0:000:00

0:00

W poniedziałek 1 czerwca o godz. 16:00 zacznie się posiedzenie Senatu, na którym będzie rozpatrywana "Ustawa o szczególnych zasadach organizacji wyborów powszechnych na Prezydenta RP zarządzonych w 2020 r.". Pod tą nazwą kryje się akt prawny, który przywraca kontrolę nad głosowaniem Państwowej Komisji Wyborczej oraz możliwość głosowania w lokalach wyborczych z opcją korespondencyjną dla wszystkich chętnych.

To ustawa ważna jeszcze z jednego, bardzo ważnego względu: pozwala marszałkini Sejmu na elastyczne wyznaczenie terminu zgłaszania nowych kandydatur oraz czasu na zebranie 100 tys. podpisów.

Przeczytaj także:

Co mówi prawo na temat terminu wyborów?

Przypomnijmy, jak wygląda obecna sytuacja prawna, a jak ma wyglądać po przyjęciu ustawy.

Tak jest obecnie:

  • wg obowiązującej ustawy możliwe jest tylko przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych,
  • wg obowiązującego kodeksu wyborczego obecnie najwcześniejszy termin to 26 lipca...
  • ...i to tylko wówczas, gdyby rząd 1 czerwca opublikował w końcu uchwałę PKW o nowych wyborach, a Elżbieta Witek już tego samego dnia zarządziła termin głosowania. Każdy dzień zwłoki oznaczałby wybory w sierpniu,
  • kodeks wyborczy nie dopuszcza teraz automatycznego startu kandydatów z wyborów 10 maja, a nowym kandydatom daje 10 dni na zebranie 100 tys. podpisów.

Tak ma być wg ustawy, która jest w Senacie:

  • wybory mają odbyć się w lokalach wyborczych z możliwością głosowania korespondencyjnego dla wszystkich,
  • marszałek Sejmu ma dużą elastyczność w wyznaczaniu terminów wyborczych (po konsultacjach z PKW),
  • marszałek Sejmu wiąże konstytucyjny termin maksymalnie 60 dni na przeprowadzenie głosowania od momentu wyznaczenia daty wyborów. Gdyby ustawa została podpisana przez prezydenta np. w środę 3 czerwca, najpóźniej wybory mogłyby się odbyć 2 sierpnia,
  • gdyby prezydent podpisał ustawę w środę 3 czerwca, wybory mogłyby się odbyć najwcześniej 21 czerwca - marszałek Sejmu jest bowiem związana terminem zgłoszeń wyborców chcących głosować korespondencyjnie - najpóźniej do 12 dnia przed datą wyborów.

Art. 3. 1. Zamiar głosowania korespondencyjnego:

w kraju wyborca zgłasza komisarzowi wyborczemu za pośrednictwem urzędu gminy do 12 dnia przed dniem wyborów, przy czym czas na to zgłoszenie nie może być krótszy niż 5 dni roboczych, a wyborca podlegający w dniu głosowania obowiązkowej kwarantannie, izolacji lub izolacji w warunkach domowych – do 2 dnia przed dniem wyborów

  • w praktyce 21 czerwca to jednak mało prawdopodobny termin, należy bowiem zorganizować całą infrastrukturę wyborczą: lokale wyborcze, komisje, karty do głosowania,
  • kandydaci z wyborów 10 maja jeśli się zgłoszą, zostaną zakwalifikowani do nowych wyborach z automatu.

W przypadku kandydata, zarejestrowanego przez Państwową Komisję Wyborczą w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, w których nie odbyło się głosowanie lub Sąd Najwyższy podjął uchwałę stwierdzającą nieważność wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, zgłoszonego ponownie jako kandydata na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przez odpowiedniego pełnomocnika wyborczego komitetu wyborczego, który zawiadomił o uczestnictwie w wyborach na podstawie ust. 1, uznaje się danego kandydata za zarejestrowanego kandydata na Prezydenta Rzeczypospolitej w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r. przez Marszałka Sejmu w kolejnym terminie.

  • przy złej woli PiS nowi kandydaci (w praktyce Rafał Trzaskowski) mogą mieć decyzją marszałkini Sejmu minimalnie dwa dni na zebranie 100 tys. podpisów: jeden dzień na 1000 podpisów wymaganych do zgłoszenia komitetu i kolejny na dostarczenie pozostałych 99 tys. Nie będą obowiązywać przepisy kodeksu wyborczego wyznaczające powyższe terminy najpóźniej na 55. i 45. dzień przed datą wyborów.

Art. 15. 1. W postanowieniu o zarządzeniu wyborów Marszałek Sejmu po zasięgnięciu opinii Państwowej Komisji Wyborczej, określa dni, w których upływają terminy wykonania czynności wyborczych przewidzianych w Kodeksie wyborczym i ustawie, mając na względzie termin wyborów ustalony w postanowieniu.

Terminów wykonania czynności wyborczych wskazanych w ustawie z dnia 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy nie stosuje się.

Dlaczego PiS upiera się, by przeprowadzić wybory najpóźniej 28 czerwca?

Władza "wykorzysta wszystkie środki, jakie przynależą państwu", żeby wybory odbyły się 28 czerwca, w ostatnim możliwym konstytucyjnym terminie – tak przekonywał Polaków 27 maja prezes PiS Jarosław Kaczyński w krótkim wystąpieniu razem z towarzyszącymi mu liderami dwóch pozostałych partii tworzących Zjednoczoną Prawicę: Zbigniewem Ziobrą (Solidarna Polska) i Jarosławem Gowinem (Porozumienie).

Skąd akurat data 28 czerwca? Obóz władzy przekonuje, że proces wyborczy musi się zakończyć do momentu upływu obecnej kadencji prezydenta Dudy, który wypada 6 sierpnia.

Policzmy więc od końca. Kadencja upływa 6 sierpnia, czyli cały proces wyborczy powinien się zakończyć 5 sierpnia. Nowy projekt ustawy wyborczej procedowany obecnie w Senacie skraca czas na składanie protestów wyborczych z 14 do 3 dni oraz daje mniej niż teraz czasu Sądowi Najwyższemu na stwierdzenie ich ważności – 21 dni (obecnie to 30 dni).

Czyli od 5 sierpnia odejmujemy w sumie 24 dni. Mamy 12 lipca. Od tego odejmujemy 14 dni wymaganych między pierwszą, a drugą turą wyborów. Wychodzi dokładnie 28 czerwca.

PiS słusznie więc wskazuje, że tylko taki termin głosowania gwarantuje wybór prezydenta przed końcem kadencji Andrzeja Duda. Ale bezpodstawnie straszy wielkim kryzysem konstytucyjnym, gdyby do tego nie doszło.

Jak wyjaśniała OKO.press Ewa Łętowska, działanie za prezydenta na wypadek „bezprezydencia” jest kompetencyjnie wyczerpująco określone w art. 131 ust. 2 i 3. Nie groziłby więc Polsce paraliż państwa.

W Senacie będzie rozważana również poprawka do nowej ustawy wyborczej (zgłosili ją Michał Kamiński z PSL i Gabriela Morawska-Stanecka z Lewicy), która umożliwia wybory dopiero po upływie kadencji Andrzeja Dudy. Wielu prawników (m.in. prof. Łętowska w OKO.press) wskazuje, że to jedyny poprawny konstytucyjnie termin przeprowadzenia wyborów.

Ale w rzeczywistości politycznej, gdy PiS ma większość w Sejmie, ten scenariusz jest praktycznie nierealny. Zagłosujemy zapewne 28 czerwca lub 5 lipca (na tą drugą datę jako możliwy termin głosowania wskazuje Jarosław Gowin).

Trzaskowski łagodzi dwubiegunowy spór

Trudno to zauważyć, ale... nie mamy kampanii wyborczej. Ta rozpoczyna się bowiem po ogłoszeniu wyborów przez marszałek Sejmu. Ponieważ formalnie nie ma komitetów wyborczych, kandydaci nie mogą też zgodnie z prawem korzystać np. z funduszy na kampanię: produkować spotów, wieszać billboardów, etc. Jednak jak widzimy każdego dnia, w praktyce wszyscy kandydaci prowadzą kampanię codziennie.

Rafał Trzaskowski wygłosił w sobotę 30 maja swoje najważniejsze jak dotąd przemówienie jako kandydat (na kandydata) w wyborach prezydenckich. Przekonywał tłum osób zgromadzony na placu Wolności w Poznaniu (chociaż od soboty – zgodnie z czwartym etapem odmrażania ograniczeń – dozwolone są zgromadzenia publiczne do 150 osób, na placu stało ich ciasno obok siebie o wiele więcej), że wiele z diagnoz PiS-u było słusznych, a program 500 plus jest "niezbywalnym filarem polityki społecznej". Chwalił także prezydenta Lecha Kaczyńskiego za obronę niepodległości Gruzji na wiecu w Tbilisi podczas rosyjskiej inwazji w 2008 roku.

To z kilku względów przełomowe wystąpienie kandydata (na kandydata) Koalicji Obywatelskiej:

  • po raz pierwszy polityk PO tak wyraźnie i bez żadnych "ale" stwierdził, że program 500 plus jest "niezbywalny",
  • po raz pierwszy polityk PO przyznał, że diagnoza społeczna postawiona przez PiS w 2015 roku była słuszna,
  • po raz pierwszy polityk PO stwierdził, że był dumny z niektórych działań prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

To wskazuje, że Rafał Trzaskowski w praktyce zaczął już kampanię przed drugą turą wyborów. Czy słusznie? Raczej tak. Ostatnie sondaże telefoniczne dają mu od 8 pkt. (Estymator) do 17 pkt. proc. (IBRiS) przewagi nad trzecim w stawce Szymonem Hołownią.

A w drugiej turze jednym z decydujących czynników będzie poziom mobilizacji elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Im będzie mniejszy, tym większe szanse kandydata opozycji na zwycięstwo.

By uprawdopodobnić taki scenariusz Trzaskowski musi łagodzić dwubiegunowy podział PiS-PO: to on dał mu dużą przewagę nad resztą opozycyjnych pretendentów, ale zarazem duża polaryzacja nie będzie atutem Trzaskowskiego w starciu z Andrzejem Dudą w wyborczej dogrywce.

Dlatego też w Poznaniu polityk Platformy z jednej strony przekonywał, że prezydent musi być partnerem rządzących, a nie instrumentem w ich rękach. Mówił: "Potrzebny jest silny prezydent, który patrzy władzy na ręce, który pobudza rząd do działania, który zawsze stanie w obronie słabszych, który nie pozwoli nas dzielić".

Z drugiej strony jednak zaznaczał, że nie zamierza być "prezydentem totalnej opozycji", a kiedy będzie trzeba podjąć ważne decyzję, będzie z rządem współpracował.

Duda w kampanii na tle maszyn

Andrzej Duda był w sobotę bardziej zaczepny. Tam gdzie Trzaskowski łagodził ostrze sporu PiS kontra PO, tam prezydent próbował wzniecać go na nowo.

Z placu budowy przekopu Mierzei Wiślanej przekonywał, że wielkie inwestycje PiS to jedyna szansa na pokonanie kryzysu gospodarczego i utrzymanie miejsc pracy. Atakował Trzaskowskiego za to, że ten chce inwestycje przerwać. Dudę wspomagał premier Mateusz Morawiecki, który prezydenta nazwał "wielkim przywódcą", a inwestycje – Planem Dudy. Na wzór Planu Marshalla i Nowego Ładu Roosevelta.

Konferencji towarzyszyły odgłosy placu budowy – piły, silniki spalinowe, ciężkie maszyny. W tle uwijali się robotnicy. Przekaz był jasny: wbrew kryzysowi gospodarczemu praca wre, prezydent dogląda wielkiej budowy.

W wystąpieniu Dudy próżno było szukać jednego zdania bez słowa "inwestycje". To właśnie wielki państwowe projekty (przekop mierzei, budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego) mają uratować Polskę przed kryzysem gospodarczym. Prezydent przekonywał, że tak jak po wszystkich wielkich kryzysach gospodarczych w historii oraz po II wojnie światowej, to właśnie wielkie inwestycje są jedynym lekarstwem oraz szansą na wielki cywilizacyjny skok.

"Nie daj Panie Boże, nie chcemy z nich rezygnować" - mówił Duda.

Prezydent ukuł także swoją definicję wolności. "Politycy, którzy dzisiaj mają ambicję osiągnąć władzę w Polsce, dużo mówią o wolności. Tylko, przepraszam, przez co ma być ta wolność? Przez ograniczanie inwestycji? Ta wolność ma być w związku z tym przez niskie pensje? Przez to, że nie będzie w Polsce pracy? Że nie będzie w Polsce w związku z tym rozwoju i swobody wyboru miejsca zamieszkania?

To na czym ta wolności ich zdaniem polega? Że mogą sobie mówić, co chcą? To też jest, owszem, wolność, ale nie tylko (...) Wolność zapewnimy przez to, że gospodarka się rozwija" – tłumaczył Duda.
;

Udostępnij:

Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze