0:00
0:00

0:00

Jak ustaliło OKO.press, śledztwo w sprawie rzekomej korupcji w Sądzie Najwyższym, o której mówił prezydent Andrzej Duda na spotkaniu z mieszkańcami w Nowym Mieście Lubawskim, bez rozgłosu zostało przeniesione z Prokuratury Krajowej do jednostki niższego rzędu. Przed przeniesieniem sprawą zajmował się specjalny wydział zajmujący się korupcją i przestępczością zorganizowaną.

Teraz rzekomą korupcją zajmuje się prokurator okręgowa ze Szczecina, delegowana do Prokuratury Regionalnej. Przeniesienie trwającego kilka lat trzeciego już z rzędu śledztwa na niższy szczebel prokuratury może oznaczać, że sprawa dla prokuratury Ziobry nie jest ważna.

Albo nie jest tak oczywista jak chce PiS i doświadczeni prokuratorzy ze specjalnego wydziału Prokuratury Krajowej nie widzą podstaw, by stawiać komukolwiek zarzuty.

Mimo że w tej sprawie są już zebrane najważniejsze „dowody”, w tym te nielegalnie zdobyte, tzw. owoce zatrutego drzewa, które prokuratura mogłaby wykorzystać do oskarżenia, bo PiS w 2016 roku takie dowody ustawowo zalegalizował.

OKO.press przypomina czytelnikom i prezydentowi Dudzie o co naprawdę chodziło w sprawie rzekomej korupcji w SN i kto tę sprawę wykreował.

Przeczytaj także:

Duda: Wystarczy wpisać w wyszukiwarce: „korupcja w SN”

Prezydent Andrzej Duda rzekomą korupcją zaatakował SN na przedwyborczym spotkaniu z mieszkańcami w Nowym Mieście Lubawskim 12 grudnia 2019.

OKO.press pisze o tym z opóźnieniem, bo sprawdzaliśmy w prokuraturze co dzieje się ze śledztwem w tej sprawie i czekaliśmy na odpowiedź.

Duda na spotkaniu z mieszkańcami mówił: „Przywrócenie w Polsce sprawiedliwych sądów jest bardzo trudne, ponieważ tam stary układ trzyma się bardzo mocno i nie chce pozwolić na to, aby zabrać im przywileje i władzę nad ludźmi, do której doszli”.

Prezydent podkreślał: „Praca sędziego to służba dla RP, ale przede wszystkim służba polskim obywatelom. To jest najważniejsze. To nie obywatel jest dla sądu, tylko sąd jest dla obywatela. Tak, proszę państwa, to jasno wynika z zasad polskiej konstytucji, tylko państwo sędziowie nie chcą tej konstytucji w ten sposób czytać”.

Na potwierdzenie tego zaczął mówić o Sądzie Najwyższym: „Gdyby było inaczej, to społeczna ocena wymiaru sprawiedliwości nie byłaby taka, z jaką się spotykamy (…). Nigdy nie zrozumiem tego, jak sędziowie Sądu Najwyższego mogli orzekać w tym samym sądzie, w którym obok nich siedział sędzia, którego do dziś mogą państwo wysłuchać w internecie, jak dyskutuje, jak załatwić sprawę w SN. I taki człowiek orzeka razem z nimi i im to nie przeszkadza. Nie wyciąga się wobec niego żadnych konsekwencji, nawet w sensie koleżeńskim. A potem dziwią się, że ludzie nazywają ich „kastą”. A jakżeż to nazwać inaczej?”.

I ciągnął dalej atak na SN: „Wielu ludzi na zachodzie Europy nie jest w stanie zrozumieć tych procesów, ponieważ mają inną mentalność. Dla nich to jest niewyobrażalne, żeby sędzia dopuścił się czegoś takiego, żeby w internecie można było wysłuchać nagrań z propozycjami korupcyjnymi, kiedy rączka rączkę myje, kiedy sędziowie między sobą dogadują się, jak będą kolesiowsko sprawy załatwiali. To jest coś niewyobrażalnego”.

Duda zachęcał mieszkańców miasteczka, by sami sprawdzili o co chodzi z „korupcją” w SN: „Tymczasem każdy może tego wysłuchać w internecie, wystarczy sobie wpisać w wyszukiwarce internetowej: »korupcja w SN« (...) Jeżeli mają państwo wątpliwości, proszę sobie wpisać na urządzeniach mobilnych, komputerach i posłuchać, o czym w 2014 roku rozmawiali państwo sędziowie na najwyższym możliwym poziomie władzy sędziowskiej. Ten system musi, proszę państwa, zostać zmieniony, do tego konieczne jest wsparcie ze strony państwa: zwykłych obywateli”.

Jak biznesmen szukał dojść w sądzie i trafił do CBA

Prezydent Andrzej Duda nie jest pierwszym politykiem obecnej władzy, który wykorzystuję tę sprawę do politycznej walki. Prezes PiS Jarosław Kaczyński mówił przed laty o „skandalicznej korupcji na najwyższym szczeblu sądownictwa".

Sprawa nie jest jednak ani tak prosta, ani tak oczywista jak chciałby PiS. Opisała ją w 2015 roku „Gazeta Wyborcza” opierając się na ustaleniach prokuratury, wówczas wiarygodnym źródle informacji.

Sprawa rzekomej korupcji w SN ma początek w 2008 roku, gdy po upadku pierwszego rządu PiS (w koalicji z Samoobroną i LPR) rządziła już PO. Premier Donald Tusk pozostawił jednak na czele CBA Mariusza Kamińskiego (obecnie wiceprezes PiS i szef MSWiA), jednego z najważniejszych ludzi w PiS.

Do CBA zgłosił się wtedy Józef M. mówiąc, że ma informacje o korupcji we wrocławskim sądzie apelacyjnym oraz w SN. I CBA wszczęło operację specjalną pod kryptonimem „Alfa”. Operacja dla CBA Mariusza Kamińskiego była ważna, bo wcześniej służby nie miały tropu korupcji na najwyższych szczeblach wymiaru sprawiedliwości.

Operacja „Alfa” była połączona z inną równoległą operacją w sprawie korupcji przy ustawie hazardowej. Obie operacje łączyła osoba biznesmena Ryszarda Sobiesiaka. To z podsłuchów na jego telefonie agenci mieli się dowiedzieć o możliwej korupcji w SN.

Józef M., który zgłosił się do CBA, był partnerem biznesowym Sobiesiaka. Razem z nim i obywatelem Austrii polskiego pochodzenia Józefem K. złożyli się po kilkaset tysięcy złotych na zakup gruntu rolnego we wsi Karwiany - Komorowice pod Wrocławiem.

Spodziewali się dużych zysków ze sprzedaży gruntu po przekształceniu go na budowlany. Zyski faktycznie były - ponad 40 mln zł. Austriak domagał się udziału - 17 mln zł. Józef M. się nie zgadzał. Gdy te roszczenia uznał Sąd Okręgowy we Wrocławiu, a potem sąd apelacyjny, Józef M. zaczął szukać dojść w Sądzie Najwyższym, do którego złożył kasację.

W tym czasie - przed wyrokiem w SN - zgłosił się też do CBA.

Prawnik powoływał się na wpływy

Prokuratura dała CBA zgodę na kontrolowane wręczenie łapówki prawnikom, którzy mieli pomóc M. w załatwieniu korzystnego wyroku. CBA miało też zgodę sądu na założenie podsłuchów na telefonach, m.in. sędziów i adwokatów.

Józef M. otrzymał status osoby udzielającej pomocy CBA. Miał udokumentować kontakty z pośrednikami, którzy mieli mu pomagać w sprawie kasacji w SN. Chodził z "podsłuchem nasobnym", sprzętem nagrywającym przyczepionym do ciała.

Szukając dojść do SN, kontaktował się z Mirosławem M., wrocławskim prawnikiem, który obiecał mu korzystne rozstrzygnięcie. Prawnik zeznał potem, że w rozmowie podawał tylko nazwiska sędziów, których rzekomo zna, ale się z nimi nie kontaktował. Przyznał jedynie, że dwa razy rozmawiał z sędzią SN, z którym połączył się przez sekretariat jako zwykły petent.

Za napisanie apelacji wziął od M. 50 tys. zł - przekonał biznesmena, że napisali mu ją sędziowie sądu apelacyjnego. Kazał też pokryć koszty kolacji (2,7 tys.), którą miał zjeść z sędziami. Zeznał, że za korzystną kasację biznesmen oferował 2,5 mln zł. Prawnik dobrowolnie poddał się karze za "powoływanie się na wpływy".

Podsłuchane rozmowy sędziów

Ale CBA, współpracując dalej z Józefem M., wpadło na ciekawszy trop - prowadził on do Bogusława Moraczewskiego, sędziego Naczelnego Sądu Administracyjnego w stanie spoczynku. Józef M. miał powiedzieć agentom, że Moraczewski go oszukał, bo miał załatwić korzystne rozpoznanie jego kasacji w SN.

Jak do niego dotarł? Wrocławski adwokat, który reprezentował jego byłego wspólnika Austriaka, polecił mu mecenasa i b. prokuratora z Warszawy Ryszarda Kucińskiego (zmarł w 2011). Ten z kolei znał się z sędzią NSA - ze wspólnych szkoleń i konferencji. Sędzia Moraczewski i mec. Kuciński pojechali z Józefem M. na polowanie na Syberię. Biznesmen twierdził, że tam sędzia zapewniał go, że załatwi sprawę kasacji w SN.

Moraczewski, przesłuchany przez prokuraturę jako świadek, zaprzeczał. Powiedział, że M. "pytał go o to, jak zakończy się jego sprawa w SN, na co mu nie odpowiedział". Miał mu radzić, by załatwił sprawę zgodnie z procedurami. Zeznał, że z biznesmenem poznał go były prokurator, przedstawiając jako osobę chcącą uzyskać uprawnienia na polowania. Moraczewski sam polował i załatwił mu staż w kole łowieckim.

CBA założyło podsłuchy na telefonach prawników. Nagrało, jak Moraczewski kontaktował się z sędzią SN Henrykiem Pietrzkowskim z Izby Cywilnej - tej, która rozpoznała kasację. W 2014 roku stenogramy tych rozmów opublikowała TV Republika. I to na te stenogramy powoływał się prezydent Duda na spotkaniu w Nowym Mieście Lubawskim.

Jak napisać kasację

Wynika z nich, że sędziowie rozmawiali, jak napisać kasację. Sędzia Pietrzkowski mówił, że kasacja jest źle napisana. W SMS-ach zaś informował o wyznaczeniu daty przedsądu, podczas którego inny sędzia miał zdecydować, czy przyjąć kasację. Kasację przyjęto, ale w 2009 roku oddalono ją jako niezasadną.

Moraczewski przyznał, że "mógł pomóc Ryszardowi Kucińskiemu wprowadzić korekty w kasacji, lecz nie jest tego pewien". Mógł też konsultować jakiś problem prawny z sędzią SN, którego zna od lat.

W zeznaniach często powoływał się na niepamięć spowodowaną problemami zdrowotnymi. Sędzia Pietrzkowski w zeznaniach potwierdził, że kolega z NSA mówił, iż ma dług wdzięczności wobec osoby, która pomogła mu w innej sprawie, i dlatego Moraczewski wypytywał go o „sprawy kasacyjne”. Ale były to tylko ogólne rozmowy.

CBA samo popsuło akcję

Dowodami na to, kto mówi prawdę, miały być nagrania, których dokonał współpracujący z CBA Józef M. oraz podsłuchane rozmowy sędziów Moraczewskiego i Pietrzkowskiego. Tyle że stenogramu z „podsłuchu nasobnego” prokuratura nie mogła wykorzystać jako dowodu, bo CBA na taką kontrolę operacyjną nie miało zgody sądu. CBA uważało, że wystarczy zgoda ogólna na operację specjalną.

Rozmowy sędziów nie były zaś jednoznaczne - świadczyły o zażyłości, nie wskazywały jednak, że dogadywali się w sprawie korzystnego dla biznesmena orzeczenia. Zresztą przegrał on sprawę w SN i musiał zapłacić Józefowi K. ponad 17 mln zł.

Przegrana M. w sądach była dla prokuratury głównym argumentem, że nie doszło do korupcji i powoływania się na wpływy w SN.

Prokuratura dwa razy prowadziła śledztwo w sprawie rzekomej korupcji w SN. Pierwsze prowadziła była Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. W 2012 roku umorzyła sprawę. Potem sprawę na polecenie ówczesnego Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta badała jeszcze raz była Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku i w 2015 roku też umorzyła śledztwo.

Zarówno śledczy z Gdańska, jak i z Krakowa doszli do wniosku, że cała akcja CBA mogła być bezpodstawna.

Owoce zatrutego drzewa

Takie rygorystyczne stanowisko co do dopuszczalności operacji specjalnych CBA powstało po innych „słynnych” akcjach CBA Mariusza Kamińskiego, m.in. wobec posłanki PO Beaty Sawickiej, czy Andrzeja Leppera (tzw. afera gruntowa).

Prokuratura uznała, że nielegalne (bez zgody sądu) nagrania rozmów to owoce zatrutego drzewa, że są pierwotnie skażone. Nie można było wszcząć akcji „Alfa”, bo nie było wiarygodnych informacji o korupcji. Same słowa Józefa M. to za mało, trzeba było je zweryfikować w inny sposób. A skoro tak, to dowody zebrane w ramach akcji są bezużyteczne.

Kolejny problem to postawa M., który podjął współpracę z CBA. Prokuratura uznała, że w kontaktach z prawnikami był aktywny, a nie pasywny. Czyli że mógł niejako popychać ich do popełnienia przestępstwa.

Prokuratorzy z Krakowa wręcz uznali wielomiesięczne podsłuchiwanie sędziów i próby wręczania im łapówek za „pozaprawne zastawianie sieci”. I wprost pisali w umorzeniu, że CBA „wykreowało przestępstwo”, złamało Konstytucję i wyłudziło zgody na operacje przeciwko sędziom.

Jak więc tłumaczyć rozmowy sędziów o kasacji?

Co w takim razie z sędzią SN, który rozmawiał z kolegą z NSA o kasacji? Gdańska prokuratura napisała w umorzeniu: „W odniesieniu do osób pełniących funkcje sędziego nie ustalono w oparciu o dostępne dowody, by realizowały korupcyjne zachowania. Ich decyzje były konsekwentnie niekorzystne dla Józefa M.”

Zdaniem prokuratury „konsultacje” sędziów NSA i SN można by rozpatrywać pod kątem dyscyplinarnym, ale ewentualne zarzuty się przedawniły.

W 2012 roku Józef M. rozżalony współpracą z CBA i przegraną w SN złożył zawiadomienie o przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariuszy CBA. Ale Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga nie stwierdziła, by agenci łamali sprawo podczas akcji „Alfa”, i sprawę umorzyła. Artykuł „Gazety Wyborczej” o tej sprawie jest dostępny tutaj.

Mariusz Kamiński po ujawnieniu w październiku 2009 roku przez „Rzeczpospolitą” podsłuchanych rozmów z afery hazardowej stracił stanowisko. Był oskarżany o polityczne wykorzystanie zebranych materiałów. W wyniku afery hazardowej stanowisko straciło też trzech ministrów z PO.

W CBA obawiano się, że ujawnienie podsłuchów z afery hazardowej spali operację "Alfa", która dotyczyła sędziów i prawników. W sprawie przewijały się bowiem te same nazwiska biznesmenów. Aferę hazardową ujawniono na kilka tygodni przed rozpoznaniem kasacji, której dotyczyły podsłuchane rozmowy sędziów. Finalnie SN oddalił kasację.

Jak prokuratura Ziobry wyjaśnia sprawę rzekomej korupcji w SN

Po przejęciu władzy przez PiS, w sierpniu 2016 roku wznowiono umorzoną sprawę. Było to już trzecie śledztwo. Sprawę prowadził lubelski wydział zamiejscowy departamentu do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Krajowej.

Gdy OKO.press zapytało o dalsze losy śledztwa – od wznowienia trzeciego śledztwa minęło już trzy lata i cztery miesiące – odesłano nas do Prokuratury Regionalnej w Szczecinie. Okazało się, że sprawę rzekomej korupcji w SN przeniesiono tam w marcu 2019 roku. Była to decyzja Prokuratury Krajowej. Śledztwo prowadzi teraz Anna Jóźwiak, delegowana z prokuratury okręgowej.

Szczecińska prokuratura w odpowiedzi na pytania OKO.press m.in. o to czy prokuratura planuje o wystąpienie z wnioskiem o uchylenie immunitetu sędziom; odpowiedziało, że nie informuje o szczegółach śledztwa.

Na początku 2016 roku PiS przejmując władzę nad prokuraturą, znowelizował też kodeks karny. Nowelizacja dopuściła wykorzystanie w sądzie tzw. owoców zatrutego drzewa, które według prokuratury są też w tej sprawie. Prokuratura Zbigniewa Ziobry mimo trwającego ponad trzy lata śledztwa nie postawiła jednak nikomu zarzutów.

;
Na zdjęciu Mariusz Jałoszewski
Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze