0:00
0:00

0:00

Do Szkoły Podstawowej im. Kornela Makuszyńskiego w Radowie Małym (powiat łobeski, woj. zachodniopomorskie) uczęszcza 350 dzieci. Ale dojeżdżają aż z dziewiętnastu miejscowości.

Szkoła jest publiczna, położona w wiejskich, popegeerowskich terenach, ale prowadzona w sposób eksperymentalny. Nauczyciele realizują podstawę programową łącząc tematy kilku przedmiotów w jeden warsztat, czy też organizując grupy mieszane wiekowo.

Wiele zajęć odbywa się w specjalnie przygotowanych pracowniach. OKO.press rozmawia z dyrektorką szkoły, Ewą Radanowicz, o tym, jak placówka przygotowuje się do nauczania w nowych pandemicznych warunkach. I czy ta sytuacja może być inspiracją dla nauczycieli.

Przeczytaj także:

Dominika Sitnicka: Rozporządzenia ministerstwa są dosyć ogólnikowe. Cała odpowiedzialność za przygotowanie szkoły do powrotu i za reakcje w przypadku zakażeń spoczywa na dyrektorze, który decyzje ma podejmować samodzielnie, choć w porozumieniu z inspektorem sanitarnym. Nie czuje się pani osamotniona?

Ewa Radanowicz: Z jednej strony mówi się o tym, że dyrektor za wszystko opowiada i będzie ponosił konsekwencje. Nie do końca wiadomo za co. Nie jestem lekarzem, ani epidemiologiem, więc mogę popełnić błędy.

Z drugiej strony już widzimy, że dyrektor nie może samodzielnie podjąć decyzji. Mamy przykład Zakopanego, gdzie z powodu wielu przypadków zakażeń podczas wakacji chciano, by szkoły zaczęły naukę później. Ale sanepid się nie zgodził.

I tu widzę niepokojącą sprzeczność. Z jednej strony odpowiadamy za bezpieczeństwo, a z drugiej wiele kwestii nie zależy od nas.

Jeśli chodzi o samo rozporządzenie, to myślę, że ono nie może być bardziej szczegółowe. Polska jest długa i szeroka, wszyscy żyjemy w różnych środowiskach, w różnych miejscach. Trudno jest wydać rozporządzenie, które będzie zadowalało wszystkich i zabezpieczy wszystkie możliwe scenariusze.

Nie mam problemu z tym, że rozporządzenie nie jest do końca doprecyzowane. Wolałabym jednak wiedzieć, jakiego rodzaju odpowiedzialność została na mnie nałożona.

A jakie rodzaje zabezpieczeń wprowadzili państwo w szkole?

Uczniowie zostali przydzieleni do pomieszczeń, w których będą odbywali prawie wszystkie lekcje, wyłączając zajęcia wychowania fizycznego. Przyporządkowaliśmy też poszczególnym klasom korytarze, części korytarzy. Przyporządkowaliśmy też wejścia. Akurat my mamy warunki, żeby tak to wszystko zorganizować.

Czyli to nauczyciele chodzą między klasami.

Tak, nauczyciele się będą przemieszczać. I to oni będą stosować najostrzejsze zasady sanitarne. Przede wszystkim utrzymywanie dystansu i częste dezynfekowanie rąk, zwłaszcza podczas przemieszczania się po szkole.

To przewidzieliśmy, ale czekamy też na to, co podpowiedzą nam dzieci. Planujemy odbyć spotkania, porozmawiać, dowiedzieć się, z czym do nas przychodzą po tych kilku miesiącach. Musimy wiedzieć, co ich spotkało, jak oceniają ten czas i jak wyobrażają sobie, co się będzie działo teraz.

Oprócz tego na samym początku chcemy omówić z nimi zasady, zalecenia.

Chcemy, żeby dzieci były współtwórcami procedur, które będą obowiązywały na terenie szkoły. I żeby sami wytyczali trasy, własnoręcznie je oznakowali tam, gdzie uznają za potrzebne.

Dzięki temu będą się z tymi zasadami lepiej czuły, lepiej je rozumiały i respektowały.

Co ma pani na myśli mówiąc, że uczniowie sami ustalą te przepisy?

Chcemy jeszcze raz przedstawić zalecenia inspektora, ministerstwa i chcemy to z nimi przedyskutować. Dowiedzieć się, jak je rozumieją, które z nich uważają za ważne. I jak my możemy je zastosować. Które są u nas potrzebne, a które możemy zastosować w drugiej kolejności.

Zależy nam na tym, żeby świadomie uczestniczyły w powstawaniu różnych rzeczy w szkole. Choćby samo przygotowanie pomieszczeń do zajęć. Chcemy, żeby to one zdecydowały, jak zaznaczyć przedmioty w klasach, których nie można używać podczas zajęć ze względu na zbyt trudną dezynfekcję.

Nie chcemy sami robić tych wszystkich rzeczy nie dlatego, że planujemy wykorzystać pracę dzieci, ale dlatego, że

z naszych doświadczeń wynika, że gdy uczestniczą w pewnych zadaniach, to lepiej później je realizują i rozumieją.

W ogóle, w pierwszym tygodniu pracy chcemy dużo rozmawiać o tym, czym właściwie jest pandemia. Jak wygląda na świecie, a jak w Polsce. Zobaczyć jak to wygląda w statystykach, czym są czerwone, żółte powiaty.

Opowiedzieć, jak wyglądały pandemie dawniej, porównać je. Dowiedzieć się, jak możemy im zapobiegać. Zależy nam na tym, żeby dzieci były świadome, ale też żeby się nie bały. Żeby wiedziały, że obecność wśród innych osób niekoniecznie jest zagrożeniem, że istnieją sposoby na to, żeby chronić siebie i innych.

W tych rozmowach zresztą mogą wyjść bardzo ciekawe rzeczy. Widzimy przecież, że mamy bardzo różne podejścia do pandemii. Są ludzie, którzy przestrzegają zasad, przejmują się sytuacją, a są też tacy, którzy negują istnienie wirusa. Czerpią przyjemność z łamania przepisów, awanturują się o maseczki. Dzieci przez ostatnie miesiące podpatrywały to wszystko w domach i przyjdą z takimi postawami do szkoły.

Chcemy się przyjrzeć tematowi z różnych punktów widzenia. On z rozmaitych powodów nie jest pogłębiony. Większość z nas bazuje na mediach, na tym, co gdzieś przeczytało w mediach społecznościowych.

Chcemy, żeby dzieci to wszystko zweryfikowały. Dowiedziały się, jakie są naprawdę objawy. Chcemy też szukać kontaktu z innymi szkołami.

Wpadliśmy nawet na taki pomysł, żeby wyszukać szkołę, gdzie jest duże zagrożenie, lub jest wiele przypadków, żeby połączyć się na skajpie, wysłuchać, co mają do powiedzenia.

Pokazanie perspektyw jest też niesamowicie istotne. W jednej rodzinie członkowie bardzo się boją, stosują do zaleceń, podchodzą do tego wręcz panicznie, a w innej odwrotnie - lekceważą temat. Rozmowa, pokazanie różnych punktów widzenia i wspólne wypracowanie zasad jest bardzo ważne. W ten sposób będziemy mogli wzajemnie szanować swoje potrzeby i zapewniać bezpieczeństwo.

Dziś w edukacji to temat bardzo ważny. Właściwie można na nim też uczyć wszystkich przedmiotów. Od polskiego, po języki obce, skończywszy na matematyce, przedmiotach artystycznych - wszędzie można uczyć na przykładzie tego, co dzieje się tu i teraz.

Jakie wnioski wyciągają nauczyciele z nauczania w pandemii? Wiele mówiło się o przepaściach między dziećmi, część z nich nie miała dostępu do sprzętu. Rodzicie zorientowali się też, jak przeładowane są podstawy programowe. Ma pani wrażenie, że te kilka miesięcy zmienią coś w podejściu do nauczania?

Trudno jednoznacznie się na ten temat wypowiedzieć. W czerwcu, kiedy kończył się rok szkolny, spotykaliśmy się regularnie w szkole. Próbowaliśmy podsumować to, czego nas nauczyła ta sytuacja, z jakich nowych narzędzi zaczęliśmy korzystać.

Dokonaliśmy takiej inwentaryzacji, w jakim miejscu jesteśmy, co potrafimy, czego nie potrafimy. Ustawiliśmy sobie katalog godzin, w których jesteśmy do dyspozycji dla uczniów i rodziców. Ustaliliśmy nowy plan lekcji. Chcemy czerpać z tego doświadczenia na pewno.

W ogóle ta sytuacja pokazała nam wiele ciekawych rzeczy. Zdarzało się, że dzieci, które nie odnajdywały się w klasie, świetnie radziły sobie w tej nowej sytuacji. I odwrotnie. Chcemy z tych obserwacji skorzystać.

Naszym największym problemem obecnie jest to, że jesteśmy szkołą, w której bardzo dużo pracuje się w grupach mieszanych wiekowo, dużo zajęć jest kontaktowych, prowadzonych w salach tematycznych. Będziemy musieli wiele pozmieniać, ale na pewno nie będziemy z tych form rezygnować, bo są bardzo skuteczne.

Poza tym też zyskaliśmy zupełnie inny kontakt z rodzicami. Zobaczyli, ile tak naprawdę do zrobienia mają dzieci, ile wysiłku w nauczanie muszą na co dzień wkładać nauczyciele. Jak bardzo to jest czasochłonne, wymagające.

Wszyscy jesteśmy bogatsi o pewną wiedzę. I wiemy też, że nie wrócimy do tego, co było. Przynajmniej nie w perspektywie najbliższej przyszłości.

A co z tymi kwestiami, które wzbudzają najwięcej kontrowersji? Czy w pani szkole dzieci będą nosić maseczki? Czy będziecie wytyczać między nimi bezpieczne odległości w salach?

W naszej szkole dzieci przyjeżdżają czterema autobusami z dziewiętnastu miejscowości. Zachowanie odstępów w tych busach będzie po prostu niemożliwe. Nawet jeśli będą w maseczkach, to będą tak zmiksowane…

Stosowanie później w szkole sztucznych obostrzeń i odstępów wydaje nam się niezasadne. Bardziej zależy nam, żeby były świadome, jakich sytuacji unikać, w jakich zrobić pół kroku do tyłu, czego nie brać od kolegów i koleżanek.

Jeśli chodzi o maseczki - nie wydam jednego zalecenia na szkołę. Pozostawię to w gestii dzieci i ich rodziców.

Ustaliliśmy sobie też, że będziemy wychodzili na dwór tak często, jak to tylko możliwe. Nie tylko w czasie przerw, ale także realizując lekcje. Przy szkole, w terenie, tak, żeby można było poczuć się trochę swobodniej.

Problem jest z jedzeniem. Nasza stołówka jest dosyć mała. Postanowiliśmy więc, że w początkowej fazie dzieci będą jadły posiłki w klasach. Dostarczymy im je w jednorazowych opakowaniach. Ale to z kolei rodzi nowy dylemat, bo przecież naprodukujemy dużo śmieci. To rozwiązanie, które ma nam pomóc wystartować.

Tak naprawdę trzeba powiedzieć sobie szczerze, że tu nie ma planu. Będziemy weryfikować, reagować na bieżąco, z dnia na dzień, czasami z godziny na godzinę. Dopiero jak wejdziemy do szkoły i przekonamy się, jak żyjemy, to dostosujemy swoje procedury.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze