W chwili, gdy ptasia grypa przeskakuje z ptaków na krowy i ludzi, Robert F. Kennedy Jr. proponuje, by dać wirusowi „wolną rękę”. Eksperci alarmują: to gra z groźnym patogenem i potencjalne zaproszenie kolejnej pandemii
Wirus grypy H5N1 niepokoi naukowców i hodowców zwierząt na całym świecie – od miesięcy przemieszcza się już nie tylko wśród ptaków, lecz także wśród ssaków, w tym krów mlecznych. W tym właśnie momencie Robert F. Kennedy Jr., sekretarz zdrowia i opieki społecznej w rządzie Stanów Zjednoczonych, zaproponował rozwiązanie, które zmroziło całe środowisko medyczne. Zamiast tłumić kolejne ogniska choroby, pozwólmy wirusowi przejść przez fermy i wyłonić odporne ptaki – nawet kosztem milionów ofiar w stadach.
To koncepcja, która zdaniem wielu ekspertów nie ma nic wspólnego z nauką, a przypomina raczej igranie z ogniem – zwłaszcza w sytuacji, gdy badania dowodzą, że H5N1 mutuje szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, zyskując cechy zbliżające go do wirusa pandemicznego. Pomysł Kennedy'ego, choć oparty na retoryce selekcji naturalnej, może okazać się nie tyle drogą do odporności, ile zaproszeniem do globalnego kryzysu epidemiologicznego.
Wirus grypy typu H5N1 to jeden z najbardziej śmiercionośnych i nieprzewidywalnych wirusów, jakie kiedykolwiek zidentyfikowano. Po raz pierwszy został wykryty w Hongkongu w 1997 roku i od tamtego czasu regularnie nawiedza fermy drobiu, dzikie ptactwo oraz coraz częściej także ssaki.
H5N1 należy do grupy tzw. wysoce zjadliwej grypy ptaków (HPAI), co oznacza, że infekcja u tych zwierząt przebiega błyskawicznie i niemal zawsze kończy się śmiercią. U zakażonych kurcząt i indyków wirus powoduje masywne krwotoki wewnętrzne, obrzęki, zaburzenia neurologiczne i niewydolność wielonarządową. Brak objawów inkubacyjnych, wysoka zakaźność i niemal stuprocentowa śmiertelność sprawiają, że H5N1 nie daje hodowcom żadnych szans na reakcję.
W samej tylko Ameryce Północnej, w ciągu ostatnich kilku lat – od wybuchu obecnej, wyjątkowo zjadliwej fali HPAI – zlikwidowano już ponad 170 milionów ptaków. To największa operacja masowego uboju w historii współczesnego rolnictwa USA, przeprowadzana w celu powstrzymania transmisji wśród stad hodowlanych i ochrony rynków eksportowych.
I choć może się wydawać, że zagrożenie ogranicza się do sektora drobiarskiego, rzeczywistość jest znacznie bardziej niepokojąca.
Wirus coraz częściej przekracza barierę międzygatunkową. W ostatnich miesiącach potwierdzono jego obecność w organizmach fok, niedźwiedzi polarnych, skunksów, a także – po raz pierwszy w historii – u krów mlecznych. Te infekcje nie są przypadkowe. Analizy molekularne wskazują, że H5N1 przystosowuje się do replikacji w komórkach ssaczych, modyfikując m.in. białka hemaglutyniny (HA) i neuraminidazy (NA), które odpowiadają za wnikanie wirusa do komórek gospodarza. Szczególny niepokój budzi fakt, że u zakażonych krów wykryto aktywny wirus nie tylko w nabłonku dróg oddechowych, ale także w mleku – co może otworzyć nową drogę transmisji.
W 2024 roku amerykańskie służby sanitarne odnotowały 67 przypadków zakażeń u ludzi. W ogromnej większości były to osoby pracujące przy hodowli lub utylizacji ptaków, choć nie brakuje przypadków „tajemniczych” – bez bezpośredniego kontaktu z drobiem.
Z punktu widzenia biologii ewolucyjnej, każda interakcja H5N1 z ludzkim organizmem to nowa runda w grze selekcyjnej – wirus zdobywa kolejne dane o naszym układzie odpornościowym, receptorach komórkowych i barierach tkankowych. Jak zauważa wielu wirusologów: to nie pytanie, czy H5N1 się dostosuje, ale kiedy to zrobi.
Tym bardziej niepokojący jest mechanizm jego ewolucji. Badania opublikowane w Science pokazują, że H5N1 nie tylko rozprzestrzenia się z niezwykłą łatwością, ale wykazuje też nadzwyczajną zdolność do skoku antygenowego (genetycznej reasortacji) – procesu, w którym wirusy wymieniają segmenty swojego RNA z innymi wariantami obecnymi w tym samym organizmie. Oznacza to, że kiedy H5N1 infekuje organizm razem z innym wirusem ptasiej grypy, może dosłownie „przemieszać” materiał genetyczny i stworzyć zupełnie nowy, hybrydowy szczep – potencjalnie o zwiększonej zjadliwości i możliwości transmisji między ludźmi.
Robert F. Kennedy Jr., kreśląc swój plan porzucenia strategii masowego uśmiercania zakażonych stad drobiu, odwołuje się do intuicji bliskiej wielu hodowcom i części opinii publicznej: że może istnieje łagodniejszy, bardziej naturalny sposób na poradzenie sobie z epidemią. W jego wizji ptasia grypa mogłaby rozprzestrzeniać się wśród ptaków hodowlanych bez ingerencji człowieka, a przetrwałyby jedynie osobniki o wrodzonej odporności. Te miałyby następnie dać początek nowym, bardziej odpornym generacjom.
„Pozwólmy, by ptaki przeszły przez infekcję, a przeżyją te, które natura wyposażyła w odporność. To one powinny stanowić przyszły rdzeń naszego inwentarza” – argumentował Kennedy w licznych wypowiedziach medialnych. Jednocześnie ostrzegał przed stosowaniem szczepionek, określając je mianem potencjalnie „nieszczelnych”, czyli takich, które – jego zdaniem – nie chronią w pełni przed zakażeniem, a jedynie łagodzą objawy. W takiej sytuacji, jak przekonuje, wirusy nadal mogą się namnażać i mutować, co w jego ocenie tworzy idealne warunki do pojawienia się jeszcze groźniejszych wariantów.
To podejście może wydawać się rozsądne z perspektywy filozofii doboru naturalnego. Problem polega jednak na tym, że rzeczywistość biologiczna, szczególnie w przypadku tak agresywnego patogenu jak H5N1, nie daje zbyt wiele przestrzeni na selekcję. Eksperci z renomowanych amerykańskich ośrodków badawczych – w tym z Uniwersytetu Kalifornijskiego, Emory, a także CDC – przypominają, że w przypadku HPAI mówimy o wirusie, który u zakażonych ptaków powoduje niemal natychmiastową śmierć. Większość kurcząt i indyków pada w ciągu 24 do 48 godzin od momentu infekcji – zanim ich układ odpornościowy zdąży wytworzyć jakąkolwiek skuteczną odpowiedź immunologiczną.
W takich warunkach nie istnieje realna szansa na wyłonienie „przetrwańców”, a tym bardziej na przekazanie ewentualnej odporności potomstwu. Koncepcja „naturalnej selekcji” staje się tu czysto teoretyczna – a w praktyce oznacza jedynie niekontrolowaną śmierć milionów ptaków.
Tymczasem niebezpieczeństwo nie ogranicza się do sektora drobiarskiego. Umożliwienie wirusowi niezakłóconego krążenia w populacji zwierząt gospodarskich to zaproszenie do ewolucyjnej gry bez zasad – a raczej z zasadami ustalanymi przez sam patogen. Każda nowa infekcja to okazja dla H5N1 do mutacji – zmian, które mogą wpłynąć zarówno na jego zjadliwość, jak i na tropizm tkankowy, czyli preferencje dotyczące rodzaju zakażanych komórek i tkanek.
W środowiskach takich jak intensywne fermy drobiu – gdzie setki tysięcy ptaków żyją stłoczone na niewielkiej przestrzeni – wirus zyskuje niespotykaną w naturze możliwość szybkiego przeskoku z gospodarza na gospodarza i „testowania” kolejnych wariantów swojego RNA.
Publikacja w Science pokazuje, że H5N1 znajduje się obecnie w fazie aktywnej adaptacji międzygatunkowej. Mutacje w regionach kodujących białka powierzchniowe wirusa – szczególnie hemaglutyniny (HA) – mogą prowadzić do zmiany jego powinowactwa z receptorów α2,3-sialowych (typowych dla ptaków) na α2,6-sialowe, dominujące w nabłonku ludzkiego układu oddechowego.
To właśnie ten rodzaj mutacji odpowiadał za przełomowe momenty w historii pandemii – w tym za wybuch grypy hiszpanki w 1918 roku, która pochłonęła nawet 100 milionów ofiar.
Dziś wiemy, że wystarczy zaledwie kilka takich mutacji, by wirus ptasiej grypy zyskał zdolność nie tylko do zakażania ludzi, ale także do efektywnej transmisji międzyludzkiej. A od tego momentu rozprzestrzenienie się go drogą kropelkową w gęsto zaludnionych regionach świata staje się kwestią tygodni. Gdyby H5N1 osiągnął poziom zakaźności porównywalny z grypą sezonową – przy jednoczesnym zachowaniu swojej obecnej śmiertelności (sięgającej 50 proc. w potwierdzonych przypadkach klinicznych) – mielibyśmy do czynienia z katastrofą epidemiologiczną na niespotykaną skalę.
Co najważniejsze: w obecnej fazie rozwoju wirusa każda decyzja o jego „kontrolowanej transmisji” wśród zwierząt to pole minowe. Zamiast go ograniczać, ludzie tworzą środowisko idealne do jego dalszej ewolucji. Propozycja RFK Jr., by pozostawić ptasią grypę własnemu biegowi, nie jest zatem próbą zaufania do natury. Jest próbą stworzenia eksperymentalnego inkubatora dla pandemii.
Powinniśmy pozwolić szerzyć się ptasiej grypie wśród drobiu – dzięki temu przetrwają tylko najsilniejsze zwierzęta
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Większość ekspertów z dziedziny wirusologii, weterynarii, epidemiologii i rolnictwa jest zgodna co do jednego: obecnie posiadamy narzędzia, które pozwalają ograniczyć zagrożenie H5N1 bez uciekania się do ryzykownych eksperymentów biologicznych na żywych populacjach. Co więcej – narzędzia te są nie tylko dostępne, ale w wielu krajach skutecznie stosowane od lat, z udokumentowanymi rezultatami w postaci zmniejszenia śmiertelności ptaków i ograniczenia rozprzestrzeniania się patogenu.
Pierwszą i najważniejszą linią obrony pozostaje bioasekuracja. W praktyce oznacza to zestaw fizycznych, organizacyjnych i biologicznych środków mających na celu odizolowanie zwierząt hodowlanych od potencjalnych źródeł zakażenia. Bioasekuracja obejmuje m.in. ścisłą kontrolę dostępu do ferm, stosowanie śluz dezynfekcyjnych, noszenie odzieży ochronnej przez personel, uszczelnianie pomieszczeń inwentarskich, a także eliminowanie kontaktu z dzikimi ptakami – głównym naturalnym rezerwuarem wirusa H5N1.
Kluczowe są również regularne kontrole weterynaryjne, obserwacja objawów klinicznych i błyskawiczna reakcja na wszelkie podejrzenia zakażenia. Przypadki z Danii, Holandii czy Niemiec pokazują, że wdrożenie rygorystycznych procedur bioasekuracyjnych potrafi ograniczyć liczbę ognisk do pojedynczych przypadków w skali roku – nawet w krajach o dużej koncentracji produkcji drobiarskiej.
Drugim filarem strategii kontroli są szczepienia. Choć w USA szczepienia przeciw HPAI nie są standardowo stosowane, wiele krajów – w tym Francja, Włochy, Egipt czy Chiny – z powodzeniem wdraża programy immunizacji populacji drobiu. Nowoczesne szczepionki – zarówno inaktywowane, jak i rekombinowane – nie tylko chronią indywidualne ptaki przed śmiercią, ale także ograniczają replikację wirusa w ich organizmach, zmniejszając tym samym jego transmisję na inne osobniki.
Wbrew obawom krytyków, nie ma dowodów na to, że szczepienia prowadzą do szybszego powstawania groźnych mutacji. Przeciwnie – ograniczenie liczby cykli replikacyjnych zmniejsza szansę na skok antygenowy i adaptację wirusa do nowych gospodarzy. Przykład Chin, gdzie mimo obecności HPAI liczba zakażeń u ludzi utrzymuje się na minimalnym poziomie, sugeruje, że masowe szczepienia mogą działać jako skuteczna bariera epidemiologiczna.
Trzeci, równie istotny element, to monitoring molekularny i nadzór genomowy. W erze nowoczesnej biologii jesteśmy w stanie sekwencjonować próbki wirusa z prędkością i precyzją, która dekadę temu była nieosiągalna. Narzędzia, takie jak sekwencjonowanie przez nano pory, metody amplifikacji RT-PCR, a także analiza bioinformatyczna w czasie rzeczywistym pozwalają śledzić każdy etap ewolucji patogenu – niemal „na żywo”. Dzięki temu naukowcy mogą identyfikować pojawiające się mutacje w genach kodujących białka powierzchniowe (HA i NA), analizować ich wpływ na potencjalną transmisję międzyludzką i szybko ostrzegać przed szczepami o zwiększonym ryzyku pandemicznym. Takie podejście jest obecnie standardem m.in. w programie GISAID, w którym współpracują dziesiątki laboratoriów z całego świata.
Paradoksalnie to nie nadmiar, lecz brak działania stanowi dziś największe zagrożenie. Historia pandemii COVID-19 dostarczyła aż nadto dowodów, że opóźnione wykrycie patogenu, niedoszacowanie jego potencjału i brak globalnej koordynacji prowadzą do dramatycznych skutków. W przypadku H5N1 sytuacja jest jeszcze bardziej niepokojąca: wirus już teraz posiada zdolność do przekraczania barier gatunkowych i infekowania ssaków, a każdy kolejny epizod zakażenia człowieka zwiększa szansę na powstanie wariantu zdolnego do transmisji międzyludzkiej.
Pomysł Robert F. Kennedy'ego Jr., by pozwolić ptasiej grypie „przejść przez fermy”, brzmi jak wyraz ekstremalnego darwinizmu. Niestety, w realiach produkcji przemysłowej wirus nie zatrzymuje się w pół drogi, a biologiczna selekcja działa bezlitośnie. Wszystko wskazuje na to, że płacimy za to ryzykiem: cierpieniem zwierząt, stratą ekonomiczną i – w najgorszym scenariuszu – niekontrolowaną mutacją wirusa, który może zaatakować ludzkość.
Zamiast eksperymentować z żywymi populacjami, powinniśmy postawić na bioasekurację, szczepienia i inteligentny nadzór epidemiologiczny. Historia pandemii nauczyła nas, że naturalna selekcja to nie nasz sprzymierzeniec, lecz potencjalna pułapka.
Biolog, dziennikarz popularnonaukowy, redaktor naukowy Międzynarodowego Centrum Badań Oka (ICTER). Autor blisko 10 000 tekstów popularnonaukowych w portalu Interia, ponad 50 publikacji w papierowych wydaniach magazynów „Focus", „Wiedza i Życie" i „Świat Wiedzy". Obecnie publikuje teksty na Focus.pl.
Biolog, dziennikarz popularnonaukowy, redaktor naukowy Międzynarodowego Centrum Badań Oka (ICTER). Autor blisko 10 000 tekstów popularnonaukowych w portalu Interia, ponad 50 publikacji w papierowych wydaniach magazynów „Focus", „Wiedza i Życie" i „Świat Wiedzy". Obecnie publikuje teksty na Focus.pl.
Komentarze