Kto skonsultuje wyniki moich badań? Wychodzi na to, że laboratorium zrobi analizy, wyśle co z nich wyszło na moje internetowe konto, a prawidłowość wyników będę musiał ocenić sam. Jak wygląda rządowy program profilaktyki 40+? Sprawdzamy i oceniamy
Polacy nie dbają o swoje zdrowie. Oczywiście nie wszyscy, bo część z nas stara się właściwie odżywiać, dbać o aktywność fizyczną, regularnie się badać. Ale patrząc na całą populację, świadomość zdrowotna społeczeństwa z pewnością nie jest naszą mocną stroną. O profilaktyce zdrowotnej nie uczy się specjalnie w szkołach. Wielu z nas żyje w przekonaniu, że będzie - przynajmniej do pewnego wieku - w świetnej formie, niezależnie od trybu życia, a już o badaniu się „na zapas” nie chce w ogóle słyszeć.
Nie ułatwia sprawy źle zorganizowany, od lat niedofinansowany system opieki zdrowotnej.
Co robić, by nie zachorować – tym zajmuje się część medycyny zwana profilaktyką. A tak naprawdę to zadanie tzw. profilaktyki pierwotnej, do której zaliczyć możemy np. szczepienia ochronne (także teraz te przeciw COVID-19, z dobrodziejstwa których tak wielu z nas nie chce niestety skorzystać), ale również wspominane właściwie odżywianie czy prozaiczne codzienne mycie zębów.
Profilaktyka wtórna to już inny, późniejszy etap. Jej cel to m.in. wykrywanie powszechnie występujących chorób, które w pierwszej fazie nie dają jeszcze żadnych objawów. Przykładem może być tu cukrzyca czy nadciśnienie. Ta pierwsza dotyczy ok. 3 mln osób w Polsce. Jak mówił OKO.press doc. dr hab. Andrzej Marcinkiewicz z Instytutu Medycyny Pracy im. J. Nofera w Łodzi, ok. 600-700 tys. rodaków nie zdaje sobie z tego sprawy.
Z nadciśnieniem jest jeszcze gorzej. Choruje na nie prawie co trzeci dorosły Polak, o czym nie wie 30 proc., a spośród tych, którzy wiedzą i już się leczą, skutecznie leczy się tylko jedna czwarta
To m.in. z myślą o nich od dawna wskazywano na potrzebę wprowadzenia przesiewowych darmowych badań. Pozwalałby one z bardzo licznej grupy badanych wyłowić tych, u których doszło już do pewnych zmian chorobowych, a przy okazji zdrowej większości udzielić porad dotyczących właściwego trybu życia, by to zdrowie jak najdłużej zachować.
Postulat ten postanowił zrealizować PiS. Zapowiedź wprowadzenia „pakietu kontrolnych badań profilaktycznych dla osób po 40. roku życia” pojawiła się w tzw. nowej „piątce” tuż przed wyborami parlamentarnymi na jesieni 2019 roku. Miał być to wyraz dbania partii rządzącej o zdrowie Polaków i obok m.in. 13. i 14. emerytury jeden z pięciu najważniejszych wabików wyborczych. Odpowiednie regulacje miały powstać w ciągu pierwszych 100. dni nowego rządu PiS.
Pod koniec tego okresu przeprowadziłem długą rozmowę ze specjalistami od profilaktyki – prof. Wojciechem Hanke i wspomnianym doc. Andrzejem Marcinkiewiczem jak ten program mógłby wyglądać.
Doszliśmy do kilku wniosków, m.in. do tego, że w rządowy program powinna być zaangażowana medycyna pracy opiekująca się z urzędu ok. 12 mln rzeszą Polaków, stających przed koniecznością wykonywania badań okresowych. Moi rozmówcy przekonywali, że nowe badania powinny być raczej obowiązkowe, ale ci, którzy się od nich uchylą, nie powinni być karani. Podkreślali też bardzo mocno, że nie można ograniczyć się do wykrycia choroby. Trzeba pacjentowi zaoferować dalszą diagnostykę i ewentualne leczenie. Wreszcie nie powinna być to jednorazowa akcja, tylko zakrojona na dłużej, najlepiej na stałe.
Wydawało się, że program ruszy niebawem. Tymczasem w marcu 2020 przyszła pandemia i plany trzeba było zawiesić na kołku.
Odgrzano je ponad rok później w Polskim Ładzie. 15 maja 2021 w dokumencie PiS znalazł się punkt zatytułowany „Profilaktyka 40+”. Zgodnie z nim:
„W tym roku [2021] każdy Polak, który ma 40 lat lub więcej będzie mógł otrzymać jednorazowy dostęp do bezpłatnego pakietu badań diagnostycznych”.
Polski Ład to zbiór wielu obietnic. Sporo z nich musi być wprowadzana ustawowo. Tym bardziej, że w obecnej sytuacji w Sejmie może to być problematyczne. PiS wyraźnie zależało na tym, aby pokazać, że przynajmniej niektóre z zapowiedzi Ładu wprowadza w czyn. A do tego świetnie nadawały się dwie obietnice zdrowotne – zniesienie limitów na wizyty do specjalistów i właśnie „Profilaktyka 40+”.
Rząd zdecydował, że dla lepszego efektu PR-owego połączy te sprawy i ogłosi je triumfalnie 1 lipca 2021. Szkopuł w tym, że szczegółowe rozporządzenia odnośnie profilaktyki opracowywano dosłownie w ostatniej chwili.
Z naszych informacji wynika, że pracownicy wojewódzkich oddziałów NFZ praktycznie już od połowy maja stali w blokach startowych. Tymczasem poza regularnymi spotkaniami z Centralą i stałymi zapowiedziami, że już, już, lada dzień nadejdą stosowne rozporządzenia, nie działo się nic. I tak było niemal aż do ostatnich dni czerwca.
W końcu rozporządzenia się pojawiły. Niestety, akcji przebadania 20 mln Polaków (bo tylu jest obywateli RP powyżej czterdziestki) nie da wcielić się w czyn w ciągu kilku dni.
Całe przedsięwzięcie zostało zaplanowane w następujący sposób:
Każda ze wspomnianych 20 mln osób może wejść na swoje Indywidualne Konto Pacjenta (takich kont jest już 10 mln wliczając w to osoby poniżej czterdziestki) i po wypełnieniu stosownej ankiety otrzymać w ciągu 2 dni roboczych e-skierowanie na wybrane na jej podstawie badania diagnostyczne. Jeśli ktoś nie ma lub nie korzysta z Indywidualnego Konta, może otrzymać e-skierowanie dzwoniąc w godz. 8-18 na infolinię i wypełniając ankietę tą drogą. Numer infolinii to: 22 735 39 53 (płatność zgodnie z taryfą operatora).
W ankiecie znajdują się pytania m.in. na temat naszego sposobu odżywiania, picia alkoholu, palenia papierosów, aktywności fizycznej czy też występowania nowotworów w najbliższej rodzinie.
Ministerstwo opracowało nieco inny zestaw badań dla kobiet, inny dla mężczyzn. De facto dla mężczyzn przewidziano badanie jednego parametru we krwi więcej. Chodzi o PSA, czyli wskaźnik dotyczący prostaty z uwagi na dość często występujący nowotwór tego gruczołu.
Zarówno dla mężczyzn i kobiet przewidziano ewentualne skierowania na:
Dodatkowo wszyscy mają mieć zmierzone ciśnienie, być zmierzeni (wzrost i obwód w pasie) i zważeni. Wreszcie należy ocenić miarowość rytmu serca.
E-skierowania nie trzeba odbierać ani drukować. Wystarczy znaleźć takie laboratorium diagnostyczne, które bierze udział w programie i jest blisko nas (można to zrobić na tej stronie), a potem zgłosić się w wybrane miejsce z dokumentem tożsamości zawierającym numer pesel. Nie trzeba się zapisywać. Warto tylko sprawdzić, w jakich godzinach punkt pobiera krew, no i trzeba być na czczo.
Wszystko to brzmi wspaniale. Cały problem w tym, że na razie liczba laboratoriów, które zdecydowały się przystąpić do programu, jest mocno ograniczona.
A już na pewno nie taka, na jaką liczył rząd, nie mówiąc o obsłużeniu 20 mln potencjalnych chętnych do końca roku (bo tyle wstępnie ma trwać program).
By laboratorium przystąpiło do programu, musi złożyć wniosek do NFZ. Obowiązkiem jego pracowników jest natomiast sprawdzenie, czy został on poprawnie wypełniony (z naszych informacji wynika, że nie jest to proste), a także np. czy pielęgniarki, które będą pobierały krew, mają uprawnienie do wykonywania zawodu.
Mało tego. Na pracownikach NFZ spoczywa też obowiązek przeprowadzenia wizji lokalnej i ustalenia, że wszystkie sprzęty, których posiadanie deklaruje laboratorium bądź punkt pobrań rzeczywiście są na miejscu (należy do nich np. aparat do pomiaru ciśnienia czy waga, ale także obecność toalety dla niepełnosprawnych).
Z rozmów, jakie przeprowadziliśmy wynika, że wojewódzkie oddziały NFZ (jest ich w Polsce 16) dostały pilne polecenie, by do 1 lipca podpisać po 100 umów na województwo. Ale jak tego dokonać w kilka dni, siedząc w pracy nawet po godzinach?
Być może rząd liczył, że laboratoria rzucą się natychmiast do podpisywania umów. Liczono prawdopodobnie na szybką reakcję największych graczy na rynku jak „Diagnostyka” czy „ALAB” mających setki punktów w Polsce. Tymczasem duże firmy postanowiły spokojnie poczekać i pomysł spalił na panewce. Ale nawet gdyby reakcja firm byłaby błyskawiczna, NFZ i tak nie byłby w stanie tego przerobić.
Liczono zatem na zgłoszenie się 1600 punktów w całej Polsce. Do 1 lipca, kiedy to uroczyście ogłoszono start „Profilaktyki 40+”, umowy podpisało… 265. 16,5 proc. w stosunku do planu. Były takie województwa, w których nie zgłosił się żaden punkt (albo nie zdążono jeszcze podpisać z nim umowy).
Ani premier Mateusz Morawiecki, ani minister zdrowia Adam Niedzielski inaugurując projekt, nie zająknęli się na temat liczby laboratoriów. Za sukces minister zdrowia uznał więc liczbę tysiąca chętnych, którzy od północy 30 czerwca zdążyli już wypełnić ankietę w celu uzyskania skierowania.
Wśród nich znalazła się m.in. znana blogerka „Kataryna”. 1 lipca napisała:
„Zarejestrowałam się w programie Profilaktyka 40+, dostałam skierowanie. W Rzeszowie system nie znalazł żadnej placówki, w której mogę je zrealizować. W Warszawie jedną - w Wawrze. Czynną dwa razy w tygodniu do 12.30. A to tylko najbardziej banalne badania krwi i moczu.”
Liczba laboratoriów z każdym dniem rośnie, choć wciąż jest daleka od oczekiwań rządzących. 7 lipca doliczyłem się ponad 500 punktów, ale są one bardzo nierównomiernie rozłożone na terenie kraju. Np. w Koszalinie i w okolicy nie ma ani jednej placówki, w Szczecinie są 3.
W Warszawie natomiast jest ich już 86. Wygląda na to, że północna część Polski podeszła do programu z dużą rezerwą, a południowa trochę lepiej.
Ta liczba z pewnością jeszcze wzrośnie, ale jeśli ok. 500 punktów miałoby pobrać krew od wszystkich chętnych (wiadomo, że tylu nie będzie), każdy z nich musiałby przyjąć do końca roku tylko w ramach programu po 40 tys. pacjentów, czyli ponad 300 dziennie.
Biorąc pod uwagę fakt, jak słabo Polacy korzystają z dotychczasowych badań przesiewowych (liczba chętnych na łatwo dostępne badania mammograficzne w kierunku raka piersi spada u nas od lat), po to, by Profilaktyka 40+ wypaliła, trzeba się naprawdę dobrze postarać. A tymczasem notujemy przykry falstart na samym początku. Można się pocieszać, że na pierwszy ogień zgłaszają się zawsze ci najbardziej zdeterminowani, których nie odstraszy perspektywa czekania na nowe punkty a może nawet podróż z Koszalina do Gdańska.
Ale okazuje się, że to nie jedyna przeszkoda.
Postanowiłem sam zapisać się na badania. Trochę czasu zajęło mi znalezienie odpowiedniej zakładki na moim Profilu Pacjenta. I tu zaskoczenie. Po wejściu w „Profilaktykę” i następnie w „Ankiety” znalazłem następujący komunikat: „Jesteś w wieku 40-65 lat i masz uprawnienia do świadczeń finansowanych ze środków publicznych? Wypełnij Ankietę Pakietu 40 PLUS, a otrzymasz m.in. e‑skierowanie na badania laboratoryjne”.
Niestety, przekroczyłem już 65 lat, a zatem ten program jest nie dla mnie. To dziwne, pomyślałem, bo na stronie pacjent.gov.pl jest wyraźnie mowa, że obejmuje on wszystkich powyżej czterdziestki. Zadzwoniłem na infolinię. I tu z kolei miłe zaskoczenie. Kulturalny, cierpliwy pan odebrał telefon niemal natychmiast.
Zdziwił się, że nie widzę ankiety dla osób 65+, ale powiedział, żebym się nie przejmował, tylko udał, że jestem młodszy.
Wypełniłem ankietę. Sprawdziłem, że mam szczęście, bo od jedynego punktu w okolicy dzieli mnie niecałe 20 km. Dowiedziałem się, jakie przysługują mi badania. Okazuje się, że niemal wszystkie.
Po 2 dniach przyszło e-skierowanie. Dostałem je SMS-em. Zadzwoniłem do laboratorium. Upewniłem się, że nie muszę się umawiać na pobranie krwi. Uprzejma laborantka radziła tylko, bym przyjechał bliżej godz. 11, to ominę najdłuższe ranne kolejki.
Najciekawsze dla mnie jest to, co będzie dalej. Na razie nie spieszę się z wyjazdem do laboratorium, skierowanie ważne jest do końca roku.
Próbowałem w różnych miejscach dowiedzieć się, kto skonsultuje moje wyniki. Wychodzi na to, że laboratorium zrobi analizy, wyśle co z nich wyszło na moje internetowe konto i dalej się już tym nie interesuje. A zatem prawidłowość wyników będę musiał chyba ocenić sam.
Pomoże mi w tym mam nadzieję tzw. zakres referencyjny, czyli informacja od ilu do ilu wynik jest w porządku, a kiedy jest czegoś za mało albo za dużo. Jestem biologiem, od dawna piszę o medycynie, więc umiem (w miarę) czytać wyniki badań. Ale ile osób niewiele z tego zrozumie?
A może jeśli coś wyjdzie źle, wezwie mnie mój lekarz rodzinny? Ale jak dowiedziałem się w punkcie, w którym mam robić badania, nikt nie będzie mnie pytać, kto jest moim lekarzem POZ.
Początkowo sądziłem, że i tak muszę trafić przed jego oblicze, bo powinien mi zmierzyć ciśnienie, no i przede wszystkim sprawdzić miarowość pracy serca. Okazuje się, że byłem w błędzie, ponieważ obowiązek pomiarów antropometrycznych (waga, wzrost, obwód pasa), ciśnienia jak i miarowości pulsu spada na pielęgniarkę (pewnie tę, która pobiera krew). Szkoda - pomyślałem. Doświadczony lekarz jest w stanie wiele wyczytać z samego osłuchania serca (w ten właśnie sposób lekarz w Stanach, do którego poszedłem z racji zwykłej infekcji, wykrył charakterystyczny szmer wskazujący na wadę zastawki).
A zatem rządowy program wymaga nie tylko samozaparcia, żeby z niego skorzystać, ale dalsze postępowanie, a więc dokładniejsze diagnozowanie czy też staranie się o podjęcie leczenia, pozostawia w rękach pacjenta. Jeśli tak rzeczywiście będzie, jest to nieetyczne.
Mój lekarz POZ nie wie, że zamierzam skorzystać z Profilaktyki. Nie ma też czasu na przeglądanie kartotek setek pacjentów, których ma pod opieką i sprawdzanie kto się zgłosił na badania i czy komuś coś źle wyszło. A może jednak ktoś mnie będzie „ścigał”, tylko nikt nas o tym nie informuje?
Z drugiej strony lekarzy POZ wcale nie jest zbyt wielu, a ci, którzy się nami opiekują, naprawdę się nie nudzą. Sam mam szczęście z łatwym dostępem, bo opieka rodzinna w mojej małej miejscowości jest bardzo dobrze zorganizowana. Ale wiem, że w Warszawie, jeśli nie jest to sprawa pilna, do lekarza POZ czeka się nawet 2 miesiące.
Co istotne, udało mi się ustalić, że NFZ nie przewiduje żadnych dodatkowych pieniędzy dla lekarzy rodzinnych w ramach Profilaktyki 40+. Wniosek: tylko prawdziwi Judymowie będą zainteresowani dodatkowym przyjmowaniem osób po przebytych badaniach. Większość potraktuje to prawdopodobnie jak nowe ekstra obciążenie, w dodatku wykonywane za darmo.
Ile osób i kto rzeczywiście skorzysta z programu?
Trudno to porównywać ze szczepieniami przeciw COVID. Tu nie chodzi o odporność zbiorową, tylko o zupełnie podstawowe dane na temat naszego zdrowia i próbę wychwycenia rozwijającej się choroby.
Sadzę, że pewną rozrzutnością, a może nawet błędem, jest objęcie programem profilaktycznym osoby w starszym wieku. U nich, jeśli miało dojść do rozwoju cukrzycy czy nadciśnienia, to już doszło. „Cukrzyca i nadciśnienie atakują w wieku 30-40 lat” – tłumaczył mi prof. Wojciech Hanke. „40 lat to już jest właściwie ostatni dzwonek, żeby te choroby wcześnie wykryć. Bo potem są już konsekwencje, powikłania.”
Rozumiem jednak, że wyrzucenie poza nawias osób 80+, 70+, czy nawet takich jak ja, czyli 65+, mogłoby zostać źle odebrane. A PiS chciał dać też sygnał starszym wyborcom, że dba o ich interesy (w wyborach PiS ma przecież najwyższe poparcie wśród najstarszej grupy wiekowej).
Uruchamiając program chciano też choć częściowo wynagrodzić odcięcie wielu pacjentów od opieki zdrowotnej w czasie pandemii. Liczba badań diagnostycznych bardzo spadła w czasie walki z COVID-em. Według danych Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych to spadek rzędu 30-40 proc.
„Chciałbym, żeby ten 1 lipca zaczął nam się wszystkim kojarzyć z tym, że zaczynamy odbudowę zdrowia publicznego, zaczynamy przywracanie czy nadrabianie pewnych deficytów zdrowotnych, które są związane cały czas z obecną jeszcze z nami pandemią - mówił w czasie inauguracji programu Adam Niedzielski.
Obawiam się, że liczba beneficjentów będzie dość niska. Może dojdziemy do 2, może do 3 milionów. Wydaje się, że będą to głównie kobiety i to pewnie te, które i tak się do tej pory często badały. Z punktu widzenia zdrowia publicznego (i jak najbardziej sensownego wydania publicznych pieniędzy) powinny być to osoby w wieku 40-65 lat, zwłaszcza mężczyźni, którzy do tej pory lekarzy omijali.
Niezwykle denerwujące była dla mnie w tym kontekście zachęta płynąca z ust ministra zdrowia:
„Zachęcam, żeby skorzystać z tego programu. Ja sam również muszę z niego skorzystać, bo żona niestety by mnie okrzyczała, jakbym tego nie zrobił”.
Panie ministrze, wolałbym, żeby powiedział pan: „Wiem, że dla wielu mężczyzn pójście na badania czy do lekarza wymaga odwagi, przełamania pewnych stereotypów. Jako świadomy mężczyzna na pewno skorzystam z tego programu i bardzo namawiam wszystkich panów – młodszych i starszych - do pójścia moim śladem. Przed nami dobre lata. Musimy mieć siły i zdrowie, żeby jak najdłużej korzystać z życia i służyć naszym bliskim”.
Uważam, że błędem programu jest całkowity jego rozdział od medycyny pracy. Prawdopodobnie znów zabrakło czasu, by wypracować sensowne powiązania. Jak stwierdził niedawno prof. Andrzej Fal z Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego, kierownik Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie,
„dobrowolność świadczeniodawców i pacjentów w zakresie Profilaktyki 40+ może spowodować, że program będzie istniał tylko teoretycznie”.
I dalej: „Przynajmniej w odniesieniu do tych 40-latków, którzy są pracownikami i podlegają medycynie pracy, dobrowolność mogłaby być natychmiast zastąpiona przez obligatoryjność”.
Nie czepiałbym się natomiast wąskiego zakresu badań. Zawsze znajdą się badania, które warto wykonać dodatkowo (np. w kierunku chorób tarczycy, sprawdzenie poziomu witaminy D, czy - szczególnie dziś - poziomu przeciwciał przeciw SARS-CoV-2).
Wspomniana firma „Diagnostyka” wyczuła już zresztą interes i na swojej stronie internetowej zaoferowała właśnie rabaty pacjentom, którzy zdecydują się odpłatnie wykonać pewne testy poza bezpłatnymi, oferowanymi przez państwo. „Może być z tego afera, bo Ministerstwo Zdrowia nie chce, żeby Profilaktyka 40+ kojarzyła się z jakąkolwiek odpłatnością” – usłyszałem od jednego z moich rozmówców.
W czasie, gdy powstawał ten tekst, prawdopodobnie miała miejsce jakaś interwencja, bo ze strony "Diagnostyki" zniknęło logo programu.
Rząd zapewne będzie się starał, żeby realizacja Profilaktyki 40+ nie okazała się zupełną klapą. Jeśli tak się stanie, okaże się i tak, że to wina obywateli, nie organizatorów. Beata Obidzińska, z-ca dyrektora Departamentu Biura Profilaktyki Zdrowotnej NFZ, w czasie niedawnego posiedzenia Komisji Zdrowia poinformowała, że do 7 lipca 2021 e-skierowania wygenerowało 80 tys. osób.
"Skala jest zadowalająca. Celem programu jest ustalenie sytuacji zdrowotnej po pandemii. Badania w dużej mierze odpowiedzą na to pytanie" - stwierdziła Obidzińska.
Trudno podzielić to zadowolenie. Jeśli tempo zapisów się utrzyma, do końca roku zapisze się (80 tys. razy 26 tygodni) 2 mln 080 tys. chętnych, czyli niewiele ponad 10 proc. uprawnionych. No chyba, że z czasem mocno wzrośnie.
Władze też wcale nie liczą na masowy udział. "Założyliśmy, że program będzie kosztował ok. 500 mln zł." - oświadczył podczas posiedzenia sejmowej komisji wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski.
Z wyceny badań (niezbyt wysokiej - dla przykładu koszt badania PSA w zależności od miejsca - od 29,77 zł do 41,90 zł, a w programie 26,25 zł) wynika, że średni koszt całego pakietu wynosi średnio 116,7 zł (dla mężczyzn 129,86, dla kobiet 103,61 zł). Gdyby wszyscy uprawnieni przystąpili do programu, trzeba by na niego przeznaczyć 2 mld 334 mln. A zatem założenie finansowe jest takie, że z Profilaktyki 40+ skorzysta nieco ponad jedna piąta uprawnionych obywateli.
Wszystko to sprawia, że "ocena sytuacji zdrowotnej po pandemii" będzie tak czy inaczej bardzo fragmentaryczna.
Oby nie była to tylko jedna nieudana próba, lecz początek – nawet jeśli nienajlepszy – przyszłych porządnych badań przesiewowych. Na razie możemy się pocieszać, że to tylko pilotaż. Ewentualnie tym, że jakakolwiek profilaktyka lepsza niż żadna.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze