0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Przekroczyliśmy Rubikon. Znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości. W mediach dominują w tej chwili szczegółowe relacje z przebiegu rosyjskiej agresji. Nadmiar detali nie ułatwia często zrozumienia, jakie są przyczyny tego, co się stało i co się naprawdę dzieje.

Przypomina to rozsypane okruchy rozbitego lustra, w którym fragmentarycznie odbija się nowa rzeczywistość. Spróbujmy więc uporządkować te odłamki tak, by zobaczyć w tym lustrze odbicie fundamentalnej zmiany, która właśnie nastąpiła 24 lutego 2022 - po rosyjskiej napaści na Ukrainę.

Po pierwsze, sam termin - „kryzys ukraiński’ wprowadza w błąd. Przecież nie mamy do czynienia z kryzysem w Ukrainie - tylko z kryzysem wokół Ukrainy.

Po drugie, decyzja Putina wynika w znacznie większej mierze z sytuacji w samej Rosji niż z sytuacji na Ukrainie. Jeśli chcemy zrozumieć, dlaczego Putin podjął taką decyzję, musimy zrozumieć jego motywacje.

U progu sprawowania przez siebie władzy, Władimir Putin opublikował istotny tekst, będący programową wykładnią tego, do czego będzie zmierzał, obejmując rządy. Był wtedy dopiero co nominowanym przez Borysa Jelcyna premierem. Udostępniony w internecie artykuł nosił tytuł "Dyktatura prawa".

Rozmawiając o tym tekście świeżo po jego przeczytaniu ze współpracownikami w Sztokholmskim Międzynarodowym Instytucie Badań nad Pokojem, powiedziałem: „Jeśli ten tytuł dobrze oddaje istotę poglądów Putina, a przy tym składa się z dwóch słów, to 50 procent jest pewne jak w banku - Rosja będzie dyktaturą. Ale to, czy będzie tam przestrzegane prawo, to pozostaje sprawą otwartą”.

Program, który wtedy wyłożył Putin, sprowadzał się do tego, że Rosja będzie daleka od państwa demokratycznego w rozumieniu liberalnych demokratów. Rosja miała stać się państwe scentralizowanym i zarządzanym według nowych reguł - odmiennych od tych, według których rządzony był Związek Radziecki. Bo tym razem to nie partia komunistyczna miała być siłą sprawującą władzę - tylko przywódca i dobrane przez niego grono najwyższych urzędników oraz - co istotne - dwie instytucje. Jedna z nich pozostała nietknięta od sowieckich czasów, czyli tajna policja, a druga - to wojsko i inne formacje mundurowe. Reszta pozostała teatralną fasadą.

W rozumieniu Putina - Rosja stała się wielkim mocarstwem nie dlatego, że miała wielkie osiągnięcia gospodarcze czy naukowe, lecz dlatego, że odniosła wielkie zwycięstwo nad III Rzeszą. Odniosła je w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią - i to właśnie ta Wielka Trójka zdecydowała o kształcie powojennego porządku świata.

Tylko nieliczne grono osób zdawało sobie wtedy sprawę z przemiany, która właśnie nastąpiła w stalinowskiej Rosji. Jedną z nich był George Kennan, który napisał tak zwaną "długą depeszę" - opublikowaną później pod pseudonimem "X" w "Foreign Affaires". Ten tekst dotyczył strategii, jaką powinny przyjąć Stany Zjednoczone wobec Związku Radzieckiego. Jego przemyślenia i rekomendacje po dziś dzień zachowują pewną wartość.

W pewnej mierze dopiero prezydent Joe Biden stał się tym amerykańskim przywódcą, przed którym stoi zadanie sformułowania na nowo strategii nie tylko Stanów Zjednoczonych, ale całego - jak to Rosjanie określają „kolektywnego Zachodu” - wobec Rosji.

Znajdujemy się właśnie w momencie, kiedy taka strategia musi zostać wspólnie wypracowana jako drogowskaz dla całej demokratycznej wspólnoty państw. Nie bez znaczenia w wyborze momentu agresji były też zapewne oceny słabości przywództwa świata zachodniego, a w szczególności niedocenienie prezydenta Stanów Zjednoczonych i oczekiwanie, że świat, któremu rzuca wyzwanie okaże się niezdolny do demonstracji jedności, solidarności i zdolności do szybkiego podejmowania decyzji.

Dlaczego teraz?

Gdy próbujemy wyjaśnić istotę zachodzących zmian, stawiamy sobie kilka podstawowych pytań, od których zaczyna się poważniejszy proces myślowy. Są to na ogół pytania proste i w pewnej mierze oczywiste: Kto? Co? Jak? Gdzie? Kiedy?

Tym razem to właśnie ten ostatni element - kiedy? I dlaczego właśnie teraz? - okazuje się najbardziej intrygujący. Bo dlaczego Putin wybrał akurat ten moment? Przecież ani w listopadzie, ani w grudniu 2021 roku, ani w styczniu i lutym 2022 roku nie wydarzyło się nic szczególnie istotnego, co miałoby uzasadniać tę agresję i to przeciwko „bratniemu” narodowi, któremu autor tej decyzji wręcz odmawia prawa do nazywania się narodem odrębnym od rosyjskiego, czyli zakłada, że będzie to wojna bratobójcza.

Rosja gromadziła wojska na granicy z Ukrainą od miesięcy - i przez cały ten czas, niczym łucznik, stopniowo napinała cięciwę. Tyle tylko, że jej łuk był wymierzony nie w samą Ukrainę, lecz przede wszystkim w Stany Zjednoczone. Ukraina w rozmowach z przywódcami Zachodu traktowana była nie jako podmiot, ale przedmiot rokowań. Dlaczego zatem został wybrany ten, a nie inny moment?

Powód 1. Uzyskana przewaga w najnowocześniejszych sposobach przenoszenia broni masowej zagłady

Po raz pierwszy w historii Rosja ma przekonanie, że ma przewagę i to w sferze najnowszych technologii. Putin i jego otoczenie wiedzą, że Amerykanie w wyścigu zbrojeń wkrótce zniwelują tę przewagę. Przy tym ten krótki czas na przenoszenie ładunków jądrowych może nigdy nie być wykorzystany w praktyce, ponieważ obie strony pragną uniknąć tego, co nazywano w czasach zimnej wojny MAD (Mutual Assured Destruction), czyli Wzajemne Gwarantowane Zniszczenie.

Zatem jest to przewaga do wykorzystania jako element szantażu politycznego, a nie do stosowania w praktyce na polu walki. Stąd z nieskrywaną dumą i poczuciem triumfalizmu Putin i jego generałowie ogłaszali, że Rosja osiągnęła zdolność budowy broni hipersonicznej - czyli technologii, dzięki której przenoszący broń jądrową pocisk balistyczny może przebywać odległość 5 tysięcy kilometrów w czasie zaledwie kilkunastu czy dwudziestu kilku minut.

Ta radość brała się stąd, że oto - po raz pierwszy w historii - udało się Rosji uzyskać strategiczną przewagę nad Stanami Zjednoczonymi i wszystkimi innymi krajami świata.

Powód 2. Status globalnego mocarstwa

Rosja nieodmiennie dąży do przywrócenia swego statusu jednego z 3 globalnych mocarstw. Do 2014 roku Rosja widziała się we współczesnej Wielkiej Trójce obok Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.

Z czasem uznała tę ostatnią za podporządkowaną Stanom Zjednoczonym część tak zwanego "kolektywnego Zachodu" – w roli trzeciego głównego partnera nowej konfiguracji świata postawiła na Chiny, które w amerykańskim postrzeganiu stały się głównym rywalem i zagrożeniem.

Z kolei głównym potencjalnym rywalem - a zarazem zagrożeniem - Rosji pozostają Stany Zjednoczone. Nie bez znaczenia w wyborze momentu napaści zbrojnej na Ukrainę było i to, że Putina oraz całą kremlowską elitę - zawsze bolało określanie Rosji jako mocarstwa drugiej kategorii, "mocarstwa regionalnego". Szczególnie był urażony, gdy użył tego sformułowania Barack Obama stwierdzając, że Rosja "oczywiście" ma status mocarstwa regionalnego.

Kreml uznał, że jest to próba redefinicji roli Rosji w świecie - jako państwa, które nie ma już prawa decydować o sprawach globalnych i odgrywa jedynie rolę w swoim regionie.

Dodam na marginesie, że odzywa się tu kompleks wielu autokratów i dyktatorów. Często odczuwają oni ogromną potrzebę nie tylko samego sprawowania przywództwa, lecz także jego potwierdzania w oczach świata. W odpowiedzi na to zapotrzebowanie godności i uznania, w Rosji zaczęto powtarzać, że "zaczną nas znowu szanować, gdy będą się nas bać".

Ponad 10 lat temu powstał w Rosji ciekawy raport grupy akademików, który zawierał konkluzję, że kluczem do odzyskania przez Rosyjską Federację wiodącej roli w świecie nie powinny być siła militarna i strach, lecz raczej jej sukcesy w nauce i gospodarce, czyli atrakcyjność i siła przyciągania, której efektem będzie chęć naśladowania Rosji.

Zwyciężyła jednak koncepcja, która na ogół wygrywa wśród wojskowych i w kręgach służb specjalnych - że tylko metodami cynicznej gry i szantażu można uzyskać respekt wśród rywali, przeciwników, czy - jak się to dyplomatycznie ujmuje - partnerów.

Głód tego respektu jest jedną z zasadniczych przyczyn, dla których Putin zdecydował się na wypowiedzenie wojny, w której atakując Ukrainę rzucił zarazem wyzwanie całemu Zachodowi.

Powód 3. Kto pierwszy - ten lepszy

Putin wielokrotnie powtarzał, że w Leningradzie wychował się w dzielnicy, w której działały grupy chuliganów, w których on również uczestniczył. I wyniósł z tego takie oto doświadczenie, że w ulicznej walce uzyskuje przewagę nie ten, kto ma najsilniejsze muskuły, ani ten, kto jest najwyższy czy ma największą masę.

Na ulicy wygrywa ten, kto jako pierwszy podejmuje decyzję - i kto jako pierwszy atakuje.

Broń hipersoniczna dała Rosji i Putinowi właśnie to, co tak cenił w świecie chuliganów. Zdolność zaatakowania, zanim przeciwnik zdąży odpowiedzieć i z szybkością, wobec której obecne systemy antyrakietowe tracą swoją skuteczność. Pamiętajmy, że właśnie o to toczyła się znaczna część zimnowojennego wyścigu zbrojeń - chodziło o to, by dzięki przewadze technologicznej zyskać strategiczną przewagę w zakresie ataku lub obrony przed atakiem przeciwnika.

Broń hipersoniczna była więc tym, co przydało stronie rosyjskiej pewności siebie. Za jej sprawą Rosja czasowo uzyskała możliwość decydowania o ewentualnym ataku jako pierwsza. Czasowo - bo jest jasne, że prędzej czy później Stany Zjednoczone i inne kraje również taką broń uzyskają.

Rosja zamierza zatem wykorzystać ten czas - i bez użycia broni hipersonicznej, lecz traktując ją jako stały element geopolitycznego szantażu - wymuszać na swych rywalach respektowanie Rosji w roli mocarstwa globalnego.

Powód 4. Militaryzacja zamiast modernizacji, władza "wertykalna" kontra władza "horyzontalna"

Za czasów pierwszych rządów Putina, a następnie w okresie prezydentury Miedwiediewa, niemal każdy rosyjski dokument programowy i strategiczny w swoich konkluzjach zawierał wnioski o potrzebie modernizacji. Po 2012 roku to słowo nagle znikło z publicznych wystąpień i dokumentów. Zastąpiło je inne pojęcie, którego nigdy głośno nie wypowiadano - a mianowicie, militaryzacja, czyli stawka na kompleks wojskowo-przemysłowy.

Modernizacja się w Rosji nie powiodła. Ale militaryzacja okazała się pełnym sukcesem. Modernizacja wymagałaby w Rosji głębokich reform. Te zaś wymuszałyby rezygnację z centralnego ręcznego zarządzania i zgodę na sterowanie procesami, a nie biurokratyczne zdalne kierowanie, typowe dla dawnej radzieckiej gospodarki.

Decentralizacja oznaczałaby konieczność przekazania decyzji ludziom, którzy byliby w stanie brać za nie odpowiedzialność. Innymi słowy, program modernizacji oznaczałby pojawienie się w Rosji ogromnej rzeszy ludzi, którzy swej pozycji nie zawdzięczaliby już łaskawości przywódcy albo ludzi z jego kręgu towarzysko-biznesowo-rodzinnego, tylko samym sobie.

Modernizacja Rosji nie miałaby więc wpływu jedynie na gospodarkę państwa i jego zdolności w zakresie technologii czy nauki - lecz jednocześnie zmieniałaby sposób organizacji państwa - przenosząc odpowiedzialność za podejmowanie decyzji na znacznie szerszy niż dotychczas krąg ludzi.

I tu jeszcze raz musimy wrócić do tekstu Putina o "Dyktaturze prawa". Putin wyłożył w nim ideę "władzy wertykalnej", której przeciwieństwem miałaby być "władza horyzontalna". To właśnie ta scentralizowana i hierarchiczna władza "wertykalna" miała być według Putina właściwą receptą dla Rosji. "Władza wertykalna" jest oparta na instytucjach służb specjalnych, wojska i innych służb mundurowych.

A jaki to ma związek z wyborem momentu ataku na Ukrainę?

Otóż Ukraina weszła na drogę demokratycznych przemian. Ta ukraińska demokracja wciąż jest oczywiście dość cherlawa - choćby ze względu na oligarchizację władzy w tym kraju charakterystyczną dla prawie wszystkich byłych republik radzieckich i części krajów dawnego obozu wschodniego.

Niemniej przyjęcie modelu demokratycznego sprawiło, że potencjalne szanse na odzyskanie kontroli nad Ukrainą zaczęły się Putinowi coraz bardziej wymykać z rąk. W kraju, który funkcjonuje według demokratycznych standardów, nie da się zainstalować systemu "władzy wertykalnej", będącej pomniejszoną kopią kremlowskiego systemu. Gdyby demokratyzacja instytucjonalna powiodła się na Ukrainie, to byłaby oczywistym wyzwaniem dla autorytarnej władzy w Rosji.

I to właśnie kolejny powód, dla którego Putin zdecydował się na osadzenie w Kijowie siłą prorosyjskiego zależnego od Kremla reżimu. Myślę zresztą, że gdy zapowiedział, że nie zamierza Ukrainy okupować, mógł mówić prawdę. On zamierza tam zainstalować marionetkowy rząd. I byłby gotów bronić takiej władzy na Ukrainie, jak broni w Białorusi władzy, którą sprawuje Aleksandr Łukaszenka. Prawdopodobnie byłby szczęśliwy, gdyby to właśnie taki satrapa rządził w Kijowie po zakończeniu „małej zwycięskiej wojny”, która przyniosłaby rosyjskiemu prezydentowi popularność i kolejne zwycięstwo w wyborach 2024 roku.

***

Wierzę, że Ukraina zdoła z tej dramatycznej próby wyjść obronną ręką z pomocą demokratycznego zachodniego świata. I że będzie państwem sprawniejszym i lepiej zorganizowanym - takim, z którego obywatele Ukrainy będą dumni. Już teraz przecież paradoksalny wkład Putina w budowę ukraińskiej tożsamości i świadomości narodowej jest trudny do przecenienia.

Ironia historii polega na tym, że nikt nie zrobił tak wiele jak on, by przyspieszyć w Ukrainie tworzenie nowoczesnego narodu i społeczeństwa o demokratycznych i europejskich aspiracjach.

Pozostaje mu życzyć, żeby jego próby przemodelowania międzynarodowego porządku doprowadziły do tego, że również w Rosji dojdzie do władzy nowe pokolenie polityków, dla których inspiracją będą idee społeczeństwa otwartego na świat wartości, a nie opartego na nagiej policyjno-wojskowej sile.

;

Udostępnij:

Adam Daniel Rotfeld

*Prof.Adam Daniel Rotfeld, b. minister spraw zagranicznych w rządzie Marka Belki. Pracuje na Wydziale „Artes Liberales”, Uniwersytet Warszawski.

Komentarze