Nadeszła jesień, co powinno nam się kojarzyć z trzema prostymi hasłami: spadające liście, wybory, kolejna reforma edukacji. Ta ostatnia jest o tyle szczególna, w jej wyniku funkcjonujemy w rzeczywistości zapętlonego czasu i wcale nie tylko dlatego, że wraca do mody sztruks i serial Beverly Hills 90210.
Wrzesień 2019 wygląda trochę jak lata 90.: lekcje w sklepikach i stołówkach, tłok na korytarzach szkół średnich, zajęcia do późna, czterdziestoosobowe klasy, skostniałe podziały na przedmioty, całość Pana Tadeusza jako lektura obowiązkowa w podstawówce.
Są pewne sygnały, które nam podpowiadają, że to jednak 2019, mamy w końcu nowe problemy:
- masowa ewakuacja nauczycieli z zawodu, zniechęconych zarówno warunkami materialnymi, jak i atmosferą, w którą im przyszło pracować;
- niedofinansowane samorządy, alarmujące o tym, że nie będzie środków na zajęcia dodatkowe;
- skrócony obowiązek edukacji z dziewięciu do ośmiu lat;
- perspektywa trzech lat uczenia podwójnego rocznika według dwóch różnych podstaw programowych jednocześnie.
Żyjemy we wrześniu 2019 roku i początkujący nauczyciel wychowania przedszkolnego zarobi na rękę 1835 zł. Słownie: tysiąc osiemset trzydzieści pięć złotych.
Wobec powyższych okoliczności program dla edukacji powinien być na ustach wszystkich. Szczególnie, że funkcjonujemy w dwóch alternatywnych rzeczywistościach, a przynajmniej tak może się wydawać, gdy sięgniemy po program partii rządzącej.
Justyna Drath – absolwentka polonistyki i filmoznawstwa na UJ. Nauczycielka, aktywistka. Działała w Krakowie – broniła Krakowa przed likwidacją szkół i Młodzieżowych Domów Kultury. Organizowała działania na rzecz demokracji lokalnej, kierowała klubem Krytyki Politycznej, pomagała w organizacji manif. Mieszka w Warszawie, uczy w liceum społecznym.
PiS: kształcić właściwą moralność nauczycieli i krzewić patriotyzm
PiS punktem wyjścia swojego programu w kwestii edukacji czyni ustalenie, że reforma się udała, a zmiany idą w dobrym kierunku. Dla kogoś, kto śledził rządowej wypowiedzi towarzyszące strajkom nie ma tam właściwie niczego nowego: podwyżki dla nauczycieli były i to najwyższe od kiedykolwiek, a krytycy reformy się mylili. Kiedy już te fakty zostaną ustalone, można przejść do dalszych planów.
A skupiają się one głównie na ideologii reformy programowej, która jest kontynuacją tej strukturalnej. Nawet jeśli jest mowa o technikaliach, czyli pieniądzach, zawarty jest w tym pewien haczyk. Dalsze podwyżki jeszcze będą, ale pod warunkiem, że belfrzy spełnią wysokie wymagania.
Z jednej strony jest mowa o powiązaniu płac nauczycielskich z jakością i czasem pracy, z drugiej – o wymaganiach wyższego rzędu: „ton polskiej edukacji powinni nadawać pedagodzy należycie wykształceni, o odpowiedniej postawie moralnej”.
Wszystko to przy kilkukrotnym podkreślaniu znaczącej roli kuratorium może brzmieć co najmniej niepokojąco, skoro chociażby słynna małopolska kurator Barbara Nowak zaznaczała, jak marne zdanie ma o kondycji moralnej nauczycieli. I porównała ich do terrorystów, którzy zakłócają maturalne egzaminy.
Dalej w wielu kontekstach przewija się:
- wychowanie patriotyczne;
- patriotyczne wycieczki;
- lista patriotycznych instytucji i miejsc, które należy odwiedzić (Muzeum Historii Polski, Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeów Żołnierzy Wyklętych, Muzeum Kresów, Muzeum Rodziny Ulmów, Muzeum J. Piłsudskiego w Sulejówku);
- rola wychowawczej funkcji szkoły, która ma kształtować świadome i odpowiedzialne jednostki.
„Pozwoli to na wykształcenie się odpowiednio dojrzałej, niezależnej i »krytycznej« postawy polskiej młodzieży wobec współczesnych mód i przekazów kulturowych, ideologicznych czy kontrkulturowych” – czytamy w programie PiS.
Żeby zaś nie było, że tkwimy tylko i wyłącznie w drogowskazach moralnych i przeszłości, rządząca partia dorzuca pomysły dotyczące cyfryzacji: na przykład (iście rewolucyjny) projekt ministerialnej platformy internetowej, na której nauczyciele będą mogli dzielić się pomysłami na pracę z młodzieżą.
KO wraca do oświecenia, ale po co ta rywalizacja?
Program Koalicji Obywatelskiej, największej siły opozycyjnej, stawia przede wszystkim na powołanie Komisji Edukacji Narodowej, niezależnej od rządu instytucji planującej reformy szkoły w perspektywie lat, bez konieczności podlegania jakże kapryśnym siłom doraźnych politycznych interesów.
To ciekawy pomysł, w nazwie i koncepcji odwołujący się do tradycji polskiego oświecenia, który zauważa jedno ze źródeł polskich problemów – pospieszne reformy, dorzucanie lektur z politycznego klucza.
KO odnosi się do zaistniałej sytuacji w oświacie, obiecując elastyczność wobec wymagań samorządów lokalnych, pomoc w rozbudowaniu placówek, które dotknęła dwuzmianowość, w końcu – podwyżki.
Tylko czy Platforma, jako główna siła KO, jest wiarygodnym gwarantem podwyżek, skoro też i za jej kadencji płace nauczycielskie stały w miejscu? Jeśli przedstawicielką KO w kwestiach edukacji byłaby Dorota Łoboda, sprawdzona w bojach (dosłownie: protestach przeciwko deformie edukacji) działaczka, byłabym optymistką, problem w tym, że nie jest jedyną kandydatką tej siły.
Program Koalicji Obywatelskiej, co bardzo chwalebne, dostrzega konieczność demokratyzacji szkoły, unowocześnienia szkół branżowych, zamieszcza też idee ciepłych posiłków i lekkich tornistrów.
Ale obok rozwiązań przyszłościowych i odwołujących się do poczucia bezpieczeństwa pojawiają się te mocno tkwiące w języku lat 90. Przykłady? Wiązanie zarobków nauczycieli z wynikami uczniów może brzmieć kusząco (i zaskakująco podobnie do formuły, która pojawia się w programie PiS-u). Jednak każdy, kto pracował w tzw. gorszych szkołach, wie, że nie zawsze, albo prawie nigdy, nie da się zmierzyć ciężkiej pracy i poświęcenia nauczyciela za pomocą wyników egzaminów.
Skoro budujemy szkołę dla każdego – bezpieczną, demokratyczną i stabilną – skoro zachwycamy się fińskimi rozwiązaniami, po co przywołujemy język rywalizacji i podziałów?
Lewica: współpraca i świeckość
Głównym hasłem Lewicy jest przyszłość i w odniesieniu do niej w pierwszym programowym punkcie pisze o:
- konieczności współpracy, a nie rywalizacji;
- świeckości;
- rozpoznawaniu „fake newsów”;
- cyberbezpieczeństwie;
- zmianach klimatycznych.
Mimo lapidarności tych wątków, trudno się nie zgodzić, że są one adekwatne do wyzwań współczesności. Zwłaszcza kwestie krytycznego patrzenia na czytanie mediów, interpretacji i posługiwania się źródłami.
Te wątki, podobnie jak cyfryzacja, można odnaleźć także w innych programach. Natomiast w żadnym z nich nie pojawiają się dwie najsilniejsze deklaracje lewicowej koalicji:
- wycofanie religii ze szkół
- i przedmiot dotyczący wiedzy o życiu seksualnym człowieka.
Obie te obietnice wyraziście wyznaczają kierunek nowoczesnego myślenia o szkole: bez wplątywania jednego z religijnych wyznań w jej rzeczywistość i takiej, w której troszczymy się o zdrowie i bezpieczeństwo młodych ludzi w sferze, w której zbyt często są zagubieni i samotni.
Szkoda, że ten program jest krótki i nie rozwija wizji stojącej za tymi hasłami. Zwłaszcza, że lewica ma na swoim pokładzie też wiarygodne edukacyjne aktywistki, m.in Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, badaczkę edukacji i bywalczynię demonstracji w sprawach nauczycieli. Na jednej ze swoich wrześniowych konferencji podkreślała konieczność doinwestowania oświaty, dostrzeżenie problemów samorządów i wreszcie – konieczność podwyżek.
Zarówno w memach partii Razem, jak i w jednym z pierwszych wystąpień na konwencji (Anna Maria Żukowska) Lewica podkreśla, że godne płace dla nauczycieli są priorytetem i umieszcza je w kontekście problemów niskich płac całej budżetówki. Zaznaczając, że rzekome państwo dobrobytu działa wybiórczo, a bez dobrych usług publicznych nie zbudujemy silnego państwa.
Koalicja Polska: angielski, ekonomia i ekologia
Program Koalicji Polskiej (PSL i Kukiz) opiera się na tym, co namacalne i wynikające z bardzo konkretnych problemów organizacyjnych:
- liczebności w klasach (i jej zmniejszenie);
- dłuższej pracy świetlic (ukłon dla zapracowanych rodziców);
- posiłków dla każdego dziecka;
- podwyżek dla nauczycieli;
- pieniędzy na szkolenia.
Trudno się pod tymi postulatami nie podpisać. Brakuje jednak odniesień do konkretów (jak spełnić obietnice) i spójnej wizji szkoły. Program jest osadzony wszędzie i nigdzie. PSL nie pozwala sobie na odniesienie się do sytuacji ostatniej reformy, a stwierdzenie: „przepełnione klasy stały się prawdziwą zmorą polskich szkół” – brzmi bez wyjaśnienia kontekstu nieco osobliwie.
Zwłaszcza, że poprzedni rządzący bardzo często mawiali o „pustych szkołach, w których hula wiatr”, co bywało pretekstem do ich gorliwej likwidacji. Z bardziej kompleksowych rozwiązań, w programie znajdziemy wrzuconą garść dodatkowych przedmiotów: ekonomię, odżywianie i ekologię, a także angielski od pierwszej klasy w zwiększonym wymiarze godzin, który ma w programie niemal każda partia.
Czego brakuje w programach?
Spójności i całościowej wizji. Prawie każdy z nich podkreśla odejście od biurokracji w szkołach, odejście od testomanii, cyfryzację, posiłki i podwyżki. Problem w tym, że te propozycje nie brzmią wiarygodnie, kiedy weźmie się pod uwagę realia polskiej oświaty i inne postulaty, z którymi sąsiadują w programach.
- Jak odejść od biurokracji w szkole, w której wszystko podlega coraz większej kontroli kuratorium?
- Jak realnie sprawić, że szkoły branżowe staną się atrakcyjne zarówno dla uczniów, jak i pracujących tam fachowców, chociaż to one właśnie skarżą się na największy niedobór kadry i od lat są postrzegane przez młodzież jako „gorsze”?
- Jak „zmniejszyć liczebność klas” wobec organizacji życia po deformie edukacji?
- I wreszcie: czego ma uczyć szkoła, jaki świat wokół ma pokazywać?
Większość programów odpowiada na te pytanie, a zwłaszcza ostatnie, nieco fragmentarycznie i trochę asekuracyjnie.
Paradoksalnie tylko w programie partii rządzącej mamy wyraźnie nakreślone wartości; świata, w którym młodzież okopana murami XIX-wiecznych idei, ma nie zbliżać się do tego, co czyha jak zagrożenie i znajduje się „na zewnątrz”.
Jeśli przeraża nas ta wizja, tym gorliwiej powinniśmy myśleć o tym, jaka jest nasza.
Zlikwidować Ministerstwo Oświaty i kuratoria.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.