0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Zdjęcie ilustrujące tekst zostało zrobione na przedmieściach Charkowa

Anastasiia Morozova to dziennikarka frontstory.pl, portalu Fundacji Reporterów. Pochodzi z Sum, 250-tysięcznego miasta na północnym wschodzie Ukrainy, niedaleko Charkowa. Sumy od granicy z Rosją dzieli kilkadziesiąt kilometrów. W środę 23 lutego rozmawialiśmy z nią o tym, jak się teraz żyje w mieście tuż przy granicy z Rosją. Jeszcze wczoraj atmosfera była napięta, ale spokojna. Nikt do końca nie wierzył, że wojna naprawdę się zacznie.

W czwartek rano w okolicy miasta spadły rosyjskie pociski. Anastasiia napisała:

"Jak już pewnie wiesz, wszystko co wczoraj mówiłam, jest już nieaktualne. Na wyjeździe z naszego miasta stoją dwa rzędy samochodów, ludzie uciekają w stronę Kijowa".

Krótko po godzinie 13:00 polskiego czasu rosyjskie wojska znalazły się już na przedmieściach miasta. Jak przed godziną 13:00 podały lokalne władze, niedaleko miasta toczy się bitwa, mieszkańcy Sum donoszą o wybuchach w samym mieście.

Przeczytaj także:

Puste półki, sznur samochodów w stronę Kijowa

"Dzisiaj nikt w Sumach nie ma już wątpliwości, że zaczęła się inwazja. Ludzie kupują wszystko ze sklepów i aptek. Półki są puste. Na stacjach nie ma benzyny. Prawie nikt nie poszedł do pracy. Jest ogromna kolejka przy wyjeździe z miasta w stronę Kijowa, korek ma ponad 7 km długości. W mieście jest dużo żołnierzy" - mówi Anastasiia w czwartek rano.

Od kilku dni jest w Rydze na szkoleniu dziennikarskim, niedługo miała wracać do rodzinnego miasta. Na bieżąco otrzymuje wiadomości od rodziny i przyjaciół z Sum.

W środę opowiadała nam, że jej znajomi wciąż normalnie funkcjonują. Mimo że cały czas śledzą informacje w mediach i rozmawiają o zagrożeniu, to wciąż chodzą do pracy i spotykają się na mieście.

W czwartek rano okolice miasta zostały ostrzelane przez rosyjską artylerię. Wysadzono m.in. skład amunicji niedaleko Sum.

Władze miasta zapowiedziały, że są gotowe wydawać mieszkańcom broń, nawet tym, którzy nie mają pozwolenia. Internet w mieście działa normalnie, ale poza miastem są problemy z dostępem do sieci.

Rosyjskie wojska przekroczyły granicę Ukrainy od północy i są już dosłownie na przedmieściach Sum. W mediach społecznościowych także można znaleźć nagrania kolumn rosyjskich wojsk, które mają się przemieszczać niedaleko. Informacje o rosyjskich siłach, które przeszły z Białorusi i znajdują się w rejonie Sum, podaje też BBC.

Przed godziną 13:00 lokalne władze powiedziały, że niedaleko miasta dochodzi do walk, a do eksplozji dochodzi także w samym mieście.

Jak mówi Anastasiia, walki między silami Rosji i Ukrainy trwają teraz w okolicach miejscowości Ochtyrka, między Sumami a Charkowem. Z doniesień lokalnych mediów wynika, że Rosjanie zajęli już centralny plac miasta.

Byliśmy mocno związani z Rosjanami

Kiedy rozmawialiśmy z Anastazją w środę, opowiadała o tym, jak wyglądało życie w Sumach w ostatnich tygodniach. Jeszcze w grudniu w mieście panował spokój. Mieszkańcy zdawali sobie sprawę, że zagrożenie istnieje, ale nie sądzili, że wojna jest możliwa. W połowie lutego to się zmieniło. Co prawda lokalne władze uspokajały w mediach, że wszystko jest pod kontrolą, ale na ulicach czuć było napięcie. Media społecznościowe zaczęły kipieć od treści wspierających Ukrainę i memów z Putinem w roli głównej.

„Nie baliśmy się, cały czas wierzyliśmy, że NATO i sankcje odstraszą Rosję" - mówi Anastasiia.

W mieście też było raczej spokojnie. O zagrożeniu przypominały tylko oficjalne proukraińskie plakaty. Władze miasta organizowały także szkolenia, jak i gdzie ewakuować się w sytuacji ataku.

"Nie czuliśmy, że wojna jest blisko. Wojna jest na południowym-wschodzie, a my jesteśmy na północy. Poza tym nie ma u nas wielkich fabryk ani strategicznych obiektów. Żartowaliśmy, że gdyby Rosjanie weszli od północy, to ominęliby łukiem nasze miasto i skierowali się od razu na Charków" - mówi Anastasiia.

Jak opowiada, dla niej i mieszkańców Sum, to co się teraz dzieje, jest bardzo dziwne. W jej dzieciństwie, kilkanaście lat temu, wszyscy w mieście mówili po rosyjsku, rosyjskojęzyczna była szkoła, telewizję też oglądało się rosyjską. Po ukraińsku były tylko oficjalne dokumenty i napisy w mieście. "Do 13. roku życia myślałam, że cała Ukraina rozmawia po rosyjsku" - wspomina Anastasiia. Bardzo wielu mieszkańców miało rodziny w Rosji albo tam pracowało.

W 2014 roku sytuacja się zmieniła, teraz - jeśli ktoś wyjeżdża - to raczej do Polski. Ale ciągle mieszkańcy Sum czuli się blisko związani z Rosjanami żyjącymi kilkadziesiąt kilometrów dalej. "Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego spotyka nas taki los, czym sobie na to zasłużyliśmy" - mówi Anastasiia.

Anastasiia Morozova to dziennikarka frontstory.pl, portalu Fundacji Reporterów. Wcześniej współpracowała z radiem Free Europe w Kijowie.

Udostępnij:

Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Komentarze