Ukraińska i rosyjska narracja o przebiegu wojny różnią się znacznie od siebie. Ukraina bohatersko się broni, a jednocześnie Rosja, zgodnie z planem, posuwa się do przodu. Nic nowego pod słońcem - informacja jest na wojnie potężną bronią
Baton Haxhiu miał już dosyć tych żartów. Prawie każdy, kto go znał sprzed wojny i wrócił do Kosowa po wycofaniu się stamtąd wojsk jugosłowiańskich w 1999 roku, nie mógł się powstrzymać przed uwagami w stylu „właśnie zjadłem lunch z kimś, kto nie żyje". Redaktor naczelny prisztińskiego dziennika „Koha Ditore" zginął bowiem na wiosnę 1999 roku w sali prasowej kwatery głównej NATO w Brukseli - nie z ręki, ale z ust Jamiego Shea, rzecznika Sojuszu.
NATO zaczęło wtedy bombardować Jugosławię - budząc kontrowersje, czy zgodnie z prawem międzynarodowym - ale chciało w ten sposób wymusić na Slobodanie Miloševiciu zaprzestanie stosowania terroru wobec albańskiej ludności w Kosowie. Ten odpowiedział terrorem jeszcze większym, wypędzając z prowincji 800 tys. Albańczyków. Jugosłowiańskie wojsko i serbska policja zamordowały wiele tysięcy osób, w większości cywilów. Ich ciała reżim próbował potem ukryć w masowych grobach w Serbii.
Haxhiu o swojej egzekucji z rąk serbskich oprawców dowiedział się z zachodniej telewizji, kiedy ukrywał się w Prisztinie przed tymiż.
Nie mógł powiadomić swojej rodziny, że jednak żyje.
Chyba tylko starzy wojenni wyjadacze mieli wątpliwości co do prawdomówności Jamiego Shea - zachodniej opinii publicznej, odzwyczajonej od wojen, trudno było uwierzyć, że w Brukseli z ust przedstawiciela organizacji, w której skład w zdecydowanej większości wchodzą jednak państwa demokratyczne, mogą paść słowa nieprawdziwe. Nawet jeśli chodziło o powtórzenie niesprawdzonej pogłoski, a nie rozmyślną dezinformację.
Wieści o policyjnej egzekucji adwokata i obrońcy praw człowieka Bajrama Kelmendiego i jego dwóch synów, Kastriota i Kushtrima, okazały się przecież niestety prawdziwe.
W każdym razie Baton Haxhiu wciąż ma się nieźle, a wojenne żółtodzioby - jak ja - przeżyły niezły dysonans poznawczy, że rzecznik NATO może puszczać w obieg niesprawdzone informacje, żeby wzmóc poparcie dla NATO-wskiej operacji. Do tej pory z wojenną dezinformacją miałam do czynienia w Bośni, gdzie Jugosławia angażowała pieniądze, firmy PR-owe i pożytecznych idiotów, żeby przekonać świat, że to nie serbskie siły wystrzeliły w 1994 roku pocisk moździerzowy na sarajewski zatłoczony targ Merkale, zabijając 68 osób (siłom ONZ nie udało się ustalić, skąd został wystrzelony, wskazano dwie możliwe pozycje bośniackie i siedem serbskich). Ale NATO?
Szok na o wiele większą skalę przeżył zaś cały demokratyczny świat, kiedy okazało się, że
amerykański sekretarz stanu, generał Colin Powell kłamał przed forum Narodów Zjednoczonych, że iracki krwawy władca Saddam Husajn posiada broń masowego rażenia.
Dało to początek alianckiej inwazji na Irak.
Podczas wojny w Iraku alianci też stosowali dezinformację - kiedy po powrocie przeglądałam w redakcji moje korespondencje, okazało się, że koledzy redaktorzy dopisali mi do tekstu, że właśnie nastąpił atak chemiczny na zajętą już przez brytyjskie wojska Basrę. A myśmy tymczasem spali spokojnie pod Basrą, gdzie nic ciekawego się nie działo.
Oczywiście te amerykańskie próby wpłynięcia na opinię publiczną i na przebieg wojny są niczym w porównaniu z bezczelną propagandą wojenną najróżniejszych reżimów - zanim z polskich sieci kablowych i satelitów zniknęły kanały takie jak Russia Today, można było tego zakosztować. Ale informacje podawane podczas tej wojny przez stronę ukraińską też trzeba traktować z pewnym dystansem. Służą one bowiem temu, żeby utrzymać morale Ukrainek i Ukraińców, zagrożonych przez inwazję liczniejszej, o wiele lepiej wyposażonej i zaprawionej w bojach rosyjskiej armii.
Dlatego lepiej poczekać na potwierdzenie informacji z piątku 25 lutego, że rosyjskie wojska poniosły bardzo duże straty.
Jak tłumaczył w rozmowie z Bianką Mikołajewską gen. Mieczysław Gocuł, „przekaz ukraiński ma podnosić morale wojska: »już żeśmy zestrzelili tyle a tyle samolotów, będziemy dalej bronić naszej ojczyzny«”. To jest najważniejsza rzecz, którą politycy muszą robić podczas wojny".
Może też się okazać, że prawdą jest to, co twierdzi agencja TASS - że bohaterscy pogranicznicy z Wyspy Węży wcale nie zginęli w ostrzale „russkogo wojennogo korablja", któremu kazali „iść się pierdolić", ale poddali się i zostali wzięci do niewoli. Jednak znowu, jak mówi gen. Gocuł: „Są wojny słuszne i niesłuszne. Wojna obronna niewątpliwie jest słuszną. Ukraina prowadzi wojnę obronną, nie jest agresorem". A morale na takiej wojnie jest warte podtrzymywania.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze