0:000:00

0:00

7 sierpnia sąd zdecydował o 2 miesiącach aresztu dla Margot, aktywistki LGBT oskarżonej o atak na furgonetkę Fundacji Pro Prawo do Życia. Działania prokuratury zostały przez wielu odebrane jako szykany i kolejny element nagonki na środowisko LGBT. W dniu, w którym Margot miała być zatrzymana grupa osób próbowała do tego nie dopuścić.

OKO.press było na miejscu od momentu blokady zatrzymania Margot pod siedzibą Kampanii Przeciw Homofobii aż do rozbijania przez policję pikiety solidarnościowej w nocy pod komendą na Wilczej.

Przeczytaj także:

Rozmawialiśmy z uczestnikami, interweniującymi posłankami, uchwyciliśmy między innymi moment, kiedy Margot próbuje oddać się w ręce policji (bezskutecznie), oraz to, co działo się na Krakowskim Przedmieściu - aresztowanie Margo, blokadę samochodu i brutalne zatrzymania uczestników. Całą relację na żywo znajdziecie tutaj:

W nocy z 7 na 8 sierpnia policja zatrzymała 48 osób. Jedną z zatrzymanych podczas wydarzenia osób była Kamila Kuryło [na zdjęciu] - socjolożką, założycielką i redaktorką Codziennika Feministycznego, która opowiedziała OKO.press jak wyglądało zatrzymanie i o tym, co działo się w furgonetkach i na komisariatach.

Marta K. Nowak: W którym momencie przyłączyłaś się do akcji obrony Margot?

Kamila Kuryło: Przyszłam kiedy była jeszcze w siedzibie Kampanii Przeciw Homofobii. Widziałam moment kiedy wyszła, chodziła od jednej grupy policjantów do drugiej, nadstawiała ręce, żeby ją zakuli. A oni się wycofali, nie wiadomo dlaczego.

Wtedy zapadła decyzja, żeby iść na Krakowskie Przedmieście. To była niesamowita chwila. Taka mini parada równości. Byliśmy dużą solidarną grupą, śpiewaliśmy, skandowaliśmy, ludzie nam machali. Byliśmy razem.

A na miejscu czekała policja.

Tak, nie widziałam już, co się działo z Margot. Mówili, że nieumundurowani policjanci brutalnie wciągnęli ją do nieoznakowanego samochodu. Stojące obok osoby zaczęły blokować przejazd, część usiadła na ziemi przed i za samochodem. Policja zaczęła nas przepychać.

W pewnym momencie dostałam od funkcjonariusza w twarz. Poczułam uderzenie gorąca, ktoś podbiegł zapytać czy nie potrzebuję pomocy, zaczęła mi puchnąć żuchwa.

Potem ktoś zawiesił flagę na pomniku Kopernika, ktoś inny próbował ją zedrzeć. W końcu policja rzuciła się na blokujących, wypychając ich. Samochód się wydostał, część zaczęła biec, żeby dalej go blokować. Policja ciągnęła nas po asfalcie, z całych sił nas odpychała. Na jednym filmie widać, jak lecę na plecy. Przewracaliśmy się, podnosiliśmy, zderzaliśmy, panował chaos. Samochód w końcu nas wyprzedził i odjechał.

Wyglądało to tak, jakby było już po wszystkim. Uczestnicy mówili o poczuciu bezsilności, niektórzy byli mile zaskoczeni solidarnością. Zaczęli się rozchodzić.

Ale policja już zaczynała wyłapywać.

Zgarniali ludzi do furgonetki znienacka, bez żadnego wyraźnego powodu- na przykład chłopaka, który spokojnie szedł chodnikiem.

Biegłam za nim, żeby zapytać o imię i nazwisko - to ważne, bo tych osób szukają potem bliscy, trzeba zorganizować im prawnika, wiedzieć o kogo pytać na komendach.

Potem pojawiła się posłanka Magdalena Filiks. Pytała: co on takiego zrobił? Nie macie prawa. Zasłaniała go własnym ciałem, a policjanci na nią napierali. Krzyczała: jestem posłanką, proszę mnie nie popychać.

Słyszałam, jak posłanki Lewicy, które cały czas interweniowały przy zatrzymaniach skarżyły się na siniaki po starciach z policją. A co działo się z tobą?

Padł pomysł, żeby iść pod komendę na ulicy Wilczej, gdzie podobno przewozili zatrzymanych i zrobić pikietę solidarnościową. Żeby słyszeli, że nie są sami, że na nich czekamy.

Poszliśmy w tamtym kierunku, ale nagle osoby, które szły z tyłu, zostały zaatakowane. Policjanci zaczęli ich wyłapywać. Uciekałam po trawie, chowałam się w krzakach na Czackiego.

Na rogu zebrała się grupa, która przetrwała łapankę, poszliśmy na Wilczą. Na miejscu była już kilka osób, grała samba, po drugiej stronie ulicy stała policja blokująca wejścia na komendę. Dowiedziałam się, że mój kolega został zatrzymany, próbowałam ogarnąć dla niego pomoc prawną. Nikt nie wiedział, gdzie kto jest.

Samba gra, ludzie skandują, ja biegam, a tu po cichu pojawia się coraz więcej policjantów. Staliśmy tak pod tą komendą już godzinę, nic szczególnego się nie działo, kiedy nagle ruszyli do ataku. Zaczęli rozbijać pikietę, zgarniać uczestników i uczestniczki. Łapali nawet przypadkowych przechodniów.

To wtedy cię zatrzymali?

Tak, zaczęłam uciekać, ale jeden z policjantów złapał mnie za kark, zgiął w pół, wygiął ręce i załadował do furgonetki razem z trzema innymi osobami: dwoma chłopakami i dwiema dziewczynami - w tym jedną transpłciową. Było koło 22:30.

Co działo się w furgonetce?

Policjanci byli agresywni. Próbowaliśmy dostać się jak najbliżej drzwi, wykrzyczeć jak się nazywamy. Było ciemno, panował chaos, mediów już nie było. Mojego zatrzymania można było nie zauważyć, dość długo mnie potem zresztą szukano.

Policjanci zakuli nas w kajdanki, pchali nas na siedzenia, zapinali na siłę w pasy. Wywracaliśmy się na siebie. Nie odpowiadali na nasze pytania o podstawę prawną zatrzymania, nie chcieli się legitymować ani powiedzieć, gdzie nas zabierają.

Trans dziewczyna, która z nami siedziała była dość aktywna, dopytywała, domagała się swoich praw, recytowała paragrafy i artykuły z Konstytucji. Na niej skupili się najbardziej. Była twarda, chociaż cały czas ją misgenderowano - zwracano się do niej jak do mężczyzny, chociaż prosiła, żeby używać form żeńskich. Przynajmniej raz powiedzieli o niej "to".

Dojechaliśmy na komendę na Zakroczymskiej. Posadzili nas w dużym pokoju, gdzie były już inne zatrzymane osoby. Siedzieliśmy tak w kajdankach, po kolei wywoływali nas do jakiegoś małego pokoju, gdzie czekali funkcjonariusze.

Dziewczyna, która z nami jechała nie chciała tam iść, wciąż domagała się swoich praw, cytowała przepisy. Zaciągnęli ją siłą. Po jakimś czasie wzięli kilka innych osób i mnie. Okazało się, że jedziemy dalej.

Jak was traktowano?

Ciągle padało mnóstwo poniżających i szyderczych tekstów, w stylu: "Mam gdzieś, jak się czujesz. Jak ktoś jest pojebany, to jego wina". Tak mówili do trans dziewczyny. Kolega, którego wywieźli do Mińska Mazowieckiego mówił, że ciągle rzucali kurwami, kazali spierdalać posłance Magdzie Biejat, która blokowała wyjazd żądając informacji, dokąd ich wywożą.

"Ciekawe czy gdybyśmy mogli robić to, co na Białorusi, dalej byście protestowali" - powiedział mojemu koledze jeden z funkcjonariuszy.

Wróćmy do momentu, kiedy zabierają was z mniejszego pokoju. Gdzie jedziecie?

Na komendę na Żeromskiego, tam było najgorzej. Dojechaliśmy między 1 a 2 w nocy. Zabrali nas do pomieszczenia, z dwoma stykającymi się ze sobą boksami z krat. Wymiary ok. 2,5 na 2,5 metra. Wsadzili do tych cel po 3 osoby.

Wzięli nas po kolei na obdukcję. Bez rozbierania, robili zdjęcia naszej twarzy, ran, tatuaży. Pewnie, żeby mieć później dowód, że to nie oni, chociaż mieliśmy to wszystko w wyniku ich działań. Potem przeszukania. Na początku po kobiety przychodziły funkcjonariuszki, po mężczyzn funkcjonariusze.

Policjantka w toalecie kazała mi podnieść koszulkę, zmacała czy nie mam niczego w spodniach, kazała zdjąć buty. Żadnego rozbierania do naga. Wróciłam do celi.

Przyszedł czas na trans dziewczynę. Mówi, że jeśli już, to z kobietą. Widziałam zachowanie policjantów i czułam, że dobrze się to nie skończy. "A jak masz w dowodzie?" - pytali. "No właśnie". Zaczęłam interweniować. "Słuchajcie, przyprowadźcie policjantkę, będziecie mieć spokój. Po co to robicie?".

Przez chwilę wyglądało, jakby się zastanawiali. Ale po chwili przyszło czterech facetów i wzięło ją siłą.

Najpierw prosiła, żeby ją zostawili, mówiła, że nie mają prawa. Potem krzyczała. Zakuli ją z tyłu w kajdanki i zabrali. To był przerażający moment. Mimo że byliśmy w innym pomieszczeniu, cały czas słyszeliśmy jej krzyki, coraz głośniejsze. W głowie pojawiały mi się obrazy tego, co jej robią.

Widać było, że policjanci dobrze się bawią – jak tamci ją zabierali, jak krzyczała. Wpadłam w szał, waliłam pięściami w kratę, że mają być cicho, że chcę słyszeć, co tam się dzieje, co jej robią.

Kiedy wróciła do celi, miała łzy w oczach. Przytuliłyśmy się. "Wiesz co oni mi zrobili?". Mówiła, że kilku ją trzymało, jeden podniósł sukienkę, drugi odchylił majtki, a trzeci dotknął miejsc intymnych.

Domagałyśmy się pogotowia medycznego, mówiłyśmy, że to przemoc seksualna. Krzyczałam: dlaczego mnie tak nie przeszukaliście, dlaczego właśnie ją?

I wiesz, co się potem stało? Wrócili po nią.

Dlaczego?

Że niby muszą powtórzyć przeszukanie. Znowu ją zabrali. Nie wiem czy zrobili to samo, wiem, że krzyczała. Byłam załamana.

Ci policjanci powinni zostać postawieni przed sądem. Razem z tymi, którzy na moich oczach na Krakowskim tak popchnęli dziewczynę, że uderzyła głową w chodnik, krwawiła. Leżała w bezruchu na ziemi, a oni zamiast ściągnąć pogotowie, zgarnęli ją do furgonetki.

Co działo się dalej?

Kiedy mnie zabrali było już jasno. Część osób spała na podłodze. Każdego zabierano na podpisanie protokołu, ale znam swoje prawa, odmówiłam dopóki nie zobaczę prawnika.

Wiem też, że mam prawo do jednego telefonu, ale odmówili mi go. Powiedzieli, że mogę podać numer, wiadomość i oni przekażą. Dałam numer do rodziny, podkreśliłam, że potrzebuję leków, żeby mieć pewność, że zadzwonią.

A potrzebowałaś leków?

Tak, przeszłam nowotwór, leki biorę codziennie. Kiedy koło godziny 7 zabrali mnie do Nowego Dworu Mazowieckiego, dalej mówiłam o lekach. Chciałam mieć pewność, że moi bliscy wiedzą, gdzie jestem. Kiedy policjanci usłyszeli jakie choroby przeszłam i co muszę brać byli zaskoczeni, że kogoś takiego im wysłali i to bez leków. Właściwie, to powinni mnie zabrać do szpitala.

Komendant głowił się nad tym jakiś czas. Sprawdzał paragrafy, zerkał na tablicę korkową, w jakieś kartki. W końcu powiedział: ale nie ma zagrożenia życia. Czyli mają spokój.

Przeszukano mnie. Pani policjantka kazała rozebrać się do naga, wypinać tak albo inaczej, siadać i rozkraczać. Dotknęła mnie w miejsca intymne, nie wiem dlaczego. Zabrała stanik, chociaż był sportowy, trudno się na nim powiesić. Majtki oddała tylko, jak jej pokazałam, że mam okres.

Do tego momentu raz zaproponowano mi wodę - jeszcze na Żaromskiego. Nie miałam kontaktu z prawnikiem. Kiedy chcę iść do toalety, słyszę: chwileczkę i czekam pół godziny. Zaproponowali coś do jedzenia, ale zdecydowałam, że nic od nich nie wezmę. Nie będę jadła ani piła ani brała leków dopóki mnie nie wypuszczą.

Około godziny 14 przyjechała posłanka Wanda Nowicka z prawniczką i bliskimi. Kiedy przyszli zapytać czy chcę się z nią widzieć i mnie do niej zaprowadzili, dowiedziałam się, że czekali na komendzie już 4 godziny.

Dlaczego aż tyle?

Może dlatego, że kiedy pojawiła się prawniczka nagle na szybko zadzwoniono po pogotowie, żeby mnie zbadano, a może ze zwykłej złośliwości? Z prawniczką rozmawiałam przez kratę, policjant cały czas stał obok, chociaż domagała się, żeby wyszedł. Opowiedziałam jej o tym, co zrobiono tamtej dziewczynie podczas przeszukania, poprosiłam, żeby to nagłośniły.

Obiecałam tej dziewczynie, że na nią poczekam pod komendą, jeśli wypuszczą mnie wcześniej, ale byłam pierwszą osobą, którą stamtąd zabrali. Do dziś próbuję się z nią skontaktować, żeby upewnić się, czy ma zapewnioną odpowiednią pomoc.

Zabrali mnie znowu koło godziny 18. Przyjechało po mnie dwóch w cywilu. Nie powiedziano mi dokąd jadę, ale komendant rzucił: bawcie się dobrze, chłopaki.

Dokąd cię zabierają?

Znowu na Żeromskiego. Tam czekała już prawniczka. Dopiero tam padają zarzuty, niedawno dostałam je tez listem: brała udział w zbiegowisku wiedząc, że „jego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na nieoznakowany radiowóz oraz dopuszczają się gwałtownego zamachu na funkcjonariuszy policji". I jeszcze, że działałam "publicznie, bez powodu, okazując rażące lekceważenie dla porządku publicznego". W związku z obawą, że się ukryję, tryb będzie przyśpieszony. Odmówiłam składania wyjaśnień, byłam po dwóch dobach bez spania i jedzenia.

Wyszłam, umyłam się i poszliśmy z bliskimi na sobotni masz solidarności z zatrzymanymi.

Później byłam jeszcze na obdukcji. Widoczny obrzęk okolicy żuchwy, krwiaki na ramionach, po prawej stronie szyi, na kolanach, nadgarstkach...

A w głowie co ci z tego zostało?

Złość i bezsilność. Nie mogę pojąć, że większe oburzenie publiczne wywołuje prośba o stosowanie żeńskich zaimków albo skandowanie wulgarnych haseł w emocjach, niż bezpodstawna brutalność policji - bez legitymowania, podania podstawy prawnej czy kontaktu z prawnikiem...

Policyjna przemoc jest systemowa, to nic nowego, ale wcześniej działo się to po cichu w komendach i aresztach. Osoby nieheteronormatywne od dawna były zgarniane spod barów i klubów LGBT bez żadnego powodu. Teraz ta przemoc przestaje być niewidoczna, wychodzi na jaw. Nawet niezaangażowane osoby mogły ją zobaczyć i były wstrząśniętę poziomem agresji i brutalności.

A my, jako mniejszość, jesteśmy zmuszeni się z nią konfrontować, bo bez radyklanego oporu nikt nam żadnych praw nie da. Potrzebujemy bezwarunkowej solidarności - zarówno osób LGBTQ, jak i osób wspierających. Całe szczęście tego wsparcia jest coraz więcej.

Kiedyś na demonstracjach widziałam głównie znajome twarze, teraz pojawiają się osoby, które pierwszy raz decydują się zabrać głos w naszej sprawie. Rodzi się w nich gniew na to, co nas spotyka. To budujące i motywujące do kolejnych oddolnych działań.

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze