0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

Każda kampania wyborcza PiS-u ma swoje straszaki. Wygląda na to, że w obecnych wyborach „nowym genderem” staje się unijny projekt relokacji uchodźców. W czwartkowym (6 lipca 2023) wywiadzie dla Polskiego Radia, rzecznik rządu Rafał Bochenek przekonywał, że relokacje „wcale nie rozwiązują sprawy, tylko generują problemy i kolejne tysiące, setki tysięcy ludzi napływają do Europy”.

Czy w słowach rzecznika może być coś na rzeczy? Czy bodźcem do ucieczki ze swojego kraju może być – oprócz wojen, prześladowań i biedy – unijny projekt, mający odciążać państwa na zewnętrznej granicy UE? Czy matki będą wsadzać swoje dzieci na przepełnione łodzie, skuszone wizją możliwej relokacji za kilka lat, np. do Słowacji, czy Estonii?

Dlaczego ludzie uciekają ze swoich krajów?

O logiczny związek między milionami uchodźców a zarysem unijnego programu, pytam Martę Górczyńską z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka:

– Zgadzam się, że „mechanizm solidarnościowy” nie rozwiązuje problemu – to tylko kropla w morzu potrzeb – odpowiada. – Ale mówienie, że praca nad projektem relokacji zwiększy liczbę uchodźców, to absurd. Ludzie uciekają ze swoich krajów z różnych powodów: wojen, kryzysów klimatycznych, prześladowań politycznych – ale na pewno nie po to, by „być relokowanym”.

Sprawdzam, czy teza Bochenka znajduje odzwierciedlenie w jakichkolwiek danych. Od 2015 roku do Europy dotarło w sposób nieuregulowany ponad 2,5 miliona osób. Wdrożone do tej pory programy relokacji objęły ok. 45 tysięcy z nich, czyli 1,8 proc. Każdy z programów relokacji trwał przynajmniej 2 lata i miał na celu po prostu odciążenie państw śródziemnomorskich – głównie Grecji i Włoch – do których przybywało najwięcej uchodźców. Przykładowo, zainicjowany po 2017 roku program przenoszenia uchodźców z Włoch i Malty objął do tej pory ok. 3000 osób – czyli mniej niż 0,7 proc. z ponad 418 tysięcy osób, które dopłynęły tam w ostatnich latach.

Nie ma wątpliwości, że relokacja rozwiązuje tylko ułamek problemu. Ale jak te długie i skomplikowane procedury miałyby motywować setki tysięcy osób do podjęcia niebezpiecznych podróży? Nie dowiemy się, rzecznik Bochenek swojej teorii nie rozwija. Nie znajdziemy też badań na ten temat – chyba nikt do tej pory nie wpadł na to, by te zjawiska łączyć.

Mechanizmy relokowania, przenoszenia migrantów, nie rozwiązują sprawy, tylko generują kolejne problemy i kolejne tysiące, setki tysięcy ludzi napływają do Europy.

Polskie Radio 24,06 lipca 2023

Sprawdziliśmy

Ludzie uciekają ze swoich krajów z różnych powodów, ale na pewno nie po to, by być relokowanym. Teza rzecznika PiS nie ma żadnego potwierdzenia

„Przyjadą za nimi dziadkowie, wujowie i kuzynki”

W dalszej części swojego wywodu Bochenek wnosi żonglerkę faktami na jeszcze wyższy poziom, strasząc inną procedurą – łączeniem rodzin w UE.

„Za tymi migrantami, panami w kwiecie wieku, w pełnej sile, w wieku produkcyjnym, przybywają po kilku latach żony, kuzyni, dziadkowie, dzieci”, przestrzega. „Czyli to już nie jest jeden migrant, tylko na jednego migranta przybywa co najmniej kilka-kilkanaście osób do państw UE.

– Straszna bzdura – mówi Marta Górczyńska. – Procedury łączenia rodzin w Unii są bardzo ograniczone: dotyczą wyłącznie małżonków i małoletnich dzieci. Prowadziliśmy sprawy, w których łączenia odmówiono dzieciom, które skończyły już 18 lat. Przepisy absolutnie nie obejmują dziadków, wujów, czy ciotek. Poza tym, procedury łączenia są długie i bardzo skomplikowane. Często w ogóle się nie udają, bo ludzie w swoich krajach nie mają dostępu do ambasad; nie mogą zalegalizować dokumentów potrzebnych do podróży, ani złożyć wymaganego podpisu. A potem nie mają pieniędzy na podróż – mało który uchodźca może sfinansować lot żony z kilkorgiem dzieci z Somalii, czy Kamerunu.

Rzecznik rządu jednak upiera się, że „dzisiaj taka migracja na podstawie łączenia rodzin jest głównym źródłem napływu migrantów, np. do Francji”

Czyżby Bochenek jednak się przygotował i zajrzał nawet do jakichś wykresów, raportów (w końcu przytacza przykład konkretnego kraju)? Sprawdzam i niestety, poprzestał na nagłówkach: badania pokazują, że łączenie rodzin faktycznie jest najczęstszym powodem migracji do Francji. Dotyczy to jednak głównie dwóch grup: małżonków obywateli i obywatelek Francji oraz tzw. international talents – wysoko wykwalifikowanych profesjonalistów, np. naukowców, sportowców, czy artystów. Łączenie rodzin uchodźczych stanowi niewielki (ok. 10-15 proc.) odsetek wszystkich. I jeśli już trzymać się pompowanego przez prawicę podziału na „uchodźców” i „migrantów”, to z łączenia rodzin korzystają wyłącznie osoby, które przeszły już długie procedury weryfikacyjne i otrzymały ochronę międzynarodową.

„Zarobią na tym przestępcze szajki”

Na setkach tysięcy ludzi, których zwabić do Europy ma „relokacja” zarobią „przestępcze szajki, które tych ludzi sprowadzają tutaj za grube, grube pieniądze”, przekonuje dalej Bochenek.

Pieniądze faktycznie są grube. Za śmiertelną podróż statkiem, który rozbił się 14 czerwca na Morzu Śródziemnym, pasażerowie płacili ok. 4 tysiące euro (łącznie ponad 3 miliony). Przeprawa z Syrii czy Iranu do Niemiec przez granicę białoruską może kosztować 10-14 tysięcy euro. Rozkwit przestępczości, przemytu i handlu ludźmi to skutek braku legalnych ścieżek migracji i fortyfikowania granic – np. stawiania murów

– Gdy zamyka się legalne drogi i „uszczelnia”, czy militaryzuje granice, to pojawia się tam coraz więcej przemytników – mówi Marta Górczyńska. – Im trudniej przekroczyć granicę, tym więcej mogą na ludziach zarobić. W ostatnich latach, gdy granica USA z Meksykiem była „domykana”, miasta w północnym Meksyku zostały całkowicie opanowane przez kartele. Zrobiły sobie z tego żyłę złota, terroryzują całe miasta, policja nie jest w stanie nad nimi zapanować. Tylko w latach 2021-2022 udokumentowano tam 13 tysięcy przypadków gwałtów, rabunków i morderstw.

Zdarza się, że jeśli ludzie nie chcą płacić kartelom za przerzut, to są przez nie porywani, żeby krewni w USA zapłacili za nich okup. Są najazdy karteli na schroniska prowadzone przez kościół i organizacje charytatywne; ludzie są zastraszani pod bronią, porywani i przetrzymywani. Kartele po prostu uznają, że to ich teren i każdy musi zapłacić haracz za przekroczenie granicy. Dane jasno pokazują, że odcięcie legalnych ścieżek i budowanie murów prowadzi do wzrostu przestępczości na każdej granicy. Widzimy, jak wzrosła liczba przemytników na granicy polsko-białoruskiej – przecież informuje o tym sama Straż Graniczna, podając coraz wyższe statystyki zatrzymywania „kurierów”.

Po latach chybionych decyzji politycy powinni już wiedzieć, że polityka „twierdzy” się nie sprawdza. Czemu więc powtarzają te same błędy?

– Nie ma w tym wszystkim żadnej logiki – mówi Górczyńska. – Z jednej strony państwa europejskie deklarują, jak bardzo chcą zwalczać przemyt i handel ludźmi; z drugiej – robią wszystko, żeby przestępcze siatki mogły kwitnąć – komentuje Górczyńska. – To rodzi pytania o to, jakie właściwie są tam powiązania. I gdzie trafiają te wszystkie pieniądze na „ochronę granicy". Ostatnio była duża afera na granicy grecko-tureckiej – cała jednostka straży granicznej została zamknięta za korupcję. Urzędnicy po prostu brali pieniądze od uchodźców za przekroczenie granicy. Pokazuje to, że „domykanie” granic otwiera drogę do działań w szarej strefie nie tylko przestępcom, ale również samym służbom.

Przeczytaj także:

Polska będzie beneficjentem mechanizmu relokacji

Zostawmy na chwilę fantazje rzecznika i spójrzmy na to, czego politycy udają, że nie widzą – na rzeczywistość szlaku migracyjnego, którym od 2021 podróżują tysiące osób. Fakt, że politycy nie słuchają organizacji pomocowych, nikogo już nie dziwi. Ale czemu ignorują też dane, których dostarcza im przecież Straż Graniczna?

5 czerwca SG poinformowała na Twitterze, że tylko w tym roku państwa członkowskie zadeklarowały przekazanie do Polski 2182 cudzoziemców (w tym 1878 z samych Niemiec), którzy wjechali do UE przez granicę polsko-białoruską. W poprzednim roku było to 3929 osób (w tym 3434 z Niemiec).

Ponad 6000 osób, które powinny być odesłane do Polski w ramach procedur dublińskich.

Jaki jest więc sens stawania okoniem wobec planowanych kwot relokacji (ok. 1800-2000 osób)? Zwłaszcza że sama presja migracyjna na polską granicę w połączeniu z ogromną liczbą przyjętych uchodźców z Ukrainy prawdopodobnie i tak stawiałaby Polskę raczej w gronie krajów, z których ludzie byliby relokowani do państw zachodniej UE.

– Podejście Polski jest zdumiewające i zupełnie nielogiczne – mówi Górczyńska. – Przecież leży na zewnętrznej granicy, biegnie przez nią szlak migracyjny – jest więc w takiej sytuacji jak Grecja, czy Włochy, kraje pierwszego wjazdu.

Patrzę na statystyki osób, które przekroczyły granicę polsko-białoruską, a potem polsko-niemiecką. Od lipca 2021 roku do końca 2022 roku takich osób zarejestrowano w Niemczech ponad 25 tysięcy. Górczyńska tłumaczy, że mimo że większość z nich nie została przez polskie służby zauważona i nie złożyła wniosków o ochronę, to na mocy przepisów o „kraju pierwszego wjazdu” do UE i tak mogą być do Polski odesłani.

To właśnie Polska powinna być najbardziej zainteresowana mechanizmem solidarności, bo biorąc pod uwagę sytuacje za naszymi wschodnimi granicami, to oczywiste, że będzie ich beneficjentem. To naprawdę niezrozumiałe. Albo po prostu bardzo cyniczne i obliczone na kampanię wyborczą – podsumowuje.

To właściwie, jaki jest plan?

Trudno zrozumieć, jaki właściwie pomysł – oprócz wypierania faktu, że polskie granice stały się dziurawym jak sito rajem dla przemytników – ma rząd na politykę migracyjną. Prowadzący wywiad z Bochenkiem dziennikarz przebąkuje coś niejasno o „północnej Afryce, choć na to nie ma konsensusu w Unii Europejskiej”. Nie wiadomo, czy mówi o położonej w środkowo-wschodniej Afryce Rwandzie, do której odsyłać migrantów chce rząd brytyjski; czy może o Maroku i Libii, którym od lat UE płaci miliony na „ochronę granic”. Podobnie jak Turcji, a wkrótce także – Tunezji.

W umowy z „krajami trzecimi” wpisane są brutalne pushbacki, przymusowe detencje, a w przypadku niektórych krajów, np. Libii – tortury, porwania i zabójstwa. To rzecz jasna poświęcenia, na które politycy są gotowi. Muszą jednak jak ognia unikać rzeczywistości, by wciąż twierdzić, że spełnia to założony cel. Pieniędzy do krajów trzecich płynie coraz więcej, podobnie jak w drugą stronę łodzi – tylko od początku tego roku do Włoch dotarło ponad 60 tysięcy osób. Gdy tylko jakiś szlak migracyjny „zatyka się” chwilowo w jednym punkcie, natychmiast uruchamia się inny. A gdy dyktatorzy uznają, że Europa płaci zbyt mało, lub zawiniła w inny sposób, na granicach nagle pojawiają się tysiące ludzi – tak jak w 2020 roku w Grecji, rok później w Hiszpanii i latem 2021 roku w Polsce Litwie i Łotwie.

Jest i inna kwestia: nikt do końca nie wie, co dzieje się z tymi pieniędzmi.

„Wszędzie tam, gdzie płyną unijne pieniądze na »ochronę granic«, nie ma pełnej kontroli nad tym, gdzie docierają. – mówi Marta Górczyńska – Po pierwsze, jest to de facto utrzymywanie autorytarnych rządów, których prześladowania zmuszają tych ludzi do ucieczki. To wspieranie watażków w Libii, ale i reżimu Erdogana. Czytałam kiedyś raport Europejskiego Urzędu Audytowego, który wprost mówił, że nie da się prześledzić przepływów gotówki, które rzekomo poszły na »pomoc uchodźcom«. Nie ma żadnej pewności, że nie zasiliły tureckiego wojska, które potem rozgramiało Kurdów w północnej Syrii – czyli de facto działania, które powodowały kolejne fale ucieczek.

Polska zresztą miała swoją umowę z »krajem trzecim« – zerwaną w 2021 przez Łukaszenkę".

Australia w Puszczy Białowieskiej

W kilkunastominutowym wywodzie Bochenka pada jednak pewna słuszna diagnoza: rzecznik przyznaje, że od 2014 roku migracja do Europy się nie zmniejsza; przeciwnie – z każdym rokiem przybiera na sile.

„Jedynym sprawdzonym rozwiązaniem jest to, które przyjęła Australia”, ciągnie rzecznik, „Pakt Pacific Solutions, czyli służby graniczne zamknęły wybrzeże i zaczęły odsyłać te łódki, które płynęły do Australii”.

Okrucieństwo australijskiej polityki migracyjnej, która krytykowana jest na całym świecie, na pewno prawicowych polityków nie odstrasza. Ale to, jak „jedyne sprawdzone rozwiązania” z otoczonego oceanami kontynentu miałyby być przeniesione do Puszczy Białowieskiej, pozostaje tajemnicą.

;
Na zdjęciu Małgorzata Tomczak
Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze