0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Celejewski / Agencja GazetaGrzegorz Celejewski ...

Fakt podstawowy: jeśli polski rząd sam nie wejdzie na drogę prowadzącą do neutralności klimatycznej, zostanie na nią i tak wepchnięty. A to różnica – nie tylko w dostępności miliardów na transformację energetyczną, także między byciem liderem a zapóźnionym naśladowcą.

Tzw. sprawiedliwa transformacja to pomysł Polski sprzed zaledwie trzech lat. W 2018 roku Polska po raz kolejny była organizatorem szczytu klimatycznego Ramowej Konwencji w sprawie zmian klimatu Organizacji Narodów Zjednoczonych (UNFCCC).

Na miasto-gospodarza szczytu, który przez dwa tygodnie przykuł uwagę świata, rząd PiS poprzedniej kadencji wybrał Katowice. Nie bez przyczyny, bo jednym z najważniejszych tematów zaproponowanych wówczas przez polską prezydencję szczytu była właśnie sprawiedliwa transformacja, czyli wsparcie regionów zależnych od wydobycia węgla w przestawieniu na gospodarkę opartą na czystych technologiach tak, by utrzymać i stworzyć jak najwięcej miejsc pracy.

Mówiąc obrazowo - by nie powtórzyć historii Dolnośląskiego Zagłębia Węglowego, zostawionego bez wsparcia po zamknięciu kopalń w Wałbrzychu i Nowej Rudzie w latach 90.

Sprawiedliwa transformacja oznacza odejście od wydobycia i spalania węgla kamiennego i brunatnego w energetyce.

Przeczytaj także:

100 tysięcy górników

W sektorze węgla kamiennego na koniec 2019 roku pracowało ok. 83,3 tys. osób, z czego 64 tys. pod ziemią (dane Agencji Rozwoju Przemysłu za portalem nettg.pl). W górnictwie węgla brunatnego pracuje niecałe 9 tys. osób (ponad 23 tys. jeśli liczyć miejsca prace niezwiązane z podstawową działalnością kopalń, często podlegające outsourcingowi; dane z raportu AGH na koniec 2017 roku).

Zapewnienie im pracy i godnego życia po zamknięciu kopalń to ogromne i kosztowne wyzwanie dla polskiej gospodarki.

Tymczasem na zakończonym 21 lipca szczycie UE na temat budżetu na lata 2021-27 i funduszu odbudowy gospodarek po pandemii Covid-19, przepychanki między „oszczędną piątką” – to Austria, Dania, Finlandia, Holandia i Szwecja - a pozostałymi państwami członkowskimi doprowadziły do ścięcia budżetu tzw. Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (FST) z 37,5 mld euro do 17,5 mld euro, z czego Polska miałaby szansę otrzymać 3,5 mld euro.

Miałaby, bo polski rząd jest jedynym w Unii, który nie chce formalnie wesprzeć celu neutralności klimatycznej do roku 2050. A to warunek otrzymania całości wsparcia z tego funduszu.

Argument rządu PiS jest co najmniej tak stary, jak nasze członkostwo w UE: produkujemy zbyt dużo energii elektrycznej z węgla, by przeprowadzić w założonym przez UE czasie dekarbonizację gospodarki w konsekwentny i zdecydowany sposób.

Na razie rząd wmawia górnikom, że węgiel jest wieczny, a problemy z popytem tylko przejściowe i można im zaradzić, organizując interwencyjny skup surowca.

Tymczasem lata węgla są po prostu policzone. Sam - rządowy przecież - plan budowy gigawatów mocy wiatrowej na Bałtyku znacząco obniży udział węgla w polskim miksie energetycznym. Rosnące koszty wydobycia węgla kamiennego i ostatnie lata odkrywki węgla brunatnego w Bełchatowie dołożą swoje.

PiS zadowolony, że stracił tylko 50 proc.

Jak można było przewidzieć, rząd PiS porażkę przedstawia jako sukces. W pewnym sensie ma nawet rację, bo początkowa propozycja konkluzji szczytu budżetowego miała całkowicie pozbawić Polskę dostępu do pieniędzy z FST.

Ostatecznie zapisano, że „dostęp do Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji będzie ograniczony do 50 proc. krajowej alokacji wobec tych państw członkowskich, które jeszcze nie zobowiązały się do realizacji celu zakładającego osiągnięcie przez UE neutralności klimatycznej do 2050 r., zgodnie z celami porozumienia paryskiego, a pozostałe 50 proc. zostanie udostępnione po przyjęciu takiego zobowiązania”.

Efektywnie mamy więc 1,75 mld euro i drugie tyle pod warunkiem, że się zobowiążemy.

Co charakterystyczne, sprawiedliwa transformacja - flagowy pomysł rządu PiS jeszcze w roku 2018 - doczekała się ledwie wzmianki w komunikacie Kancelarii Premiera po lipcowym szczycie UE. „Polska wywalczyła znaczące środki z polityki spójności, wspólnej polityki rolnej i zapewniła sobie dostęp do środków na sprawiedliwą transformację klimatyczną” - napisała KPRM.

3 lata hałasu o nic

Uzyskanie funduszy na sprawiedliwą transformację regionów takich, jak Górny Śląsk czy wschodnia Wielkopolska, ma – w teorii – polegać na przedstawieniu przez Polskę tzw. Terytorialnych Planów Sprawiedliwej Transformacji. Są to plany konkretnych działań uniezależnienia od węgla w zgodzie ze specyfiką danego regionu.

„Problem w tym, że jak na kraj, który od trzech lat głośno mówi o węglowej transformacji, plany są bardzo mało zaawansowane” - mówi OKO Press Izabela Zygmunt z Polskiej Zielonej Sieci.

„Plany powinny być szeroko konsultowane i odzwierciedlać regionalny konsensus, co ma być finansowane. Według unijnych wytycznych powinny kłaść nacisk na łagodzenie społecznych skutków odejścia od węgla, tworzenie nowych miejsc pracy, podnoszenie kwalifikacji pracowników itd. Na razie bardzo dużo rozmawia się o inwestycjach infrastrukturalnych, a rzeczy dotyczące rynku pracy przebijają się słabo. To błędny kierunek” - mówi Zygmunt.

Na dodatek nad planami pracują tylko trzy polskie regiony węglowe, dodaje ekspertka.

„Wielkopolska wschodnia, region wałbrzyski i Górny Śląsk. Nie rozpoczęły się prace nad planami dla Bogatyni na Dolnym Śląsku, tam, gdzie jest kopalnia Turów, dla Bełchatowa – największej polskiej elektrowni i największego unijnego truciciela [chodzi o emisję CO2], dla Małopolski i Lubelszczyzny” - mówi Zygmunt.

„Niektóre regiony wykazały wolę zmian i Komisja Europejska rozmawia z nimi. Tam, gdzie tej woli nie ma lub wręcz planuje się nowe kopalnie lub odkrywki, rozmów nie ma - trudno o nie w sytuacji utrwalania status quo” - krytykuje ekspertka.

Redukcja emisji w 10 lat

Na FST warto patrzeć nie tylko w kontekście celu neutralności klimatycznej w roku 2050. Konkluzje szczytu jasno – jak na unijny żargon - mówią też o nowych celach UE dotyczących klimatu na 2030 r., które „zostaną uaktualnione do końca roku”. Chodzi o zwiększenie redukcji emisji z 40 proc. względem roku 1990 do 50 - 55 proc. Polsce nie podoba się także i ten cel, choć jego podniesienie jest praktycznie pewne.

Gdy to się stanie, rząd będzie zobowiązany do aktualizacji tzw. Krajowego Planu na Rzecz Energii i Klimatu (KPEiK), a także Polityki Energetycznej Polski do 2040. Ten ostatni strategiczny dokument ma być wreszcie gotowy do końca roku. Obie strategie są od dawna krytykowane za zbyt wolne planowane odchodzenie od węgla. KPEiK zakłada, że węgiel będzie stanowił wciąż ok. 60 proc. polskiego miksu energetycznego w 2030 roku.

„Opór jest jałowy, ponieważ, tak czy inaczej, UE i Polska będą dążyć do znaczącej redukcji emisji” - mówi OKO Press Aleksander Śniegocki, szef projektu klimat i energia z think-tanku WiseEuropa.

Śniegocki dodaje, że uprzemysłowiony Górny Śląsk jest w lepszej pozycji, by dostosować się do nowej postwęglowej gospodarki. ”Wyzwaniem będzie sprawiedliwa transformacja regionów peryferyjnych, jak Wielkopolska lub Bełchatów, na które trzeba znaleźć pomysły, jak przyciągnąć inwestycje, poprawić infrastrukturę” – dodaje analityk.

Według Śniegockiego zasadniczym problemem sprawiedliwej transformacji po polsku jest brak ram czasowych, w jakich miałaby się odbywać.

„Najczęściej dowiadujemy się, że w perspektywie 2-3 lat trzeba będzie wygasić jakieś kopalnie. I tak do następnego razu. A gdzie bardziej strategiczna perspektywa choćby na 10 lat?” - mówi ekspert.

Na klimat z funduszu odbudowy

Pewną pociechą może być fakt, że do Polski i tak popłynie szeroki strumień pieniędzy z unijnego budżetu i „funduszu koronawirusowego” - razem ok. 160 mld euro, czyli ponad 700 mld złotych.

Ich pokaźna część - ok. 30 proc. z samego tylko budżetu UE - ma być przeznaczona na projekty chroniące klimat i adaptację do zmian klimatycznych. Są to o wiele większe pieniądze od tego, co aktualnie pozostało w Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.

"Zmniejszenie o połowę Funduszu Sprawiedliwej Transformacji to szkoda, ale trzeba pamiętać, że «oszczędna piątka» naciskała na cięcia budżetowe oraz rabaty w swoich składkach do unijnej kasy. Gdzieś trzeba było więc ciąć. Jeśli Fundusz ostałby się w pierwotnej wersji, to oszczędności trzeba byłoby poszukać w innych pozycjach budżetu, np. w polityce spójności. Czy dla Polski byłoby to lepsze? Można powątpiewać.

FST będzie nowym funduszem, nie ma jeszcze uchwalonych przepisów dotyczących procedur, dopiero trzeba będzie nauczyć się wydawać pieniądze. Gotowych projektów jest niewiele, a czasu na ich przygotowanie brakuje. Jeśli polskie regiony górnicze zdołałyby wydać te 3,5 mld euro, to i tak byłby spory sukces” - napisał w “Wysokim Napięciu” Rafał Zasuń.

Na razie rząd PiS twardo obstaje przy stanowisku, że neutralność klimatyczna jest nie do osiągnięcia za 30 lat.

„Przyjęcie neutralności klimatycznej w przypadku Polski do 2050 roku jest przede wszystkim technologicznie niemożliwe. Będziemy to robić w naszym tempie i w zgodzie z naszymi możliwościami - powiedziała 24 lipca w radiowej Trójce wicepremier Jadwiga Emilewicz.

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Przeczytaj także:

Komentarze