„Przenosiliśmy jeże na strych, by były bezpieczne” – mówi Jerzy Gara, który zajmuje się ośrodkiem dla bezdomnych jeży. Powódź 15 września zniszczyła jego dom i ośrodek, który prowadził od 20 lat. Trwają prace nad jego odbudową, a łatwo nie jest
Od powodzi 15 września 2024, która nawiedziła wiele miast i wiosek na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie, minęło już kilka miesięcy. Woda zniszczyła wszystko, co napotykała na swej drodze.
Wiele osób potraciło domy i poczucie bezpieczeństwa. Mieszkańcy zalanych miejscowości muszą odremontowywać swoje domy, a dzieje się to w miesiącach trudnych, bo jesienią i zimą osuszanie pomieszczeń nie jest łatwe, do tego dochodzą wysokie rachunki za prąd. Fala powodziowa rozerwała mosty, zburzyła budynki i zniszczyła drogi.
My, dziennikarze OKO.press, byliśmy na miejscu w momencie, gdy woda zalała takie miejscowości jak Lewin Brzeski czy Stronie Śląskie.
Do mieszkańców, którzy najbardziej ucierpieli we wrześniowej powodzi, postanowiłam wrócić. Pytam ich, co dalej? Czy mają pomysł na dalsze funkcjonowanie? I jak wygląda ich życie, kiedy rzeka wróciła do swoich brzegów, lecz ślady zniszczeń, które pozostawiła, są świeże i trudne do zatarcia.
***
Wszyscy na Dolnym Śląsku znają Ośrodek Rehabilitacji „Jerzy dla Jeży” w Kłodzku. Prowadzi go Jerzy Gara – osoba, która chyba wie najwięcej o tych małych, dzikich stworzeniach.
Dzięki wieloletniej pracy pana Jerzego ośrodek uratował tysiące małych istnień – bo właśnie tutaj, w Kłodzku, działał o miejsce, w którym zagubione małe jeże dostawały drugą szansę. A tę drugą szansę dawał pan Jerzy i jego placówka, w której działał szpital, a w nim inkubatory i koncentratory tlenu dla chorych i słabych osobników.
Woda zniszczyła wszystko.
Nie ma klatek dla jeży, szafek, mebli pomocniczych, szafek, gdzie były przechowywane leki. Magazyn i zaplecze zniszczone. Ścianka działowa zniszczona, okna zniszczone, drzwi, oświetlenie zniszczone.
Również dom pana Jerzego został zniszczony. Sprzęty kuchenne, lodówka, kuchenka – zniszczone. Robot kuchenny, ekspres do kawy, kuchenka mikrofalowa – do wyrzucenia. Wszystko zostało połamane. Trzeba było zrywać płyty gipsowe z sufitów, także i podłogi, bo były drewniane.
W ogrodzie po powodziowej fali nie ma już nic. Woda zmiotła wszystkie jeżowe domki.
Na szczęście wszystkie jeże z ośrodka zostały ewakuowane i przeniesione do innych ośrodków w Polsce.
Jerzy Gara obawiał się, że nie będzie miał siły na sprzątanie zniszczonego przez powódź domu i ośrodka. Wiedział, co to oznacza, bo przeżyli z żoną w Kłodzku powódź w 1997 roku.
Pojechałam do Kłodzka zobaczyć jak Pan Jerzy i jego ośrodek powoli stają na nogi.
Rozmawiamy w budynku, w którym mieszkał. W każdym z pomieszczeń pracują osuszacze. “Po powodzi straszny smród tu się unosił, ale już go na szczęście nie ma“ – mówi pan Jerzy. Woda po jesiennej powodzi sięgała aż do piętra, choć podczas powodzi w 1997 roku było jej więcej o 30 cm.
Przed powodzią pan Jerzy przeniósł jeże z jeżowych domków w ogrodzie do klatek na piętrze, żeby w razie czego, gdyby w nocy przyszła woda, były bezpieczne.
W sobotę po południu pan Jerzy poszedł je nakarmić i posprzątać. Gdy wrócił, zerknął na komputer, na radar pogodowy, i już wiedział, że sytuacja jest poważna. Wszystkie największe deszczowe chmury, oznaczone na czerwono, były kierowane przez wiatr prosto w Kotlinę Kłodzką. “To nie wróżyło nic dobrego” – mówi.
“Jeśli deszczowe chmury nadchodzą od południa, to jeszcze pół biedy – po czeskiej stronie w większości się wypadają i deszczu u nas jest mniej. Ale gdy nadchodzą od północy, sytuacja robi się krytyczna. Te chmury są ciężkie, lecą nisko, zatrzymują się na górach i dopóki się całkowicie nie wypadają, nigdzie się nie ruszą. Wtedy już wiedziałem, że może być jak w 1997 roku” – tłumaczy.
“Przenosiliśmy jeże na strych, na wyższe piętra, żeby były bezpieczne. Na szczęście udało się je ewakuować, bo znalazły się osoby chętne do pomocy. Przyjechał pan busem, zabrał jeże do Świdnicy, a stamtąd zostały przetransportowane jeszcze dalej w Polskę” – mówi.
Gdyby nie to, że wszystkie jeże udało się wywieźć na czas, sytuacja mogła się skończyć tragicznie. “W sobotę wieczorem, kiedy odjeżdżały jeże, woda była już tak wysoka, że nie dało się przejechać pod wiaduktem – trzeba było jechać okrężną drogą. Po ich wywiezieniu zabraliśmy z ośrodka, co tylko się dało. Ja wróciłem z psem do domu sąsiadów na piętro, skąd mieliśmy widok na sytuację” – opowiada.
Potem pan Jerzy śledził informacje w telewizji, co oznaczało, że prąd działał jeszcze do około trzeciej nad ranem. Później zasilanie zostało odcięte, prawdopodobnie przez awarie spowodowane wysokim poziomem wody. Od tego momentu sytuacja tylko się pogarszała – woda wciąż rosła i rosła.
Rano było stabilnie i woda zaczęła powoli opadać. “Myślę, że do wieczora, by zeszła, ale potem pękła tama w Stroniu Śląskim” – mówi. Minęły zaledwie 3-4 godziny, zanim woda dotarła do ośrodka. Początkowo poziom wody podnosił się stopniowo, ale gdy przyszła główna fala, była to rwąca rzeka.
Pierwsza fala była spokojniejsza, mniejsza. Natomiast kolejna była ogromna – szybka, agresywna, i niosła mnóstwo rzeczy.
W porównaniu do powodzi z 1997 roku ta fala była bardziej destrukcyjna. Woda porywała wszystko, co napotkała po drodze: beczki, kłody, opony, całe koła, a nawet większe przedmioty. “Syn nawet znalazł cztery kompletne koła z alufelgami, które woda porwała z jakiegoś podwórka” – mówi.
Na szczęście woda zaczęła szybko opadać. Już w niedzielę wieczorem poziom się ustabilizował, a w poniedziałek rano można było normalnie wyjść na zewnątrz. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie, choć widok był przytłaczający.
Wtedy pan Jerzy zaczął powoli żegnać się z ośrodkiem.
“Byłem totalnie załamany. Myślałem, że to już koniec mojej przygody z jeżami.
To miejsce tworzyłem przez 17 lat – to mnóstwo pracy, pieniędzy i zaangażowania. Włożyłem w to nie tylko swoje środki, ale też pomoc od ludzi i fundacji. Mnóstwo rzeczy, które dostałem, popłynęło z wodą” – mówi.
W rozpaczy napisał posta na Facebooku – “W tamtej chwili wydawało się, że jedyną możliwością jest to, by podzielić się z innymi tym, co się stało” – mówi.
Niedługo po jego wpisie odezwał się poseł Łukasz Litewka z Sosnowca (Nowa Lewica). Zapytał, czy może zorganizować zbiórkę dla ośrodka i wykorzystać wizerunek pana Jerzego. Ten odpowiedział, że może działać, jak uważa za słuszne.
Ale nie on jeden chciał pomóc. “Pod moim dramatycznym apelem pojawiło się mnóstwo komentarzy, a telefon dzwonił i pikał bez przerwy. Pan poseł rzeczywiście zrobił zbiórkę, a potem wydarzyło się coś niesamowitego. Jeszcze w niedzielę, gdy woda wciąż rosła, rosły też środki na koncie zbiórki. To był dla mnie ogromny szok i niespodziewana nadzieja w tej trudnej chwili” – mówi pan Jerzy.
Udało się uzbierać 373 tys. zł. Potem ogłoszono drugą zbiórkę i udało się zebrać 360 tys. Na odbudowę powinno starczyć.
Gdy tak stoimy w budynku kamienicy i rozmawiamy, do pana Jerzego dzwoni telefon. “Proszę jeża ogrzać. Najlepiej od spodu. Koniecznie, by leżał na czymś ciepłym. Tak, żeby brzuszkiem leżał – na przykład na termoforze i proszę go koniecznie zważyć”.
To telefon od kobiety, której pies znalazł jeża w ogrodzie. Kobieta postanowiła się nim do wiosny zaopiekować, bo inaczej pozostawiony sam w naturze w zimie, by zginął. “Kiepskie schronienie sobie zrobił” – mówi o znalezionym jeżu pan Jerzy. Z telefonu dowiaduje się, że jeż waży 380 g. To dobrze ma szanse przeżyć.
“Proszę pieska pogłaskać i ucałować, bo uratował temu jeżowi życie”.
Mówi do kobiety dalej: “Jak się ogrzeje, to proszę opuszkami palców dotknąć jego brzuszka. Ten brzuszek ma być wyraźnie cieplutki, nawet cieplejszy od palców. Wtedy jest okej, można przestać go tam dogrzewać”. Następnie pan Jerzy poinformował kobietę, by podała jeżowi miksturę w postaci elektrolitów, czyli pół szklanki ciepłej wody, łyżeczkę miodu i szczyptę soli. Jeśli będzie sam się poruszał, to sobie ze spodeczka wypije, a jak nie, to trzeba miksturę podawać do pyszczka strzykawką. Potem warto zaopatrzyć się w karmę dla małych kociąt i taką podawać.
Ewakuowane przed powodzią jeże na zimę będą hibernować. Hibernacja to stan, w którym w organizmie jeży wszystkie procesy fizjologiczne ulegają spowolnieniu. Obniża się ciśnienie krwi, a liczba uderzeń serca, która normalnie wynosi około 80 na minutę, zmniejsza się do zaledwie 20. Spada temperatura ciała i spowalnia się ich oddech. “W niektórych przypadkach jeż może nie oddychać nawet przez godzinę” – mówi pan Jerzy. W ten sposób jeże potrafią hibernować nawet pół roku.
Jesienią jeże muszą nagromadzić pod skórą odpowiednią ilość tłuszczu, żeby móc przetrwać zimę. W miastach ich dieta jest różnorodna – żywią się głównie tym, co znajdą na swej drodze, na przykład pokarm z misek psów i kotów. To podstawowe pożywienie jeży, bo większość mieszka tam, gdzie są ludzie. Czasem szukają jedzenia w śmietnikach.
Żyjąc blisko ludzi, jeże uwielbiają korzystać z różnych kryjówek. Często wybierają miejsca pod paletami drewna kominkowego, pod tarasami czy pod budynkami ogrodowymi, takimi jak altanki czy szopy na narzędzia. Wystarczy, że pod spodem jest choć trochę przestrzeni – to dla nich idealne schronienie.
W naturze jeż skrywa się pod trawą, mchem i liśćmi. Nawet jeśli ziemia jest chłodna, to i tak emituje ciepło, co zapewnia jeżom komfort podczas budowy swojego schronienia. Zwijają się w szczelną kulkę wewnątrz swojej kryjówki i śpią, dopóki mają zapas swojego tłuszczu.
Jeśli zima jest wyjątkowo ostra albo źle jeż zbudował swojej schronienie, to utrzymanie stałej temperatury ciała wymaga od niego znacznie większego wysiłku i energii.
“W takiej sytuacji zapas tłuszczu może wyczerpać się szybciej, niż nadejdzie wiosna” – tłumaczy pan Jerzy.
Jeż posiada również rezerwowy zapas tłuszczu, który służy wyłącznie do wybudzenia się z hibernacji. Gdy podstawowe zasoby się kończą, instynktownie zaczyna się budzić. Proces ten trwa kilka godzin, zazwyczaj od dwóch do trzech, ponieważ organizm musi stopniowo podnieść temperaturę ciała, zwiększyć ciśnienie krwi i przywrócić pełną aktywność fizjologiczną.
Po przebudzeniu jeż wychodzi z gniazda i wszystko zależy od warunków. Jeśli jest już wiosna i pogoda sprzyja, radzi sobie dobrze. Jednak gdy zima nadal trwa, to jest im ciężko przeżyć. Wtedy jeże można spotkać w styczniu lub lutym, błąkające się po śniegu w mrozie. I wtedy trafiają do ośrodka lub do ludzi, bo z braku pożywienia i schronienia nie mają innego wyjścia.
“Nie wiem, jak teraz będzie z siłami i możliwościami. W tej chwili jest dramat – wszyscy są zajęci, trzeba odbudować ogrodzenie, a w ogrodzie przygotować nowe domki dla jeży. Z pracami ruszymy dopiero na wiosnę” – mówi.
“Jestem już w kontakcie z wykonawcą, który wcześniej robił dla mnie te prace. Zrobił to porządnie, ale jego też dotknęła powódź w Trzebieszowicach. Stracił koparkę – woda ją zabrała i poniosła kilka kilometrów. Sytuacja jest trudna, ale trzeba to po prostu jakoś przeczekać” – dodaje.
Pan Jerzy w czasie powodzi chciał koniecznie ocalić pamiątki. Jego żona umarła w 2020 roku na raka i nie chciał stracić tych wspomnień. Udało się ocalić parę pamiątek i zdjęcia żony. “1 grudnia była czwarta rocznica, jak małżonka zmarła” – mówi.
To właśnie żona wciągnęła go w jeżową opiekę. “Była niedziela, połowa września, ciepło, słonecznie, miło. Siedziałem przed telewizorem, oglądając jakiś program, a moja żona poszła do ogrodu, bo uwielbiała spędzać czas i dbać o rośliny. Nagle zaczęła mnie wołać: Chodź, coś zobaczysz! Nie chciało mi się ruszać, ale w końcu uległem” – mówi pan Jerzy.
Nie spodziewał się tego, co zobaczył. W ogrodzie była jeżowa mama i cztery małe jeżyki.
“Chodziły sobie po trawniku. Byliśmy zachwyceni, oglądaliśmy je chwilę, ciesząc się ich widokiem. Jednak coś mnie niepokoiło – była już późna pora roku, a takie małe jeżyki mogły sobie nie poradzić w naturze” – tłumaczy.
Pan Jerzy zaczął więc szukać więcej informacji na temat tych stworzeń. Trafił na eksperta z Wrocławia, który badał te osobniki. Ten skierował go m.in. do córki pewnego znanego badacza, która pisała doktorat na temat jeży. “Dzięki tym kontaktom pozyskałem trochę więcej wiedzy. Okazało się, że
takie maluchy, które rodzą się późno, to tzw. jesienne sieroty. Ich matki instynktownie zostawiają potomstwo, bo nie są w stanie ich wykarmić i jednocześnie same przetrwać zimy”.
Wspólnie z małżonką zaczęli te jeże dokarmiać, ale musieli pilnować, by koty nie podkradały im jedzenia. Jeden z ekspertów podesłał panu Jerzemu projekt bezpiecznego schronienia. “Szybko je zbudowałem. To rozwiązało problem z kotami. Gdy zaczęły się mrozy, przenieśliśmy jeże do garażu, gdzie było ciepło. Garaż znajdował się w domu, więc stworzyliśmy im tam zimową kryjówkę”.
Mama jeżowa nie została z nimi. Takie maluchy – jak mówi – są zwykle drugim, późnym miotem. Matka zostawia je instynktownie, by mieć szansę przetrwać, bo dalsze ich wychowywanie osłabiłoby ją na tyle, że zarówno ona, jak i młode mogłyby nie przeżyć. Natura wykształciła w nich taki mechanizm, by zwiększyć szanse przetrwania gatunku.
“Maluchy przezimowały u nas. Wiosną wypuściliśmy je na wolność i myśleliśmy, że to koniec naszej przygody z jeżami. Jednak znajomi dowiedzieli się o naszej opiece nad zwierzętami i już kolejnej jesieni przynieśli nam dwa kolejne jeże. I tak to się zaczęło…” – opowiada pan Jerzy.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Komentarze