0:000:00

0:00

10 kwietnia 2021 w okolicy pl. Piłsudskiego stoi grubo ponad setka suk, radiowozów, wojskowych ciężarówek i ponad tysiąc funkcjonariuszy, żołnierzy i ludzi SOP. Park Saski aż sczerniał od mundurów. Dziś 11. rocznica katastrofy smoleńskiej. Zbygniew Komosa – aktywista prodemokratyczny, drobny przedsiębiorca – stoi przy zamkniętym wejściu na plac, od strony pomnika Piłsudskiego. Już 7 godzin czeka na jego otwarcie.

"Stoczkowski (Mariusz, nadkom. z KSP Warszawa -red.) powiedział mi, że dziś go nie złożę. Bo cały dzień będzie plac zamknięty" – mówi, wskazując na oparty o płot wieniec, przypięty łańcuchem do stalowego płotu.

"Oddział wojska już 2 razy podchodził. Chcieli go zajumać" – tłumaczy mi reporter obywatelski, który to nagrywał. Komosa potwierdza. Dlatego go zapiął.

Ok. godz. 15:00 zatrzeszczały krótkofalówki policji. Wejścia na plac otwarto. Komosa niesie wieniec. Samotnie i z powagą. 2-3 metry od pomnika smoleńskiego już czeka na niego 7-osobowy oddział wojska w zielonych beretach, kawałek dalej – ok. 20 policjantów. Stawia wieniec pod pomnikiem, robi krok wstecz, kreśli znak krzyża.

"Czeeekaaać" – słychać rozkaz przez wojskowe krótkofalówki.

Aktywista kończy modlitwę. "Ruszamy!" - pada rozkaz.

Żołnierze łapią za wieniec, Komosa także. 7 mundurowych wyszarpuje mu jego własność przy dziesiątkach świadków. Jeden z wojskowych ma przy tym niezły ubaw – widać mimo maseczki.

"Złodzieje! Złodzieje" – krzyczy babcia Kasia stojąca obok.

„Panowie, co wy robicie?!” - nie może uwierzyć jakiś pan. „Co tu się dzieje?!” - woła kobieta. Słychać łamane gałęzie, na których zbudowano wieniec. Kilku policjantów łapie Komosę i ciągnie od tyłu, by go oderwać. "Czułem się jak ta rzepka, co ją z ogrodu chciał dziadek wyrwać" – mówi Komosa już później.

Nierówna walka - jakieś 10 na jednego - trwa 27 sekund. Żołnierze z truchłem zniszczonego już wieńca szybkim krokiem uchodzą z placu.

„Szmaciarze zhańbili mundur!”, „Jakie wojsko? Tituszki Kaczyńskiego” „Twój wieniec jest lepszy niż mój” „Wojsko nie ma już honoru” - przygniatająca większość z setek wpisów pod filmem obrazującym te sceny na TT i FB jest bardzo krytyczna dla mundurowych. 1/3 nie nadaje się do cytowania.

Komosa ze spokojem patrzy, jak wojskowi zabierają jego własność. Przyzwyczaił się.

Policja podsuwa pomysł wieńca pod pomnikiem

"To był dla mnie szok. Tak pogwałcić demokrację parlamentarną! – Komosa wspomina zajścia spod Sejmu z 16 grudnia 2016. Po wyrzuceniu dziennikarzy, blokadzie mównicy i słynnych obradach w Sali Kolumnowej, wielotysięczny tłum otoczył kampus polskiego parlamentu. Aktywista brał w tym udział. Pamięta spontaniczny zryw, oburzenie tysięcy ludzi, blokadę i wiele dni późniejszego oporu. "Trzeba o tym przypominać, by ludzie nie zapomnieli" – tłumaczy. Dlatego od 16 stycznia 2017, co miesiąc („tak jak oni”) pod Sejmem składa wieniec z kolejnym numerem i napisem: „Miesięcznica pierwszego jawnego zamachu na demokrację.

Policja go nękała. Próbowali wlepiać mandaty, skierowali 2 sprawy karne do sądu, m. in. o „zaśmiecanie”. "Jak można zaśmiecać wieńcem w barwach narodowych?!" - oburza się Komosa. Sędzia Łukasz Biliński uznał, że to legalna forma manifestacji poglądów. Mundurowi nieco odpuścili. Aktywista składa wieńce do teraz, ale są one szybko usuwane – mundurowi wzywają służby oczyszczania miasta.

W 2017 roku PiS ogłosił plany postawienia 2 pomników w centrum stolicy, jako elementu „dojścia do prawdy”. "Widziałem, jaki opór społeczny wywołuje ten pomysł. Nie mogłem pozwolić na to, by historia mojego kraju była budowana na kłamstwie smoleńskim" – tłumaczy Komosa. Zastanawiał się co robić. Policjanci podsunęli mu pomysł, gdy kolejny raz składał kwiaty pod Sejmem. „To nie jest miejsce na wieńce. Te kładzie się pod pomnikami” - usłyszał.

Zanim PiS wybudował smoleński postument, Komosa miał już plan - co miesiąc składać wieniec, z dedykacją:

„Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który ignorując wszelkie procedury, nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród Polski. STOP KREOWANIU FAŁSZYWYCH BOHATERÓW!”.

"Prezydent jako gospodarz zaproszonych gości, brał pełną odpowiedzialność za nich i nie powinien pozwolić na to, co miało miejsce w kabinie pilotów" – tak aktywista tłumaczy swój pogląd na katastrofę. Wspomina o słynnym locie do Gruzji, w czasie którego Kaczyński nakazał lądować blisko strefy działań wojennych, a gdy kapitan się sprzeciwił, PiS zaszczuł go w mediach i przez prokuraturę. Komosa chce się też przeciwstawić mitologizacji śmierci Lecha Kaczyńskiego.

Wojsko kradnie wieńce, policja nie widzi

10 kwietnia 2018 roku odsłonięto pomnik smoleński. Miesiąc później Komosa złożył pod nim swój wieniec pierwszy raz. Najpierw dedykacja była na wstęgach i kartkach. Ktoś je kradł, więc dodał ramkę. Tę ktoś niszczył. Wzmocnił konstrukcję wieńca, dodał solidniejszą ramkę, przymocował ją tak, że wandalizm bez narzędzi był już trudny. I zaczęły znikać całe wieńce. Co miesiąc. Czekał pod hotelem Victoria do wieczora, by sprawdzić kto je kradnie.

"Nie przeszło mi przez myśl, że mogą to być żołnierze" – wspomina. 10 czerwca 2019 przyłapał ich na gorącym uczynku – zabrali wieniec i ruszyli z nim w stronę budynku Dowództwa Garnizonu Warszawa. Zaskoczył ich i nagrał to. "Oficer w dyżurce garnizonu tłumaczył się, że zabrali wieniec, bo znaleziono w nim podejrzane materiały" - opisuje Komosa. Wezwał policję, zgłaszając kradzież. Obawiał się, że wojsko może mu coś tam podrzucić, więc zażądał weryfikacji przez funkcjonariuszy informacji o „materiałach”. Dyżurny zaczął wtedy policjantom tłumaczyć, że nie chodziło o materiały wybuchowe, a „niewłaściwy” napis na wieńcu.

Miesiąc później znów złapał ich na gorącym uczynku - odcięli kombinerkami drut i ukradli samą ramkę. Nagrał i to. Ponownie wezwał policję, zgłosił kradzież i znów oddali mu skradziony przedmiot. Po 3 miesiącach przyszło pismo z Prokuratury Wojskowej, że nie będą wysyłać wniosku o ukaranie do Sądu Garnizonowego „dot. kradzieży (…) przez żołnierzy (…) z Pułku Reprezentacyjnego WP, wieńca złożonego pod Pomnikiem Ofiar Tragedii Smoleńskiej”. Brak uzasadnienia. "Sposób rozpatrzenia przez Prokuraturę sprawy zaboru wieńca przez żołnierzy wskazuje, że to zachowanie można rozpatrywać w kategoriach kradzieży – wykroczenia z art. 119 k.w." - mówi mec. Jerzy Jurek, adwokat aktywisty.

Komosa kilka razy prosił o kontakt z dowodzącym garnizonem, gen. Robertem Głąbem. Zero odzewu.

Policja zaczęła mu robić kłopoty od 2019 roku. Blokowali dojście z wieńcem do pomnika, legitymowali go. W 9. rocznicę postument otoczono dodatkowymi barierkami, zagonami mundurowych, a od czoła wejścia pilnował SOP. Komosa ruszył dziarskim krokiem, na pewniaka wprost do otwartej bramki. Wzięli go za VIP-a, nikt nawet nie spytał. Złożył, pomodlił się i wyszedł. Ktoś z obstawy pomnika musiał potem zorientować się, bo wyskrobali kartkę.

Ramka w wieńcu została z pustym, tekturowym wnętrzem. Cały dzień stała obok wieńca prezydenta Dudy.

Gdy w sierpniową miesięcznicę Komosa czatował przy Zachęcie na złodziei wieńców, podjechała suka. Wyskoczyło sześciu. Spisywanie, sprawdzanie danych. Pół godziny. W tym czasie żołnierze z garnizonu zabrali wieniec.

"Panowie widzieliście może, jak ktoś kradnie wieniec?". Odpowiedź: "Nie".

Podszedł pod pomnik, aby przetestować ich słowa, wziął ten od samego Kaczyńskiego. Po 10 sekundach już było przy nim dwóch mundurowych. "Jak to jest, że kradzieży mojego wieńca nie widzieliście, a tę tak?" - pytał. "Z pytaniami do rzecznika prasowego" - usłyszał w odpowiedzi.

Przeczytaj także:

Wieniec na ścianie przestępców

W lutym 2021 wezwano go na komisariat. Akurat na 10 marca i to na 09:00rano – dokładnie wtedy, gdy miał składać kolejny wieniec. Poszedł więc złożyć zeznania wcześniej. I wtedy pierwszy raz pojawił się zarzut znieważenia pomnika z art. 261 KK.

St. asp. Marcin Rekus - z Komendy Rejonowej I na Wilczej – przesłuchuje go od tego czasu do teraz. Najpierw co miesiąc, potem, w blokach – co kilka, teraz znów regularnie. W 10. rocznicę, pierwszy raz jawnie, przy kamerach i fotoreporterach, żołnierze wyrwali mu z rąk wieniec. Policjanci pomagali, odrywając go od jego własności. Potem za karę wylegitymowali (30 sek. relacji).

Był zszokowany tak jawnym pogwałceniem prawa. - Mamy poczucie, że za wszelką cenę chce się zatrzeć odpowiedzialność prezydenta, budując w zamian jego fałszywy mit o męczeńskiej śmierci w zamachu – chwilę potem przed kamerami wygłosił swój manifest tłumaczący postępowanie.

Domagał się w nim m.in. zaprzestania wykorzystywania ofiar katastrofy smoleńskiej do mitologizowania Lecha Kaczyńskiego i sprowadzania całej katastrofy do śmierci tylko tego człowieka.

Od roku, co miesiąc wojsko wyrywa mu wieniec z rąk. Czasami, gdy kurczowo złapie, ciągną go po płytach placu Piłsudskiego.

Bywa, że dają wieńcowi postać 1-3 minuty. Raz nawet 10! Policja zawsze pomaga w tym odebraniu mienia Komosy, nie reaguje na próby zgłoszenia kradzieży. Zazwyczaj świadkowie krzyczą na mundurowych: „Złodzieje!”.

Wieńce trafiają na pewien czas na komendę na Wilczej. Czasami aktywiści z tzw. opozycji ulicznej tam przesłuchiwani, wysyłają Zbyszkowi fotki jego własności. Stoją oparte o ścianę z miarką, na tle której fotografuje się zatrzymanych/ aresztowanych. Tam też robią im zdjęcia do akt sprawy. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia szukał dla nich miejsca, bo się u nich już nie mieściły. Biuro Dowodów Rzeczowych odmówiło ich przyjęcia – też z braku miejsca.

„Agitacja polityczna” znieważa pomnik?

Co miesiąc też prokuratura stawia mu te same zarzuty z art. 261 KK, - ”znieważenie Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej”, tylko daty się zmieniają. Treść tabliczki ma „uwłaczać czci osób upamiętnionych”. Komosie grozi kara ograniczenia wolności w postaci prac społecznych, do 40h miesięcznie.

"Treść na tablicy wieńca nie ma charakteru znieważającego kogokolwiek. Nie ma tam żadnych sformułowań czy słów obraźliwych. Dlatego traktuje ten zarzut jako absurdalny" – mówi mec. Jurek. Jak bardzo absurdalny wskazuje fakt, że w czerwcu 2020 prokurator Agnieszka Bortkiewicz nie zatwierdziła tego aktu oskarżenia. A uchodzi ona za „zbliżoną do dobrej zmiany” - w tym samym okresie postawiła zarzuty o nawoływanie do zabójstwa abp. Jędraszewskiego za to, że drag queen w klubie symulowała podcinanie gardła dmuchanej lali ze zdjęciem biskupa. Bortkiewicz awansowała na prestiżową posadę zastępczyni prokuratora okręgowego w Warszawie.

Ale wtedy sprawę Komosy jej odebrano i trafiła do prokuratora Michała Marcinkowskiego. "To już chodzący podpis, zatwierdza wszystkie kontrowersyjne sprawy wobec protestujących" – słyszymy.

To on m.in. umorzył postępowanie wobec nacjonalistów, którzy przy policji i kamerach, zrzucili ze schodów kościelnych Andżelikę Domańską, aktywistkę. „Brak interesu społecznego w ściganiu”- argumentował.

On także umorzył postępowanie wobec kierowcy prezesa NIK Mariana Banasia, który w trakcie demonstracji Strajku Kobiet próbował rozjechać studenta. Szofer "naraził pokrzywdzonego na utratę życia lub zdrowia", a mimo tego Marcinkowski uznał, że "brak interesu społecznego do objęcia tego czynu ściganiem z urzędu".

Prokuratura łączy w bloki comiesięczne zarzuty wobec Komosy. 3 sprawy są już w sądzie, czwarta jeszcze na Wilczej. W piątek 16 kwietnia rozpocznie się pierwsza rozprawa, z zarzutami za wieńce złożone między lutym, a kwietniem 2020 roku.

W 2020 roku gen. Głąb dopytywał się prowadzącą prokurator, czy sprawy z kolejnych miesięcznic będą prowadzone pod tą samą sygnaturą, czy w innych postępowaniach. Bortniczuk odmówiła informacji: „Dowództwo Garnizonu Warszawa nie jest stroną postępowania”. Komosa i jego adwokat chcą się dowiedzieć m. in., na czyje polecenie gen. Głąb kazał swoim żołnierzom zabierać owe wieńce.

Na ich wniosek, Sąd Rejonowy W-wa Śródmieście zwrócił się też do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych oraz Inspektoratu MON o udostępnienie raportu końcowego z badania wypadku lotniczego w Smoleńsku. By udowodnić, iż opinia Komosy o odpowiedzialności Lecha Kaczyńskiego za tragedię ma potwierdzenie w ustaleniach PKBWL. Odsyłano sąd od Annasza do Kajfasza. Nie otrzymał raportu. Tymczasem w kolejnej sprawie przeciwko aktywiście, prokurator Marcinkowski... oddalił analogiczny wniosek. Bo Komosa ma znieważać pomnik wykorzystując go do... „agitacji politycznej”. Po 11 latach uprawiania polityki smoleńskiej przez PiS, argumentacja prokuratora 'dobrej zmiany” jest zaskakująca.

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze