0:000:00

0:00

Myć zabawki po każdym użyciu. Wzbudzać w dzieciach poczucie odpowiedzialności za higienę. Prowadzić zajęcia relaksacyjne lub czytać wiersze. Pracować w maseczkach, przyłbicach, nieprzemakalnych fartuchach. Ograniczyć liczbę dzieci do minimum. Stworzyć izolatki i wydzielić dodatkowe pomieszczenia.

To część wytycznych Ministerstw Rodziny i Edukacji dla żłobków i przedszkoli, które mogą zostać otwarte już 6 maja. W założeniu mają sprawić, by praca w placówkach opiekuńczo-wychowawczych była bezpieczna. I by rodzice w spokoju mogli wracać do pracy.

„Wytyczne układał ktoś, kto nie ma pojęcia o pracy z maluchami. Jak wytłumaczyć dzieciom, że przez osiem godzin mają bawić się tylko jedną zabawką i nie wkładać rąk do buzi? Jak zachować zalecany dystans społeczny, gdy pracą opiekunki w żłobku jest przewijanie, noszenie na rękach i karmienie?” - mówi OKO.press Dorota Łoboda, radna, przewodnicząca stołecznej Komisji Edukacji, właścicielka żłobka.

Przeczytaj także:

O odrealnieniu rządzących mówi też Iga Kazimierczyk, nauczycielka, prezeska Fundacji „Przestrzeń dla Edukacji". „Praca z dzieckiem poniżej 3. roku życia nie ma nic wspólnego z uświadamianiem o higienie. Mycie zabawek? Chyba muszę oddelegować do tego jedną osobę. Dzieci zabawkami bawią się krótko, wpychają je do buzi, dzielą się w zabawach symulacyjnych. Musiałabym co 10 sekund podnosić i myć. I tak cały dzień. Ciężko uznać, że te wytyczne są na serio".

Ale najważniejsze jest to, czego w wytycznych zabrakło. „Absolutnie nie wiemy jak zapewnić bezpieczeństwo. Nie ma zaleceń dotyczących liczebności w grupach, nie wiemy jak ta praca ma wyglądać, nie wiemy, które środki ochrony są obligatoryjne. Nie wiemy też, co zrobić gdy dojdzie do przypuszczenia wystąpienia choroby.

Gorączka, kaszel, katar - to najczęstsze objawy u dzieci. Mamy zgłosić wszystkich do sanepidu?

Zamykać się z dnia na dzień? I w końcu, co z testami? Czy pracowniczki będą miały do nich dostęp? To chyba ważniejsze kwestie niż czytanie wierszy” — wylicza Kazimierczyk.

Nowy reżim sanitarny, czyli co?

Premier Mateusz Morawiecki informację o „rozmrożeniu” placówek opiekuńczych podał 29 kwietnia 2020. Ale ostateczną decyzję pozostawił organom prowadzącym. W przypadku publicznych placówek oraz przedszkoli pobierających dotacje są to samorządy.

I część z nich - na czele z prezydentami Warszawy i Białegostoku - ogłosiły, że w tak krótkim czasie i bez wsparcia rządu nie da się ich otworzyć już w kolejnym tygodniu.

„Dostaliśmy trzy dni robocze na wprowadzenie nowego reżimu sanitarnego. I w zasadzie nie wiemy, co on oznacza. Dla galerii handlowych zostały dokładnie podane odstępy między klientami, liczba osób na kasę. A my słyszymy, że dzieci ma być mało. Ile to jest mało? Pięć, dziesięć, piętnaście?” - tłumaczy Łoboda.

I dodaje, że nie chodzi tylko o to, że rząd znów zrzuca zadania na samorządy. „Moglibyśmy, tak jak zrobiliśmy w miejskich DPS-ach, wyposażyć kadrę w niezbędne środki ochrony, ale nadal nie mamy poczucia, że to byłoby bezpieczne.

Kadra pracująca w żłobkach i przedszkolach to często osoby z grupy ryzyka. Poza tym, gdy rodzic wraca do pracy, to kto odbiera malucha? Babcia lub dziadek. Uruchomienie placówek dla najmłodszych to nie jest żadne powolne rozmrażanie.

To cały łańcuch, który de facto jest zaprzeczeniem zasady zachowania dystansu społecznego, o której mówi minister Łukasz Szumowski.

Uważamy, że to po prostu nie jest bezpieczne".

Piontkowski obwinia Platformę Obywatelską

„Trudno żebyśmy we wszystkich decyzjach wyręczali organy prowadzące, wytyczne nie zwalniają z zachowania zdrowego rozsądku. Grupy muszą być ograniczone do minimum” - mówił 30 kwietnia na kolejnej konferencji prasowej minister zdrowia Łukasz Szumowski.

Jednak dodał, że jeśli nie jest to konieczne, lepiej nie posyłać dzieci do żłobków i przedszkoli.

Za to minister edukacji Dariusz Piontkowski zganił lokalnych włodarzy, którzy nie chcą otwierać placówek.

"Część samorządów mówi »nie da się«, jak mówiła Platforma Obywatelska, »my nie potrafimy«.

Nie sprawdzają jakie są przepisy, nie sprawdzają ile jest chętnych. To my im wydamy szczegółowe decyzje. Pomożemy im” - ironizował Piontkowski.

Nie pierwszy raz rząd zrzuca odpowiedzialność na samorządy, by potem je ganić za źle wykonane zadanie. Nie pierwszy raz też strategia komunikacyjna rządu jest wewnętrznie sprzeczna.

„24 kwietnia słyszeliśmy, że nie ma mowy o otwieraniu placówek, bo zagrożenie epidemiczne jest zbyt duże. Tego dnia mieliśmy 381 nowych przypadków zakażeń. Pięć dni później słyszymy, że otwieramy, a wykrytych zakażeń było 422.

Na tej samej konferencji minister zdrowia Łukasz Szumowski kilka razy podkreśla, że to nie czas na spotkania w gronie rodzinnym i musimy dalej zachowywać dystans społeczny. Mnie się tu nic nie klei” - mówi Łoboda.

Magdalena Kaszulanis ze Związku Nauczycielstwa Polskiego uważa, że chaos informacyjny sprawia, że nauczyciele i rodzice nie mają zaufania do instytucji, które podejmują decyzje, a w konsekwencji nie czują się bezpiecznie.

„Zagrożenie zdrowia i życia to nie jest wytarty slogan. Nauczyciele zgłaszają, że nie da się wprowadzić reżimu sanitarnego w żłobkach i przedszkolach. Nie chcą w takich warunkach wracać do pracy, bo boją się o siebie i swoich bliskich".

Prywatne placówki w potrzasku

Z danych GUS z 2018 roku wynika, że z 3 776 żłobków i klubów dziecięcych w Polsce aż 2 915 należy do sektora prywatnego. A więc o ich otwarciu zdecydują właściciele.

Ta grupa osób znalazła się w potrzasku. Z jednej strony powoli zaczyna im brakować pieniędzy na utrzymanie placówek, bo część rodziców zawiesiła czesne. Z drugiej, boją się je otwierać.

„Minister Piontkowski gra w klasyczną przepychankę z prezydentem Trzaskowskim, ale nie zapominajmy, że w niepublicznych placówkach to pani Maria czy pani Klaudyna, bo to damski biznes, zastanawiają się dziś czy otwierać żłobek, czy nie” — mówi Iga Kazimierczyk.

„Nie widzę wielkiej chęci powrotu do pracy, mimo że każdy dzień zamknięcia generuje straty. Nikt nie chce ryzykować i to najlepiej pokazuje, jak niebezpieczna może być to sytuacja” — uważa Łoboda.

I dodaje, że do żłobków nie pukają też zniecierpliwieni rodzice.

"Zwracają się do mnie raczej zaniepokojeni, bo jeśli żłobek się otworzy, a oni nie będą chcieli wysłać dziecka, to stracą szansę na zasiłek opiekuńczy".

Kazimierczyk uważa, że im więcej wątpliwości w przestrzeni publicznej, tym mniejsze zainteresowanie rodziców posłaniem dzieci do żłobków.

„Zresztą i tak nie mamy jak uruchomić naszej placówki już 6 maja. Musimy wyprać dywany, ozonować, pozbyć się zabawek, zlać wszystko płynem dezynfekującym. Miałam szczęście, że paczka z płynem doszła dziś. Część właścicielek zakupy, oczywiście za własne pieniądze, odbierze w poniedziałek.

Najbardziej martwi mnie to, że żaden z ministrów nie stanął i nie powiedział, że otwieranie jest bezpieczne. Decydujcie sami. A kto poniesie konsekwencje?".

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze