0:000:00

0:00

Centrysta Emmanuel Macron zdobył wedle wstępnych szacunków ponad 65 proc. głosów. Następca prezydenta François Hollande’a już teraz musi szykować się do - jak nazywają to francuskie media - swej „trzeciej tury wyborów”, czyli czerwcowych wyborów parlamentarnych. Od ilości mandatów zdobytych przez ruch „En Marche!” Macrona będzie zależeć, czy ten będzie miał przyjaznego sobie premiera. A bez bliskiej współpracy z szefem rządu nie mógłby realizować co ambitniejszych punktów swego programu.

„Pierwsza prędkość” bez Polski

Najśmielsze reformy postulowane przez Macrona wobec UE dotyczą strefy euro (i dlatego będzie musiał z nimi poczekać do wyborów w Niemczech).

Macron chce stworzenia odrębnego budżetu eurolandu, co zapewne dokonałoby się kosztem - obecnie bardzo hojnego dla Polski - wspólnego budżetu UE po 2020 r.

A także domaga się powołania „ministra finansów strefy euro”, co mogłoby stać się np. połączenie funkcji komisarza UE ds. walutowych i gospodarczych (obecnie Pierre Moscovici) z funkcją szefa eurogrupy (obecnie Jeroen Dijsselbloem). To nie wymagałoby zmieniania traktatów UE.

Dla Polski takie zacieśnianie integracji „pierwszej prędkości” UE (czyli strefy euro) oznaczałoby jeszcze większe ryzyko spychania na decyzyjne peryferia Unii. - Ale jeśli ta „pierwsza prędkość” będzie miała się dobrze, to w przyszłości przynajmniej będziemy mieli do czego doszlusowywać - przekonywała nas niedawno europosłanka Róża Thun (PO). Zresztą, dla pozycji Polski w Europie obecnie najpilniejszym wyzwaniem jest nie tyle nowy porządek instytucjonalny UE, co codzienna praktyka polityczna – gdzie i do których stołów negocjacyjnych jest i będzie dopraszana Warszawa. Po prezydencie Macronie trudno spodziewać się wielkiej życzliwości.

- Wszyscy znacie przyjaciół i sojuszników pani Le Pen. To reżimy panów Orbána, Kaczyńskiego i Putina. To nie są zwolennicy otwartej i wolnej demokracji – powiedział Macron na jednym ze swych wieców w Paryżu.

Przeczytaj także:

Puste zapowiedzi w sprawie sankcji

Macron - nawiązując do „nierespektowania praw i wartości UE” przez władze Polski - opowiedział się w niedawnym wywiadzie prasowym za nałożeniem na Polskę sankcji przewidzianych prawem UE. Jednak to raczej pusta zapowiedź Macrona. Do tego trzeba by jednomyślności pozostałych krajów Unii, na którą się nie zanosi w bliskiej przyszłości.

Berlin jest teraz przeciwny stawianiu na ostrzu noża sprawy Polski, praworządności i grożeniu restrykcjami. Wprawdzie unijni ministrowie ds. europejskich będą w połowie maja rozmawiać o Polsce w kontekście Trybunału Konstytucyjnego, ale poza formalnymi ramami dyscyplinującego artykułu z traktatu o UE grożącego sankcjami.

Natomiast w sprawie NATO, Rosji i Ukrainy po Macronie można się spodziewać mniej więcej kontynuacji linii prezydenta Hollande’a. To, jak na Francję, polityka dość twarda i korzystna z punktu widzenia Polski.

Znowu polski hydraulik

- Możliwe, że Macron już przed wyborami parlamentarnymi będzie musiał przyspieszyć w sprawie „dumpingu socjalnego” dla podbicia popularności „En Marche!”. Musi udowodnić, że odpowiedzią na kłopoty francuskich pracowników jest Unia, a nie zamykanie granic. Polacy mogą stać się jednym z tematów wyborczych - mówi jeden z unijnych dyplomatów w Brukseli. Macron zwalczał antyunijną Le Pen argumentami, że prawdziwa suwerenność Francji opiera się na silnej roli Paryża w UE. „Musi pokazać, że Francja w Unii to skuteczne narzędzie do zajęcia się negatywnymi siłami globalizacji” - pisze Robin Huguenot-Noël, ekspert brukselskiego European Policy Centre.

„Polski hydraulik”, symbolizujący strach Francuzów przed konkurencją taniej siły roboczej, okazał się jednym ze skuteczniejszych straszaków we francuskiej kampanii w sprawie (przegranego) referendum co do traktatu konstytucyjnego UE w 2005 roku.

Teraz solą w oku (i przykładem „złej globalizacji”) zarówno francuskiej prawicy, jak i lewicy są unijni „pracownicy delegowani”. Chodzi np. o Polaków wysyłanych przez polskie firmy do świadczenia usługi we Francji (głównie w budownictwie). W Unii jest ponad 1,9 mln takich pracowników, z czego blisko 430 tys. to Polacy wysyłani przede wszystkim do Niemiec (57 proc.), Francji (12 proc.) i Belgii (9,5 proc.).

Macron obiecał reformę „delegowania”, choć w rzeczywistości Komisja Europejska zaproponowała ją już w 2016 roku. Teraz Polakowi delegowanemu do Francji trzeba płacić francuską płacę minimalną, lecz - to obniża koszty francuskiego zleceniodawcy - składki społeczne, zdrowotne, emerytalne są opłacane w Polsce (Francuzi nazywają to „dumpingiem socjalnym”). Natomiast wedle projektu KE „delegowani” podlegaliby wszystkim zasadom wynagradzania w przyjmującym kraju, czyli zarabialiby więcej, co obniżałoby ich konkurencyjność. Polska zwalcza tę reformę popieraną m.in. przez Francję i Niemcy, ale zwłaszcza za prezydentury Macrona będzie trudno ją złagodzić.

Ponadto Macron oskarżył Polskę, w kontekście planowanych przenosin fabryki Whirpoola z Amiens do Łodzi, o „rozgrywanie różnic kosztów podatkowych, społecznych w ramach UE”. Macron jeszcze jako minister gospodarki w latach 2014-16 opowiadał się za określeniem wspólnego minimum praw socjalnych (np. praw bezrobotnych) w UE, by kraje Unii nie mogły tak prosto konkurować kosztami pracy. Polska jest przeciwnikiem takich reform, ale do ich uzgodnienia w UE jest bardzo odległa droga.

Tomasz Bielecki, dziennikarz mieszkający w Brukseli, b. korespondent "Gazety Wyborczej, współpracuje na stałe z polską redakcją Deutsche Welle, oraz z OKO.press

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Deutsche Welle.

Lead od redakcji OKO.press.

;

Udostępnij:

Tomasz Bielecki

Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.

Komentarze