0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

W piątek 8 lipca prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński zaczął konferencję pod tytułem „Ocena bieżącej sytuacji ekonomicznej” od spraw najważniejszych. W pierwszych minutach mówił przede wszystkim o Donaldzie Tusku i Tomaszu Siemoniaku z Platformy Obywatelskiej. „Tusk łże” – padło. Chodziło o zapowiedź szefa PO, że po przejęciu władzy Adam Glapiński zostanie usunięty ze stanowiska (swoją drogą to mało prawdopodobne, o czym pisaliśmy tutaj).

Dla obserwatorów życia gospodarczego i ekonomistów to zupełnie oczywiste – prezes NBP nie powinien wdawać się w publiczne pyskówki polityczne. Zamiast tego na konferencji powinien zwięźle i klarownie powiedzieć, jak bank centralny widzi sytuację gospodarczą oraz jakie kroki zamierza podjąć w różnych scenariuszach.

Szczyt w lecie

Od miesięcy to kluczowe i proste wydawałoby się zadanie prezesa NBP przerasta. Wiele o konferencjach prezesa Glapińskiego można powiedzieć, ale nie, że są zwięzłe i klarowne. Prezes mówił też o tym, jak jego zdaniem przebiegała będzie ścieżka inflacji w najbliższych miesiącach.

I zapowiadał raport NBP:

„Z raportu wyłania się taki obraz, że być może szczyt inflacji, najprawdopodobniej, będzie w trakcie wakacji, w lecie. I z tego szczytu powoli zaczniemy schodzić w dół” – mówił z przekonaniem Adam Glapiński.

Dziś raport się ukazał. Opublikowano w nim najnowszą prognozę ścieżki inflacji do 2024 roku. Dane na pierwszy rzut oka wskazują na coś zupełnie innego niż to, co mówił prezes:

Dlaczego więc szef NBP postanowił powiedzieć coś innego, niż to, co podsuwają mu jego służby?

Spójrzmy najpierw, co rzeczywiście w raporcie się znajduje.

Przeczytaj także:

Bez tarcz na koniec roku

Najbardziej interesuje nas rozdział czwarty, gdzie znajduje się prognoza inflacji i wzrostu PKB. Została opracowana w Departamencie Analiz i Badań Ekonomicznych Narodowego Banku Polskiego. Założeniem dla prognozy jest to, że stopy procentowe już nie rosną, a opracowano ją dla danych z 22 czerwca.

Bardzo istotnym założeniem jest też to, że „tarcze antyinflacyjne” nie zostaną przedłużone po październiku 2022.

Raport zakłada, że inflacja wyniesie w tym roku 14,2 proc., a w przyszłym – 12,3 proc. Według autorów cały 2023 rok będziemy mieli do czynienia z dynamicznym spadkiem inflacji, która w 2024 roku zejdzie do poziomu 4,1 proc.

Raport podaje też projekcje w kwartałach. W tej analizie podajemy liczby, które specjaliści z NBP uznali za najbardziej prawdopodobne, wszystkie projekcje mają pewien zakres prawdopodobieństwa i przy zmieniających się warunkach mogą być różne.

Szczyt inflacji ma nastąpić dopiero w pierwszym kwartale 2023 roku i wynieść 18,8 proc. A to oznacza, że analitycy NBP przewidują duże prawdopodobieństwo, że w miesięcznym odczycie przekroczymy nawet 20 proc.

Średnia prognoza dla czwartego kwartału tego roku to 17,9 proc. A więc gdyby bazowa prognoza się sprawdziła, czeka nas pół roku z odczytami bliskimi 20 proc. To jednak mało możliwe, o czym jeszcze za chwilę.

Warto spojrzeć na widoczne na wykresie przedziały. Analitycy zakładają, że istnieje prawdopodobieństwo, że inflacja na początku przyszłego roku wyniesie między 26 a 12 proc. (choć to skrajne i mało prawdopodobne scenariusze), a na początku kolejnego możemy mieć do czynienia z deflacją. Prawda o przyszłości leży jednak najpewniej bliżej środkowej linii bazowej, choć niekoniecznie dokładnie na niej.

Żywność zwolni szybciej niż energia

Szczyt wzrostów cen żywności ma nastąpić w czwartym kwartale tego roku (15,6 proc.), a cen energii w pierwszym kwartale 2023 roku (52,1 proc.), gdy wejdą w życie nowe taryfy.

Prognoza zakłada jednak bardzo silne spowolnienie wzrostów cen energii w kolejnym roku. Średni wzrost w 2023 roku (30,9 proc.) ma być niższy niż w 2022 roku, a w kolejnym, 2024 roku wszystko ma wrócić do normy (2,6 proc.).

Spójrzmy jeszcze na dynamikę wzrostu PKB. Raport nie przewiduje recesji w Polsce. Analitycy NBP nie spodziewają się nawet jednego kwartału ze spadkiem PKB. Na pewno jednak można mówić o mocnym hamowaniu. W 2023 roku nasza gospodarka ma urosnąć tylko o 1,4 proc., w kolejnym – o 2,2 proc.

Mimo tego prognoza przewiduje zauważalny wzrost bezrobocia. Mamy tutaj dane według metodologii międzynarodowej, a nie według podstawowej metodologii GUS.

W skrócie – w pierwszym przypadku opieramy się na deklaracjach, w drugim – na rejestracjach w urzędach, stąd różnice. W tym drugim przypadku mamy obecnie najniższą stopę bezrobocia od początku lat 90. – 4,9 proc.

Według metodologii Eurostatu w maju 2020 mieliśmy bezrobocie na poziomie 2,7 proc. W projekcji NBP mamy w 2023 roku skok do 3,9 proc., w 2024 – do 4,5 proc. Co więcej, dynamika wzrostu bezrobocia nie słabnie na koniec okresu, który obejmuje prognoza. W czwartym kwartale 2024 mamy już 4,7 proc. To poziom ostatnio widziany w drugiej połowie 2017 roku.

Musimy też się przyzwyczaić, że realne (skorygowane o inflację) pensje będą spadały. Wiemy już, że w ujęciu miesięcznym mieliśmy z taką sytuacją do czynienia po raz pierwszy od lat w maju 2022.

Według raportu NBP ponowny, skromny wzrost płac dopiero pod koniec 2023 roku. A na koniec tego roku czekają nas spadki powyżej 5 proc. Wszystko przez wysoką inflację, bo nominalnie płace wciąż mają rosnąć powyżej 10 proc. aż do połowy przyszłego roku.

"Inflacja zejdzie gdzieś tam do poziomu sześć, dziewięć, powiedzmy"

Wróćmy teraz do konferencji prezesa Glapińskiego. Co mówił o raporcie i danych w nim zawartych?

„Raport, jak państwo zobaczą, zawiera główną taką prognozę: inflacja zejdzie gdzieś tam do poziomu sześć, dziewięć, powiedzmy, a wzrost będzie dwa, ponad dwa. Może półtora. Tam jest półtora, jest dziewięć. Zależy czy tarcza będzie, czy nie będzie tarczy. Jak nie będzie tarczy, to będzie 12 w przyszłym roku, jak będzie tarcza, będzie dziewięć, a na koniec roku będzie sześć”.

Po lekturze raportu staje się jasne, że Adam Glapiński w piątek miał na myśli scenariusz, gdy tarcze antykryzysowe zostają przedłużone. Niestety w swoich dramatycznie nieprecyzyjnych wypowiedziach pominął tę informację. „Jak nie będzie tarczy, to będzie dwanaście” – mówi, i tyle właśnie wynosi projekcja inflacji na 2023 rok w dokumencie.

Nie tłumaczy to jednak do końca słów prezesa, że szczyt inflacji "będzie w lecie". Tutaj trudniej domyślić się, skąd Adam Glapiński ma takie informacje. Takie uspokajanie nastrojów przez przedstawianie najbardziej optymistycznych scenariuszy jako najbardziej prawdopodobnych może zadziałać najwyżej w "Wiadomościach" TVP.

Tarcze na długo

Przygotowując projekcje, analitycy NBP nie mieli tej informacji, ale w dniu publikacji raportu, 12 lipca, przedłużono trwanie obniżek podatków między innymi na paliwa i żywność. Politycznie było to pewne, bo rząd obawia się ewentualnych podwyżek cen w związku z przywróceniem podatków do starych stawek.

W projekcji przyjęto, że tarcza rzeczywiście zostanie przedłużona, ale tylko raz i od listopada podatki wrócą do starych stawek.

Dlatego w bazowym scenariuszu raportu szczyt inflacji przypada nieco później. Tę interpretację podzielają na przykład analitycy ekonomiczni PKO i mBanku.

Najprawdopodobniej jednak tarcze będą przedłużane jeszcze długo po październiku.

Rekalibracja modelu

O ocenę projekcji inflacji poprosiliśmy dr. Wojciecha Paczosa, ekonomistę z Cardiff University.

„Widać po prognozie, że ten model ma wbudowany bardzo silny mechanizm samo-stabilizacji: gdy na gospodarkę przestają oddziaływać szoki zewnętrzne (takie jest założenie, bo nic nie wiemy o przyszłości) i gdy stopy procentowe stają w miejscu to inflacja, w ciągu dwóch lat sama z siebie wraca do celu” – tłumaczy naukowiec. – „Początkowo jest jeszcze inercja - inflacja rośnie przez najbliższe dwa kwartały, ale potem, po osiągnięciu szczytu, szybko sama z siebie spada.

Ten mechanizm »rozpędu« to nowa rzecz - wcześniejsze prognozy NBP zawsze pokazywały tylko natychmiastowy spadek. Moim zdaniem wygląda to tak, że model był ostatnio »przeprogramowany« i »nauczył się« na ostatnich danych, że zawsze gdy prognozował spadek inflacji, to następował jej wzrost. Zmieniły się współczynniki inercji i stąd ten wzrost.

Więc w modelu »walczą« dwie siły - błędy poprzednich prognoz wskazują, że należy założyć większą inercję inflacji, ale z drugiej strony działa mechanizm szybkiego powrotu do celu - stąd ten kształt.

Jeśli jest tak, jak mówię, to jest tylko pewne przybliżenie mechanizmu inflacji i ono zawsze będzie spóźnione wobec danych. W tym modelu nie ma natomiast dobrze działających mechanizmów oczekiwań i popytu. To widać jasno po tej prognozie. Przewidywanie spadku inflacji do celu w ciągu 4 kwartałów po szczycie, bez dodatkowych działań NBP, musi zakładać doskonałe zakotwiczenie oczekiwań inflacyjnych, a to duży błąd” - konkluduje dr Paczos.

Pamiętajmy też, że podczas piątkowej konferencji prezes NBP mówił: gdy zmienią się warunki, będziemy reagować, być może podniesiemy jeszcze stopy. Z powodu dwóch założeń: końca tarcz antyinflacyjnych w październiku i końca podwyżek stóp procentowych.

Pierwsze z nich nie wydarzy się prawie na pewno. Ze stopami trudniej jest prognozować, ale RPP może jeszcze reagować, szczególnie, że w sąsiednich krajach stopy są wyższe niż w Polsce, a inflacja niemal na pewno będzie jeszcze rosnąć.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze