Reprywatyzacja jest świetnym przykładem braku praworządności. To obszar, z którego władza ustawodawcza wycofała się w ostatnich 30 latach. Z tym problemem społecznym musiały więc sobie poradzić sądy z pomocą profesjonalnych pełnomocników. A oni nie działali w interesie państwa, tylko swoich klientów. Debata OKO.press i Archiwum Osiatyńskiego o praworządności
"Naczelny Sąd Administracyjny w 2008 roku, w uchwale składu 7 sędziów, w bardzo kontrowersyjny sposób umożliwił reprywatyzację na terenie Warszawy szkół, żłobków, parków, terenów przeznaczonych na cele publiczne".
"Mimo sprzeciwu niektórych historyków, Trybunał Konstytucyjny podjął się stworzenia kontrowersyjnej definicji, która zapoczątkowała proces reprywatyzacji nieruchomości ziemskich i reprywatyzacji na terenach wiejskich".
"Uznano, że skoro są tylko lokatorami, a nie właścicielami, bo np. nie zdążyli wykupić mieszkania, to nie mają możliwości śledzenia tego, co się dzieje z budynkiem, w którym kilkadziesiąt lat temu decyzją administracyjną, zostały im przydzielone mieszkania".
"To wszystko prowadziło [lokatorów] do poczucia skrzywdzenia przez instytucje państwowe, a także przez samo prawo. Osoby, które czuły się pokrzywdzone, nie wiedziały też gdzie mogą szukać pomocy".
"Wiemy jak wygląda dzika reprywatyzacja, jakiej reprywatyzacji nie chcemy. Natomiast nie wiemy jaka ona powinna być".
19 listopada 2018 roku w Warszawie odbyło się spotkanie na temat praworządności. Prof. Martin Krygier z University of New South Wales (Sydney, Australia) wygłosił wykład, w którym zdefiniował praworządność jako kontrolę arbitralności władzy. Po wykładzie uczestnicy mieli okazję wysłuchać debaty i kilku komentarzy. Poniżej jeden z nich – wypowiedź Beaty Siemieniako, prawniczki i działaczki społecznej.
Zajmowałam się przez kilka lat pomocą prawną lokatorom i lokatorkom z reprywatyzowanych kamienic, będących w trudnej sytuacji mieszkaniowej. Moje wystąpienie związane jest z przejawami braku praworządności w obszarze reprywatyzacji. Nie będę się skupiać wyłącznie na rządach PiS. Chciałabym pokazać, jak ten brak praworządności już od lat 90. był w tym obszarze czymś, co sprawiło, że proces reprywatyzacji określa się mianem dzikiej reprywatyzacji. I dlaczego jest tyle żalu, tyle niezrozumienia tego wszystkiego, co się w tej sprawie wydarzyło.
Reprywatyzacja jest świetnym przykładem, na podstawie którego możemy mówić o braku praworządności. Jest to bowiem obszar, z którego władza ustawodawcza wycofała się w ostatnich 30 latach.
A w konsekwencji z tym problemem – bo jest to niewątpliwie problem społeczny – musiały sobie poradzić przede wszystkim sądy z pomocą profesjonalnych pełnomocników. Pełnomocnicy ci nie działali już w interesie państwa, ale w interesie swoich klientów.
Prof. Łętowska ostrzega, że jak coś może pójść nie tak, to trzeba się liczyć, że pójdzie nie tak. Reprywatyzacja i częściowe rozwiązanie tego problemu przez władzę sądowniczą, niestety zaowocowało wieloma skandalami. Powiem o kilku z nich, ale nie chciałabym sprowadzać afery reprywatyzacyjnej do wymiaru przestępczego, co się czyni dzisiaj, ale właśnie do wymiaru braku praworządności i skutków tej sytuacji.
Zacznę od tego, że prawo nie zadziałało, bo jako społeczeństwo nie wiedzieliśmy i wciąż nie wiemy, jak reprywatyzacja ma wyglądać. Wiemy jak wygląda dzika reprywatyzacja, jakiej reprywatyzacji nie chcemy. Natomiast nie prowadzimy szeroko zakrojonej dyskusji o tym, jaka ona powinna być, jak chcemy sobie poradzić z pewnymi zdarzeniami historycznymi, jak traktujemy prawo własności, jak traktujemy stabilność pewnych decyzji administracyjnych. W efekcie nie wiemy jak to rozwiązać społecznie. Nie wiemy też jak ma to rozwiązać prawo, nie mniej jednak wszelkiego rodzaju wyrzuty adresowane są do prawa i prawników.
Pierwszym przejawem braku praworządności w procesie reprywatyzacji w ostatnich 30 latach jest naruszenie zasady pewności prawa. Reprywatyzacja polega na odwracaniu decyzji administracyjnych, które były podejmowane kilkadziesiąt lat temu, często w bardzo nieskoordynowany sposób, bo nie mamy ustawy, która by to regulowała. Różnie to też wygląda w różnych obszarach Polski.
Reprywatyzacja nie jest wyłącznie problemem Warszawy, jak często niestety przedstawia się dzisiaj ten problem w mediach. Reprywatyzacja to proces, który dotyczy niemal całej Polski, terenów wiejskich. Dotyczy nie tylko mieszkań, kamienic, ale również szkół, budynków należących do gminy, szpitali.
Często na terenach wiejskich jest to związane z reformą rolną. W Warszawie jest to dekret Bieruta. Tych aktów nacjonalizacyjnych istnieje całkiem sporo. Naruszenie tej zasady pewności prawa i wzruszanie decyzji administracyjnych sprzed ok. 70 lat jest głównym problemem reprywatyzacji i największą też kontrowersją.
Kontrowersyjne jest to, jak sądy z braku ustawy interpretowały nieodwracalność skutków prawnych decyzji, które zapadły kilkadziesiąt lat temu. Po to, by reprywatyzacja mogła się odbyć, po pierwsze należy wzruszyć pewną decyzję komunalizacyjną, nacjonalizacyjną, sprzed kilkudziesięciu lat. Decyzji tych nie wzrusza się według kodeksu postępowania administracyjnego, jeżeli doszło do nieodwracalnych skutków prawnych. Ale interpretacja tego wyrażenia doprowadziła do tego, że stosujemy to w bardzo ograniczonych przypadkach i nieodwracalność skutków prawnych jest czymś, z czym raczej nie mamy problemu. Wszystkie decyzje da się raczej odwracać.
Przykładem tego, jak łatwo nam odwracać te decyzje poprzez wykorzystywanie w bardzo kontrowersyjny sposób pewnych definicji, jest definicja nieruchomości ziemskiej. To problem poruszony w wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 1990 roku. Wyrok ten dał podstawę do tego, żeby reprywatyzować nieruchomości ziemskie, które były nacjonalizowane w ramach reformy rolnej, ponieważ Trybunał uznał, że objęta nacjonalizacją była tylko część rolnicza. Podzielono nieruchomość na część pańską, gdzie jest pałac i część chłopską, którą obsługują chłopi i ta część już się nadaje do reprywatyzacji.
Mimo sprzeciwu niektórych historyków, Trybunał Konstytucyjny wszedł w rolę stworzenia kontrowersyjnej definicji, która zapoczątkowała proces reprywatyzacji nieruchomości ziemskich i reprywatyzacji na terenach wiejskich.
Również Naczelny Sąd Administracyjny w 2008 roku, w uchwale składu 7 sędziów, w bardzo kontrowersyjny sposób umożliwił reprywatyzację na terenie Warszawy szkół, żłobków, parków, terenów przeznaczonych na cele publiczne. Stwierdził, że użyteczność publiczna gruntów nie jest wyłącznie cechą gruntów należących do państwa, ponieważ cele użyteczności publicznej mogą być realizowane także przez podmioty prywatne, np. podmiot prywatny może prowadzić szpital w miejscu, w którym ma go prowadzić gmina. Uchwała ta została poniekąd naprawiona ustawodawczo przez małą ustawę reprywatyzacyjną, która uniemożliwiała już reprywatyzację parków, szkół, itd.
Kolejnym ogromnym problemem przy reprywatyzacji jest naruszenie skutecznej ochrony sądowej w przypadku lokatorów, którym często odmawiało się interesu prawnego, do tego, żeby mieli możliwość udziału w postępowaniach administracyjnych, postępowaniach reprywatyzacyjnych.
Uznano, że skoro są tylko lokatorami, a nie właścicielami, bo np. nie zdążyli wykupić mieszkania, to nie mają możliwości śledzenia tego, co się dzieje z budynkiem, w którym kilkadziesiąt lat temu decyzją administracyjną, zostały im przydzielone mieszkania.
Tak wąska interpretacja interesu prawnego doprowadziła do tego, że wiele osób było wykluczanych informacyjnie, co uniemożliwiało im działanie w tym obszarze.
Jeszcze jeden przykład jeżeli chodzi o lokatorów – z tą grupą najczęściej pracuję i uważam ją za bardzo poszkodowaną przez proces reprywatyzacji. Chodzi o przekazywanie umów najmów w budynkach zreprywatyzowanych. Otóż odbywało się to na podstawie pewnego przepisu, który nie był przystosowany do reprywatyzacji, mianowicie art. 678 kodeksu cywilnego. Artykuł ów mówi o tym, że jeżeli się zbywa przedmioty najmu, to zmienia się druga strona, ten wynajmujący. Tyle tylko, że w przypadku reprywatyzacji mieliśmy do czynienia ze zmianą właściciela publicznego na właściciela prywatnego.
To są dwa zupełnie inne porządki. Co innego jest mieszkać w mieszkaniu, które wynajmuje nam gmina, a jej celem jest zapewnianie potrzeb mieszkaniowych mieszkańców. Co innego wynajmować mieszkanie od prywatnego właściciela, który kieruje się swoim prywatnym zyskiem. Więc automatyczne przechodzenie umów najmu na podmioty prywatne, na tak lichej, w mojej ocenie, podstawie, to kolejny przejaw braku praworządności.
Władza nad lokatorami, a także w odniesieniu do szkół i szpitali, nie mogła być weryfikowana przez społeczeństwo. Była też arbitralna, bo nie stworzono centralnego aktu prawnego, który by to regulował. To wszystko prowadziło do poczucia skrzywdzenia przez instytucje państwowe, a także przez samo prawo. Osoby, które czuły się pokrzywdzone nie wiedziały też gdzie mogą szukać pomocy.
OD REDAKCJI: Artykuł ilustrowany jest zdjęciem protestu lokatorów jednej z reprywatyzowanych kamienic w Warszawie. Protest i sytuację lokatorów opisywała "Gazeta Wyborcza".
"Od tej sprawy zaczynam wariować" – mówił lokator kamienicy przy ul Tykocińskiej 30. "My tu nie jesteśmy w stanie pojąć, jak możliwe jest to, co dzieje się z domem, w którym żyjemy. Wiadomo, że testament był sfałszowany. A jednak wszyscy są bezsilni, działa jakaś upiorna machina. My, mieszkańcy, czujemy się jak wkładka mięsna".
Beata Siemieniako jest działaczką społeczną, publicystką, laureatką wyróżnienia w konkursie Prawnik Pro Bono, autorką książki "Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017).
Beata Siemieniako jest działaczką społeczną, publicystką, laureatką wyróżnienia w konkursie Prawnik Pro Bono, autorką książki "Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017).
Komentarze