Kiedy rozmawiamy po raz pierwszy, w czwartek po południu, mój rozmówca, ratownik medyczny, jedzie karetką wiozącą pacjentkę z zagrożeniem życia z Warszawy do odległego szpitala na Mazowszu.
„W Warszawie zrobili badania, diagnostykę, ale mówią, że nie ma miejsca. Nawet na korytarzu. Najbliższe łóżko – 90 kilometrów stąd. A żeby uratować klienta są cztery godziny, potem medycyna jest bezradna”.
Dojazd na sygnale zajmie im ponad godzinę.
„To znaczy, że pacjenci mogą nie dojechać na czas, a jak dowieziemy żywych, to mogą być w fatalnym stanie. Nie wiadomo, czy w tym szpitalu pacjentkę przyjmą, choć w wykazie mają wolne miejsca. Inne szpitale nas odrzucały, zobaczymy na miejscu”.
Zespół karetki próbował tego dnia skontaktować się z sześcioma warszawskimi szpitalami. Jeden nie przyjmował pacjentów, bo w szpitalu stwierdzono koronawirusa, w trzech nie było miejsc, do dwóch – nie udało się dodzwonić.
„Jechaliśmy obok Grójca, tego zagłębia jabłkowego, mogliśmy kupić ze cztery skrzynki, sami byśmy zjedli, w szpitalu byśmy rozdali, wszyscy by zdrowi byli” — drwi ratownik z wypowiedzi eks-marszałka Senatu i lekarza Stanisława Karczewskiego.
Sprzedawanie pacjentki
„Sprzedaliśmy pacjentkę” – mówi z ulgą, kiedy rozmawiamy wieczorem tego samego dnia. „Lekarz z Warszawy pięknie się zachował. Uprzedził szpital, do którego jechaliśmy”. Według relacji ratownika często to zespoły karetek same się muszą martwić, jak „sprzedać” pacjenta.
„Sprzedać” to w żargonie ratowników odstawić do szpitala, który przyjmie chorego.
„Zgłoszenia od dyspozytora dostajemy na tablet albo na telefon komórkowy. Wypadek, kolizja, objawy, zależy, jak rodzina opisze. Jedziemy. Jak przyjeżdżamy na miejsce, jesteśmy w stanie określić, czy to udar, zawał, coś innego. Zabieramy klienta i jedziemy do szpitala. Zniesiono rejonizację, są szpitale referencyjne, które mają dyżury w danej specjalizacji. Przyjeżdżamy i – kurczę blade – okazuje się, że nie ma miejsc”.
Niech się pogotowie martwi
„Każdy szpital ma obowiązek aktualizować na bieżąco liczbę miejsc. Najczęściej szpitale wykazują, że nie mają miejsc. Albo w systemie stoi, że jest sześć wolnych miejsc, jedziemy, a lekarz mówi, że nie ma żadnego” – mówi mi ratownik w innej rozmowie. Znowu jest w karetce, w drodze.
„W rozporządzeniu jest napisane, że lekarz musi uzgodnić ze szpitalem, do którego odsyła karetkę, że tam wysyła pacjenta. Ale tego nie robią. Nie dzwonią, wychodzą z założenia, że „pogotowie sprzeda”. Albo mówią, że pacjent nie nadaje się na oddział i na pałę wypisują skierowanie na SOR. Niech się pogotowie martwi. Jedziemy na ten SOR, a tam też nie chcą przyjąć.
A wystarczyłoby zadzwonić. Są lekarze i są trepy.
Jak jeden lekarz nie uzgodni z drugim, co robić z pacjentem, to się zaczynają wojny między pogotowiem a SOR-ami. Powinniśmy sobie pomagać, a zaczynamy się żreć.
„W szpitalu Orłowskim [szpital kliniczny im. Orłowskiego w Warszawie] karetki wezwały policję. Czekały trzy karetki, jeden pacjent był w stanie bardzo ciężkim. A doktor na izbie przyjęć nie przyjął nikogo. Brak miejsc”.
Sytuacja, o której mówi mi ratownik, została zarejestrowana na nagraniach z warszawskiego pogotowia. Dotarł do nich TVN24.
„«Ale mamy go tu rzucić pod drzwi? Czy gdzie? Bo oni nie chcą otworzyć drzwi. Drzwi są zamknięte na izbę przyjęć, jak się wjeżdża» – relacjonują z karetki. W akcję włącza się policja”.
Przeczytaj, jak ratownicy próbują przekazać pacjenta na izbę przyjęć i wzywają na pomoc policję
„Jak my mieliśmy problem z przekazaniem pacjenta na »Orłowskim«, to żeśmy się tam wbili na nielegalu z transportem. Spróbujcie się wcisnąć. Może się uda”. Ich nadzieje studzi dyspozytorka: „Czekają transporty z rana jeszcze do realizacji. Niestety, nie możemy tego pocisnąć, bo nie ma jak. Nie ma jak”.Po 20 minutach załoga karetki dopytuje, co ma robić z pacjentem. „Zostawiamy i odjeżdżamy” – mówi dyspozytor. „Ale mamy go tu rzucić pod drzwi? Czy gdzie? Bo oni nie chcą otworzyć drzwi. Drzwi są zamknięte na izbę przyjęć, jak się wjeżdża” – relacjonują z karetki.
W akcję włącza się policja. Dyspozytor oczekuje, że funkcjonariusze zmuszą lekarza do przyjęcia pacjenta. Nic z tego. „Pan doktor na »Orłowskim« nie przyjmie pacjenta. Odmawia w ogóle wypełnienia jakichkolwiek dokumentów i oświadczenia, że pacjent może zostać gdzieś w krzakach. Nie wiem gdzie. W obecności policji. Policja też mówi, że nic nie jest w stanie z tym zrobić. Jaka decyzja dalsza?” – pyta ratownik z karetki.
„Siedzimy w tych karetkach” – opowiada dalej ratownik medyczny – „czekamy na miejsce, a butle z tlenem się wyczerpują. My ten ZBCC i tak sprzedamy, będziemy siedzieli 3-4 godz. w karetce, ale im pokażemy, tylko po co to?
To też wina wielu zespołów pogotowia. Dla własnego bezpieczeństwa zabierają ZBCC” – tłumaczy ratownik.
Nie rozumiem, co to jest ZBCC?
Ratownik się śmieje: „Zajebisty ból całego ciała. Ktoś dzwoni i mówi, że coś boli. Okazuje się, że babcia chciała porozmawiać. Mamy świadomość, że na tym SOR-ze zostanie tylko nawodniona, jedyną procedurą będą kroplówki, ale ją zabieramy. Przynajmniej sobie z kimś pogada. Staramy się tego nie robić, ale czasem sumienie nie pozwala”.
W butach mam basen
„Jak jedziemy do wypadku, nie mamy pewności, czy ktoś jest zarażony czy nie. Jedziemy bez kombinezonu. Potem przychodzi informacja, że pacjent jest pozytywny i cały zespół idzie na kwarantannę.
Ostatnio na Bielanach: pojechał trzyosobowy zespół. Nie było warunków, żeby po podpięciu respiratora wsadzić klienta do windy. Ratownicy poprosili o pomoc straż pożarną. Tak się robi.
Sześciu dzielnych strażaków znosiło po schodach płachtę. To był dzień. Wieczorem przyjechali do pracy i dowiedzieli się, że klient miał covida. Trzech medyków i sześciu strażaków poszło na kwarantannę.
Raz wieźliśmy pozytywnego covida na Szaserów i dowiedzieliśmy się o tym dopiero na miejscu, w szpitalu. Może dyspozytor zapomniał przekazać?
Dlaczego nie zawsze jeździmy w kombinezonach? To by było najlepsze rozwiązanie? Nie bardzo. Założy pani taki kombinezon, to się pani przekona. To nie oddycha niczym.
Jak dowiozę covida z Szaserów na Wołoską, to w butach mam basen.
Ile musimy wytrzymać w tym kombinezonie? To zależy od tego, jak szybko uda się pacjenta sprzedać. Czasem dwie godziny, czasem sześć”.
Wieziemy covida przez środek tłumu
Bałagan pojawia się, kiedy przychodzi pacjent na SOR i nie przedstawił wszystkich objawów. Siedział sześć godzin na korytarzu i okazuje się, że ma covida. I cały SOR zamknięty.
Pacjenci kłamią, nie mówią, że mieli kontakt z kimś zakażonym, albo ukrywają część objawów.
Taka sytuacja: przejeżdżamy z pacjentem covidovym przez SOR. Kupa ludzi. Jedziemy przez środek tłumu.
Nie ma wyznaczonych ścieżek, że covid jedzie innym wejściem.
Wystarczy, że się rura wypnie, co się często zdarza, i jest nieszczęście. Teoretycznie zagrożenie zarażenia od osoby intubowanej spada do 5-10 proc. Ale istnieje.
To jest też problem budynków szpitalnych. Na przykład w całym szpitalu Orłowskim są dwie windy, do których się zmieszczą nosze z pacjentem.
Ludziom ciągle się wydaje, że w szpitalu są bezpieczni i nie złapią wirusa. To nieprawda! Ludzie, trzymajcie się z daleka od szpitali! To jest największe skupisko wirusa. Prawdopodobieństwo zarażenia covidem wzrasta do 80 proc.
Jakie wolne?
Dziś, w czwartek zacząłem o 07:30. Teoretycznie pracuję do 19:30. Jak rozmawiamy, jest 19:49, a jeszcze jesteśmy w drodze. Mamy drgawki – albo grypa, albo złapaliśmy covida. Jak nie będę miał temperatury, to pojadę w piątek na dyżur na 7:30. Skończę w sobotę o 7:30. Prześpię się i w niedzielę od znów od 09:00 rano do 21:00.
Wolne? Jakie wolne? Coraz więcej ludzi jest na kwarantannie i na zwolnieniach. Ktoś musi jeździć.
Zjadłem dwa jabłka na wszelki wypadek, ale nie pomogły. Dalej mam dreszcze. Może pani przekazać senatorowi Karczewskiemu.
To jest kwestia czasu, aż złapię covida. Z mojego zespołu miał kierowca. Przeszedł praktycznie bezobjawowo, tyle że stracił smak, i miał temperaturę. Ale zdiagnozowano go na początku, to był etap tych koreańskich testów, więc może wcale nie miał [śmiech].
Dwa dni temu zrobiłem sobie test. Sam płaciłem. Jestem negatywny. Ale teraz znów mną telepie.
Testy mamy robione jak zostawimy pacjenta w szpitalu i okaże się, że jest pozytywny. Nikt nie wpadł na to, żeby testować nas np. raz w tygodniu.
Ze sprzętem ochronnym nie ma problemu. Ale miały być dodatki finansowe, które się rozpływają, są śmieszne kwoty, wpływają jakieś grosze.
Ostatnio któraś z pielęgniarek dostała 4 zł dodatku.
Załamywać się? To człowiek w depresję wpadnie, a psychiatrzy też są na zwolnieniach, a w Ipinie [Instytut Psychiatrii i Neurologii przy ul. Sobieskiego w Warszawie] co drugi oddział zamknięty.
PS. Aby chronić anonimowość rozmówcy nie podajemy jego nazwiska ani szczegółów, które mogłyby go identyfikować.
Bogna Czałczyńska skomentowała chuligańskie profanacje napisów na kościołach zestawiając je z symbolami Polski Walczącej w czasie wojny.
Kolejna nawiedzona lewaczka. Elementarny błąd logiczny polegający na pomieszaniu rodzaju (genus) z gatunkiem (species). I tak jak nie każda wypowiedź publiczna polityka jest świadectwem patriotyzmu, o czym zaświadcza komentarz pełnomocniczki Czałczyńskiej, tak też nie każdy napis na ścianie jest dowodem heroizmu. Znak Polski walczącej to jedna kategoria. "HWDP", "Je..ć policję", anarchia, pentagram, cała bogata symbolika falliczna i tęczowe bohomazy – kategoria druga. Niechęć tęczowych wichrzycieli do różnych przejawów porządku jest potwierdzeniem przynależności do drugiej grupy. Wystarczy przypomnieć jak nacierają na policję z okrzykiem "ku.wy!, faszyści!" czy szczerą konstatacje Michała Sz.: "powiedzieć, że pierd..ę Polskę to nic nie powiedzieć".
Malowanie wielkiego fallusa na murze ma służyć prowokowaniu, bulwersowaniu, ośmieszaniu panującego porządku, obyczaju i moralności. A czemu niby mają służyć waginalne obscena na marszach tęczowych wynalazków? Czyżby miały być jakimś wyrafinowanym symbolem zaznanej krzywdy? Jeśli tak, to fallus na murze też pewnie wyraża jakieś głęboko skrywane dążenia wolnościowe, których społeczeństwo zapewne nie rozumie. Stanowczo więc protestuję przeciwko takim podwójnym standardom i dyskryminującej mowie nienawiści pod adresem mężczyzn, która z męskiego członka na murze czyni li tylko oznakę wulgarnego ulicznego chamstwa, a cipkomaryjkom z tęczowych parad równości nadaje rangę atrybutu szlachetnych wojowników o równość. Stajemy przed prostym dylematem: albo oba narządy płciowe zostaną objęte równouprawnieniem i fallusy "street-artu" doczekają się wreszcie uznania za graficzny element zasłużony kontrkulturowo, albo… nie damy się zwariować i wariatów będziemy traktować jak wariatów.
Co się stało, że Oko Press nie przeprowadza kolejnych wywiadów z naczelnym intelektualistom lewicy i ikoną walki o prawa człowieka Michałem Sz.? A przecież tyle się dzieje. Tyle fake newsów można by zdemaskować.
Na przykład o Michale Sz., którego zahartował pobyt w areszcie z innymi więźniami i jak to swoimi nadprzyrodzonymi mocami, niczym biblijny Daniel lwy, ujarzmił groźnych bandytów, tak że wprost jedli mu z ręki.
“Prawdziwi bandyci nie siedzą w więzieniach, bo mają mundury albo garnitury. W pierwszym areszcie zostałam rozpoznana przez kolegów już podczas pryszniców. I strażnicy się dziwili, że prowadzę normalne rozmowy z kumplami” – opowiadał swobodnie Margot w rozmowie dla TOK FM. Okazuje się jednak, iż taka sytuacja nigdy nie miała miejsca.
“Ten mężczyzna absolutnie kłamie. Nie było w ogóle sytuacji, w której on miał kontakt z jakimkolwiek innym osadzonym, zarówno na Białołęce, jak i w jednostce penitencjarnej w Płocku” – mówił wiceminister sprawiedliwości, Michał Wójcik.
“On narzeka, że był odizolowany od reszty, że siedział w celi osobnej, był monitorowany itd. Tylko to on nas prosił o to, żeby być w osobnej celi. Prosił, bo się bał, że coś mu się może stać. I po konsultacji m.in. z psychologiem, z wychowawcą, taka decyzja została podjęta. Został przewieziony do jednostki penitencjarnej w Płocku i był odizolowany. Nawet kiedy szedł na spacerniak, to nie miał kontaktu z innymi więźniami, zostało to dopilnowane” – wyjaśnia wiceminister.
Albo historia o tym, jak rozbił w proch i pył kilku atakujących go kibiców Legii. Czemu o tym nie piszecie? Przecież to wzorcowy materiał na przesladowania społeczności LGBT, a zarazem przykład jak ostatecznie pokemony dobra zwyciężają. Michał tak to opisuje: //www.wykop.pl/wpis/52241237/wiedzieliscie-ze-wczoraj-pan-margot-naplul-w-morde/?fbclid=IwAR0QxEdv926DfUfoFzteStHhRD4BMziS9WTT6MIFLk1LWga3d1Ygji49JC0
No i wreszcie czemu milczycie o próbie zabójstwa jego najblizszej kamratki Lu? Ktoś próbował ją zamordować z użyciem tramwaju. Zawiadomienie o mozliwości popełnienia przestępstwa natychmiast złożyło Ordo Iuris. I tu przewodnikowi stada Michałowi nadepneli na odcisk. Zaapelował, aby zostawić Lu w spokoju, a cała sprawa zostanie wyjaśniona przez jedynie obiektywną Kampanię Przeciw Homofobii. Przy tym Michał irytował się, że w ogóle ktokolwiek śmie pytać o dowody, przekonując, że ich słowo samo w sobie jest dowodem. Jakżeby inaczej – przecież Michała autorytet to jak detektyw, śledczy, prokurator, sędzia w jednym. Umysł tego wybitnego myśliciela społecznego lewicy pracuje wedle najbardziej rygorystycznych metodologii. Zobaczmy więc jak to było z tym tramwajem widmo:
https://nczas.com/2020/10/14/najpierw-margot-teraz-lu-zaklamane-stop-bzdurom-z-kolejna-bzdura/?fbclid=IwAR3gb0_Aih5z9eAVDbAK6w7IdrA2tzJPkxFE2Wq9rQlldHidPXJFo_wVT9o
https://www.tysol.pl/a54364-Dziewczyna-Michala-Sz-twierdzi-ze-ktos-chcial-go-wepchnac-pod-tramwaj-ale-na-policje-nie-zglosi
https://nczas.com/2020/10/03/ordo-iuris-spieszy-z-pomoca-lu-ze-stop-bzdurom-prokuratura-ma-wyjasnic-co-wydarzylo-sie-na-przystanku-tramwajowym/
Mądry człowiek, choćby żadnej szkoły nie skończył, wariatów rozpoznaje z daleka. Głupi, choćby po pięciu fakultetach, z wariatów zrobi sobie autorytet. Jacy intelektualiści, jakie elity takie ich autorytety i ikony. "Stop Bzdurom" jest ikoną lewicy od Almodovara przez europejskie elity polityczne aż po nasze Hollandy, Środy, Tokarczuki czy Bonieckich.
To można porównać tylko z Kaligulą, który swojego konia miał uczynić konsulem. Ten sam chory umysł który potrafi zrodzić kłamstwo, że istnieje więcej niż 2 płcie, że istnieją "inne" orientacje seksualne ("równie normalne"), generuje też w obłąkańczym widzie te nawiedzone historie, obłąkane bajki o zamachach na życie z użyciem tramwaju. To są wariaci, którzy nie odróżniają już rzeczywistości od fantasy world i tak jak nie jest dla nich problemem poweidzieć, że jestem kobietą, kiedy jestem mężczyzną, tak też potrafią swoje naćpane wizje projektować na rzeczywistość.
Za to nasz "Kaligula" uczynił z osła premiera..
Może sam pierwszy przestaniesz swoje naćpane wizje projektować na rzeczywistość? Tego bełkotu się po prostu nie da czytać.
"A żeby uratować klienta są cztery godziny, potem medycyna jest bezradna"
Brzmi nie jak pacjent covidowy ale jak zawał serca lub udar niedokrwienny – tam jest 4.5 godziny na podanie specjalnego leku udrażniającego.
Ludzie! Tekst jest o ratownikach medycznych. Trzeba mieć niezłą obsesję, żeby dramatyczne sytuacje z karetki kojarzyć z Margot. Jako działacz ruchu rodziców osób LGBTQIA próbowałem wiele razy rozmawiać z tzw. Konserwatystami. Główne wrażenie: cały czas wszystko Obrońcom Wiary i Tradycji się kojarzyło z seksem. Jakoby zdewiowane środowiska LGBT nie rozmawiają o seksie. O własnym – nie , bo to ich prywatna sprawa, o cudzym, też nie , bo to prywatna sprawa innych ludzi. Dlatego rozmowy z ludźmi LGBT są dużo ciekawsze.
Liczba mnoga? Przecież prawie wszystkie te wpisy napisał bot "dh dh". Dziwię się, że Redakcja się nie zorientowała, że ktoś im wstawił w kilka minut albo i sekund type spamu. Marku przeanalizuj inne tematy, gdzie pojawia się dhdh, trollowskie komentarze lecą jeden za drugim. Wchodzisz – pusto, piszesz komentarz, odświeżasz i jest ich już kilka z tego samego konta. Wszystkie promują stronę "nczas".
Brakuje tu przycisku "zgłoś".
Cześć- Zapraszam na nowy portal społecznościowy dla dorosłych!
Znajdziesz tam osoby na szybkie sex randki,wyskok na imprezke!
Wystarczy wejść aktywować konto i juz randkować!
http://www.frircikvip.com.pl