0:00
0:00

0:00

W niedzielę, 25 października upływa termin Narodowego Ultimatum, które Białorusini postawili Łukaszence. Może to być punkt zwrotny białoruskiej rewolucji.

"Wszyscy jesteśmy w stanie ciszy przed burzą. Wyczekujemy niedzieli, poniedziałku – przygotowujemy każdy możliwy wariant wydarzeń. Nie za bardzo chcę wchodzić w szczegóły ze względów bezpieczeństwa, ale mogę powiedzieć, że szykujemy się bardzo intensywnie" - mówi OKO.press robotniczy lider z Mińskiej Fabryki Traktorów Siarhiej Dyleuski.

Odruch buntu przeciwko władzy pojawił się, gdy "w naszym warsztacie zmarło na COVID kilku robotników". Łukaszenka udawał, że epidemii nie ma.

Opowiada o wyborczej euforii: "Wszyscy zrozumieliśmy, że wygrała Swiatłana Cichanouska, widać to było po głosach, po białych wstążkach zawiązanych na rękach. Wychodziliśmy w miasto, bo chcieliśmy tę wygraną po prostu świętować. Ale później zaczęło się – przez całą noc uciekałem od funkcjonariuszy, kilka razy oberwałem. W [powyborczy] poniedziałek przyszedłem do pracy i wszyscy, dosłownie wszyscy, byli w ciężkim szoku. Ludzie nie rozumieli co się stało i jak to w ogóle możliwe - opowiada.

(cała rozmowa - dalej).

Czy wybuchnie strajk?

Po brutalnym rozpędzeniu pochodu seniorów 12 października, Swiatłana Cichanouska ogłosiła, że „jeżeli do 25 października Łukaszenka nie poda się do dymisji, nie uwolni więźniów politycznych i milicja nie zaprzestanie stosowania przemocy, to 26 października wszystkie przedsiębiorstwa zaczną strajk, wszystkie drogi zostaną zablokowane, państwowe sklepy nie będą miały już czego sprzedawać”.

W międzyczasie Łukaszenka na niedzielę zaplanował wiec poparcia, do udziału w którym chciał zmusić jak największą liczbę pracowników budżetówki. W ostatniej chwili marsz jednak odwołano, a ustawione już podesty rozebrano.

W weekend media społecznościowe zapełniły się dziesiątkami zdjęć ukazujących gotowość do strajku przedstawicieli różnych sektorów gospodarki, w tym największych zakładów państwowych. Kluczową rolę w strajkach mają odegrać właśnie robotnicy.

Siarhiej Dyleuski: Życie po Łukaszence [WYWIAD]

O ich mobilizacji i gotowości stawiania oporu reżimowi rozmawiamy z Siarhiejem Dyleuskim, członkiem Prezydium białoruskiej Rady Koordynacyjnej, głównego ośrodka opozycji, której celem jest wypracowanie drogi pokojowego przekazania władzy. Obecnie wszyscy członkowie Prezydium, którzy nie zostali pozbawieni wolności, znajdują się poza granicami Białorusi, między innymi w Polsce.

Dyleuski jest też byłym przewodniczącym komitetu strajkowego Mińskich Zakładów Traktorowych. Spędził w więzieniu 25 dni na przełomie sierpnia i września 2020, a po odzyskaniu wolności został zwolniony z MTZ i musiał ze względów bezpieczeństwa uciekać do Polski. Ma 31 lat, w MTZ pracował od 16 roku życia. Pochodzi z rodziny robotniczej.

Siarhiej Dyleuski, członek Komitetu Koordynacyjnego białoruskiej opozycji

Nikita Grekowicz: Jaka była sytuacja robotników do wybuchu protestów?

Siarhiej Dyleuski: Około 2008/2009 roku były momenty, w których zarabialiśmy całkiem dobrze, warunki zatrudnienia były komfortowe. Potem zaczął się światowy kryzys finansowy i trafiliśmy w dołek – z tego dołka do dzisiaj nie wyszliśmy. Sytuacja w fabrykach zawsze była skomplikowana, ale w porównaniu do średnich zarobków w Białorusi, w zakładach dostawaliśmy niezłe wypłaty.

A stan pana zakładu? Czy Mińskie Zakłady Traktorowe to nowoczesna fabryka, czy raczej pozostałość po Związku Radzieckim?

Kiedy zaczynałem, pracowałem w dziale mechaników na maszynie frezującej z 1971 r. Potem pracowałem na maszynach z lat 80. Ale w 2011 roku, na podstawie kontraktu z 2008 roku, otrzymaliśmy maszyny z Niemiec. Zakupiono cały wydział nowego sprzętu. Ostatnie 10 lat przepracowałem więc na nowym sprzęcie.

Tak czy inaczej mieliśmy maszyny zupełnie zabytkowe, nieco świeższe i nowe, ale nawet te nowe szybko stają się wadliwe. Jeśli nie są w odpowiedni sposób konserwowane, to niszczeją. I z tym były u nas duże problemy, w zakładach nie starczało pieniędzy, żeby w porę się tym zająć.

Jakie były nastroje wśród robotników w kwietniu 2020 roku, kiedy zaczynały się protesty?

Pierwsza fala niezadowolenia wśród robotników wezbrała w momencie rozprzestrzenienia się koronawirusa, a władze na wszystkie sposoby starały się ignorować czy zaprzeczać istnieniu problemu.

COVID-19 dotknął praktycznie każdą rodzinę w zakładzie – w naszym warsztacie zmarło kilku robotników. Wszyscy byli zszokowani tym, że władza ignoruje problem, nie mogli zrozumieć dlaczego tak postępuje.

Podobnie było przy światowym kryzysie finansowym [2008 roku], kiedy władze też trąbiły, że u nas, w Białorusi, kryzysu nie ma, że u nas wszystko jest ok. Przy koronawirusie stało się tak samo.

W kwietniu i maju, kiedy zaczęła się kampania wyborcza i doszło do zatrzymywania i represji wobec wszystkich kontrkandydatów Łukaszenki, te nastroje się pogłębiły. Ludzie nie chcieli się na to godzić, byli już po prostu źli na władzę.

Ale czy angażowaliście się w ruch poparcia dla kontrkandydatów Łukaszenki?

Wie pan, tą władzą wszyscy zmęczyli się już bardzo dawno temu. To nie było tak, że robotnicy popierali tego czy innego kandydata – mieliśmy do czynienia z poparciem dla wszystkich kandydatów, oprócz jednego, wiadomo kogo, prawda? Jeszcze na etapie zbierania podpisów stawiali podpisy nie za kimś, a przeciwko jednemu kandydatowi – takie odczucia były bardzo silne.

W przedsiębiorstwach państwowych zbierać podpisy mogli tylko działacze reżimowi, nikogo innego na teren fabryk nie wpuszczali. Aktywiści alternatywnych kandydatów musieli stać poza terenem zakładów, a robotnicy między sobą dzielili się informacjami o tym, gdzie stoją i między sobą ustalali, kto na kogo odda podpis.

W poprzednich latach była presja, żeby podpisywać listy poparcia dla Łukaszenki. Jak to wyglądało w tym roku?

Tak samo. W większości państwowych przedsiębiorstw były naciski, żeby podpisywać listy poparcia dla niego, to znaczy dla byłego prezydenta. Ale część kierowników wydziałów odmawiała, nie chcieli wywierać presji na robotnikach. Kierownicy komunikowali wyższej kadrze kierowniczej nawet, że nie będą organizować specjalnych spotkań, żeby działacze nie mogli na nich wymuszać podpisywania tych list.

Nie będę mówił, kto tak robił, żeby ich nie narażać, ale znam kilka takich przypadków. Mówili do dyrektorów wprost – „jeśli chcesz, to idź na halę i sam spróbuj przekonać robotników do podpisywania”.

Na czatach i grupach w mediach społecznościowych, wszędzie, ludzie informowali się wzajemnie o tym jak szeroka jest skala sprzeciwu wobec tej władzy i jak duże jest poparcie dla alternatywnych kandydatów. Ludzie sami zresztą szukali o tym informacji i pytali gdzie i jak można się podpisać. W przytłaczającej większości ludzie skłonni byli głosować na każdego, byle nie na Łukaszenkę.

9 sierpnia odbyły się wybory prezydenckie. Czy robotnicy uczestniczyli w powyborczych protestach? Jak reagowaliście na terror?

Opowiem na swoim przykładzie – 9 sierpnia nocą byłem w centrum Mińska.

Mieliśmy nadzieję na pokojowe marsze, wszyscy rozumieliśmy, że wygrała Swiatłana Cichanouska, widać to było po głosach, po białych wstążkach zawiązanych na rękach. Wychodziliśmy w miasto, bo chcieliśmy tę wygraną po prostu świętować.

Ale później zaczęło się to, co się zaczęło – przez całą noc uciekałem od funkcjonariuszy, kilka razy oberwałem. W poniedziałek przyszedłem do pracy i wszyscy, dosłownie wszyscy, byli w ciężkim szoku. Ludzie nie rozumieli co się stało i jak to w ogóle możliwe.

Nie było żadnej informacji – odłączono internet na 3 dni. Ludzie w takim szoku przeżyli kilka dni – dopóki nie włączono internetu i do przestrzeni informacyjnej nie wywaliło hałdy informacji o tym, co działo się przez ostatnie trzy noce. To był moment, w którym niezadowolenie eksplodowało – ludzie zaczęli odmawiać podjęcia pracy, zaczęli wychodzić na strajki. Nie 10, 11, 12 sierpnia, a właśnie 14 sierpnia.

Przeczytaj także:

To przez ten szok?

Między innymi, ale chodziło też o ten całościowy ogląd wydarzeń, którego początkowo brakowało. Czym innym było, kiedy ludzie opowiadali sobie pojedyncze historie, a czym innym, kiedy zobaczyli wszystkie świadectwa i zrozumieli skalę tego, co się działo.

A jakie nastroje panują wśród robotników dzisiaj? To już ponad dwa miesiące…

Teraz, w związku z ogłoszeniem przez Swietłanę Cichanouską Narodowego Ultimatum, nastało wyciszenie – aktywiści pracowali wewnątrz przedsiębiorstw, by w tajemnicy zmobilizować masy ludzkie. Jednoczyli ludzi, którzy mają dość, którzy już nie chcą tak dalej żyć.

Wszyscy znajdujemy się w stanie ciszy przed burzą. Wyczekujemy niedzieli, poniedziałku – przygotowujemy się do tego, przygotowujemy każdy możliwy wariant wydarzeń. Nie za bardzo chcę wchodzić w szczegóły ze względów bezpieczeństwa, ale mogę powiedzieć, że szykujemy się bardzo intensywnie.

Na ile Ultimatum rzeczywiście mobilizuje ludzi?

Na pewno dla niektórych było trochę nieoczekiwane. Nawet niektórzy członkowie Rady Koordynacyjnej dowiedzieli się o nim z mediów. Ale to ludzi zaktywizowało. Niektórzy robotnicy już wcześniej się w ten sposób mobilizowali, ale nie mieli punktu docelowego tej mobilizacji. Teraz go mają.

Trudno teraz oczywiście przewidzieć kiedy i w jaki sposób Łukaszenko odejdzie od władzy, ale jednocześnie wszyscy rozumieją, że Białoruś nie będzie już taka jak wcześniej. Jak Pan sobie wyobraża robotnicze życie w Białorusi po Łukaszence?

Wie Pan, przez cały okres mojej pracy w zakładzie zjeżdżaliśmy po równi pochyłej. Teraz, przez te wydarzenia lata i jesieni, Białorusini zjednoczyli się jak jeszcze nigdy. W fabrykach jest to samo. Życie po Łukaszence – to będzie próba wywalczenia poziomu życia, który byłby godny. Będziemy ze wszystkich sił rewitalizowali gospodarkę.

W kierownictwie nie będą już pracować „prikorytniki” [„koryciarze”, od koryta], ludzie którzy znajdują się na tych stanowiskach tylko dlatego, że są za pan brat z obecną władzą. To między innymi oni doprowadzili białoruską gospodarkę do tego stanu, w którym znajduje się dzisiaj. Trzeba ich będzie wymienić na specjalistów, ludzi wykształconych w swoim fachu.

Po Łukaszence zaczniemy krok po kroku odbijać się od dna, na którym się dzisiaj znaleźliśmy. Doskonale rozumiemy, że w dzień, dwa, czy nawet miesiąc, nie uda się nam tego wszystkiego odmienić, potrzebne będą lata, ale ze wszystkich sił będziemy próbowali zbudować lepszą rzeczywistość.

Wracając jeszcze do dzisiejszych wydarzeń – wiele osób straciło pracę, wiele osób się boi utraty tej pracy. Na ile pomocne są w tej sytuacji fundusze solidarnościowe, jak BYsol, czy inne, bardziej spontaniczne akcje wsparcia?

Te zbiórki są ogromną pomocą. Nie tylko dla tych zwolnionych – aktywiści pomagają tym chłopakom, których pobili, okaleczyli, którym zniszczyli życia. Tym ludziom, na których za nic, za uczestnictwo w demonstracjach, nakładane są ogromne grzywny. Zbiórki naprawdę pomagają.

Również mi BYsol pomógł mi finansowo. Oprócz tego dzięki nim – a jestem pewien, że dzięki nim, bo oni się dowiedzieli o moim zwolnieniu z pracy [po 25 dniach pobytu w więzieniu] jako pierwsi – otrzymałem setki pokrzepiających wiadomości wszystkimi możliwymi kanałami.

Za tymi pokrzepiającymi wiadomościami poszły nawet oferty pracy. Dziesiątki ofert – na zasadzie, że „my, tacy i tacy, słyszeliśmy, że ma pan pewne problemy i chcieliśmy Panu zaoferować możliwość pracy w naszej firmie”. Gdybym nie był zmuszony wyjechać z Białorusi, to bez problemu znalazłbym pracę. Znam dziesiątki osób, które zwolniono z zakładów i które szybko znalazły pracę dzięki takiej społecznej samopomocy.

Na ile wpływa to na nastrój robotników, na ich gotowość dalszego oporu?

Bardzo silnie, to oczywiste. Robotnicy, jak i większość Białorusinów, żyją na kredytach – niemal nikogo nie stać, żeby wyprawić dziecko do szkoły bez kredytu, który później przez rok trzeba spłacać. Nikogo nie stać, żeby wymienić zniszczoną wersalkę bez brania kredytu.

Obecność takiej pomocy, jaką bezinteresownie oferuje BYsol sprawia, że ludzie nie obawiają się, że całkowicie zawali się im życie, jeśli stracą pracę.

Nawet taką pracę, którą lubią, w której pracowali latami. Emocjonalnie trudno przeżyć taką stratę, ale ta poduszka ochronna, która sprawia, że ludzie czują się odrobinę bezpieczniej, bardzo silnie wpływa na ich gotowość do dalszej walki.

Dziękuję za rozmowę. W imieniu OKO.press - serdecznie wam życzymy powodzenia.

Skorzystam jeszcze z okazji i chciałbym podziękować białoruskiej diasporze w Polsce i Polakom, którzy w swoim czasie przeżywali coś podobnego. Chciałbym po ludzku podziękować za to, że nie są obojętni – Polacy i Białorusini w Polsce nam bardzo pomagają. Wasze wsparcie jest mocno odczuwalne, jest bezcenne.

;
Na zdjęciu Nikita Grekowicz
Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze