0:000:00

0:00

"Większość Polaków za zwiększeniem pensum w zamian za dużo wyższe podwyżki dla nauczycieli!" - ogłasza w Wielki Piątek wPolityce.pl, chwaląc się, że wyniki pochodzą z sondażu wykonanego "specjalnie dla portalu".

Okazuje się, że aż 53 proc. Polaków popiera odrzucane przez strajkujących pomysły rządu, ponieważ odpowiedziało twierdząco na pytanie:

Jak oceniasz propozycję, aby połączyć podwyżki dla nauczycieli ze zwiększeniem pensum, czyli minimalnej liczby godzin, które każdy nauczyciel musi przepracować (obecnie 18 godzin tygodniowo)?

Pytanie wPolityce.pl wprowadza badanych w błąd, podając nieprawidłową definicję pensum.

Pensum to nie minimalna liczba godzin, którą nauczyciele muszą przepracować w tygodniu, ale minimalna liczba godzin, którą spędzają w ramach etatu przy tablicy. Obowiązuje ich 40 godzinny tydzień pracy, faktycznie pracują więcej.

Nauczycielka przepracowuje przeciętnie co najmniej trzy razy tyle, bo "tablica" to tylko część pracy, na którą składa się między innymi przygotowanie się do zajęć, przygotowanie materiałów, sprawdzanie klasówek i wiele administracyjnych obowiązków. Według badania IBE z 2013 roku nauczyciele pracują średnio 47 godzin zegarowych w tygodniu, przy czym masowo przekraczają pensum 18 godzin przy tablicy.

Ile naprawdę pracują polscy nauczyciele? Według często cytowanego raportu Instytutu Badań Edukacyjnych (placówki badawczej funkcjonującej pod nadzorem Ministerstwa Edukacji Narodowej) z 2013 roku (nie było potem poważniejszego badania czasu pracy nauczycieli).

Ankieta przeprowadzona wśród 7,5 tys. pracowników oświaty z 1300 polskich szkół pokazała, że nauczyciele w Polsce pracują ponad ustawowe granice.

Średnia to 47 godzin zegarowych w tygodniu, czyli więcej niż przewiduje Karta Nauczyciela i kodeks pracy.

Trzy czwarte (35 godzin) zajmuje mu (lub częściej jej) prowadzenie lekcji, przygotowywanie lekcji, prowadzenie innych zajęć, sprawdzanie prac. Na wypełnianiu dokumentów – tzw. obowiązkach biurokratycznych – spędzają dodatkowe 3 godziny. A do tego: wycieczki i wyjścia dydaktyczne, spotkania z rodzicami i indywidualna praca z uczniami poza lekcjami. Oczywiście było to oparte na deklaracjach samych nauczycieli — ale też nie sposób tego zbadać inaczej.

Zabieg jest więc bardzo prosty - zadajemy pytanie dotyczące czyichś warunków pracy, rzucając danymi, których laik nie jest w stanie ocenić, ale które brzmią jak niewielki wysiłek. Równie dobrze można pytać:

Czy zgadzasz się, by chirurdzy dostali podwyżki pod warunkiem, że zaczną więcej pracować, skoro do tej pory wykonywali dwie operacje tygodniowo?

Grabowski jeszcze niczego nie badał, ale ma dobre poglądy

Z tekstu dowiadujemy się, że badanie zostało zrealizowane przez ośrodek Social Changes "metodą CAWI w dniach 12-17 kwietnia 2019 roku na ogólnopolskiej, reprezentatywnej próbie. W badaniu wzięło udział 1111 osób". CAWI to metoda zbierania danych przez internetowe ankiety. Może być realizowane na różne sposoby. Na przykład odbywać się na specjalnej platformie internetowej, której uczestnicy w zamian za odpowiedź dostają zwykle drobne nagrody lub zbierają punkty. Może to być ankieta umieszczona na stronie, wyskakujące okieno pop-up albo zaproszenie wysłanie mailem.

Według informacji dostępnych w KRS firmę założono w 2014 roku. W internecie jednak nie ma

żadnych wzmianek na temat innych badań zrealizowanych przez ośrodek. Nic. Zero. Na ich stronie internetowej znaleźć można tylko adres i numer telefonu.

W jaki sposób realizują swoje badania? Czy mają swoją platformę i do niej rekrutują? I czy w ogóle to robią?

Właścicielem Social Changes jest Marek Wojciech Grabowski. Grabowski jest jednocześnie prezesem Fundacji Mamy i Taty, czyli prawicowego NGO, który "wsławił" się między innymi kampanią "Nie zdążyłam zostać mamą", walką z rozwodami oraz osobami homoseksualnymi. Sam Marek Grabowski często udziela się w mediach (TV Republika, TV Trwam etc.), ostatnio był też gwiazdą posiedzenia Parlamentarnego Zespołu na rzecz Polityki i Kultury Prorodzinnej.

Opowiadał tam między innymi, że "w Wielkiej Brytanii podczas edukacji seksualnej prowadzący rozbierają się i na sobie prezentują reakcje fizjologiczne".

Skąd bierze takie informacje? Nie wiadomo.

Nie wiadomo również, skąd swoje dane czerpie jego firma Social Changes, ponieważ nie jest zrzeszona w żadnej organizacji ośrodków badawczych, w tym najważniejszej w Polsce, czyli OFBOR (Organizacja Firm Badania Opinii i Rynku).

Oznacza, że nikt nie kontroluje nie tylko metodologii ich badań, ale nawet tego, czy w ogóle posiadają zaplecze techniczne, by cokolwiek badać. Na przykład, czy mają internetową bazę ankietowanych.

Jak to się mówi - usługi weryfikuje rynek, a w tym wypadku rynkiem jest powiązany z rządem portal wPolityce.pl. Badanie zlecone, usługa wykonana, klient zadowolony.

Fundacja Mamy i Taty, czyli starsze dziecko Grabowskiego, rozpowszechnia badanie na swoim fanpejdżu, choć nie chwali się tym powiązaniem.

Sondaż idzie w świat

O przedruk "badania" dla wPolityce.pl pokusiło się między innymi Polskie Radio 24, DoRzeczy, a nawet Wirtualna Polska.

"DoRzeczy" od początku było nieprzychylnie nastawione do strajku, dlatego już w tytule da się odczuć pewną satysfakcję ("Co sądzą Polacy o zwiększeniu pensum? Odpowiedź jest jasna"). Źródło i metodologia badania też im nie przeszkadza. Nie bez powodu, bo sami zamawiają sondaże w Estymatorze - firmie, której wiarygodność i metodologia również pozostawia wiele do życzenia.

O Estymatorze pisaliśmy przy okazji badań, które wykonali na zlecenie europarlamentarzysty partii KORWIN Dobromira Sośnierza. Pytali w nim Polki i Polaków (nie wiemy jaką metodą):

"Czy Polska może już wyjść z UE, bo więcej pieniędzy już od niej nie dostaniemy, a jeśli dostaniemy, to w zamian będą oczekiwać zbyt wiele?".

Nawet przy takim stężeniu złej woli (albo poczucia humoru) w formułowaniu pytania, „tak” dla polexitu zadeklarowało zaledwie 34 proc. ankietowanych.

Pomimo braku wiarygodności samego ośrodka, jak i absurdalnie zadanego pytania, "badanie" Sośnierza trafiło jako news do mainstreamowych portali, m.in. na łamy Onetu. Wszystko wskazuje na to, że podobny los czeka sondaż wPolityce.

I kto wie, może to początek pięknej współpracy portalu braci Karnowskich z ośrodkiem badań pana Grabowskiego, "pogromcy homolobby"?

Przeczytaj także:

Pensum niezgody

"Nowy pakt oświatowy", który tak intensywnie promuje rząd i prorządowe media, to także wydmuszka. Pierwszy raz Beata Szydło zaprezentowała propozycję zwiększania pensum powiązanego z podwyżkami na trzy dni przed rozpoczęciem strajku. Pakt odrzuciły wtedy wszystkie związki zawodowe, również "Solidarność", dlatego nie znalazł się on nawet w porozumieniu podpisanym przez rząd i Ryszarda Proksę.

Wyliczenia, które wtedy prezentowała Beata Szydło i Michał Dworczyk zakładały, jak to określono, "naturalny odpływ nauczycieli z zawodu", czyli mówiąc po polsku - zwolnienia.

Zasadniczy problem "numeru z pensum" polega też na tym, że wzrost wynagrodzenia, który wynikać ma ze zwiększonej liczby godzin tablicowych, to nie podwyżka. Podwyżką nazwać można bowiem realny wzrost płacy za godzinę.

W tym tygodniu Beata Szydło zaprezentowała nieco bardziej konkretny wariant "paktu", czyli podwyżki pensum z 18 do 20 godzin, w zamian za wzrost średniego wynagrodzenia nauczyciela dyplomowanego o 250 zł brutto. Zarówno z wyliczeń związkowców, jak i niezależnych ekonomistów wynika, że taki zabieg przynosiłby realną OBNIŻKĘ wynagrodzeń. Nie wspominając o tym, że przeciętnie nauczyciele i tak wyrabiają większe pensum niż tych 18 godzin, właśnie po to, by dorobić do niskich pensji.

Na Facebooku wyliczył to Leszek Kraszyna: „Nauczycielka dyplomowana zarabia 3500 zł brutto (stawka minimalna, ale większość nie zarabia wiele więcej) i ma 18 godzin pensum tygodniowo, czyli – powiedzmy 72 godziny miesięcznie.

To oznacza, że za jedną godzinę przy tablicy dostaje 48 złotych. Oczywiście jak się uwzględni czas na przygotowanie zajęć, sprawdzanie sprawdzianów itp. to z tych 48 złotych się robi bliżej 20, ale nie w tym rzecz.

Dzisiejsza hojna propozycja rządowa dawała nauczycielom 250 złotych podwyżki brutto za dodatkowe 8 godzin pensum miesięcznie. Czyli 31 złotych za godzinę lekcyjną. De facto rząd proponował więc OBNIŻKĘ wynagrodzenia za godzinę pracy”.

Inaczej liczy to Związek Nauczycielstwa Polskiego. Dziś za godzinę ponadwymiarowej (ponad pensum) pracy nauczyciela stawka wynosi 33 zł netto, jeśli ma on więc dwie dodatkowe godziny w tygodniu to w miesiącu dostaje za nie 264 zł netto.

Gdyby te dwie godziny w tygodniu włączyć w pensum – jak proponuje rząd – to pojedyncza godzina kosztowałaby już 15,5 zł netto. Czyli niecałą połowę tego, co dziś nauczyciel dyplomowany dostaje za godzinę ponadwymiarową.

„Dla nauczycieli, którzy już dziś mają dwie godziny ponadwymiarowe – a jak pokazuje badanie IBE, tyle właśnie ma średnio nauczyciel dyplomowany – propozycja rządu oznacza, że dwie godziny ponadwymiarowe »wpadną« w pensum.

A nauczyciel straci na tym jakieś 18 zł netto za godzinę, czyli 144 zł netto miesięcznie. Mamy więc do czynienia nie z podwyżką, ale z obniżką wynagrodzenia” – mówi OKO.press Magdalena Kaszulanis z ZNP.

Wszystkie te niuanse nie interesują oczywiście ani portalu wPolityce.pl ani ośrodka Social Changes. Badanie powstało tylko po to, by wykazać, że "Polacy stoją murem za rządem" w twardych negocjacjach z leniwymi nauczycielami.

Sprostowanie: w pierwotnej wersji tekstu opisując metodę CAWI uwzględniliśmy tylko zwieranie danych przez panel internetowy. Nie jest to oczywiście jedyna metoda. Nie zmienia to faktu, że Social Changes nie informuje nigdzie, jakich używa narzędzi.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze