Bartosz Kownacki w Telewizji Trwam został zapytany o zerwanie negocjacji offsetowych po przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy dla polskiej armii. "Platforma Obywatelska powinna zniknąć z powierzchni ziemi" - odpowiedział, uzasadniając tę tezę imponującą kolekcją manipulacji, przekłamań oraz dowodów na brak wiedzy o polskim wojsku i przemyśle zbrojeniowym
Nowa odsłona skandalu ze śmigłowcami wybuchła po wypowiedzi przewodniczącego podkomisji smoleńskiej, Wacława Berczyńskiego, który w "Dzienniku Gazecie Prawnej" ogłosił, że to on "wykończył Caracale" (14 kwietnia 2017) . MON odcięło się od tej deklaracji, Berczyński stracił stanowisko, a Platforma Obywatelska zażądała powołania komisji śledczej do wyjaśnienia okoliczności zerwania przetargu na francuskie śmigłowce.
Wiceminister obrony narodowej, Bartosz Kownacki, skomentował, że wybór śmigłowca H225 Caracal francuskiego Airbusa był skandalem i "próbą zniszczenia polskiego przemysłu lotniczego". "Pan minister Siemoniak i pan minister Mroczek powinni tłumaczyć się z tego, dlaczego podjęli taką decyzję, odpowiadać przed konkretnymi instytucjami, nie mieć wejścia do mediów i opinii publicznej za tę decyzję" - mówił Kownacki. Zgodnie z linią polityczną PiS wiceminister argumentował, że Polska musiała śmigłowce zamówić w jednym z dwóch koncernów, które mają zakłady w Polsce. Chodzi o włoskiego Leonardo, który jest właścicielem PZL Świdnik, lub amerykańskiego Sikorsky (należącego do Lockheed Martin), który produkuje śmigłowce Black Hawk w PZL Mielec.
Uzasadniając to przekonanie, Kownacki solidnie nałgał widzom telewizji Trwam. Kto jak kto, ale wiceminister obrony narodowej powinien znać polski rynek zbrojeniowy i szczegóły przetargu przeprowadzonego przez Platformę Obywatelską.
W Polsce mieliśmy dwie fabryki, w Świdniku i w Mielcu, produkujące śmigłowce na najwyższym światowym poziomie. (...) Tymczasem rząd Platformy decyduje się wybrać francuskiego producenta, który nie ma ani jednego zakładu i deklaruje, że może coś zrobi.
Koncern Airbus, w skład którego wchodzi startująca w przetargu śmigłowcowym spółka Airbus Helicopters, posiada zatrudniający 500 osób zakład PZL Warszawa-Okęcie S.A. Zakład produkuje skrzydła, drzwi i siedzenia wojskowych samolotów Casa oraz jeden z elementów samolotu Airbus A320. Ma też swoje biuro projektowe, w którym zaprojektowano samolot PZL-130 Orlik - produkowany, remontowany i modernizowany właśnie w PZL Okęcie.
Kolejne 400 osób jest zatrudnionych w zlokalizowanym obok zakładzie serwisującym piętnaście należących do polskiej armii samolotów transportowych CASA C295M (Casy w 2003 roku kupiono właśnie od Airbusa) oraz w Mielcu. To w Mielcu mieści się Wydział Usług Lotniczych warszawskich zakładów, realizujący szkolenia oraz prowadzący specjalistyczną działalność lotniczą dla rolnictwa.
Aibus Helicopters obecny jest w Polsce od 13 lat, a firma Heli Invest na warszawskim Bemowie jest dystrybutorem i centrum serwisowym maszyn Airbusa, która chwali się sprzedaniem w Polsce ponad 60 maszyn. Największym sukcesem spółki był kontrakt na 23 (później dokupiono jeszcze cztery) śmigłowce dla Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Znana z polskiego nieba żółta maszyna to właśnie śmigłowiec H135.
Dla pięćdziesięciu śmigłowców - i to jest oczywiste z punktu widzenia ekonomii, nie mam tu pretensji do firmy Airbus - nikt nie otworzy zakładu. To może być jakaś montownia.
Rząd Platformy Obywatelskiej planował zreanimować Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1 w Łodzi - po to był przetarg na śmigłowce wielozadaniowe dla polskiej armii. Dotąd to tam serwisowano poradzieckie śmigłowce Mi-8, Mi-14, Mi-17 i Mi-24, które zastąpić miało 70 nowych maszyn (później ich liczbę zmniejszono do pięć). Dla należącej do Polskiej Grupy Zbrojeniowej, zatrudniającej ok. 400 osób spółki posłanie śmigłowców Mi na złom oznaczało upadek. Właśnie dlatego centrum serwisowe i współprodukcja nowych śmigłowców miały zostać ulokowane w Łodzi.
Z informacji mediów wynika, że startujące w przetargu, obecne już w Polsce firmy amerykańska i włoska potraktowały to zobowiązanie do inwestycji w Łodzi po macoszemu. Natomiast nieposiadający w Polsce zakładów produkcji śmigłowców Airbus postanowił zainwestować w Łodzi poważne pieniądze. Z informacji udostępnionych przez Airbus wynika, że w ramach offsetu w Łodzi miała powstać kompletna linia produkcyjna, na co najmniej pięćdziesiąt śmigłowców.
Airbus ewidentnie liczył inaczej niż Bartosz Kownacki. Prezes koncernu w liście otwartym do Beaty Szydło napisał, że "Airbus Helicopters zaoferował linię produkcyjną H225M Caracal, identyczną pod względem możliwości jak w istniejącym zakładzie we Francji", a "częścią oferty była produkcja minimum 50 kompletnych śmigłowców H225 w Polsce".
Minister pyta, choć powinien znać odpowiedź
Atakując Platformę Obywatelską, wiceminister Kownacki postawił też dwa pytania dotyczące przebiegu przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy. Mają one tę wspólną wadę, że gdyby minister czytał na temat przetargu, znałby na nie odpowiedź. Oba zagadnienia wyjaśniali już członkowie rządu Platformy Obywatelskiej, którzy odpowiadali za śmigłowcowy przetarg.
Odpowiednie instytucje państwa powinny odpowiedzieć na pytanie dlaczego stało się tak, że do finału tej rozgrywki nie trafiła żadna firma produkująca śmigłowce w Polsce, a trafiła firma produkująca we Francji.
Przyczyną odrzucenia ofert producentów śmigłowców Black Hawk i AgustaWestland było niespełnienie wymagań przetargowych. Jeszcze jesienią 2014 roku, na prośbę oferentów, dwukrotnie przekładano termin składania ofert. Parodią postępowania przetargowego był moment, gdy koncern Sikorsky ogłosił, że jeśli nie zostaną zmienione warunki, w ogóle nie złoży oferty. - To ministerstwo obrony narodowej określa, czego potrzebują siły zbrojne, a nie oferenci wskazują, co mają do sprzedania. Ostateczne wymagania dotyczące śmigłowca wielozadaniowego były znane od maja, a SAC dysponuje śmigłowcami, które je spełniają - mówił wtedy rzecznik resortu obrony, pułkownik Jacek Sońta.
Gdy zakończono analizę ofert, odpowiedzi na pytanie Bartosza Kownackiego udzieliło ministerstwo obrony. Do testów dopuściło tylko śmigłowiec H225 Caracal koncernu Airbus, ponieważ "oferty złożone przez PZL Świdnik [należące do koncernu Leonardo - przyp. red.] oraz (...) Sikorsky [właściciel zakładów w Mielcu - przyp. red.] nie spełniły wymogów formalnych i wymagań technicznych dotyczących m.in. terminu dostaw, wyposażenia śmigłowców w systemy walki, ustanowienia zdolności do serwisowania w WZL-1 Łódź".
Z nielicznych udostępnionych przez MON dokumentów wynikało, że włoski koncern zapowiedział dostarczenie maszyny bardzo nowoczesnej, ale dwa lata później, niż oczekiwało ministerstwo. Amerykańska firma z kolei nie znalazła dostawcy uzbrojenia, więc nie uwzględniła w ofercie systemów walki. Ponadto planowała, by już posiadane przez nich fabryki otrzymały większość pracy - kosztem zakładów w Łodzi.
"Mieliśmy wybór: albo Caracal, albo unieważniamy przetarg, bo inne śmigłowce nie spełniały warunków" - tłumaczył wiceminister obrony, Czesław Mroczek, w "Wyborczej".
Jak to się stało, że tak obniżono wymagania na dostawy tych śmigłowców, że załapał się producent francuski, ale już producent włoski albo amerykański się nie załapał?
Minister Kownacki - podobnie jak kierownictwo fabryk w Mielcu i Świdniku - powinien wiedzieć, że o potrzebie wymiany wysłużonych, radzieckich śmigłowców produkowanych w latach ’70 i ’80 XX wieku, na nowoczesny sprzęt mówiło się od lat. Procedura przetargowa rozpoczęła się wiosną 2012 roku - czyli blisko pięć lat temu.
Między 2017 a 2019 rokiem z użytkowania trzeba wycofać 16 śmigłowców Mi-8, a do 2025 roku kolejne dwadzieścia śmigłowców Mi-17. Dalsze ich użytkowanie właściwie nie wchodzi w grę - często mają one ponad 40 lat i przeprowadzono w nich po trzy remonty generalne, choć producent dopuszcza tę procedurę maksymalnie dwukrotnie.
Już dla osób umiarkowanie znających się na problemach wojskowości - a do takich powinien należeć wiceminister obrony - konieczność uziemienia posiadanych przez wojsko śmigłowców powinna być wystarczającą odpowiedzią o taki, a nie inny zestaw oczekiwań ministerstwa. Skłania to do kierowania uwag nie pod adresem ministerstwa, które - dość rozsądnie - chciało idące do demobilu maszyny zastępować nowymi, ale do producentów śmigłowców, którzy uznali, że ulokowanie zakładów produkcyjnych w Polsce umożliwia im ignorowanie wymagań przetargu.
"Jedyne, co mógł zrobić rząd Prawa i Sprawiedliwości, to starać się wynegocjować na tyle dobry offset, żeby na koniec dnia powiedzieć obywatelom: no cóż, nie są to zakłady w Polsce, ale offset jest na tyle korzystny, że my to możemy podpisać" - tłumaczył wiceminister Kownacki.
Tej wypowiedzi nie da się zweryfikować, ponieważ dokumenty są niejawne, a jedyna treść oferty offsetowej znana jest tylko z listu prezesa Airbus Helicopters do Beaty Szydło. Ministerstwo Rozwoju, które prowadziło negocjacje offsetowe, nigdy ani nie zdementowało informacji przedstawionych przez Airbusa, ani nie ujawniło, czego oczekiwało od francuskiego koncernu, by podpisać umowę.
Szereg czynników wskazuje jednak na polityczne przyczyny zerwania kontraktu na śmigłowce. Jedną z nich - dziwnie dobre stosunki rządu PiS z koncernem Sikorsky - podpowiedział minister Kownacki w Telewizji Trwam.
To jest pytanie o zaufanie firmy Lockheed Martin lub firmy Leonardo, które zainwestowały już miliardy złotych w Polsce, i później rząd polski im mówi: dziękujemy, nie chcemy już korzystać z waszych usług, oszukaliśmy was i nabraliśmy.
Ministerstwo Obrony w czasach Platformy Obywatelskiej przekonywało, że za przetargiem stoją tylko uwarunkowania merytoryczne. Eksperci wskazywali jednak, że decyzja ma wymiar polityczny - z jednej strony miała stanowić ukłon w stronę Europy po rozstrzygnięciu na korzyść Amerykanów dużo większego kontraktu na ochronę przeciwrakietową i przeciwlotniczą, z drugiej wskazywano, że Francja dostała od Polski nagrodę za zerwanie kontraktu z Rosją na dostawę dwóch okrętów desantowych Mistral.
Nie da się tego zweryfikować, ale związki Antoniego Macierewicza z firmą Sikorsky są dużo silniejsze - minister obrony nigdy nie wyjaśnił swoich związków z byłym senatorem i lobbystą Alfonsem d'Amato, z którym Macierewicz współprezesował amerykańskiej fundacji Friends of Poland, a którego firma pośredniczyła w sprzedaży firmy Sikorsky, producenta śmigłowców Black Hawk i właściciela zakładów w Mielcu, koncernowi Lockheed Martin.
Wrażenie, że polski minister dziwnie sprzyja zakładom w Mielcu i amerykańskiemu producentowi helikopterów, dla których lobbowal d'Amato, wzrosło po zerwaniu negocjacji z francuską firmą. Wtedy to Antoni Macierewicz pojawił się w zakładach w Mielcu i ogłosił, że jeszcze w 2016 roku polska armia dostanie dwa śmigłowce Black Hawk, a zakupi ogółem 21 takich maszyn. Te słowa jako naruszenie standardów transparentnego postępowania wypomnieli mu w liście otwartym ministrowie obrony Francji i Niemiec, Macierewicz wypalił: "ogłosiłem, ale to nigdy nie było aktualne".
Ostatnim wymiarem jest polityka regionalna - troska Platformy Obywatelskiej o zakłady lotnicze w Łodzi nie była przypadkowa. Łódź jest jest jednym z bastionów Platformy Obywatelskiej, rządzi nią polityk PO, prezydent Hanna Zdanowska. Natomiast leżący w lubelskim Świdnik i podkarpacki Mielec to terytoria zdominowane przez Prawo i Sprawiedliwość, więc troska partii o miejsca pracy w tych regionach jest zupełnie zrozumiała.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Komentarze