0:00
0:00

0:00

"Kto zainicjował tę zmianę? Jaki jest jej faktyczny cel?" - pyta na Twitterze poseł KO Krzysztof Brejza i publikuje swoje pismo do ministra zdrowia oraz projekt resortu zmieniający rozporządzenie "w sprawie szczegółowego zakresu danych zdarzenia medycznego przetwarzanego w systemie informacji oraz sposobu i terminów przekazywania tych danych do Systemu Informacji Medycznej".

W dokumencie znalazła się informacja, że od 1 lipca 2022 wszystkie podmioty lecznicze będą musiały zgłaszać do Systemu m.in. alergie swoich usługobiorców, implanty, daty hospitalizacji, grupę krwi oraz ciążę. To właśnie ten ostatni punkt budzi największe kontrowersje.

To straszak i wejście w prywatność

"Rejestr ciąż może być wykorzystywany jako straszak na kobiety i osoby planujące rodzicielstwo" - pisze w oświadczeniu Federacja na Rzecz Kobiet i Planowana Rodziny. "Podkreślamy, że rozporządzenie Ministra Zdrowia nie zmieni przepisów prawa karnego – legalnym pozostanie więc przerwanie własnej ciąży. (...) Projekt niebezpiecznie zbliża nas również do sprawowania ostatecznego nadzoru nad wyborami reprodukcyjnymi mieszkanek i mieszkańców naszego kraju".

Jako Federacja na Rzecz Kobiet i Planowana Rodziny wyrażamy głęboki i zdecydowany sprzeciw wobec proponowanego w projekcie rozporządzenia Ministra Zdrowia obowiązku rejestrowania ciąż pacjentek w krajowym Systemie Informacji Medycznej – systemie, którego administratorem jest sam Minister.

Projekt sprawia wrażenie niegroźnego, służącego celom statystycznym lub lepszemu dostępowi do danych medycznych – nie możemy jednak nie brać pod uwagę okoliczności społecznych i politycznych, które tej propozycji towarzyszą. Rejestr ciąż może być bowiem wykorzystywany jako straszak na kobiety i osoby planujące rodzicielstwo, jako kolejny atrybut władzy w arsenale najbardziej antyrodzinnego rządu w najnowszej historii Polski.

Podkreślamy, że rozporządzenie Ministra Zdrowia nie zmieni przepisów prawa karnego – legalnym pozostanie więc przerwanie własnej ciąży. Proponowany system potencjalnie utrudnić może za to uzyskanie aborcji osobom szukającym opieki i wsparcia poza państwowym systemem opieki zdrowia – do czego mają one prawo! Projekt niebezpiecznie zbliża nas również do sprawowania ostatecznego nadzoru nad wyborami reprodukcyjnymi mieszkanek i mieszkańców naszego kraju. Już dziś obserwujemy przecież nieuzasadnione prawnie przypadki poszukiwań kobiet po poronieniach czy domowych aborcjach – co stanie się więc w sytuacji, w której ciąża pacjentki widnieć będzie w krajowym rejestrze? Jak ogromny poziom zastraszenia chcą osiągnąć tym projektem rządzący? I jak głęboką traumę projekt ten zgotuje kobietom po poronieniach, które mogą znaleźć się pod ostrzałem pytań lekarzy i organów ścigania, wezwanych na miejsce bez żadnego uzasadnienia prawnego?

Rząd Prawa i Sprawiedliwości deklaruje chęć podjęcia działań zwiększających dzietność w kraju – nie tędy jednak droga. To nie zamordystyczna kontrola stanowi zachętę do podjęcia decyzji o rodzicielstwie, a zapewnienie stabilnego zatrudnienia, miejsca do życia, godnej płacy, urlopu rodzicielskiego, oraz szeregu innych rozwiązań z zakresu polityki prorodzinnej, z powodzeniem stosowanych w krajach Europy Zachodniej.

W związku z powyższym, jako Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny uznajemy pomysł rejestracji ciąży pacjentki w Systemie Informacji Medycznej za antykobiecy i antyrodzinny, oraz apelujemy o jak najszybsze usunięcie go z projektu rozporządzenia.

Aborcyjny Dream Team podkreśla z kolei, że jest to "mocne wejście w prywatność". Jak piszą aktywistki, taki system może skorzystać z "niewiedzy o tym, że własna aborcja jest legalna".

I zachęca do powtórzenia akcji z 2008 roku. "Centralny rejestr ciąż to nienowy pomysł - debiutował w 2008 roku. Ówczesna ministra zdrowia, Ewa Kopacz, zapowiedziała w ten sposób walkę z podziemiem aborcyjnym. Wysyłałyśmy wtedy podpaski do rządu na znak protestu" - pisze na Facebooku Aborcyjny Dream Team, który negatywnie ocenia zmiany, jakie chce wprowadzić resort zdrowia. "Chyba czas powtórzyć tę akcję. Dla oszczędności czasu i środków proponujemy wysyłkę zdjęć podpasek, tamponów, kubeczków, majtek menstruacyjnych drogą mailową – dajmy rządowi znać, że ciąży nadal nie ma, okres przyszedł!" - zachęcają aktywistki Teamu.

"Digitalizacja w założeniu ma sprawić, że usługi dla obywateli i obywatelek będą szybsze i bardziej dostępne, także medyczne.

Jednak wiąże się to z powstawaniem kolejnych rejestrów i baz danych, co niepokoi szczególnie mocno, kiedy rząd postanawia gromadzić te najbardziej wrażliwe informacje, dotyczące naszego zdrowia"

- napisała na swojej stronie Fundacja Panoptykon, która, podobnie jak poseł Brejza, wysłała pytania w tej sprawie do resortu zdrowia.

Jedno jest pewne: po decyzjach rządu Prawa i Sprawiedliwości trudno spodziewać się rozwiązań korzystnych dla kobiet. Przykładów jest bardzo dużo - wprowadzenie recepty na antykoncepcję awaryjną, usunięcie z ustawy antyaborcyjnej przesłanki dotyczącej ciężkich wad płodu, brutalne traktowanie uczestniczek Strajku Kobiet, dopuszczanie do rozpatrywania kolejnych projektów zaostrzających ustawę antyaborcyjną. Rejestr ciąż w Polsce może budzić przynajmniej zaniepokojenie - nawet jeśli w innych krajach takie rozwiązanie już funkcjonuje.

Warto też podkreślić, że projekt skrytykowali także politycy PiS. Senator Jan Maria Jackowski powiedział TVN 24: "Moja żona i córki mają wyjątkowo negatywny stosunek do tego projektu". "Jestem absolutnie przeciwny takim rozwiązaniom. Mam nadzieję, że Ministerstwo Zdrowia posiada niezbędne dane, by uzasadnić wprowadzenie nowych regulacji. W mojej ocenie są to niepotrzebne propozycje", powiedział portalowi wp.pl Bolesław Piecha, członek sejmowej komisji zdrowia, lekarz.

Przeczytaj także:

MZ: Informacja o ciąży jest konieczna

W OKO.press sprawdzamy, co zmieni rozporządzenie ministra zdrowia.

System Informacji Medycznej służy przetwarzaniu danych dotyczących udzielonych, udzielanych i planowanych świadczeń opieki zdrowotnej. Dane dotyczące świadczeń muszą wpisywać tam zarówno publiczne, jak i prywatne placówki.

"W Systemie znajdują różne identyfikatory dotyczące obywatela. W tym PESEL, imię i nazwisko oraz data urodzenia. Poza tym znajdują się tam numer telefonu i adres e-mail, a także informacje o świadczeniach" - wylicza dr Łukasz Olejnik, niezależny badacz i konsultant prywatności.

Ministerstwo Zdrowia tłumaczy, że konieczne jest doprecyzowanie tych zapisów. A po co informacja o ciąży w Systemie?

"Konieczność raportowania i pozyskania informacji o ciąży jest podyktowana względami medycznymi, m.in. związanymi z ordynowaniem leków. Pozwoli w przyszłości na uniknięcie przepisania leków niewskazanych przy ciąży oraz w sytuacji udzielania świadczeń ratujących życie w przypadku niemożności pozyskania informacji od pacjenta" - czytamy w oświadczeniu MZ. Co więcej, tłumaczy resort, informacja o ciąży jest niezbędna do "weryfikacji uprawnień dodatkowych, jak np. uprawnień ciężarnych do otrzymania bezpłatnych leków lub prawa dostępu do świadczeń poza kolejnością".

"Po każdej wizycie u lekarza, szpital czy przychodnia musi przekazać informację o udzielonych świadczeniach do Systemu Informacji Medycznej. Zdiagnozowane schorzenia wpisuje się za pomocą specjalnego kodu rozpoznania choroby ICD 10. Ciąża stwierdzona też ma swój kod: Z 32.1. Lekarz musi ją wpisać do Systemu" - wyjaśnia Marcin Kędzierski, ekspert z zakresu nowych technologii i IT, były dyrektor Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia.

"W jakim celu Ministerstwo Zdrowia chce, żeby ta informacja była wpisywana dodatkowo? " - zastanawia się.

Uspokaja jednak: rozporządzenie ministra zdrowia niewiele zmieni. "Zakładam, że nie chodzi o informacje o ciąży, bo je w Systemie Informacji Medycznej już znajdziemy. Możliwe, że Ministerstwo przez to rozporządzenie, chce otrzymać precyzyjną informację o liczbie ciąż. Obecnie lekarz nie musi koniecznie wpisywać kodu ciąży, jeśli pacjentka zgłosi się do niego w innej sprawie. Dla przykładu: pacjentka idzie do lekarza z bólem brzucha. Okazuje się, że ma atak wyrostka robaczkowego, a jednocześnie dowiaduje się od lekarza, że jest w ciąży. Lekarz zapisze więc prawdopodobnie w Systemie, że pacjentka miała atak wyrostka i to trzeba było operować. To będzie więc główny kod choroby. Informacji o ciąży nie zaraportuje, bo nie tego dotyczy świadczenie medyczne" - wyjaśnia Kędzierski.

Polityka i cyfryzacja

"Dostęp do informacji o historii chorób czy procedurach jest w swoim założeniu dobry. Zarówno w kontekście dbania o pacjenta, ale też przetwarzania informacji zbiorowych. Można wyciągać z nich informacje dotyczące zdrowia publicznego" - komentuje Sylwia Czubkowska, dziennikarka portalu Spider's Web zajmująca się cyfryzacją.

"Pięć lat temu nikt by się nad tym zapisem nie pochylił. Ale mamy taką sytuację polityczną, jaką mamy. Trudno jest nie mieszać polityki do cyfryzacji. Nawet jakbym chciała być jak najbardziej przychylna tym decyzjom, to trudno jest je oddzielić od trwającego od ponad roku szturmu antyaborcyjnego czy wyroku TK dotyczącego aborcji".

Jak zaznacza, system e-zdrowia powstaje już od dekady, powoli (a nawet: zbyt wolno) i stopniowo. Jest, jak mówi, potrzebny, a filozofia za nim stojąca jest starsza niż rządy Prawa i Sprawiedliwości. "Medyczno-praktycznie patrząc na sprawę mogę powiedzieć, że wpisywanie takich danych nie jest głupie. Tylko że żyjemy w Polsce" - dodaje.

Dr Łukasz Olejnik zgadza się z tym, że informacje wpisywane do Systemu mogą pomóc w ochronie zdrowia. "Niektóre postępowania medyczne są uzależnione np. od alergii czy grupy krwi. Ich wpisanie do Systemu może mieć sens. Jeśli jednak pojawiają się kontrowersje, to chyba najlepszym rozwiązaniem jest uzależnić umieszczenie tych informacji od jednoznacznej zgody pacjenta. Jakby się nad tym zastanowić, to skoro motywacje [rządu - od aut.] do umieszczania danych są godne zaufania, właściwe i szlachetne, to nie ma chyba przeciwwskazań, by uzależnić dodanie niektórych od zgody pacjenta?" - zastanawia się.

Lekarze są za, ale...

"Wszelkie tworzenie rejestrów usprawnia organizację opieki zdrowotnej" - mówi w rozmowie z OKO.press Artur Drobniak, ginekolog i wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej. "W krajach skandynawskich takie rejestry, również dotyczące ciąż, istnieją od lat 70. czy 80. Na ich podstawie powstaje mapa odpowiedniego zapatrzenia kobiet w ciąży i radzenia sobie z patologiami ciąży. Zbieranie danych dotyczących chorób, lokalizacji i częstości występowania jest czymś dobrym" - dodaje.

Zastanawia się jednak, dlaczego resort zdrowia postawiło w pierwszej kolejności właśnie na rejestrację informacji dotyczących ciąż.

"Są problemy, które wymagają pilniejszego stworzenia rejestru" - komentuje. Od lat pacjenci domagają się utworzenia m.in. rejestru chorób rzadkich.

"Pozostają więc wątpliwości, jakie intencje towarzyszą tej decyzji. Jeśli dobre – będzie można wyciągnąć dane, które usprawnią opiekę zdrowotną. Mam jednak pewne obawy, czy dane będą odpowiednio zabezpieczone i czy rzeczywiście będą mogli z nich korzystać tylko lekarze i położne" - mówi ginekolog.

Zwraca również uwagę na to, że zapis w rozporządzeniu jest bardzo lakoniczny: "informacje o ciąży usługobiorcy". Co ma zawierać taka informacja? Tylko potwierdzenie ciąży? Czy w rejestrze ma być zapisana patologia ciąży, szczegóły dotyczące jej przebiegu?

"Jeśli chcemy gromadzić dane, które mogą nam się do czegoś przydać, to powinny być szczegółowe" - dodaje lekarz.

Kto ma wgląd do danych?

Czy policja będzie mogła sprawdzić, kto w ostatnim czasie był w ciąży? Czy System może posłużyć do ścigania kobiet po poronieniach i aborcjach? - takie pytania powtarzają się w internetowych dyskusjach na temat rozporządzenia ministra zdrowia.

Ministerstwo Zdrowia wymienia na swojej stronie internetowej listę osób, które mogą mieć dostęp do informacji z Systemu Informacji Medycznej. Są to po pierwsze pracownicy medyczni, którzy takie dane sami wprowadzili. Po drugie: lekarz, pielęgniarka i położna POZ, którzy zostali wybrani przez danego pacjenta. Dostęp może mieć również każdy pracownik medyczny w przypadku ratowania życia pacjenta.

Co ze służbami?

"Służby, w tym policja, już teraz mogą mieć dostęp do części z tych danych" - wyjaśnia Marcin Kędzierski. "Nie jest to jednak dostęp bezwarunkowy i bezpodstawny. Musi to być poparte wnioskiem i przeprowadzone w konkretnej sprawie. W tym zakresie nic się nie zmienia. Nie zapominajmy również, że sam pacjent ma prawo do informacji o tym, kto i kiedy uzyskiwał informacje o jego stanie zdrowia. Nawet jeśli jest to inny podmiot leczniczy, do którego zgłosi się z dolegliwościami, a podmiotowi temu przekazano elektroniczną dokumentację medyczną" - tłumaczy. Dodaje również, że dostęp do danych pacjenta wymaga jego indywidualnej zgody, której można udzielić poprzez aplikację Internetowego Konta Pacjenta. Zgód nie potrzebują jedynie wymienieni wyżej pracownicy medyczni.

Sylwia Czubkowska również zaznacza, że wgląd do danych pacjenta jest dziś ograniczony i najczęściej wymaga zgody samego zainteresowanego. "Pytanie jednak, czy to się w przyszłości nie zmieni" - zastanawia się.

Przejście z papieru do internetu

O rejestr ciąż był pytany minister zdrowia Adam Niedzielski na antenie RMF FM. "Nie ma żadnego rejestru ciąż. To jest, powiedziałbym, tylko i wyłącznie polityczna, nie wiem nawet, jak to nazwać, hucpa, robienie z tego sensacji" - mówił Niedzielski. "To jest digitalizacja. Przejście z papieru na elektronikę. Czyli zamiast karty pacjenta, która miała postać papierową, będziemy mieli teraz kartę elektroniczną. Tak samo jak z receptą. Mieliśmy tradycyjny papier, a teraz mamy e-receptę" - dodał.

Odpowiedź nie jest jasna, ponieważ, jak już pisaliśmy, digitalizacja Systemu trwa od lat. Dane dotyczące szczepień czy skierowań możemy znaleźć w Internetowym Koncie Pacjenta.

"Myślę, że minister mógł mieć na myśli to, że nie wszystkie jednostki ochrony zdrowia są podłączone jeszcze do Systemu Informacji Medycznej w takim stopniu, który umożliwi przesyłanie danych" - wyjaśnia Marcin Kędzierski.

Niektóre przychodnie i szpitale nie mają na tyle nowoczesnego systemu, że część tej dokumentacji jest prowadzona w postaci papierowej. To zresztą dopuszcza rozporządzenie ministra Niedzielskiego wydane w tym roku.

Dokumentacja może być prowadzona w postaci papierowej, jeżeli przepis rozporządzenia tak stanowi lub warunki organizacyjno-techniczne uniemożliwiają prowadzenie dokumentacji w postaci elektronicznej. Świadczeniodawca może więc powiedzieć, że nie ma środków finansowych na takie oprogramowanie, nie ma dobrego szybkiego internetu ani sprzętu i tym samym czuje się zwolniony z wprowadzania danych. Stworzono w ten sposób pewną furtkę, legalizującą fakt, że nie wszyscy korzystają z Systemu" - tłumaczy ekspert i dodaje: "Pełna digitalizacja jest już tylko kwestią czasu".

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze