0:000:00

0:00

Wyemitowany w sobotę 10 kwietnia 2021 w TVP 1 tzw. filmowy raport podkomisji smoleńskiej to odgrzewany kotlet, i to w podwójnym sensie. Po pierwsze dlatego, że film nie jest nowy i był już emitowany. Od kilku miesięcy - jak wskazał tygodnik "Wprost" - jest też dostępny na Youtube TV Republika.

Po drugie, znajdujemy w nim teorie podwójnego zamachu i podwójnego wybuchu, które zostały już skrytykowane w 2017 roku. Zaś to, co w nim nowe w stosunku do innych materiałów, które w przeszłości pokazywała komisja - wirtualne "rozbicie" samolotu w komputerowej symulacji - jest manipulacją.

"Ten film nie jest niczym nowym. Dokładnie ten sam materiał Antoni Macierewicz przedstawił na sejmowej komisji obrony narodowej ok. dziewięć miesięcy temu, 30 lipca 2020. I wtedy ten film nie zrobił na nikim żadnego wrażenia. To jest materiał propagandowy, a nie raport z rzetelnego badania"

- mówi OKO.press dr Maciej Lasek, inżynier, specjalista mechaniki lotu, od maja 2010 roku członek komisji Millera, a od lutego 2012 roku przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Ustalenia właśnie tej komisji próbuje kontestować Macierewicz, nazywają je wprost "kłamstwem".

Zdaniem dr. Laska film neguje fakty, np. zapisy z rejestratorów, a w niektórych przypadkach wręcz kłamie. "Przykładowo, dowiemy się z niego, że załoga samolotu podjęła decyzję o odejściu na drugi krąg na wysokości 100 metrów, tymczasem zrobiła to na wysokości 39 metrów względem pasa lotniska. I na to są dowody w dokumentacji" - mówi dr Lasek.

Przeczytaj także:

Rozbijanie samolotu w komputerze

To już drugi "filmowy" raport z prac podkomisji smoleńskiej, na której czele stoi Antoni Macierewicz. Pierwszy pokazano z wielką pompą w 2017 roku, kiedy "zamachowa" wersja smoleńskiej katastrofy cieszyła się jeszcze życzliwą uwagą Jarosława Kaczyńskiego. Dziś szef PiS otwarcie mówi, że nie ma pewności, czy uda się wyjaśnić przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Głównym elementem, który odróżnia tę produkcję filmową od tamtej sprzed czterech lat jest komputerowe "zniszczenie" modelu Tu-154. Model powstał na zamówienie podkomisji. Zespół badaczy National Institute For Aviation Research (NIAR), jednostki badawczej uniwersytetu stanowego w Wichita w Kansas zeskanował bliźniaczą względem rządowego Tupolewa maszynę: Tu-154M nr 102. Następnie – podobno zgodnie z wszystkimi parametrami wskazanymi przez tzw. raport Millera – przeprowadzono symulację katastrofy w programie komputerowym.

Ta cyfrowa rekonstrukcja zdaniem podkomisji pokazuje rzekome manipulacje i przekłamania, ponieważ wynika z niej inny przebieg wypadku. Przykładowo, w komputerowej symulacji drzwi maszyny, które znaleziono wbite w ziemię na miejscu wypadku, nie zostają wgniecione w glebę, ale opadają na nią. To ma świadczyć, że jedynym wytłumaczeniem znalezienia drzwi zakopanych w ziemi musi być wybuch.

Nie było walidacji

"Symulacja komputerowa każdej katastrofy jest jedynie próbą przybliżenia do rzeczywistości i niczym więcej. W tego rodzaju crash-testach liczba zmiennych jest tak ogromna, że w zasadzie możemy otrzymać dowolny wynik" - mówi OKO.press dr Lasek zapytany o ten element prac podkomisji.

"Dlatego większość testów zderzeniowych samochodów, a to jest zdecydowanie prostszy przypadek od katastrofy lotniczej, wykonuje się cały czas fizycznie - właśnie z tego powodu, że modelowanie komputerowe nie daje żadnej pewności co do faktycznego przebiegu wypadku" - dodaje.

Zaznacza też, że wiarygodność komputerowego modelu wypadku czy to samochodowego, czy lotniczego - wymaga walidacji, czyli odniesienia wyników modelowania do realnego zdarzenia o podobnym stopniu komplikacji. Dopiero wtedy możemy cokolwiek powiedzieć o użyteczności i trafności matematycznego modelu jakiejś katastrofy. "A podkomisja smoleńska niczego takiego nie zrobiła.

