Powołany właśnie przez PiS nowy dyrektor Zachęty to „faworyt władzy, który nie kryje ciasnych katolicko-narodowych poglądów, i który jest niedobrym malarzem. Za to jest jednym z ideologów rządzącej partii” — mówi Anda Rottenberg, krytyczka sztuki i była dyrektorka Zachęty
30 listopada 2021 r. wicepremier oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego powołał — bez konkursu — na stanowisko dyrektora galerii Zachęta Janusza Janowskiego, szefa Związku Polskich Artystów Plastyków, mało znanego malarza, za to — jak szybko ustalili dziennikarze, którzy przejrzeli jego wpisy w mediach społecznościowych — gorliwie popierającego władzę.
O konsekwencje tego wyboru OKO.press zapytało Andę Rottenberg, krytyczkę sztuki, wieloletnią dyrektorkę Zachęty.
Adam Leszczyński, OKO.press: Była pani przez osiem lat szefową Zachęty. Co mamy myśleć o nominacji Janusza Janowskiego na dyrektora? Powołał go bez konkursu minister kultury Piotr Gliński. Czy to zerwanie ciągłości w zarządzaniu jedną z najważniejszych polskich galerii?
Anda Rottenberg: Wiadomo, że to będzie zerwanie ciągłości. Nie spodziewałam się zresztą niczego innego przynajmniej od czasu, kiedy minister Gliński wyrzucił dotychczasową dyrektorkę Centrum Sztuki w Zamku Ujazdowskim i mianował na to miejsce swojego faworyta reprezentującego katolicko-narodowy światopogląd. Przez chwilę jeszcze można było się łudzić, że przynajmniej jedna instytucja — Zachęta — mogłaby dla równowagi prezentować inne poglądy.
W tej decyzji nie widzę próby wprowadzenia pluralizmu w dostępie do różnych form twórczości artystycznej czy różnych spojrzeń na sztukę. Mamy do czynienia z zawłaszczaniem przez rządzących kolejnych instytucji. Odbywa się to w sposób cyniczny i brutalny.
Na czym ta brutalność polega? Minister miał prawo powołać dyrektora.
Zachęta zawsze była postrzegana jako najważniejsza galeria w Polsce. Była też instytucją o dość tradycyjnym profilu — która jednak wyznaczała wartości w polskiej sztuce czy też pokazywała zjawiska z areny międzynarodowej mające tam dość ugruntowaną pozycję, choć nie zawsze ją w Polsce rozpoznawano.
Tak było nawet w czasach komunizmu. To zdumiewające, że nawet w okresie stalinowskim, kiedy Zachęta była miejscem „słusznych” ogólnopolskich wystaw plastyki socrealistycznej, jednak próbowano zachować jakąś równowagę. Nie mówię, że za Stalina pokazywano tam Picassa, choć był w tamtym czasie komunistą, ale zaraz potem, po 1956 r., dbano o elementarny pluralizm.
Z jednej strony pokazywano tam awangardę, naprawdę bardzo ciekawe zjawiska w sztuce polskiej i światowej. Z drugiej realizowano serwituty w postaci takich wystaw jak „Wojsko w sztuce” czy wystawy na okrągłe rocznice istnienia PRL. Oraz cykliczne wystawy członków ZPAP i Grupy Realistów.
Po zapaści, w jakiej Zachęta się znalazła w latach osiemdziesiątych, czyli w stanie wojennym, trzeba było długo pracować, aby stała się partnerem instytucji międzynarodowych. I to było moje zadanie — starałam się wprowadzić Zachętę na mapę ważnych instytucji sztuki w świecie.
Robiłam to przez 8 lat. Po mnie tę pozycję umacniały Agnieszka Morawińska i Hanna Wróblewska. Myśmy się na to nie umawiały, ale było oczywiste, że Zachęta musi być instytucją partnerską dla najważniejszych miejsc sztuki w świecie. Ciężka praca trwała 30 lat.
To się skończy?
Nagle takie miejsce dostaje się w ręce człowieka, który nie kryje ciasnych katolicko-narodowych poglądów, i który jest niedobrym malarzem. Wiadomo, że za to jest jednym z ideologów rządzącej partii. Czego możemy się spodziewać?
Zna pani twórczość nowego dyrektora?
Wczoraj obejrzałam… To nazwisko nie funkcjonuje w kołach opiniotwórczych. Nie ma takiego malarza w świadomości środowiska sztuki w Polsce, nie został rozpoznany przez liczących się krytyków sztuki czy kuratorów.
Zawsze można powiedzieć, że to nie dostrzeżony geniusz, ale rozumiem, że to nie jest ten przypadek.
Teraz już rzadko się zdarzają przypadki niedostrzegania geniuszy. Jest bardzo dużo konkursów, są ludzie, którzy stale zajmują się poszukiwaniem nieznanych twórców. Jak się ma w głowie jakieś 1000 nazwisk, tak jak ja, a nie ma wśród nich tego konkretnego, to jednak coś znaczy. Nie mówię tylko o sobie, mówię o tym, jak wygląda rozpoznawanie wartości w środowisku, które się zna na sztuce.
To jest polityczna nominacja, jedna z długiego z szeregu politycznych nominacji. Czy coś można na tej podstawie powiedzieć o programie rządzących wobec sztuki polskiej?
Nie sądzę, żeby rząd miał jakikolwiek program związany z dobrem polskiej kultury, podobnie minister. Myślę, że odbywają się po prostu jakieś zakulisowe rozmowy, z których wynika, że na takim stanowisku taka i taka osoba byłaby odpowiednia, czyli wygodna dla rządu.
Ponieważ nie odbył się konkurs, program tego pana nie jest nikomu znany. Nie wiem, czy kiedykolwiek taki program napisał.
Teraz ta kandydatura jest konsultowana ad personam. Nie jest oceniany program, tylko człowiek. Na Zachodzie też się powołuje ludzi na określone stanowiska bez konkursu, ale oni muszą przedstawić program, który ocenia grono fachowców i który jest podawany do wiadomości publicznej.
W tym wypadku nie słyszałam o żadnej komisji rekomendującej tego konkretnego kandydata ani o jakimkolwiek jego programie poza banalnym stwierdzeniem, że sztuka musi być ładna. A w dzisiejszej aksjologii sztuki opinia, że sztuka ma być ładna czy piękna, jest dyskwalifikująca również dlatego, że takimi kategoriami posługiwano się w III Rzeszy przy urządzaniu wystaw „sztuki zdegenerowanej”.
Widzę tu strategiczne gry związane z frustracjami tysięcznych rzesz członków ZPAP. Większość z nich nie robi karier, ponieważ to nie członkostwo w związku predestynuje kogoś do wystawy w liczącej się galerii, ale ranga jego twórczości.
Tak się obecnie składa, że działacze ZPAP pnący się po szczeblach związkowej struktury mają małe szanse na swoją wystawę poza „lokalnymi układami”, czyli na terenie, gdzie obowiązują wartości obiektywne, na przykład w Zachęcie. Wyobrażam sobie, że teraz będą się w niej odbywać wystawy związkowe, dokładnie tak samo, jak za czasów PRL.
Może powtórka z tego, co dzieje się w Centrum Sztuki Współczesnej? Sztuka o wyraźnie politycznym, ale bliskim władzy, prawicowo-nacjonalistycznym charakterze?
Tego nie wiem, sądzę, że te programy czymś jednak się muszą od siebie różnić. Nie wiem. Pierwszy rok to będzie realizacją programu Hanny Wróblewskiej, ponieważ programu nie robi z dnia na dzień, tylko z dużym wyprzedzeniem. Taka jest logistyka pracy dużej instytucji artystycznej.
Ja nazwisko nowego dyrektora usłyszałam wczoraj z okazji nominacji. Zobaczyłam, co on mówi, pisze, jak się wypowiada i jak maluje. Co zrobi? Nie wiem.
Jakie koszty poniesie polska sztuka? Przetrwa oczywiście, ponieważ przetrwała gorsze rzeczy, ale jakie poniesie realne straty?
Przede wszystkim Zachęta przestanie być znowu rozpoznawana międzynarodowo. Oczywiście, dyrektor może przez chwilę jechać na nazwie instytucji, ale środowisko dzisiaj ma swoje międzynarodowe organizacje i z całą pewnością komunikat pójdzie w świat — do takich stowarzyszeń, jak Międzynarodowa Rada Muzeów (ICOM), Międzynarodowe Stowarzyszenie Kuratorów Sztuki Współczesnej (CIMAM), Międzynarodowe Stowarzyszenie Krytyków Sztuki (AICA) i podobne. To są organizacje, które już od pewnego czasu z uwagą przyglądają się temu, co się dzieje w Polsce. Nazwa „Zachęta” nie będzie więc trampoliną do światowej kariery jej dyrektora.
Straty oczywiście będą, ponieważ sama instytucja zostanie zmarginalizowana, znowu popadnie w zapaść aksjologiczną. I nie wiadomo, kiedy będzie miała szansę z niej wyjść. Pomijam wyrzucenie w błoto trwającej 30 lat ciężkiej pracy wielu ludzi i tego, że Warszawa straci drugą już — po CSW — placówkę, w której się mówi o wartościach sztuki.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze