Jeżeli frekwencja w referendum 11 listopada 2018 roku przekroczy 50 proc., a większość głosujących opowie się za zmianami w ustawie zasadniczej, prezydent Duda i PiS mogą ogłosić, że jest ono wiążące, bo tak stanowi art. 125 ust. 3 Konstytucji. Z prawnego punktu widzenia to nonsens, ale PiS dowiodło już, że prawem się nie przejmuje
Prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że zwróci się do Senatu o zgodę na zorganizowanie referendum. Miałoby się odbyć w setną rocznicę odzyskania niepodległości, 11 listopada 2018 roku. Prezydent chce zadać Polkom i Polakom kilkanaście pytań o ustrój Rzeczypospolitej, który jego zdaniem powinien zostać zmieniony w stosunku do rozwiązań z konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku.
Z prawnego punktu widzenia referendum nie powinno mieć znaczenia, co wypomniał prezydentowi Dudzie lider Nowoczesnej Ryszard Petru.
Jaki jest cel przeprowadzenia referendum bez debaty konstytucyjnej, bez komisji konstytucyjnej, szerokiego porozumienia, co w tej Konstytycji działa, a co nie. To hucpa. Z tego referendum nic nie wynika.
Przewodniczący Nowoczesnej ma rację.
Procedurę zmiany ustawy zasadniczej określa art. 235 konstytucji, który stanowi, że "projekt ustawy o zmianie Konstytucji może przedłożyć co najmniej 1/5 ustawowej liczby posłów [czyli co najmniej 92], Senat lub Prezydent Rzeczypospolitej", a "ustawę o zmianie Konstytucji uchwala Sejm większością co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz Senat bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów".
Aby dokonać zmiany konstytucji zgodnie z konstytucją, PiS musiałoby zatem mieć większość konstytucyjną 307 głosów w Sejmie. Nie ma. Nawet przy pełnej mobilizacji klubu poselskiego PiS, (234 osoby), posłów Pawła Kukiza (33) i niezależnych, sympatyzujących z PiS parlamentarzystów (maks. 10) nadal do 307 głosów brakuje około 30.
Dopiero po głosowaniu przez Senat marszałek Sejmu może zarządzić referendum zatwierdzające zmiany konstytucji.
Skoro PiS nie może zmienić konstytucji, to prezydent proponuje ogólnokrajowe referendum - na podstawie art. 125 konstytucji:
Od strony prawnej sytuacja jest jednoznaczna - niezależnie od frekwencji i wyniku referendum - nie można uznać wyniku referendum za nic więcej, niż wyraz opinii obywateli, czyli piekielnie drogi sondaż.
Problem w tym, że PiS dowiodło już, że potrafi lekceważyć najbardziej oczywiste i jednoznaczne wymogi konstytucyjne. Można więc sobie wyobrazić, że po korzystnym dla siebie głosowaniu PiS uchwyci się art. 125 ust. 3 konstytucji, który stanowi, że
"jeżeli w referendum ogólnokrajowym wzięło udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania, wynik referendum jest wiążący".
Politycy i prawnicy z kręgów PiS zaczną przekonywać, że skoro naród wypowiedział się w sprawie konstytucji, to Sejm musi posłuchać "woli suwerena". Zasadę, że obóz władzy wciąż nie może - zgodnie z zasadami konstytucji - przegłosować nowej konstytucji (bo nie ma większości), PiS może przedstawić jako "imposybilizm prawny".
Na tle dotychczasowych naruszeń konstytucji przez polityków PiS i prezydenta, pomysł, by "wiążące" referendum ogólnokrajowe (art. 125) zastąpiło całą procedurę zmiany konstytucji, wieńczoną referendum konstytucyjnym (art. 235), nie brzmi nieprawdopodobnie.
Podczas niszczenia Trybunału Konstytucyjnego zapisy ustawy zasadniczej traktowano równie swobodnie.
W tym czarnym scenariuszu, opozycji pozostałaby zażądać przeprowadzenia tzw. referendum zatwierdzającego zmiany.
Art. 235 ust. 6 stanowi, że gdy zmiany w Konstytucji dotyczą rozdziałów I, II oraz XII Konstytucji, grupa 92 posłów, Senat lub Prezydent "mogą zażądać, w terminie 45 dni od dnia uchwalenia ustawy przez Senat, przeprowadzenia referendum zatwierdzającego". Marszałek Sejmu "zarządza niezwłocznie przeprowadzenie referendum w ciągu 60 dni od złożenia wniosku", a "zmiana Konstytucji zostaje przyjęta, jeżeli za tą zmianą opowiedziała się większość głosujących [w referendum]".
Tak czy inaczej będzie to kosztowna zabawa. Ostatnie referendum z inicjatywy prezydenta Bronisława Komorowskiego we wrześniu 2015 roku, było czysto polityczną próbą zyskania sympatii wyborców Pawła Kukiza. Kosztowało 71,5 mln, a frekwencja wyniosła 7,8 proc.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Komentarze