0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Od 9 lutego polskie środowisko naukowe jest wzburzone „skokiem na punkty”, czyli poza proceduralnym podwyższeniem oceny czasopism naukowych, w których publikował minister Przemysław Czarnek oraz ludzie z jego otoczenia. System oceny czasopism i istotę manipulacji dokonanej przez ministra wyjaśniam w poprzednim tekście:

Przeczytaj także:

Wskazuję tam, dlaczego jest to skok na kasę i dostęp do naukowych stopni oraz stanowisk. Od tego czasu temat nabrał rozgłosu. Dezaprobatę dla działań ministra wyraziło kilka komitetów naukowych Polskiej Akademii Nauk (psychologii, nauk prawnych, nauk politycznych), Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich, Senaty Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wrocławskiego i inni. Temat, co rzadkie w przypadku zwykle traktowanej w Polsce po macoszemu nauki, przebił się do mediów głównego nurtu. Maciej Lasek z grupą posłów KO zgłosili w sprawie skoku na punkty interpelację. Oleju do ognia dolało samo Ministerstwo Edukacji i Nauki, które 18 lutego ponownie w sposób nietransparentny rozszerzyło wykaz czasopism.

12 lutego MEiN opublikowało na stronie internetowej komunikat z wyjaśnieniami dotyczącymi sposobu uzupełnienia listy. Wynika z niego, że organizacją dopisywania czasopismom punktów kierował dr hab. Paweł Skrzydlewski, profesor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie, który zmiany skonsultował z 70 uczonymi. Jak podkreślono w komunikacie: „Konsultacje w sprawie punktacji przeprowadzano także drogą telefoniczną, kontaktów osobistych oraz poczty elektronicznej”. Kim jest Paweł Skrzydlewski i 70 osób, które pomagały mu wbrew procedurom manipulować punktacją?

Dr Skrzydlewski nie bardzo cytowany

Paweł Skrzydlewski jest doktorem habilitowanym filozofii. Wszystkie swoje stopnie naukowe – podobnie jak Minister Czarnek – zdobywał na KUL, gdzie też przez część swojej kariery pracował. Obecnie jest zatrudniony na stanowisku profesora w Katedrze Pedagogiki Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie. Publikacje Skrzydlewskiego dotyczą historii polskiej filozofii chrześcijańskiej oraz pojęcia „cywilizacji”. Nie imponuje liczbą cytowań swoich publikacji. Najwięcej – siedem (w tym dwa autocytowania) – dotyczy książki „Polityka w cywilizacji łacińskiej. Aktualność nauki Feliksa Konecznego”. Wszystkie jego publikacje zostały wydane w Polsce, choć część w języku angielskim. Niemal wszystkie czasopisma naukowe, w których publikował w ostatnich latach uzyskały więcej punktów na nowej kontrowersyjnej liście:

  • „Biografistyka Pedagogiczna” (w nawiasach podaję wzrosty punktów: 20->70),
  • „Człowiek w Kulturze” (0->40),
  • „Roczniki Pedagogiczne” (20->40),
  • “Scientific bulletin of Chełm: section of pedagogy” (0->20),
  • „Studia Gilsoniana” (20->70),
  • “Studia Philosophica Wratislaviensia” (20->40).

Podsumowując, jako akademik Skrzydlewski zatrudniony jest w ośrodku o profilu dydaktycznym, a nie badawczym, nie bierze udziału w międzynarodowej debacie z zakresu filozofii (choć część jego prac dotyczy tematów uniwersalnych, jak cywilizacja), a oddziaływanie jego twórczości mierzone liczbą cytowań publikacji jest niskie, nawet jak na warunki polskiej humanistyki. Są to standardowe kryteria stosowane przy indywidualnej ocenie naukowców – na pewno byłyby uwzględnione, gdyby Paweł Skrzydlewski ubiegał się o tytuł profesora. Jednak to jemu minister Czarnek zlecił korektę punktacji czasopism naukowych.

Musiały o tym przesądzić kompetencje inne niż naukowe.

Paweł Skrzydlewski prowadzi stały felieton „Spróbuj pomyśleć” w Radio Maryja, obecny jest również w innych tzw. mediach narodowo-katolickich, gdzie m.in. twierdzi, że konieczny jest całkowity zakaz przerywania ciąży (także, gdy jest ona wynikiem gwałtu), a społeczność LGBT określa jako sektę.

W trakcie scalania Ministerstwa Edukacji Narodowej z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego został zatrudniony w Gabinecie Politycznym Ministra Czarnka.

Zadałem, korzystając z prawa dostępu do informacji publicznej, Ministerstwu Edukacji i Nauki pytania dotyczące trybu działania grupy kierowanej przez Pawła Skrzydlewskiego. Odpowiedzi okazały się klarowną próbą ukrycia sposobu jej działania i nie są zgodne z właściwie rozumianym prawem dostępu obywatela do informacji publicznej.

Przede wszystkim warto wiedzieć, jaka procedura stała za wyłonieniem Pawła Skrzydlewskiego do wykonania takiego zadania. Jak informuje ministerstwo, Paweł Skrzydlewski dostał od Ministra Czarnka polecenie służbowe. Przypomnijmy, że jest doradcą zatrudnionym w Gabinecie Politycznym Ministra. Ministerstwo odmówiło podania nazwisk 70 osób, które poza procedurą konsultowały zmiany punktacji czasopism korzystne m.in. dla uczelni zatrudniającej ministra. Na pytanie, jakie było kryterium ich doboru, podało lakoniczną odpowiedź: „Podstawowym kryterium była przynależność osób do świata nauki polskiej i znaczący wkład tychże osób w rozwój nauki polskiej”. Na pytanie, czy konsultacje były dokumentowane, ministerstwo udzieliło wymijającej odpowiedzi, że takie dokumenty nie stanowią informacji publicznej.

Wreszcie na pytania dotyczące tego, jaką metodykę zastosowano do ustalenia zgodności z zadeklarowanymi przez ministerstwo kryteriami ( „wkład w rozwój badań naukowych, (…) wierność nadrzędnemu celowi badań naukowych, jakim jest poznawanie prawdy i jej obrona w kulturze (…), a także związek z kulturą narodową (…)”), ministerstwo odpowiedziało wymieniając jeszcze raz wszystkie kryteria, z tym, że dodając, że przeliczenie na punkty było „rezultatem klasycznego pojmowania nauki”. .

Czego wstydzi się Ministerstwo Nauki?

Odpowiedź należy zinterpretować tak, że ministerstwo wstydzi się przyznać, jakie autorytety naukowe i w jaki sposób pomagają mu realizować główny cel jego działalności, jakim zgodnie z własną deklaracją jest „rozwój nauki polskiej”. To zadziwiające! W standardowych procedurach naukowych powołanie na recenzenta czy do kolegialnych ciał oceniających jest traktowane jako wyróżnienie – uznanie dla dotychczasowych osiągnięć. Anonimizacja stosowana jest jedynie w procedurze ślepej recenzji wydawniczej, ale nie w przypadku ustalania powszechnie obowiązujących zasad. Zresztą nawet czasopisma na koniec roku publikują zbiorcze listy swoich recenzentów.

Udział w zespołach eksperckich, które wpływają na działanie całego pola nauki wiążą się z dużą odpowiedzialnością i dlatego zwykle popierane są autorytetem naukowym. Zwykle stanowią dumę i umieszczane są w ważnym miejscu naukowego CV (zresztą informacji na ten temat wymaga również ewaluacja nauki w swojej obecnej formule).

W przypadku 70 osób biorących udział w „skoku na punkty” ujawnienia nazwisk wstydzi się bądź to ministerstwo, bądź sami eksperci.

Co więcej, wiele wskazuje na to, że w przypadku dodawania czasopismom punktów nie istniała żadna realna metodyka. Gdyby istniała, ministerstwo nie miałoby problemu z jej przedstawieniem. Jej jawność jest istotna choćby dlatego, że stanowi praktyczną wytyczną dla redakcji czasopism, co powinny robić. Obecnie otrzymujemy frazes – ministerstwo informuje, że istotny jest „związek z kulturą narodową” czy „rola w umacnianiu tożsamości cywilizacyjnej kultury polskiej”, jednak nie jest w stanie podać, jak te kryteria stosuje. Oczywiście, ministerstwo puszcza tym samym oko i mówi: tak naprawdę liczy się to, czy masz numer telefonu właściwej osoby z otoczenia ministra.

Jak się „po bożemu" ustala ranking czasopism

Porównajmy ten sposób postępowania ministra z dwiema ostatnimi ocenami jakościowymi czasopism, których celem było uwzględnienie w ich punktacji trudnego do zmierzenia oddziaływania czasopism wydawanych po polsku. W roku 2019 oceny takie zostały dokonane przez zespoły powołane przez ministra Gowina spośród kandydatów zgłaszanych przez jednostki naukowe. W każdej dyscyplinie uczelnie i instytuty badawcze proponowały swoich kandydatów – uznanych badaczy, którzy zespołowo pracowali nad propozycjami dodatkowych punktacji. Ministerialne rozporządzenie określało, ile punktów i w jakich szczególnych przypadkach mogą dodać, a ich nazwiska zostały opublikowane.

Wcześniej, w 2015 roku, działając jeszcze w mocy poprzednich przepisów podobną operację przeprowadziły komitety PAN – są to ciała, do których należą członkowie Polskiej Akademii Nauk (najwyższy możliwy w Polsce wyraz uznania dla dorobku naukowego) oraz badacze wybrani w ogólnopolskich wyborach. W obu przypadkach oceny budziły rzecz jasna spory i były gorąco komentowane w świecie nauki. To jest normalne zjawisko, gdyż nauka jest przedsięwzięciem społecznym zbudowanym na sporze i jawności. Przedsięwzięcie to nie jest zagrożone, dopóki zabezpieczają je przejrzyste mechanizmy checks-and-balances.

W przypadku dodawania punktów czasopismom naukowym brak procedury, a nazwiska osób, które Pawłowi Skrzydlewskiemu w tym pomogły, utrzymywane są w tajemnicy. Stanowi to mocne potwierdzenie dla krążących wśród naukowców podejrzeń, że kluczem doboru była przynależność do środowiska Przemysława Czarnka lub stronników Prawa i Sprawiedliwości.

Pośrednie dowody to wzrosty punktacji czasopism, w którym publikuje sam minister Czarnek („Biuletyn Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół Wydziału Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego” wzrost z 20 do 70 punktów; „TEKA Komisji Prawniczej PAN Oddział w Lublinie” wzrost z 40 do 100 punktów; Przegląd Sejmowy” wzrost z 70 do 100 punktów), jego bliski współpracownik i doradca Mieczysław Ryba („Archiwa, Biblioteki i Muzea Kościelne” wzrost z 40 do 100 punktów; „Pamięć i Sprawiedliwość” wzrost z 70 do 100 punktów), czy Paweł Skrzydlewski.

Ostatecznym dowodem byłaby lista 70 konsultantów Pawła Skrzydlewskiego, która prawdopodobnie w znacznym stopniu pokrywa się z listą jego kontaktów w telefonie komórkowym. Na razie to tylko uzasadnione podejrzenie, bo Ministerstwo Edukacji i Nauki nie chce owej listy ujawnić. Jest to jednak naruszeniem Ustawy o dostępie do informacji publicznej. Jest to również naruszeniem ugruntowanych norm akademickich.

Spodziewanym skutkiem tego działania jest zwiększenie subwencji dla uczelni zatrudniających znajomych Ministra lub sprzyjających ludziom władzy. Skutkiem, o którym szczerze w wywiadzie udzielonym Sygnałom Dnia powiedział wiceminister Włodzimierz Bernacki będzie także utrzymanie przez „zaprzyjaźnione” instytucje naukowe uprawnień do nadawania doktoratów i habilitacji.

Powtórzmy, więcej pieniędzy podatników popłynie do uczelni, bo zatrudniają kolegów ministra, a nie dlatego, że prowadzą wysokiej jakości badania kończące się publikacjami w dobrych czasopismach; doktoraty i habilitacje będą mogły nadal nadawać jednostki naukowe prowadzące słabsze badania, ale zatrudniające za to osoby z kręgu ministra.

Bardzo źle to wróży wszelkim procedurom oceny naukowej prowadzonym w Polsce. Nawet na tle obecnych procedur oceny prac dyplomowych przyjęły one kuriozalną formułę. Gdyby prace magisterskie oceniane były z podobnym lekceważeniem zasad, jakie przyjęto przy dodawaniu punktów czasopismom, to magistrant nie wiedziałby, kto był recenzentem (może świetny profesor, a może portier gmachu wydziału), kto zasiadał w komisji, nie poznałby też kryteriów oceny, ani treści recenzji.

;

Udostępnij:

Mikołaj Pawlak

Doktor habilitowany socjologii. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji pełni funkcję wicedyrektora ds. badań naukowych. Naukowo zajmuje się problematyką migracji, instytucji oraz napięcia między wiedzą i ignorancją. Ostatnio opublikował książkę "Ignorance and Change: Anticipatory Knowledge and the European Refugee Crisis” (Routledge 2020) oraz “Tying Micro and Macro: What Fills up the Sociological Vacuum?” (Peter Lang 2018).

Komentarze