, że stopy procentowe już nie rosną, a opracowano ją dla danych z 22 czerwca.
Bardzo istotnym założeniem jest też to, że „tarcze antyinflacyjne” nie zostaną przedłużone po październiku 2022.
Raport zakłada, że inflacja wyniesie w tym roku 14,2 proc., a w przyszłym – 12,3 proc. Według autorów cały 2023 rok będziemy mieli do czynienia z dynamicznym spadkiem inflacji, która w 2024 roku zejdzie do poziomu 4,1 proc.
Raport podaje też projekcje w kwartałach. W tej analizie podajemy liczby, które specjaliści z NBP uznali za najbardziej prawdopodobne, wszystkie projekcje mają pewien zakres prawdopodobieństwa i przy zmieniających się warunkach mogą być różne.
Szczyt inflacji ma nastąpić dopiero w pierwszym kwartale 2023 roku i wynieść 18,8 proc. A to oznacza, że analitycy NBP przewidują duże prawdopodobieństwo, że w miesięcznym odczycie przekroczymy nawet 20 proc.
Średnia prognoza dla czwartego kwartału tego roku to 17,9 proc. A więc gdyby bazowa prognoza się sprawdziła, czeka nas pół roku z odczytami bliskimi 20 proc. To jednak mało możliwe, o czym jeszcze za chwilę.
Warto spojrzeć na widoczne na wykresie przedziały. Analitycy zakładają, że istnieje prawdopodobieństwo, że inflacja na początku przyszłego roku wyniesie między 26 a 12 proc. (choć to skrajne i mało prawdopodobne scenariusze), a na początku kolejnego możemy mieć do czynienia z deflacją. Prawda o przyszłości leży jednak najpewniej bliżej środkowej linii bazowej, choć niekoniecznie dokładnie na niej.
Szczyt wzrostów cen żywności ma nastąpić w czwartym kwartale tego roku (15,6 proc.), a cen energii w pierwszym kwartale 2023 roku (52,1 proc.), gdy wejdą w życie nowe taryfy.
Prognoza zakłada jednak bardzo silne spowolnienie wzrostów cen energii w kolejnym roku. Średni wzrost w 2023 roku (30,9 proc.) ma być niższy niż w 2022 roku, a w kolejnym, 2024 roku wszystko ma wrócić do normy (2,6 proc.).
Spójrzmy jeszcze na dynamikę wzrostu PKB. Raport nie przewiduje recesji w Polsce. Analitycy NBP nie spodziewają się nawet jednego kwartału ze spadkiem PKB. Na pewno jednak można mówić o mocnym hamowaniu. W 2023 roku nasza gospodarka ma urosnąć tylko o 1,4 proc., w kolejnym – o 2,2 proc.
Mimo tego prognoza przewiduje zauważalny wzrost bezrobocia. Mamy tutaj dane według metodologii międzynarodowej, a nie według podstawowej metodologii GUS.
W skrócie – w pierwszym przypadku opieramy się na deklaracjach, w drugim – na rejestracjach w urzędach, stąd różnice. W tym drugim przypadku mamy obecnie najniższą stopę bezrobocia od początku lat 90. – 4,9 proc.
Według metodologii Eurostatu w maju 2020 mieliśmy bezrobocie na poziomie 2,7 proc. W projekcji NBP mamy w 2023 roku skok do 3,9 proc., w 2024 – do 4,5 proc. Co więcej, dynamika wzrostu bezrobocia nie słabnie na koniec okresu, który obejmuje prognoza. W czwartym kwartale 2024 mamy już 4,7 proc. To poziom ostatnio widziany w drugiej połowie 2017 roku.
Musimy też się przyzwyczaić, że realne (skorygowane o inflację) pensje będą spadały. Wiemy już, że w ujęciu miesięcznym mieliśmy z taką sytuacją do czynienia po raz pierwszy od lat w maju 2022.
Według raportu NBP ponowny, skromny wzrost płac dopiero pod koniec 2023 roku. A na koniec tego roku czekają nas spadki powyżej 5 proc. Wszystko przez wysoką inflację, bo nominalnie płace wciąż mają rosnąć powyżej 10 proc. aż do połowy przyszłego roku.
Wróćmy teraz do konferencji prezesa Glapińskiego. Co mówił o raporcie i danych w nim zawartych?
„Raport, jak państwo zobaczą, zawiera główną taką prognozę: inflacja zejdzie gdzieś tam do poziomu sześć, dziewięć, powiedzmy, a wzrost będzie dwa, ponad dwa. Może półtora. Tam jest półtora, jest dziewięć. Zależy czy tarcza będzie, czy nie będzie tarczy. Jak nie będzie tarczy, to będzie 12 w przyszłym roku, jak będzie tarcza, będzie dziewięć, a na koniec roku będzie sześć”.
Po lekturze raportu staje się jasne, że Adam Glapiński w piątek miał na myśli scenariusz, gdy tarcze antykryzysowe zostają przedłużone. Niestety w swoich dramatycznie nieprecyzyjnych wypowiedziach pominął tę informację. „Jak nie będzie tarczy, to będzie dwanaście” – mówi, i tyle właśnie wynosi projekcja inflacji na 2023 rok w dokumencie.
Nie tłumaczy to jednak do końca słów prezesa, że szczyt inflacji "będzie w lecie". Tutaj trudniej domyślić się, skąd Adam Glapiński ma takie informacje. Takie uspokajanie nastrojów przez przedstawianie najbardziej optymistycznych scenariuszy jako najbardziej prawdopodobnych może zadziałać najwyżej w "Wiadomościach" TVP.
Przygotowując projekcje, analitycy NBP nie mieli tej informacji, ale w dniu publikacji raportu, 12 lipca, przedłużono trwanie obniżek podatków między innymi na paliwa i żywność. Politycznie było to pewne, bo rząd obawia się ewentualnych podwyżek cen w związku z przywróceniem podatków do starych stawek.
W projekcji przyjęto, że tarcza rzeczywiście zostanie przedłużona, ale tylko raz i od listopada podatki wrócą do starych stawek.
Dlatego w bazowym scenariuszu raportu szczyt inflacji przypada nieco później. Tę interpretację podzielają na przykład analitycy ekonomiczni PKO i mBanku.
Najprawdopodobniej jednak tarcze będą przedłużane jeszcze długo po październiku.
O ocenę projekcji inflacji poprosiliśmy dr. Wojciecha Paczosa, ekonomistę z Cardiff University.
„Widać po prognozie, że ten model ma wbudowany bardzo silny mechanizm samo-stabilizacji: gdy na gospodarkę przestają oddziaływać szoki zewnętrzne (takie jest założenie, bo nic nie wiemy o przyszłości) i gdy stopy procentowe stają w miejscu to inflacja, w ciągu dwóch lat sama z siebie wraca do celu” – tłumaczy naukowiec. – „Początkowo jest jeszcze inercja - inflacja rośnie przez najbliższe dwa kwartały, ale potem, po osiągnięciu szczytu, szybko sama z siebie spada.
Ten mechanizm »rozpędu« to nowa rzecz - wcześniejsze prognozy NBP zawsze pokazywały tylko natychmiastowy spadek. Moim zdaniem wygląda to tak, że model był ostatnio »przeprogramowany« i »nauczył się« na ostatnich danych, że zawsze gdy prognozował spadek inflacji, to następował jej wzrost. Zmieniły się współczynniki inercji i stąd ten wzrost.
Więc w modelu »walczą« dwie siły - błędy poprzednich prognoz wskazują, że należy założyć większą inercję inflacji, ale z drugiej strony działa mechanizm szybkiego powrotu do celu - stąd ten kształt.
Jeśli jest tak, jak mówię, to jest tylko pewne przybliżenie mechanizmu inflacji i ono zawsze będzie spóźnione wobec danych. W tym modelu nie ma natomiast dobrze działających mechanizmów oczekiwań i popytu. To widać jasno po tej prognozie. Przewidywanie spadku inflacji do celu w ciągu 4 kwartałów po szczycie, bez dodatkowych działań NBP, musi zakładać doskonałe zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych, a to duży błąd” - konkluduje dr Paczos.
Pamiętajmy też, że podczas piątkowej konferencji prezes NBP mówił: gdy zmienią się warunki, będziemy reagować, być może podniesiemy jeszcze stopy. Z powodu dwóch założeń: końca tarcz antyinflacyjnych w październiku i końca podwyżek stóp procentowych.
Pierwsze z nich nie wydarzy się prawie na pewno. Ze stopami trudniej jest prognozować, ale RPP może jeszcze reagować, szczególnie, że w sąsiednich krajach stopy są wyższe niż w Polsce, a inflacja niemal na pewno będzie jeszcze rosnąć.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze