94 proc. pracowników w wieku 18-30 lat uważa, że każdy, kto tego chce, powinien dostać umowę na czas nieograniczony. A pracodawcy nadużywają różnych form umów cywilnoprawnych i właściwie się o tym nie dyskutuje. Rozmowa z badaczami prof. Juliuszem Gardawskim i dr. hab. Adamem Mrozowickim
Prof. Juliusz Gardawski (Szkoła Główna Handlowa w Warszawie) i dr hab. Adamem Mrozowicki (Uniwersytet Wrocławski) wraz z zespołem realizują projekt „COV-WORK: Świadomość społeczno-ekonomiczna, doświadczenia pracy i strategie radzenia sobie Polaków w kontekście kryzysu postpandemicznego”. Projekt finansuje Narodowe Centrum Nauki. Z badań naukowców wynika, że:
Poniżej cała rozmowa.
Kacper Leśniewicz: W USA, Wielkiej Brytanii, ale też we Francji w debacie publicznej na temat świata pracy w pandemii jednym z kluczowych wątków była sytuacja „niezbędnych” pracowników. Z badań wynikało np., że sprzedawcy byli bardziej narażeni na zarażenie się i śmierć niż pozostali pracownicy.
W Polsce raczej mówi się rzadko o salowych, pracownicach supermarketów, osobach sprzątających czy kierowcach Ubera. Co w tym kontekście wynika z waszych badań ?
Dr hab. Adam Mrozowicki: Przeanalizowaliśmy kilka tysięcy materiałów medialnych i uderzyło nas, że już w pierwszych miesiącach pandemii ci pracownicy i pracownice nie byli tak naprawdę obecni w debacie publicznej. To rzeczywiście wyróżnia nas na tle USA czy Wielkiej Brytanii.
W Polsce właściwie tylko w dyskusjach akademickich perspektywa tych grup zawodowych została zauważona. Związki zawodowe próbowały zwrócić uwagę na sytuację „niezbędnych” pracowników w kontekście funkcjonowania usług publicznych i trzeba przyznać, że zarówno lekarze, pielęgniarki, jak i nauczyciele byli widoczni w debacie.
Natomiast nie mieliśmy w ogóle informacji np. o pracownikach odpowiedzialnych za czystość w mieście, kurierach czy pracownikach zatrudnionych w logistyce. Zupełnie niewidoczny był też wątek pracowników zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych. To jest taka ziejąca dziura w dyskursie.
W jakim miejscu na naszej pandemicznej mapie świata pracy znajdują się pracownicy zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych?
To jest bardzo ważny wątek. Z danych GUS-u w ujęciu kwartalnym wyraźnie widać skokowe wzrosty zarówno samozatrudnionych, jak i osób na umowach cywilnoprawnych. To są wahania dużo większe niż w okresie cyklicznych prac sezonowych.
Cofnijmy się na moment do 2019 roku. Mamy wtedy względny spokój w tym obszarze. Zaczyna się pandemia i widzimy najpierw spadek, a potem niesamowity przyrost takich umów.
Ta kategoria pracowników była pierwszą, która została tak mocno doświadczona przez pandemię.
Pamiętam dobrze, jak wielu studentów opowiadało na moich zajęciach o tym, że właśnie stracili pracę.
Co się kryje za tym skokowym wzrostem?
Wprowadzając z powrotem umowy cywilnoprawne, pracodawcy zabezpieczyli się na wypadek turbulencji związanych z kolejną falą pandemii.
Zrobili to kosztem pracowników?
Tak, w tym okresie niestety tak to wygląda. Mamy do czynienia ze swoistym buforem w postaci takich umów.
Pracodawcy w ucieczce przez pandemią masowo wykorzystują różne form umów cywilnoprawnych. Zadziwiające jest to, że nikt właściwie o tym nie dyskutuje.
Kilka lat temu wyszła książka polskich badaczek społecznych i ekonomicznych „Obywatel na zielonej wyspie”. Autorki wskazywały na rozdźwięk między opowieścią władzy o "zielonej wyspie" a osłabieniem ochrony socjalnej obywateli, m.in. za sprawą umów śmieciowych. Dzisiaj, podobnie jak wtedy, słyszymy triumfalne deklaracje rządzących o tym, że świetnie sobie radzimy z kryzysem.
W 2008 roku to był cichy pełzający kryzys, ale kiedy zejdziemy trochę poniżej takich prostych wskaźników ekonomicznych, to widzimy bardzo poważne turbulencje na rynku pracy. Głównym buforem coraz wyraźniej stają się nietypowe formy zatrudnienia. Dla mnie jest ciekawe jest to, jak bardzo sytuacja jest podobna do tej z 2009 roku.
A co z postawą samych pracowników? Czy oni sami uznają to za kluczowe zagadnienia w swoich doświadczeniach podczas pandemii?
Prof. Juliusz Gardawski: Trzeba jednak powiedzieć, że wspomniane przez was problemy rynku pracy nie przebiły się do świadomości społecznej. A nawet jeśli w pierwszym okresie pandemii wpłynęły na postawy, to wpływ okazał się nietrwały. Trzeba brać pod uwagę, że sytuacja na rynku pracy odbiega od dramatycznych oczekiwań z początkowego okresu pandemii.
Głębokie obawy z początku pandemii, wzmocnione informacjami z Chin a potem z Włoch, sprawdziły się w niewielkim stopniu. Doprowadziło to po pierwszych miesiącach do głębokiego rozładowania napięcia. Wydaje się, że najlepszym pojęciem, które opisuje ten stan, jest „normalizacja” pandemii i towarzyszących jej konsekwencji gospodarczych i społecznych.
Co oznacza ta "normalizacja"?
A.M: Z taką normalizacją mieliśmy do czynienia np. w badaniu młodych pracowników prekaryjnych, którzy ku naszemu zaskoczeniu, choć długotrwale doświadczali różnego rodzaju form umów cywilno-prawnych czy wymuszonego samozatrudnienia, to nie skarżyli się na te warunki. Właściwie te wątki nie stanowiły poważnego problemu w ich biograficznych opowieściach.
Pandemia nic tutaj nie zmieniła?
J.G: Jeździłem trochę po Polsce, począwszy od wiosny 2021 roku, odwiedzałem Śląsk Cieszyński i Dolny Śląsk. To, co rzucało się w oczy, to kartki w witrynach sklepów i małych zakładów pracy z napisem „poszukujemy pracownika”. Podobnie jak w krajach liberalnej gospodarki rynkowej, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, na polskiej prowincji za oczywiste uważa się zatrudnienie okresowe. Co nie znaczy, że jest to przez pracowników akceptowane.
Obserwujemy proces instytucjonalnej amerykanizacji naszego rynku pracy. Jednak na pytanie, czy każdy chcący powinien otrzymać kontrakt na czas nieograniczony, pozytywną odpowiedź dało 94 proc. pracowników z grupy 18-30 lat.
Dodam od razu, że ci sami młodzi pracownicy w większości chętnie pracowaliby „na swoim”.
Ale to znaczy, że pandemia nie była trzęsieniem ziemi, które zachwiałoby w posadach wyobraźnią społeczną pracowników?
J.G: To jest jedno z ważniejszych pytań badawczych. Odpowiedzi szukaliśmy, stosując wskaźnik „wizji gospodarki dobrze urządzonej”, pozwalający na długookresowe porównania. Wskaźnik mierzył oczekiwania wobec gospodarki. Stosowaliśmy go w badaniach od 1986 roku, zaś jego rozszerzoną postać - od 1991 roku.
Otóż spośród trzech głównych orientacji, w które układały się te wizje sprawiedliwej, dobrej gospodarki główną była wizja, początkowo określana przez nas jako „umiarkowanie modernizacyjna”, odpowiadająca modelowi przyjaznej dla pracowników gospodarki rynkowej. Obecnie określamy tę wizję terminem „rozwojowej gospodarki protekcjonistycznej”. Jej osią było wysokie poparcie dla zasady konkurencji rynkowej między samodzielnymi przedsiębiorstwami, ale takiej konkurencji, która była istotnie ograniczana.
Miała wprawdzie wprowadzać rozwiązania efektywnościowe w stosunkach pracy, zwolnienia nierzetelnych pracowników, ale z drugiej strony miała nie dopuszczać do masowego bezrobocia. Następnie miała ograniczać możliwość ekspansji kapitału zagranicznego, wykupu przez ten kapitał polskich przedsiębiorstw państwowych. Miała zapewniać także umiarkowany egalitaryzm.
Ważną cechą tej wizji był dystans wobec instytucji państwowej ingerencji w gospodarkę.
Czyli nasze społeczeństwo w większości akceptowało mechanizmy rynkowe, ale z nałożonymi ograniczeniami.
Te ograniczenia dobrze oddawały przełamaną przez świadomość społeczną półperyferyjną pozycję polskiej gospodarki w Europie i na świecie, i związane z tym oczekiwanie protekcjonizmu, chociaż połączone z obawą przed silnym etatyzmem. Badani mieli poczucie, że gospodarka powinna być chroniona przed kapitałem zagranicznym, ale nie dlatego, żeby go w ogóle nie dopuszczać, tylko żeby on nie zdusił polskich przedsiębiorstw.
I to była norma?
Można tak powiedzieć, mamy więc do czynienia z habitusem polskiego społeczeństwa kształtowanego przez lata w warunkach państwa półperyferyjnego. On się uformował i nabrał wyrazistości na początku lat 90. i mniej więcej tego typu orientacja utrzymuje się do dzisiaj, chociaż przechodziła ona charakterystyczne zmiany w rytmie cykli „kryzys – prosperity”.
Nie było żadnych innych wizji gospodarki?
Przedstawiona wizja miała charakter modalny, obok niej istniały dwie inne wizje.
Liberalna, przyciągająca stosunkowo niewielki odsetek badanych. Nie tylko akceptowali mechanizmy rynkowe, ale zgadzali się na nieuchronność bezrobocia i akceptowali zasadę najrzadziej popieraną – sprzedawanie przedsiębiorstw państwowych kapitałowi zagranicznemu.
Natomiast stosunkowo liczna grupa badanych wybierała zasady, które układały się w wizję, nazwaną przez nas w 1991 roku terminem „tradycjonalizm”, a obecnie nazywamy ją „antyliberalno-korporacyjną”. Wizja ta cechowała się poparciem silnego, monocentrycznego państwa, głęboko interweniującego w gospodarkę, egalitaryzmu w wersji „równych żołądków”, partycypacji pracowniczej i wpływów zawiązków zawodowych, sprzeciwu wobec rozwijania w Polsce zagranicznych przedsiębiorstw i rezerwy wobec zasady rynkowej konkurencji. Podkreślam, że nie było to odrzucenie, lecz raczej umiarkowane przyzwolenie na konkurencję. To był element niespójny z innymi składnikami wizji, dowodzący pozytywnego odbioru terminu „konkurencja” niezależnie od kontekstu. Socjologowie badający mentalność ekonomiczną pisali o „micie rynku” obecnym w ekonomicznej mentalności Polaków.
Przedstawiłem trzy wizje w ich postaci z 1991 roku. W latach późniejszych zmienialiśmy sformułowania pytań wskaźnika, zmienialiśmy liczbę zmiennych, jednak dbaliśmy, żeby wymienione podstawowe kwestie były obecne we wszystkich kwestionariuszach. Pozwoliło to, oczywiście z pewnym przybliżeniem, uchwycić wieloletnie zmiany w wizjach i w poziomach poparcia składających się na nie zasad. W związku z tym, że udało się umieścić wersje wskaźnika w kilkudziesięciu badaniach i badania te towarzyszyły rytmowi polskiej gospodarki, mogliśmy obserwować zmiany zachodzące w mentalności ekonomicznej Polaków.
Ważne było szczególnie to, że te trzy wizje zachowały trwałość, co dowodzi względnej stabilności relacyjnego usytuowania polskiej gospodarki, a ponadto wpływu zjawisk gospodarczych na mentalność ekonomiczną i korelacji wizji z czynnikami strukturalnymi – klasowymi. Poparcie konkurencji rzadko obniżało się, ale już stosunek do kapitału zagranicznego fluktuował, podobnie jak poziom zgody na zwalnianie zbędnych pracowników.
A co dzisiaj wyłania się z waszych badań?
J.G: Jesienią 2016 roku przeprowadziliśmy badania młodzieży pracującej i po pięciu latach, jesienią 2021 roku, powtórzyliśmy te badania w ramach omawianych teraz badań pracy w czasach Covid-19. W tym porównaniu treść wskaźnika nie zmieniła się poza jedną zasadą.
Otóż w odróżnieniu od wcześniejszych badań, prowadzonych w okresach kryzysów, bardzo małym zmianom uległa większość preferencji, dotyczących konkurencji, roli państwa, związków zawodowych, kapitału zagranicznego i innych.
Natomiast wzrósł poziom poparcia dla zasady stałego zatrudnienia dla wszystkich chcących pracować na takich warunkach. Widoczna jest obawa przed elastycznym rynkiem pracy – chociaż nie przed samym jej brakiem. Wzrasta także poparcie dla zasady bezpłatnej służby zdrowia.
Z kolei obniża się poparcie dla kluczowej zasady liberalizmu – pozwolenie, aby pracodawcy zwalniali pracowników bez płacenia im odpraw z funduszy firm. Można więc powiedzieć, że wzrosło poparcia dla zasad, które miały i wcześniej wysokie poparcia, obniżyło się dla tych, które miały poparcie niskie.
Jak można to interpretować?
Hipotetycznie zakładaliśmy, że sytuacja kryzysowa i realny wzrost roli regulacji państwowych da efekt w postaci przesunięcia ku etatyzmowi i antyliberalizmowi, zakładaliśmy także ewentualność pojawienia się orientacji ku społecznej gospodarce rynkowej, chociaż ta hipoteza – partycypacyjna i dialogowa – była słabsza.
Nic takiego nie nastąpiło, troska o własne zdrowie i warunki na rynku pracy w zasadzie wyczerpywały oczekiwania, nie przeniosły się na oczekiwania wobec instytucji.
Mówię o tym, bo w przeszłości dostrzegaliśmy takie głębokie, sięgające instytucji oczekiwania zmian. Tak było okazjonalnie w latach 90., zwłaszcza wówczas, gdy świeże były skutki przełomu ustrojowego lub pojawiały się lęki przed niewiadomym. Tym razem instytucje interesowały, jeśli ich działalność dawała się przełożyć, według wiedzy naszych badanych, na ich warunki bytowe.
Chcemy państwowej opieki zdrowotnej?
Tak, istnieje masowe poparcie dla bezpłatnej służby zdrowia, ale utrzymuje się ostrożność w odniesieniu do instytucji państwa.
A co z samą gospodarką? Jak ją widzą pracownicy?
Jak powiedziałem, zastanawialiśmy się, czy ten wstrząs związany z lockdownem nie spowoduje przesunięcia opinii ku wizji społecznej gospodarki rynkowej o dużej partycypacji pracowniczej, wysokim zapotrzebowaniu na dialog społeczny itd.
Pytanie więc dotyczyło tego, czy oczekiwany model ustroju będzie różny od tego, jaki był oczekiwany pięć lat przed badaniami, a jeśli tak, to w jakim kierunku pójdą te oczekiwania wobec instytucji, o które pytamy we wskaźniku. W tym wymiarze zmiany okazały się nieznaczące, nie licząc obaw o zdrowie i godną pracę.
Instytucjonalny trzon oczekiwań nie uległ zmianie, chociaż oczekiwania odnośnie do rynku pracy i ochrony zdrowia oznaczają, siłą rzeczy, oczekiwania wobec państwa.
Intuicja podpowiada, że w takich kryzysowych okresach zwracamy się raczej ufnie w stronę państwa. Co myślą polscy pracownicy na temat państwowych publicznych instytucji, czy według nich to nasze państwo i jego instytucje zdały egzamin w czasie pandemii?
A.M: Obserwujemy u części pracowników pewien zwrot w sposobach myślenia w kierunku większego powierzenia swojego losu państwu i ochrony z jego strony.
J.G: Jeśli ujmiemy stosunek do państwa ze strony funkcji, to większość oczekuje realizowania przez system państwowy funkcji socjalnych i adaptacyjnych. Natomiast niski jest poziom oczekiwań na państwo omnipotentne, ingerujące w gospodarkę. Tak można interpretować stosunkowo wysoki poziom akceptacji państwa w jego funkcji wsparcia ludzi, jakimi są respondenci badań – sięga on nieomal 30 proc.
Trzeba jednak pamiętać, że odczuwanie wsparcia ze strony państwa jest bardzo silnie związane z orientacjami politycznymi i ideologicznymi. Można wydzielić na podstawie rozkładu odpowiedzi na to pytanie kategorie respondentów, którzy czują się pod aktualnymi rządami, w aktualnym systemie politycznym „u siebie”, i kategorie, które takiego poczucia w kontekście państwa nie mają.
Ponadprzeciętny poziom deklaracji poczucia wsparcia ze strony państwa notowaliśmy wśród zwolenników PiS (62,7 proc.), rolników (52,0 proc.), orientowanych prawicowo (45,7 proc.), posiadających wykształcenie podstawowe lub gimnazjalne (41,5 proc.) i mieszkańców wsi (35,9 proc.). Natomiast poparcie niższe od przeciętnego notowaliśmy wśród wyborców Lewicy (6,2 proc.), wyborców Koalicji Obywatelskiej (9,9 proc.), wyborców Konfederacji (11,9 proc.), orientowanych lewicowo (13,1 proc.), posiadaczy dyplomu magistra (18,3 proc.), mieszkańców dużych miast (ponad 500 tys. mieszkańców) (20,2 proc.).
Pandemia miała także wpływ na trzy wizje – ich układ był stały, jednak korelacja ujawniły charakterystyczne przesunięcie między nimi. Jak już mówiłem, wiedza o wizjach wynika z analizy korelacji między wyborami zasad wskaźnika. Stwierdziliśmy zmianę relacji między wizją modalną, rozwojową gospodarką protekcjonistyczną, a dwiema pozostałymi.
Otóż w 2016 roku wizja modalna była korelowana negatywnie z wizją liberalną, a zarazem dodatnio z wizją antyliberalno-korporacyjną. Czyli części respondentów o zasadniczo protekcjonistycznym nastawianiu wybierała równocześnie niektóre zasady dwóch pozostałych wizji. Analizując te relacje, okazało się, że w 2016 roku protekcjonizm był bliższy liberalizmowi.
I to się teraz zmieniło?
J.G: Tak, w 2021 roku wizja rozwojowej gospodarki protekcjonistycznej oddaliła się od liberalizmu na rzecz wizji antyliberalno-korporacyjnej.
Czyli rola państwa ma wzrosnąć?
No właśnie niekoniecznie, państwo i system to jest osobna sprawa w tej ambiwalentnej mentalności. Postrzeganie takiej matrycy system-państwo ma swoje specjalne miejsce i raczej jest nacechowane negatywnie.
Chcielibyśmy ochrony, ale niekoniecznie ze strony państwa?
Wiedzieliśmy, że nasza gospodarka powinna rozwijać się pod względem technologicznym, ustępuje bowiem gospodarkom krajów zachodnich. We wczesnych latach 90. obawiano się powszechnie, że polskie zakłady przemysłowe zostaną przekształcone w montownie importowanych podzespołów.
Zarazem to oczekiwanie na protekcjonistyczną ochronę zderzało się z niechęcią wielu Polaków – chociaż nie wszystkich – do państwa w jego zastanej wówczas postaci, państwa nakazowo-rozdzielczego, które nieudolnie nakazywało i niesprawiedliwie rozdzielało. Powszechna była także świadomość niskiej efektywności przedsiębiorstw, „braku gospodarza” - mówiono.
Te obserwacje z pierwszego okresu transformacji uległy stereotypizacji, po trzech dekadach większość Polaków pozostała nieufna wobec instytucji państwa. Z naszych aktualnych badań wynika, że wprawdzie ok. 30 proc. Polaków ma poczucie, że wspiera ich państwo, lecz nakładają się na to podziały według osi polityczno-ideologiczej a zacytowane powyżej rozpiętości są olbrzymie.
Zwracają jednak uwagę deklaracje wobec innych podmiotów potencjalnie wspomagających badanych. Po pierwsze notowaliśmy bardzo wysoki poziom wskazań na niszę najbliższych – rodziny, przyjaciół, jako niszę wspierająca (82,5 proc.). Takiego wsparcia nie doświadczało jedynie 8,6 proc. badanych. Z tym wiąże się tradycjonalny aspekt polskiego społeczeństwa, niski poziom zaufania wobec obcych, tzw. pomostowego, ekskluzywnego kapitału społecznego.
Obok tej obserwacji jest jednak druga, czyli wyższy od spodziewanego przez nas poziom potencjalnego wsparcia ze strony zinstytucjonalizowanego otoczenia społecznego (trudno uznać to otoczenie za manifestację społeczeństwa obywatelskiego z racji braku danych).
Na pytanie, czy są w Polsce organizacje, stowarzyszenia itp., które pomagają takim ludziom jak respondent – twierdząco odpowiedziało 46,1 proc., zaś respondentów, którzy w żadnym stopniu nie stykali się z takimi instytucjami społecznymi, było 34,7 proc.
Biorąc pod uwagę niski poziom przynależności od stowarzyszeń i organizacji, zacytowany wskaźnik może świadczyć o pewnej zmianie charakteru polskiego familizmu, otwierania jego granic właśnie w warunkach pandemii.
Na potwierdzenie tej hipotezy dodamy, że ponad połowa deklarujących, że znajduje oparcie w najbliższych, jednocześnie zaznaczała, że są w Polsce organizacje, stowarzyszenia itp., które pomagają takim ludziom jak oni. To jednak, że według wiedzy badanych są takie instytucje, nie znaczy jeszcze, że skorzystali oni z ich wsparcia.
A co z porządkiem klasowym, w Polsce te wątki wybrzmiewają bardzo rzadko w debacie publicznej, ale czy klasy społeczne mają znaczenie w pandemii?
A.M: To jest ważny element pandemicznego krajobrazu. Zasoby, z którymi wchodzimy w sytuację kryzysu społecznego wywołanego pandemią, mają kluczowe znaczenie dla naszych możliwości radzenia sobie w warunkach kryzysu, a zatem sytuacja tych, którzy nie mieli wsparcia rodzinnego, szczególnie w przypadku młodych rozmówców i którzy utracili nagle dochód, tak jak np. kurierzy, była dużo gorsza niż osób, które były miały stabilną formę zatrudnienia, a dodatkowo jeszcze miały właśnie ten bufor w postaci wsparcia rodzinnego.
Czyli pandemia oddala nas od siebie jeszcze bardziej.
Tak, pandemia pogłębiła nierówności na rynku pracy i ten podział dobrze widać na przykładzie pracujących offline i online.
Jest coraz więcej badań, które pokazują, że ci, którzy mieli możliwość pracy online, mają się dużo lepiej niż ci, którzy pozostali offline. W tym obszarze widać klasowy podział, który pandemia jeszcze bardziej pogłębiła.
Czy różnice klasowe widać jeszcze w jakimś obszarze badań? Stosunek do szczepień nie jest przypadkiem osadzony w takim klasowym doświadczeniu?
J.G: Antyszczepionkowcy byli nadreprezentowani w kategoriach społecznych o niższym statusie, w odróżnieniu od szczepionych: cechowali się młodszym wiekiem, niższym poziomem wykształcenia, niższą pozycją w układzie nierówności ekonomiczno-zawodowych, niższymi dochodami.
Pod względem wyborów politycznych wśród antyszczepionkowców byli nadreprezentowani zwolennicy nurtu narodowościowego, natomiast wbrew oczekiwaniom, nie byli nadreprezentowani zwolennicy partii rządzącej PiS. Wśród antyszczepionkowców były również nadreprezentowane osoby o nie wykrystalizowanych poglądach ideologicznych.
Pandemia to nie jest jednak idylliczny okres, z jakiego rodzaju lękami zmagają się polscy pracownicy i pracownice?
A.M: Z całą pewnością ten pierwszy kontakt z rzeczywistością pandemiczną jest naznaczony bardzo silnym poziomem lęku, takiego wygenerowanego z dezorientacji i poszukiwań rozwiązań ad hoc np. w miejscu pracy, gdzie zazwyczaj nie ma środków ochrony osobistej i nie wiadomo tak naprawdę, jak właściwie postępować. Ten lęk z czasem wyraźnie spada i pojawia się to oswojenie rzeczywistości pandemicznej.
Pojawiają się też inne źródła niepokoju, np. u lekarzy silnie wybrzmiewa napięcie emocjonalne, kiedy konfrontują się z osobami niezaszczepionymi, mając poczucie, że cała ich praca idzie na nic.
Wśród pracowników logistyki i kurierów bardzo często wybrzmiewa troska o najbliższych i ich zdrowie, ale też o relacje z kolegami i koleżankami w miejscu pracy.
A co z instytucjami, które stanowią przecież o tym, w jaki sposób wygląda nasze życie w momentach tak poważnych wydarzeń jak kryzys pandemiczny? Czy są one obecne w codziennym doświadczeniu pracowników jako taka podręczna opcja ratunkowa przy trudnościach związanych z pandemią?
A.M: To jest bardzo dobre pytanie. Kiedy myślimy o instytucjach, to możemy o nich myśleć w kategoriach tego, na ile różnego rodzaju organizacje albo rząd nas wspierają, ale możemy też myśleć jako o dostępnych sposobach działania w świecie, bez których trudno funkcjonować. Mamy do czynienia z bardzo ciekawymi procesami w tym obszarze. O ile przecież głębokiego kryzysu gospodarczego nie zaobserwowaliśmy, o tyle kryzys społeczny jest wyraźnie widoczny.
Co to znaczy?
A.M: Obserwujemy kryzys załamania się pewnego porządku instytucjonalnego, co było szczególnie widoczne w pierwszych miesiącach pandemii.
Widać to w miejscach pracy, gdzie sposoby działania, na których polegaliśmy wcześniej, przestały być przydatne i trzeba było wymyślić jakieś nowe sposoby postępowania ad hoc, często z wykorzystaniem tego, co było pod ręką. Począwszy od pomysłów na urządzanie tymczasowych oddziałów covidowych przez lekarzy, organizowaniem dyżurów tak, żeby one na siebie nachodziły, co pozwalało na większą transmisję wiedzy o stanie zdrowia pacjentów, poprzez nauczycieli, którzy próbowali w odpowiedni sposób przekazać wiedzę przy pomocy imitowanych tablic. Wielu pracowników opowiadało nam o swoich negatywnych emocjach, wskazując na pracę w warunkach pandemicznego chaosu.
To wyglądało mniej więcej tak jak w filmie „Pomoc” o pracownikach domów pomocy społecznej. W naszych rozmowa dosłownie takie same sceny się pojawiają: wszystko się sypie z dnia na dzień, nie wiadomo co i jak robić, i kiedy już udaje się wypracować dobrze działający system, nadchodzi przełożony, który to wszystko unieważnia.
To jest z punktu widzenia obserwacji socjologicznej doniosły moment. Widzimy zaburzenie ładu społecznego, rekonstruowanie się instytucji na nowo i potem próbę przywrócenia status quo, co nie oznacza bardziej sprawnego funkcjonowania całości.
A co z pracowniczą, ale też w ogóle ludzką solidarnością. Kryzys to czas, który raczej sprzyja kolektywnym inicjatywom i wspólnej walce nie tylko o poprawę własnego położenia, ale też np. pomaga w stawianiu oporu wobec nieuczciwych pracodawców. Czy pandemia nauczyła nas walczyć o swoje z jednej strony w perspektywie interesów pracowników, a z drugiej w perspektywie takiej troski i odpowiedzialności za publiczne instytucje?
J.G: Takiego poważnego zwrotu w kierunku działania zbiorowego w wyniku pandemii nie obserwujemy, to są raczej punktowe kwestie w różnych branżach, gdzie już istnieje pewien poziom organizacji pracowników. Tam możemy spodziewać się rozwoju protestów, szczególnie w sytuacji, kiedy ta presja płacowa staje się coraz bardziej oczywista ze względu na inflację.
A.M: Obserwujemy pewien zmysł racjonalizatorski, jeśli chodzi o sytuację w konkretnych miejscach pracy, pewne oczekiwania zmian są widoczne w sferze zbiorowych stosunków pracy. Pandemia dała im impuls, ale jednak taki zwrot w kierunku myślenia o rozwiązywaniu problemów ujawnionych przez pandemię na poziomie systemowym na razie jest praktycznie niewidoczny.
Wiele badań przeprowadzonych na całym świecie w kontekście pandemii pokazuje, że jedną z grup społecznych, które zapłaciły największą cenę, są kobiety. Najbardziej poszkodowane są kobiety z niższych klas wykonujące trudne fizyczne prace mające na głowie jeszcze opiekę nad dziećmi. Ale są też badania, które pokazują, że pandemia odbiła się też bardzo na sytuacji naukowczyń. Może warto coś powiedzieć o wątku genderowym, może coś o DPS-ach?
J.G: Jeżeli dane uzyskane z badań kwestionariuszowych poddamy kontroli zmienną płci, to okaże się, w ocenie instytucji i sytuacji pracowniczej nie różniły istotnie kobiet od mężczyzn, natomiast kobiety w mniejszym stopniu niż mężczyzn odczuwały osamotnienie, zaś w znacznie większym obawiały się o zdrowie najbliższych i o swoje zdrowie.
A.M: Na podstawie dotychczasowych badań jakościowych nie możemy jednoznacznie powiedzieć, że wypracowały jakiś wyraźnie odmienny sposób radzenia sobie z pandemią. Owszem, akcentują wyraźnie znaczenie relacji z innymi osobami, budowania sieci wsparcia, ale akurat o sytuacji pandemicznej podobnie wypowiadali się badani mężczyźni.
Możemy jednak zauważyć, że w części wywiadów, szczególnie w opiece zdrowotnej, pojawia się problem dalszego ograniczenia czasu, który można poświęcić dla rodziny ze względu na intensyfikację pracy, konieczność dłuższych dyżurów z odizolowanymi w DPS-ach pensjonariuszami.
Co z Waszych badań stanowi taki rodzaj latarni oświetlającej pewne obszary krytycznej refleksji na temat tego, jak obecnie działa i powinno działać państwo i jego instytucje?
AM: Pandemia doprowadziła do ujawnienia się „nagiego państwa”, by użyć określenia Stephena Turnera: dysponującego siłą przymusu, co szczególnie odczuli ludzie młodzi w sytuacji lockdownu, i rządzącego za sprawą dekretów w warunkach przedłużanego stanu wyjątkowego, nawet jeśli – tak jak w Polsce – nie został on wprowadzony, a przynajmniej nie z powodu pandemii. Taka pastoralna rola państwa jest oczywiście tak stara, jak ono samo.
Pandemia była zarazem momentem, w którym wobec państwa wzrosły oczekiwania społeczeństwa: to ono miało zarządzać skutecznie kryzysem. Nasze badania potwierdzają, że ocena tego, jak to robiło państwo w Polsce, nie jest najlepsza.
Nie chodzi tutaj jedynie o chaos w usługach publicznych, w tym przede wszystkim w opiece zdrowotnej czy pomocy społecznej, ale również o brak jednoznacznego, systemowego wsparcia dla głosów naukowców i ekspertów. Pandemia pogłębiła kryzys zaufania do nauki i w moim przekonaniu – nie tylko jako naukowca, ale i obywatela – konieczne jest jego odbudowanie, w czym rola państwa jest absolutnie kluczowa.
Kacper Leśniewicz – publikował m.in. w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Przekroju”, „Tygodniku Przegląd”, „Nowych Peryferiach” i „Nowym Obywatelu”. W 2017 roku nominowany do Nagrody im. Bolesława Prusa. W 2019 roku nominowany do Nagrody Grand Press w kategorii publicystyka za tekst Elity patrzą na wieś. Pisze doktorat o granicach symbolicznych klasy ludowej w miastach poprzemysłowych.
Kacper Leśniewicz – publikował m.in. w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Przekroju”, „Tygodniku Przegląd”, „Nowych Peryferiach” i „Nowym Obywatelu”. W 2017 roku nominowany do Nagrody im. Bolesława Prusa. W 2019 roku nominowany do Nagrody Grand Press w kategorii publicystyka za tekst Elity patrzą na wieś. Pisze doktorat o granicach symbolicznych klasy ludowej w miastach poprzemysłowych.
Komentarze