W świetle najnowszych wyników spisu powszechnego obecne przypisanie liczby mandatów do poszczególnych okręgów wyborczych do Sejmu jest całkowicie nieaktualne i jawnie niesprawiedliwe
Wybory w Polsce wcale nie są „równe”. Jedni wyborcy mają większą siłę głosu od innych. W wyborach do Sejmu, bo na nich się skoncentrujemy, różnica w sile głosu wynika z trzech czynników:
Mimo wzrostu w ostatnich wyborach, nadal możemy mówić o znaczącej różnicy we frekwencji między okręgami „metropolitarnymi” i „pozostałymi”. W 2015 roku odchylenie między dwoma skrajnymi okręgami wynosiło 27 punktów procentowych – 68 proc. frekwencji w Warszawie kontra 41 proc. w Elblągu. W 2019 roku nadal w Warszawie frekwencja była o 27 punktów większa: 79 proc. do 52 proc. Ponieważ liczbę mandatów ustala się w oparciu o liczbę mieszkańców, a nie tych, którzy faktycznie pofatygowali się do lokalu wyborczego, głos wyborców z okręgów z większą frekwencją (czyli przede wszystkim z dużych miast) waży mniej.
Tak się dzieje od początku III RP, z tym, że kiedyś nie miało to istotnego znaczenia – głosów z obwodów zagranicznych było niewiele. W 2019 roku zagranicą oddano jednak 314 261 głosów, czyli więcej niż w czterech okręgach wyborczych w Polsce! (tj. elbląskim, koszalińskim, wałbrzyskim i częstochowskim). Te okręgi mają po 7-8 mandatów, tymczasem głosy Zagranicy rozwadniają głosy wyborców Warszawy, która nie ma z tego tytułu ani jednego mandatu więcej.
Wszystkie te czynniki razem prowadzą do rażącej dysproporcji w sile głosu pomiędzy poszczególnymi okręgami. W 2019 roku na jeden mandat w Warszawie przypadało ponad 69 tysięcy głosów; w drugim pod tym względem okręgu poznańskim ponad 51 tysięcy; za to w okręgu elbląskim tylko 31 tysięcy. Siła głosu warszawiaka jest ponad 2,2 razy mniejsza niż elblążanina.
O ile zmiana dwóch pierwszych czynników wymagałaby poważnych zmian w prawie wyborczym – chociaż w szczególności usunięcie rażącej niesprawiedliwości z doliczaniem głosów Zagranicy do Warszawy wydaje się niezbędne – to do skorygowania normy przedstawicielstwa wystarczyłoby stosować istniejące prawo.
Kodeks wyborczy mówi:
Art. 202.
§ 1. Ustalenia liczby posłów wybieranych w poszczególnych okręgach wyborczych oraz podziału województw na okręgi wyborcze dokonuje się według jednolitej normy przedstawicielstwa, obliczonej przez podzielenie liczby mieszkańców kraju przez ogólną liczbę posłów wybieranych w okręgach wyborczych, z uwzględnieniem przepisów art. 201 […]
i dalej:
Art. 203.
§ 1. Państwowa Komisja Wyborcza przedkłada Sejmowi wnioski w sprawie zmiany granic okręgów wyborczych i liczby posłów w nich wybieranych, jeżeli konieczność taka wynika ze zmian w zasadniczym podziale terytorialnym państwa lub ze zmiany liczby mieszkańców w okręgu wyborczym lub w kraju.
[…]
§ 3. Sejm dokonuje, z zastrzeżeniem § 5, zmian w podziale na okręgi wyborcze z przyczyn, o których mowa w § 1, nie później niż na 3 miesiące przed dniem, w którym upływa termin zarządzenia wyborów do Sejmu.
W rzeczywistości, już przed wyborami 2014 roku PKW przedłożyła Sejmowi taki wniosek. Apelowała w nim o zwiększenie o jeden liczby mandatów w okręgach: 3 (Wrocław), 20 (Warszawa II – tzw. Obwarzanek), 25 (Gdańsk), 26 (Gdynia) oraz 39 (Poznań) – i jednoczesne zmniejszenie o jeden liczby mandatów w okręgach 9 (Łódź), 31 (Katowice), 32 (Sosnowiec), 33 (Kielce), 34 (Elbląg). Sejm VII kadencji nic z tym nie zrobił, mimo że zmiany te były dla rządzącej wówczas Platformy Obywatelskiej korzystne. Tym bardziej nie zajął się nimi Sejm VIII kadencji, zdominowany przez PiS.
Dziś dysponujemy nowymi wynikami spisu powszechnego – wynika z nich, że zmiany liczby posłów wybieranych w poszczególnych okręgach powinny być dużo bardziej rewolucyjne i wyglądać następująco:
W ośmiu okręgach powinno być przyznawanych więcej mandatów, przy czym: w Krakowie, Gdańsku, Gdyni i Szczecinie o jeden, we Wrocławiu i Poznaniu o dwa, a w Warszawie i okręgu podwarszawskim aż o trzy. Z kolei czternaście okręgów powinno mieć o jeden mandat mniej: Legnica, Lublin, Chełm, Łódź, Piotrków, Sieradz, Radom, Siedlce, Krosno, Katowice, Sosnowiec, Kielce, Elbląg i Olsztyn.
Gdyby faktyczne wyniki wyborów do Sejmu z 2019 przeliczyć wg zaktualizowanego podziału, większość PiS skurczyłaby się do 231 mandatów. Koalicja Obywatelska i Lewica zyskałyby po dwa mandaty, Konfederacja jeden. Straciłyby: PiS (cztery) i PSL (jeden).
Analogicznie, demokratyczna opozycja zyskałaby cztery mandaty, gdyby nowy podział na okręgi zastosować przy przeliczeniu na mandaty ostatniego sondażu Ipsos dla OKO.press. Pamiętajmy – to jest wpływ tylko braku korekty demograficznej, bez uwzględnienia efektu przypisywania głosów Zagranicy do Warszawy. Jeżeli, jak wynika z niektórych sondaży, PiS obecnie traci poparcie w dużych miastach szybciej niż w reszcie kraju, przeprowadzenie korekty demograficznej miałoby jeszcze większy wpływ na wyniki.
Natomiast utrzymywanie nieaktualnej normy przedstawicielstwa jest de facto formą gerrymanderingu. Najczęściej za gerrymandering uważa się aktywne manipulowanie granicami okręgów czy liczbą mandatów przyznawaną w okręgach, by zwiększyć szanse wyborcze manipulującego. Ale przecież brak korekty normy przedstawicielstwa, gdy taka korekta powinna być przeprowadzona, ma takie same realne skutki. Opozycja powinna wnioskować przeprowadzenie takiej zmiany już w obecnej kadencji Sejmu, a z całą pewnością przeprowadzić tę korektę po ewentualnej zmianie władzy.
Ekonomista i analityk, autor modelu przeliczania głosów na mandaty, z którego korzysta OKO.press
Ekonomista i analityk, autor modelu przeliczania głosów na mandaty, z którego korzysta OKO.press
Komentarze