Dlatego przedstawione przez nią w filmie symulacje nie są żadnym dowodem na to, że przebieg zdarzeń w Smoleńsku był inny od tego, który przedstawiliśmy w tzw. raporcie Millera" - dodaje dr Lasek.

Symulacja na niepełnych danych

W filmie podkomisji smoleńskiej nie znajdziemy kluczowej informacji, która stawia zaprezentowane animacje katastrofy w zupełnie innym świetle:

symulacje opierają się na niepełnych danych, co już całkowicie odbiera im wiarygodność.

Skąd to wiemy? Z opublikowanego w tygodniku "Sieci" artykułu „Badanie tragedii smoleńskiej – co się dzieje?” autorstwa Glenna Jørgensena, byłego już członka podkomisji smoleńskiej, kiedyś ulubieńca Macierewicza. Jørgensen opisał w nim kulisy działania podkomisji i, jego zdaniem, destruktywny wpływ, jakie ma były szef MON na jej funkcjonowanie. Z tekstu dowiadujemy się, że

Macierewicz naciskał na NIAR, by przesłał wstępne i przedwczesne wyniki, a jednocześnie opóźniał przekazanie instytutowi części danych, których analiza była konieczna dla kompletności badania.

Podwójny zamach, podwójny wybuch

W prezentacji filmowej podkomisja smoleńska przypomina koncepcję, którą kiedyś w OKO.press nazwaliśmy "teorią podwójnego zamachu". Mówi ona o tym, że nie tylko doszło do wybuchu bomby, ale jeszcze dodatkowo kontrolerzy rosyjscy błędnie naprowadzali samolot, by ten się rozbił. Fundamentalne zastrzeżenie, jakie można mieć do tego pomysłu:

skoro samolot i tak miał wybuchnąć, to po co jeszcze Rosjanie mieliby go prowadzić na kurs kolizyjny? Dla pewności, gdyby jednak bomby nie wybuchły?

W 2017 roku publicysta lotniczy Michał Setlak w rozmowie z OKO.press wyjaśniał, że przyczyną błędnego naprowadzania polskich pilotów na lotnisko były przypuszczalnie zaburzenia w funkcjonowaniu radaru, którym posługiwali się Rosjanie. Dokładnie takiego samego urządzenia używała polska wieża kontroli lotów podczas wypadku samolotu CASA w Mirosławcu w 2008 roku. Okazało się, że radar jest bardzo wrażliwy na wilgotność powietrza. A feralnego 10 kwietnia 2010 nad smoleńskim lotniskiem wisiała gęsta mgła.

Mamy jeszcze w filmie znaną już od 2017 roku teorię o tym, że za zniszczenie samolotu odpowiadają dwie eksplozje, do których doszło jeszcze w powietrzu: w lewym skrzydle i w centropłacie. Zdaniem podkomisji rozstrzygające jest to, że w szczątkach lewej burty, po badaniu próbek "wykonanym w laboratorium chemicznym jednego z naszych natowskich sojuszników [...] wykryto obecność heksogenu", który jest silnym środkiem wybuchowym. Więcej szczegółów nie podano. Nie przedstawiono też wyjaśnienia, jak ładunki wybuchowe miałyby się znaleźć w samolocie.

Co się faktycznie stało?

Kolejny raport podkomisji smoleńskiej - choć, ze względu na filmową formę, należałoby go raczej nazwać quasi-raportem - przekona już tylko przekonanych do spiskowej wersji zdarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Przypomnijmy, że raport Millera jednoznacznie wskazał, że

przyczyną katastrofy nie był wybuch bomby.

Co się stało? Pomimo braku kontaktu wzrokowego z ziemią - była gęsta mgła - polscy piloci za szybko sprowadzali Tupolewa w dół. Kiedy chcieli odlecieć, było już za późno: samolot skrzydłem uderzył w brzozę, stracił jego fragment, a potem sterowność. Zaczął się przekręcać i wreszcie się rozbił.

Komisja Millera podała sześć głównych czynników, które doprowadziły do katastrofy:

  1. piloci nie użyli wysokościomierza barycznego pokazującego rzeczywistą wysokość lotu nad lotniskiem;
  2. nie reagowali na komendy „pull up” systemu TAWS ostrzegającego o niebezpiecznym zbliżaniu się do ziemi;
  3. początkowo próbowali odlecieć na automatycznym pilocie, przez to stracili cenne sekundy;
  4. rosyjscy kontrolerzy utwierdzali ich błędnie w przekonaniu, że są „na kursie i na ścieżce”, czyli że dobrze podchodzą do lądowania;
  5. komenda kontrolerów, by pilot przestał się zniżać i wyrównał lot, była spóźniona;
  6. szkolenia pilotów były nieprawidłowe.

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze