Reprywatyzacja pokazała, że zasada „świętego prawa własności” stosowana dosłownie i bez oglądania się na inne względy prowadzi do absurdów, ludzkich dramatów, strat publicznego majątku
Gdy po roku 1989 Polska wkraczała w nowym porządek, wiadomo było o nim przede wszystkim to, że ma być inny niż PRL. Polska Ludowa opierała się na własności społecznej, przynajmniej środków produkcji. Reformy w wolnej Polsce miały to zmienić i podstawą gospodarki uczynić prywatną własność.
U progu przemian na prywatną własność patrzyliśmy jako na część „zachodniego”, „modernizacyjnego” pakietu, jaki musimy przyjąć. Planowane przemiany własnościowe, mające odwrócić wielkie nacjonalizacje dokonane w PRL miały szerokie społeczne poparcie. W 1991 roku reprywatyzację popierało 65 proc. rodaków – wynika z badań CBOS.
Od 1989 roku zasada „świętego prawa własności” stała się nie tylko komunałem wracającym w internetowych dyskusjach czy politycznych przepychankach, ale także znalazła odzwierciedlenie w prawodawstwie, orzecznictwie i decyzjach administracyjnych. Często ze szkodą dla innych praw gwarantowanych przez porządek konstytucyjny.
„Szeroko rozumiana własność prywatna jest święta, dobro publiczne – lekceważone. Wydaje się, że nadszedł wreszcie czas, aby się temu przeciwstawić” – powiedziała w zeszłym roku prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf.
Zgodziliby się z nią pewnie lokatorzy reprywatyzowanych kamienic, którzy na swoich stronach internetowych piszą o „przeklętym prawie własności”. Ale nie tylko oni. Jeśli za uznanie absolutnej „świętości” własności prywatnej uznamy poparcie dla reprywatyzacji, to widać, że w ostatnim ćwierćwieczu ono spada. Choć zwrot majątków dawnym właścicielom wciąż popiera większość, to wyraźnie mniejsza (57%) niż w 1991 roku. W grupie 18–24 zwolenników i przeciwników reprywatyzacji jest niemal tyle samo (34% do 33%). Czy idea „świętego prawa własności” przekracza właśnie szczyt swojej siły?
Skąd ta idea w ogóle się w Polsce transformacyjnej wzięła? Solidarnościowa opozycja nie mówiła o zwiększenia znaczenia własności prywatnej, przynajmniej do okresu stanu wojennego – przyznaje badający tę kwestię Jacek Luszniewicz. Podnoszono raczej kwestie samorządu pracowniczego czy uspołecznienia procesu centralnego planowania.
Dopiero po roku 1985 własność prywatna zaczyna być ważnym tematem dyskusji. Liberałowie, tacy jak Janusz Lewandowski, wprost twierdzą, że realnego socjalizmu zreformować się nie da, a jedynym sposobem na wyjście Polski z gospodarczego impasu jest przywrócenie gospodarki rynkowej. Do tego zaś niezbędna jest prywatna własność środków produkcji. Tylko ona bowiem gwarantuje sensowne wykorzystanie zasobów gospodarczych, a to w ogólnym rachunku przysłuży się wszystkim – argumentują liberałowie.
Własność prywatna jest więc wtedy przedstawiana raczej jako coś praktycznego, nie „świętego”. Z takimi założeniami liberałowie przystępują na początku lat 90. do procesu przekształceń własnościowych. Z punktu widzenia rozwoju Polski prywatyzacja państwowego majątku jest ważniejsza niż zwrot tego zabranego przez poprzedni ustrój dawnym właścicielom.
Z czasem następuje jednak swoista absolutyzacja pojęcia własności i związanych z nią praw. Doskonałym przykładem może być wstęp Leszka Balcerowicza do przygotowanego przez niego wyboru tekstów z klasyki myśli liberalnej, Odkrywając wolność. Możemy się z niego dowiedzieć m. in., że własność prywatna jest „zasadniczym składnikiem […] wolności”; długoterminowe powodzenie demokracji zależy od poszanowania własności prywatnej; zaś tam, gdzie politykę kształtowała „wrogość, lub niechęć” do prywatnej własności, „społeczeństwa zapłaciły za nią wysoką cenę”.
Prywatna własność w tym ujęciu jest więc nie tylko absolutnym prawem człowieka – które na listach podstawowych praw takich organizacji jak ONZ nie figuruje tylko przez „niechęć wielu filozofów” – ale wręcz koniecznym warunkiem osobistej i politycznej wolności, oraz podstawowej gospodarczej racjonalności. Faktycznie zyskuje zbliżoną do świętości aurę.
Ale nie o filozofię tu chodzi. Uświęcenie własności prywatnej widać w rozwiązaniach prawnych. Najlepszy przykład to zerowy podatek spadkowy wprowadzony za rządów pierwszego PiS, pozwalający na międzypokoleniowe transfery własności bez konieczności podzielenia się nią z państwem. Prawo do dysponowania własnością – nawet po śmierci właściciela – zostało postawione ponad wszelkimi praktycznymi, ekonomicznymi czy społecznymi względami.
Przekonanie o własności jako prawie człowieka ma długą liberalną tradycję. Wykłada je już John Locke w Drugim traktacie:
[…] każdy człowiek dysponuje własnością swej osoby. […] jego dzieło i praca jego rąk należą do niego. Człowiek zatem wydobył ze stanu ustanowionego […] przez naturę, złączył ze swą pracą i przyłączył do tego, co jest […] jego własnością. […] Praca ta jest bezsprzecznie własnością pracownika, stąd żaden człowiek poza nim samym nie może pozostawać uprawniony do tego, co zostało przez niego zawłaszczone, tam, gdzie pozostają jeszcze dla innych niegorsze dobre wspólne.
W skrócie: własność to prawo to dysponowania owocami własnej pracy. Zwróćmy jednak uwagę na zastrzeżenie, jakie robi Locke: „tam, gdzie pozostają jeszcze dla innych niegorsze dobra wspólne”. Co ono oznacza? Że porządek oparty o prywatną własność nie może skutkować tym, że niewielka grupa osób zajmuje całą pulę dostępnej własności. Pewnie to zastrzeżenie podzielałby nawet profesor Balcerowicz piszący w jednym z przypisów wspominanego tekstu, że uznanie prawa własności jako kategorii nie musi automatycznie oznaczać uznania dla każdego rozkładu majątku w danej społeczności.
Klauzulę Locke’a można by rozszerzyć: wolność, jaką jest prawo do posiadania, zawsze, w każdym konkretnym społeczeństwie jest ważona i negocjowana z innymi wartościami i interesem społecznym. Ograniczeniami prawa własności są przecież podatki od dochodów, zysku czy spadku; kodeks drogowy; prawa pracownicze i regulacje ochrony środowiska; prawo budowlane i plany zagospodarowania przestrzennego. A przy tym te wszystkie regulacje, ograniczające swobodę dysponowania własnością, tworzą prawno-instytucjonalny gmach, w którym faktyczne, nie wyłącznie abstrakcyjne prawo własności może zaistnieć – zapewniając pokój społeczny, w ramach którego inne jednostki są skłonne uznać prawomocność cudzej własności.
Po roku ’89 często zapominaliśmy o tym rusztowaniu, w jakim własność istnieje w każdym rynkowym społeczeństwie. To dość zrozumiałe: jakiekolwiek próby ograniczania własności kojarzyły się z PRL. Dziś coraz bardziej widać, że im bardziej zasada prawa prywatnej własności zakorzenia się społecznie, tym bardziej skłonni ją jesteśmy ważyć z innymi dobrami. Np. z ochroną historycznego czy naturalnego krajobrazu, który nie tylko dla piszącego o tym od dawna Filipa Springera jest ważniejszy niż prawa właścicieli powierzchni reklamowych. Niedawny wyrok łódzkiego sądu, poparty przez Adama Bodnara, stwierdził, że prawo organizacji LGBT do niedyskryminacji jest ważniejsze niż prawa własności właścicieli drukarni odmawiającej druku materiałów organizacji.
Konieczność ważenia własności z innymi wartościami najpełniej uświadamia sprawa reprywatyzacji. Z jednej strony mamy roszczenia dawnych właścicieli, którym zabrano majątek – często bezprawnie. Z drugiej – prawa nabyte lokatorów, zasadę zaufania do państwa, które nie powinno zmieniać pochopnie swoich decyzji administracyjnych, ochronę publicznego majątku. Jest też bardziej abstrakcyjny problem, jak wskazywał choćby Bartłomiej Sienkiewicz: na ile np. reformę rolną można uznać za wyrównanie niesprawiedliwości, jaką były stulecia pańszczyzny?
Reprywatyzacja szczególnie silnie pokazała, że zasada „świętego prawa własności” stosowana dosłownie i bez oglądania się na inne względy prowadzi do absurdów (prawa do wartych miliony kamienic sprzedawane za 50 zł), ludzkich dramatów, istotnych strat publicznego majątku. Wydarzenia w Warszawie dają nadzieję, że zaczniemy na poważnie dyskutować o konflikcie wartości wiążącym się z reprywatyzacją i rozwiązaniami, jakie można tu wypracować.
Ale to nie jedyny obszar, gdzie warto dyskutować jak ważyć zasadę prywatnej własności: prawo pracy, zasady dziedziczenia, ochrony krajobrazu – w wielu dziedzinach czeka nas ta rozmowa. Po okresie zrozumiałej reakcji na PRL różni aktorzy sfery publicznej w Polsce zaczęli dostrzegać, że własność ma być czymś przede wszystkim praktycznym – nie świętym.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Komentarze