Spór o olsztyński pomnik z radzieckim żołnierzem. Minister Gliński mówi „kacapia” i chce pomnik rozebrać, nawet wbrew woli samorządu. Historycy nawołują do debaty: nie upraszczajmy historii pod gust obecnej władzy
Przystanęli pod pomnikiem na papierosa. Patrycja i Marek, wiek średni, urodzeni w Olsztynie.
– To są szubienice – odpowiadają jednym głosem. – Zawsze się tak mówiło.
Marek: – Pomnik postawiony jako wyzwolenie Olsztyna przez ruskich. Ludzie różnie mówią. Dla mnie stał tyle lat…
Patrycja: – Niech stoi.
Marek: – Teraz ogrodzony, bo ludzie rozwalają. Przez tę wojnę nienawidzą.
Patrycja: – Lepiej pomnik niż blok.
Marek: – Jakby rozebrali, to zaraz by parking przedłużyli.
Patrycja: – I dla kogo to?
Marek, wzrusza ramionami: – Czy go rozbiorą, czy nie rozbiorą…
Stoję pod pomnikiem na placu Xawerego Dunikowskiego w centrum Olsztyna. Ogrodzony jak niebezpieczny teren – płot, barierki. Na rozbitej tablicy został napis: „Pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej”. Na monumencie sprayem: „Czerwone bydlaki”. W czerwonej farbie jest pięść żołnierza górującego nad placem.
W dniu, w którym tam stoję, minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotr Gliński podtrzymał decyzję wojewody: prezydent Olsztyna ma pomnik usunąć.
Odsłonięty 21 lutego 1954 roku jako Pomnik Wdzięczności dla Armii Radzieckiej. Zaprojektowany przez Xawerego Dunikowskiego. W 1993 roku wpisany do rejestru zabytków. „W jego koncepcji uderza skala wymiarów, organiczne zespolenie rzeźby z architekturą” – uzasadniano wpis. „Dwa potężne pylony, umieszczone na sześciennych blokach z granitu, pomiędzy którymi są schody, symbolizują niezamknięty łuk triumfalny. Płaskorzeźby na pylonach przedstawiają: od strony wschodniej – sceny wojny i pokoju, od zachodniej – postać żołnierza”.
Minister Gliński uchylił wpis do rejestru. Zawyrokował, że nastąpił tu przypadek „błędnego rozpoznania, w efekcie czego zabytkowi przyznawane są wartości, których w rzeczywistości nie posiada”. Usunięcie pomnika uznał za „ważny interes Państwa”.
Wcześniej, tuż po wybuchu wojny w Ukrainie, wnioskował o to prezydent Olsztyna. Potem zmienił zdanie i teraz broni pomnika w sądzie.
Prezes IPN ogłosił: „Jeśli prezydent Olsztyna nie usunie pomnika, to zostanie zapamiętany jako ten, który łamiąc polskie prawo o dekomunizacji, broni symboli totalitarnych, tych samych, które odpowiadają za śmierć naszych braci Ukraińców”. I zalecił, by w tym miejscu postawić inny pomnik, patriotyczny.
Miasto zakryło pylony ukraińskimi flagami. Prezydent skuł z pomnika sierp i młot. Zwolennicy rozbiórki powiesili baner: radziecki żołnierz gwałci kobietę, „Pomnik wdzięczności za zniewolenie”. Politycy PiS przemaszerowali z klepsydrami z imionami zabitych ukraińskich dzieci.
Niektórzy twierdzą, że Pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej w ogóle w Olsztynie nie ma i nigdy nie było.
A prof. Robert Traba czeka na pozew od ministra Glińskiego.
Robert Traba staje pod pomnikiem i na płocie wiesza apel: „Minął czas rewolucyjnego szaleństwa! Nadszedł czas namysłu i historycznego myślenia!”.
– Chciałbym, żeby ten płot stał się olsztyńską agorą – mówi do kamery. Film z akcji opublikuje. – Nie chciałbym, żeby naszą historię tak zindoktrynowano, żeby wyczyszczona była tylko do symboli pasujących dzisiaj obecnej władzy. Historia, żeby była rozumiana, musi być dialogiczna. Może nam się nie podobać, możemy być przeciwni. I ja sam… – wskazuje na pomnik. – Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej to nie jest mój pomnik. Ale prawie 80 lat po wojnie powinno być nas stać, żebyśmy nie byli autorytarną, ale prawdziwą demokracją i żeby opowiedzieć ten pomnik i historię, która się w nim zdarzyła. Może zamiast wydawać publiczne pieniądze na burzenie, warto je zainwestować w tworzenie projektu dla przyszłości? – ostatnie zdanie odczytuje z kartki na płocie. Dzień później ktoś ją zerwie.
„Nie burzmy pomnika Xawerego Dunikowskiego w Olsztynie. Stwórzmy wokół niego Otwarte Muzeum” – to główne hasła apelu, który podpisali „Elżbieta Traba – nauczycielka, Robert Traba – profesor w Polskiej Akademii Nauk”.
– Zrobiliśmy to z otwartą przyłbicą, jako obywatelka i obywatel Olsztyna – mówi mi Robert Traba, gdy stoimy później pod pomnikiem. – Szarpnęło mną, gdy zobaczyłem, że ktoś rozbił tablicę umieszczoną tu przez miasto i powiesił wersję wzywającą do zburzenia. Nie można tak oddawać pola.
Historyk, politolog, współtwórca olsztyńskiego Stowarzyszenia Wspólnota Kulturowa „Borussia”, przez 12 lat dyrektor Centrum Badań Historycznych w Berlinie. Pod koniec czerwca odbierze doktorat honoris causa na uniwersytecie Marcina Lutra w Halle i Wittenberdze. Wygłosi wykład: „Sukcesja kulturowa. Dlaczego (nie)potrzebujemy niechcianego dziedzictwa kulturowego?”.
Urodzony w Węgorzewie, w 1958 roku. Ma 17 lat, gdy widzi pomnik pierwszy raz.
– I już chyba funkcjonuje nazwa „szubienice”. Powstała w kontrze wobec systemu i wtedy to jest okej. Ale gdy ludzie, którzy nie są zwolennikami burzenia, piszą tak dzisiaj, mówię: zastanówcie się, kontrujecie narrację prawicową, a używacie nazwy, która się w nią wpisuje.
Rozmawiamy i uskakujemy przed samochodami, bo na placu jest parking. Nazywa się oficjalnie „Szubienice”. Olsztyniacy zostawiają tu auta i biegną do Aury – galerii handlowej, która stoi obok. Albo do urzędów – po drugiej stronie jest urząd marszałkowski (w gmachu dawnej pruskiej rejencji), a naprzeciw pomnika – urząd wojewódzki. Wojewoda widzi pomnik z okien.
– To jest miejsce, przez które ludzie biegną na zakupy. Codziennie je widzą i nie widzą jednocześnie. A widziała pani zdjęcia z procesji Bożego Ciała? Raz ołtarz był na schodach pomnika – opowiada Traba.
Najpierw napisał list otwarty do prezydenta miasta: „Nie ulegania emocjom, ale racjonalnego myślenia oczekiwałbym od prezydenta Olsztyna”. Potem listy otwarte, do ministra Glińskiego, do prezesa IPN: „Alternatywą wobec fałszowania przeszłości i narodowej megalomanii może być zwrócenie się ku polifonicznemu rozumieniu historii, które odpowiada bogactwu polskiego doświadczenia historycznego”.
– Prezydent teraz zdecydowanie broni pomnika. Ale denerwuje mnie, że władze Olsztyna są takie wahliwe. Dyskusja od lat dryfowała. Zorganizowano konkurs na zagospodarowanie placu i nie poszły za tym działania. Zresztą zwycięski projekt to była propozycja estetyzacji, z fontanną. A przecież nie o to chodzi. Nie było namysłu, co możemy zrobić, żeby pomnik nie sankcjonował dominacji sowieckiej. Można, nie niszcząc jego wartości artystycznej stworzyć coś, co skontrowałoby ten wyraz. Przeciwnicy mówią, że jest tak dominujący, że nie da się go skontrować. Da się – przekonuje.
– A ten skuty sierp i młot widziała pani? Zapędzlowany teraz – pokazuje miejsce wysoko nad głową żołnierza. – Najśmieszniejsze, że sierp i młot na pomniku powstańców śląskich na Górze Świętej Anny jest cały czas – dodaje. Śląski monument też projektował Dunikowski, odsłonięto go w rok po olsztyńskim.
Co jeszcze widzi, gdy staje przed pomnikiem?
– Byłem zdumiony, gdy wszedłem na wystawę „Krzycząc: Polska!” w Muzeum Narodowym w Warszawie. Pokazano tam makietę pomnika Piłsudskiego, którą Dunikowski zgłosił na konkurs w 1939 roku. To ta sama forma, tylko w środku stał marszałek – przypomina. – Dlaczego wykorzystał tu ten projekt? Artysta 70-letni, który przeszedł Auschwitz? Na te pytania też byłoby tu miejsce – odpowiada.
– Uważam, że to też powinno zostać, nie na pomniku, ale w części, którą nazwałbym Hyde Parkiem – wskazuje na „czerwone bydlaki”. – Ludzie muszą mieć miejsce, żeby wyrazić emocje. Tutaj wszystko musi zostać wypowiedziane, bo to jedyna droga, żebyśmy zaczęli siebie nawzajem rozumieć. To, za czym optuję, to historia agonistyczna, dialogiczna. Tworząc autorską narrację, stworzyłbym kontrapunkty, które pozwolą się odnaleźć tym, którzy myślą inaczej. To nazywam kontrowersyjnością.
Chciałby pomnik zdemilitaryzować.
– Byłem pod wrażeniem, jak Krzysztof Wodiczko zdemilitaryzował plac Piłsudskiego w Warszawie i Łuk Triumfalny w Paryżu. To nie musi być trwała ingerencja, w Paryżu on to zrobił przez światło – przypomina.
Wzorem jest dla niego też Bolzano. Stoi tam faszystowski Pomnik Zwycięstwa – symbol zdobycia przez Włochy austriackiego Południowego Tyrolu po I wojnie światowej. – Emocje wstrząsały włoskim Bolzano kilkadziesiąt lat, bowiem pomnik powstał wbrew tradycji i miejscowej, austriacko-niemieckiej większości mieszkańców. Ale osiągnięto kompromis i w 2014 roku w podziemiach pomnika powstała wystawa opowiadająca historię miasta i pomnika w cieniu dwóch dyktatur, faszystowskiej i narodowosocjalistycznej – opisuje. – Chciałabym, żeby olsztyniacy zobaczyli tutaj szansę stworzenia takiego miejsca wyjątkowego.
Wokół pomnika osnułby artystyczno-muzealny projekt opowiadający o czasie obu wojen światowych na Warmii i Mazurach, o powojniu, gdy fundowano Polsce komunizm i o naszych współczesnych sporach. Byłoby tu miejsce na wypowiedzenie tego, jak 22 stycznia 1945 Armia Czerwona weszła do niemieckiego miasta Allenstein – dzisiejszego Olsztyna: palenie miasta, mordy, gwałty na cywilach.
Propozycje Traby w olsztyńskim piśmie „Debata”, związanym ze stowarzyszeniem Święta Warmia, zilustrowano zdjęciami wojny w Ukrainie. – Przyprawili mi i prezydentowi Olsztyna gębę putinistów – mówi Traba.
Wojna niczego w jego postrzeganiu pomnika nie zmienia?
– Ona też musi być w tej przestrzeni wypowiedziana – odpowiada. – I nie było wojny na Ukrainie, a pojawiały się te same argumenty za zburzeniem.
– Przypomina to psychikę człowieka, który ma za sobą traumę. Zburzy i powie, że nic nie było? Po tylu latach demokracji stać nas chyba na to, by nie bać się takich rzeczy jak pomnik – dodaje Elżbieta Traba, gdy spotykam się potem. O sobie mówi: „olsztynianka przez męża”. Przez lata uczyła historii w szkołach.
– Gdy ostatnio uczyłam w technikum zawodowym, młodzież nie tylko z Olsztyna, organizowałam wyjścia do miasta. Żeby umieć czytać krajobraz miejsca, w którym się jest.
Poprzez relację z miejscem najlepiej uczy się wyobraźni historycznej – opowiada.
Robert Traba: – Bo co uczeń ma wiedzieć? Nie daty. On ma być obywatelem, który umie odróżniać, co jest w przestrzeni publicznej fałszem, a co nie jest. I ten pomnik jest kapitalną materią, żeby tego uczyć.
Elżbietę Trabę zastanawia jeszcze jedno: ministrowi kultury podlega Królikarnia, największe muzeum rzeźby w Polsce, które ma za patrona Dunikowskiego. I minister każe usunąć pomnik Dunikowskiego.
Robert Traba w lutym dostał wezwanie przedsądowe od Piotra Glińskiego: miał przeprosić i wpłacić 10 tys. zł na ośrodek w Laskach. Minister poczuł się znieważony jego słowami z listu otwartego do prezesa IPN: „Prawo dziś łamie rząd w osobach ministrów Piotra Glińskiego i Jarosława Sellina oraz Pan, wzywając de facto do likwidacji pomnika. Tak zwanej ustawie dekomunizacyjnej nie podlegają obiekty wpisane na listę zabytków”. Gliński prawa nie łamie – dowodzi jego prawnik – bo pomnik już nie jest zabytkiem.
– To klasyczny SLAPP. Zastraszanie oponentów żądaniem odszkodowania i uciszanie w ten sposób publicznej debaty – ocenia Traba.
Dlaczego właściwie tak się w to angażuje?
Traba: – Zajmuje mi to dużo czasu, emocji, nie przysparza sympatii wielu. Ale jak nie teraz, to kiedy?
– Słyszałam dzisiaj w radio, że prezydent będzie się odwoływał. Gra na czas – mówi kobieta, która wyprowadza dwa małe psy na trawnik przy placu Dunikowskiego.
Urodziła się w Olsztynie w 1954 roku, rówieśniczka pomnika. – Nie wiem, kiedy te lata minęły, kurcze jasne – uśmiecha się. – Człowiek się pod szubienicami, jak się było pięknym i młodym, na randki umawiał. Pod szubienicami, bo wiadomo, gdzie to jest. Zawsze tu były różne imprezy, witanie Nowego Roku, fajerwerki. To tyle lat już ma, że powinno się go tu zostawić. To była niestety historia, prawda? Wiadomo, że były gwałcone kobiety, Olsztyn podpalany przez „wyzwolicieli”, nie da się tego zmienić. Powinno zostać jako symbol tego, jak był Olsztyn traktowany – mówi i uspokaja psy.
– Od pijaka wzięte, po przejściach, siostrzyczki. Boją się i rowerów, i hulajnogi, ta ma uraz do mężczyzn... Moja babcia była 10 lat na Syberii, nienawidziła Rosjan… Zamiast parkingu można by tu zrobić park, a obok pomnika nawet coś ku czci poległych Ukraińców dla przeciwwagi… Ja uważam, że chory człowiek ten Putin, jak Hitler… W internecie czytałam, że dziękował prezydentowi Olsztyna, że broni pomnika. Podejrzewam, że będzie taki nacisk na prezydenta, że będzie musiał zlikwidować. I to zostanie wywiezione na jakiś cmentarz żołnierzy radzieckich. Jest taki pod Braniewem, jakie to jest ogromne pole.
– Tu wojewoda mnie ściga i pyta, na jakim etapie jestem z przygotowaniem do rozbiórki… Tu decyzja Glińskiego… Tu moje odwołania… – Piotr Grzymowicz rozkłada dokumenty.
Siedzimy w jego gabinecie, w ratuszu, który był siedzibą władz miejskich jeszcze w czasach pruskich. Grzymowicz, inżynier, doktor nauk technicznych, prezydentem Olsztyna jest od czternastu lat.
Rocznik 1954, urodzony w Nowym Mieście Lubawskim. – Tutaj jest ludność napływowa. Wielu przybyło w ramach przesiedlenia, za pracą, czasami brakuje nam spoiwa… – mówi. – Aczkolwiek to jest też naszym atutem, wielokulturowość.
Przyjechał do Olsztyna jako 14-latek, do technikum budowlanego. – W klasie dokumentacji i projektowania mieliśmy rysunek odręczny, siedzieliśmy na postumencie pomnika i robiliśmy perspektywę ulicy – pamięta.
– No wie pani, to były emocje bardzo duże – tłumaczy swoje wystąpienie z początku marca 2022 roku.
„Ponieważ dzisiejsza, zbrodnicza, putinowska Rosja odwołuje się do tradycji Armii Czerwonej, której brutalności mieszkańcy Warmii i Mazur doświadczyli w roku 1945, podjąłem decyzję o wystąpieniu do Generalnego Konserwatora Zabytków o zdjęcie ochrony konserwatorskiej z Pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej” – zapowiedział.
Na jego Facebooku 295 komentarzy – od „Brawo Panie Prezydencie!”, „Kuźwa w czynie społecznym go rozbiorę”, po „Nie wywołujmy wojny przeciwko zabytkom”, „Edukujmy, nie burzmy”, „Ale z pana dzban”.
– W pewnym momencie się zreflektowałem i powiedziałem, że ostateczną decyzję podejmę po konsultacjach z mieszkańcami. Miałem zostać zakładnikiem własnej opinii wyrażonej w emocjach? Chyba lepiej ją zweryfikować.
Co go przekonało?
– Szczególnie rozmowy ze środowiskiem naukowym, historykami, urbanistami i architektami. Zorganizowałem dwa spotkania w ratuszu. Większość wypowiedziała się jednoznacznie, żeby pozostał, oczywiście ze stosownym przesłaniem – pokazuje zapis konsultacji. – Po pierwsze: to dzieło Dunikowskiego. Po drugie: mamy tutaj bardzo złożoną historię, a jeżeli wszystko pousuwamy, wymażemy także pamięć o niej. Uznałem, że jako świadek historii, powinien zostać – sumuje.
Była jeszcze nadzwyczajna sesja rady miasta – radni nie zgodzili się na usunięcie.
– Jeszcze robiliśmy IBRiS – pokazuje badanie opinii na tysiącu mieszkańców. Za zostawieniem na placu (z pogłębioną informacją, zmienionym przekazem, albo bez zmian): 46 proc. Za usunięciem albo przeniesieniem w inne miejsce: 43 proc. Reszta nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Znamiennym jest, że orszak Trzech Króli zawsze miał tam finał – dodaje. – Jestem na nim co roku. Zawsze była inscenizacja na pomniku. W tym roku dopiero scenę zrobiono obok. Pierwsza stacja była pod ratuszem, druga na placu Dunikowskiego, a trzecia na schodach u pana wojewody.
Przeglądam zdjęcia z poprzednich lat: tłumny orszak idzie przez miasto, prezydent obok księdza, obaj w koronach. Na schodach pomnika inscenizacja pałacu Heroda. O orszaku prezydent napisze też w odwołaniach – jako dowód na to, że pomnik stracił dawną wymowę, nie propaguje już komunizmu.
Grzymowicz: – Skułem sierp i młot, ponieważ oni podkreślali, że to element, który jednoznacznie świadczy, iż pomnik podlega dekomunizacji. Kiedy minister zniósł ochronę konserwatorską, kazałem zeszlifować.
Gliński najpierw proponował, że ministerstwo zapłaci za przeniesienie i wskazywał miejsce: muzeum PRL-u w Rudzie Śląskiej. W późniejszych pismach nie wspomina o finansach.
– Ja go nie usunę, ponieważ Olsztyna nie stać, żeby wyrzucić 2 mln zł – pokazuje gotowy już projekt „Rozbiórka pomnika”. – Nie stać nas, gdyż zabrano nam 240 mln zł, biorąc pod uwagę ostatnich pięć lat z podatków od osób fizycznych. Przy rozdawaniu funduszy jesteśmy traktowani przez rząd po macoszemu. Ja powiedziałem ostatnio: „Przyłączcie nas w końcu do Polski!”. W listach do mnie powołują się na konstytucję. Niech oni zaczną jej przestrzegać! – denerwuje się. – Przyjechała pani Semeniuk. Mówię: „Pani minister, potrzebujemy pieniędzy, złożyłem trzy wnioski do programu inwestycji strategicznych”. A ona mówi: „To niech pan rozbierze pomnik” – opowiada o wizycie wiceminister rozwoju i technologii.
Grzymowicz przez krótki czas był w koalicji z PiS. – PO miało swojego kandydata w wyborach i rzucili mnie w objęcia PiS-u. Potem już byłem i jestem w koalicji z PO – przypomina.
– W 2013 roku zrobiliśmy konkurs ogólnopolski na zagospodarowanie placu Dunikowskiego. Natomiast ja zwróciłem się do środowisk naukowych, żeby opracować przesłanie na tablicę przy pomniku. Niestety, dopiero po kilku latach ustaliliśmy treść. IPN ją zaakceptował i wtedy nie twierdził, że pomnik trzeba usunąć – przypomina. Tablice stanęły rok temu.
Dlaczego nie zrealizowano konkursowego projektu placu? – Chciałem pozyskać pieniądze, ale nie było środków – odpowiada.
A gdyby prezydent miał coś upamiętnić? Co i w jaki sposób?
– Postawiłem jeden pomnik, Armii Krajowej, jestem z tego dumny. Ostatnio też był pomysł, spalił na panewce, może i dobrze, nie wiem… Chodziło o Hołd Pruski. Powstała inicjatywa, żeby taki pomnik stanął na rok 2025. Ale rada miasta nie przegłosowała – mówi.
Jego opinia o projekcie Roberta Traby?
– Absolutnie tak.
Miasto zaskarżyło decyzję o rozbiórce i odwołuje się teraz do sądu administracyjnego.
Grzymowicz: – Ale wojewoda dał mi „rygor natychmiastowej wykonalności”. Czyli bez względu na jakim etapie jest postępowanie administracyjne, ja już powinienem pomnik rozebrać.
Dłonie mają owinięte bandażami. W styczniu 1954 roku w Olsztynie jest kilkanaście stopniu mrozu. Śpieszą się, żeby zdążyć na 36. rocznicę powstania Armii Czerwonej. Pomnik jest już spóźniony, o kilka lat.
„Spod dłut rzeźbiarzy i przekuwaczy, wykuwających z granitu wielką postać żołnierza radzieckiego, sypią się odpryski z dość znacznej nieraz wysokości, ponieważ wielkość tej postaci wynosi 7,40 m” – informuje 11 stycznia „Życie Olsztyńskie”. „Teraz praca nie idzie łatwo, bo ręce kostnieją na mrozie. Przy większych mrozach dłuta będą przymarzać do dłoni” – mówi kierownik prac, Edward Koniuszy.
Xawery Dunikowski dojeżdża z Krakowa. „W myśl jego wskazówek przeprowadzamy obecnie niejakie poprawki w twarzy i rękach tej postaci oraz godle radzieckim na sztandarze” – opowiada Koniuszy. Tuż przed zdjęciem rusztowań, Dunikowski oceni wykonanie wysoko, doda przy tym, że organizatorzy nie wykazali należytego zainteresowania losem ludzi „pracujących w nader ciężkich warunkach”.
Na odsłonięcie pobliskie gminy przyjadą saniami. ”W kuligach tych wezmą udział pracownicy PGR, członkowie okolicznych spółdzielni produkcyjnych i chłopi indywidualni”. Delegacje z powiatów „reprezentować będą wszystkie warstwy ludności wiejskiej i miejskiej”. W Teatrze im. Jaracza będzie akademia z orkiestrą, baletem, występami dzieci. Akademie dzielnicowe szykują się w kinach Polonia, Odrodzenie i Awangarda.
Odsłonięto go przy dźwiękach hymnu polskiego i radzieckiego. „Sylwetka żołnierza radzieckiego tchnie tężyzną i siłą” – oceni „Życie Olsztyńskie”.
Powstawał sześć lat.
Akt erekcyjny wmurowano w 1948 r., przy dźwiękach „Roty”. Olsztyn i wtedy był już spóźniony. Województwo olsztyńskie „gospodarczo najsłabsze przystępuje ostatnie do ufundowania Pomnika Wdzięczności” – przyznawał wojewoda i wyrażał nadzieję, że za to będzie „naprawdę monumentalny”. Miasto jest zniszczone, brakuje mieszkań, na pomnik nie ma pieniędzy. Inicjatywa wyszła od lokalnych władz. Prasa napisze: „Powstał z inicjatywy i ze składek społeczeństwa”.
To sam Mieczysław Moczar, który zostaje nowym wojewodą, zaprasza Dunikowskiego. „Bardzo chętnie gotów jestem opracować projekt Pomnika Wdzięczności Armii Radzieckiej w Olsztynie” – odpisuje artysta w kwietniu 1949 roku.
Dunikowski ma wtedy 74 lata. Cztery lata wcześniej wyszedł z Auschwitz.
„Jego losy mogłyby stanowić scenariusz filmowej epopei” – przypominała na niedawnej konferencji w Olsztynie Agnieszka Tarasiuk z Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego. O jego przedwojennym życiu krążyły legendy. „Przypuszczam, że gdyby całe jego życie było dostatecznie znane, byłoby ono z punktu widzenia komunistycznego purytanizmu jednym wielkim skandalem” – napisze niechętna mu Maria Dąbrowska.
Rzeźbiarz wspaniały. Przed wojną jego rzeźby pokazywano na światowych wystawach. Marzył o wielkich monumentach, ale zrealizuje wtedy niewielkie m.in. Pomnik Wdzięczności Ameryce. W 1935 roku na wystawie sztuki polskiej w Niemczech pokazano m.in. jego „Głowy wawelskie”. Wspomni: „Hitler się fotografował z tymi dziełami, tak mu się podobały. I mnie mój kolega przysłał tę fotografię do obozu w Oświęcimiu”.
Był w pierwszym transporcie, który z Krakowa przewieziono do KL Auschwitz. Dostał numer 774. Wiele razy cudem uchodzi selekcji do gazu. W obozie pracuje w tzw. rzeźbiarni. Kazano mu tam tworzyć makiety architektoniczne rozbudowującego się obozu. Przeżyje w Auschwitz prawie pięć lat, aż do wyzwolenia przez Armię Czerwoną.
Gdy Moczar zaprasza go do Olsztyna, jadą najpierw do mauzoleum Hindenburga (okolice Olsztynka). Stał tam pomnik, którym Niemcy uwiecznili poległych w zwycięskiej bitwie nad Rosją pod Tannenbergiem, w I wojnie światowej – potem zmieniony w mauzoleum, zawłaszczony przez hitlerowców, wysadzony przez nich w 1945 roku. „Z tego kamienia zbudować można wspaniały pomnik” – mówi Dunikowski.
Strażacy, kolejarze, rzemieślnicy, „dziesiątki i setki mieszkańców naszego miasta” w czynie społecznym będą przewozić granit z ruin mauzoleum. Ponad tysiąc ton. „W pierwszym dniu tych robót kilku członków TPPR w Olsztynku przeniosło z Tannenbergu do Olsztyna na własnych barkach jedną płytę kamienną i złożyło ją na placu budowy”.
Powstanie siedem makiet pomnika. Dunikowski będzie się ścierał z władzami miejscowymi i centralnymi. W projekt zaczęło ingerować Ministerstwo Kultury i Sztuki. Zachowały się listy, artysta irytuje się: „Zwracam się do Pana wojewody z uprzejmą prośbą o powiadomienie mnie, jakie stanowisko zajmuje Komitet Budowy Pomnika, gdyż nie wiem zupełnie co mam robić”. Gdy na placu ustawi makietę w skali 1:1, decydenci zaniepokoją się: „niedokończony łuk triumfalny”, „ruiny”, „wywołuje nieprzyjemne skojarzenie”. Zasugerują radykalne zmiany. „Gdyby Dunikowski ugiął się pod presją władz i przystał na te propozycje, pomnik dzisiaj wyglądałby zupełnie inaczej” – pisze historyk Ryszard Tomkiewicz.
Na zdjęciu: artysta w pracowni przy gigantycznej głowie żołnierza. „Z korespondencji wynika, iż realistyczna forma żołnierza została mu narzucona. Wybitny rzeźbiarz wyszedł jednak i z tego zwycięsko. Figura żołnierza jest dynamiczna i w geometryzujący sposób uproszczona, w niczym nie przypomina banalnego realistycznego ujęcia sylwetki żołnierza powszechnego w całym bloku socjalistycznym lat pięćdziesiątych” – ocenia Agnieszka Tarasiuk. I dodaje: realizował zamówienia władzy, ale po swojemu.
Dunikowski umiera w 1964 r. Już wtedy monument ma inną nazwę. Zmieniła się niepostrzeżenie, na fali odwilży. Powstawał jako „Pomnik Wdzięczności dla Armii Radzieckiej” albo „Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej” (pojawiał się i znikał przyimek „dla”). Nigdy nie było jednak na nim inskrypcji, tablicy. I w encyklopedii z 1962 r. w Olsztynie stoi już Pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej. – Sowieckiej dominacji wstydzili się Polacy i polskie władze komunistyczne. W ten sposób zaledwie po kilku latach, odbyła się publiczna destalinizacja pomnika – mówi Robert Traba. Ale zarazem skryta, bo zmiany oficjalnie nie potwierdzono. Użyto jej potem we wpisie do rejestru zabytków. Zwolennicy zburzenia mówią dziś, że to fałsz. Ani samego „wyzwolenia”, ani „pomnika wyzwolenia” w Olsztynie nie było.
Do 1989 roku pod „szubienicami” przechodziły pochody 1 maja. Przetrwały przełom i czas burzenia pomników. Przetrwały zakusy deweloperów na atrakcyjną działkę w centrum. Kiedyś dominujące, schowały się w cieniu galerii handlowej, parkingu. Zaczęły niszczeć, prasa donosiła nawet, że wyrosła na nich brzózka. Raz po raz odbywały się przy nich antykomunistyczne happeningi. Pod „szubienicami” odbył się pierwszy w Olsztynie koncert hip-hopowy. Wielu wspomina Sylwestry, ktoś pamięta, jak poprzedni prezydent Czesław Małkowski zapowiedział tu fajerwerki: „Uwaga, zaraz będziemy strzelać”.
Mariusz Sieniewicz jest podzielony.
„Moje drugie »ja« chętnie podłożyłoby pod pomnik granat. Jednak »ja« pierwsze studzi rozpaloną głowę, jest dziecięciem repatriacji i ofiar, którym nie w głowie pomniki” – napisał w komentarzu pod apelem Traby.
Olsztyniak z krwi kości – mówi o sobie. Urodzony tutaj w 1972 roku, pisarz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury.
– On się tak rozpada od dwóch-trzech lat – oglądamy sypiące się schody. Zadzieramy głowę, żeby dojrzeć miejsce po sierpie i młocie. – To też niekonsekwentne, bo skoro zakładamy, że dzieło sztuki, no to nie ruszamy – uśmiecha się.
– Dla większości w Olsztynie pomnik jest przezroczysty. Chyba, że ktoś zapyta, wtedy czują przymus, żeby mieć odpowiedź. Ale to nigdy nie był problem, który spędzał mieszkańcom sen z powiek. Mówiło się o tym w niszach. Dzisiaj? Ustawka polityczna. Raptem podgrzane święte oburzenie. Przykre, że kontekst zewnętrzny uruchamia nasze sumienie. Przecież od 1989 r. było dużo lat, żeby się z tym rozprawić, żadna z opcji tego nie zrobiła – zauważa.
– Burzenie pomników, palenie książek – wchodzimy na grząski teren.
To zła droga uczyć dzieciaki, że burzenie jest sposobem na historię.
A co, jeśli za 50 lat ktoś stwierdzi, że nasze życie i to, co zostawiliśmy było „nieprawidłowe”? – pyta.
Jego pierwsze „ja” zostawiłoby „szubienice”: – Niech on sobie stoi, ale naznaczony nazwą, którą nadali mu olsztyniacy. W swojej mądrości gminnej nazwali go „szubienicami” i w tym się wszystko zawiera: Armia Czerwona zostawiła nam w darze szubienice, przyszła jedna barbaria w miejsce innej. Nie znam nikogo w Olsztynie, kto by mówił, że to „opiewa Armię Czerwoną”. Przeciwnie. Ten pomnik działa jak memento: pamiętajcie, to było zupełnie inaczej, niż chciała nam wmówić propaganda.
Jego drugie „ja”: – Osłaniamy się dylematami humanistycznymi. Ale z drugiej strony, jeśli mamy coś manifestować wobec Buczy? I jak już jesteś zmęczona rozmową, w której ciągle słyszysz te same argumenty, w końcu myślisz „niech się już to dokona”. Jest tu hipokryzja, bo ja bym tego nie zrobił, ale jeśli przyjedzie ktoś z koparką… Zobacz, minister, wojewoda też nie chcą zrobić tego swoimi rękoma, tylko przerzucają na prezydenta.
A pomysł „otwartego muzeum” wokół pomnika?
– Nie chciałbym, żeby skończyło się na gestach. Od lat mówi się, że brakuje muzeum miasta. Nie zadbaliśmy o miejsca ważne dla naszej tożsamości. I jak w sytuacji takiego konfliktu ma się coś pozytywnego wydarzyć?
A gdyby on miał coś upamiętnić?
– Chcemy postawić wagon – mówi o pomyśle, jaki mają w MOK. – Jako symbol tożsamości tego miasta po 1945 roku. Bo my wszyscy tutaj jesteśmy z wagonów. Nie tylko ci, którzy przyjechali, jak moja rodzina Wilniuków. Rdzenni Warmiacy mówią: okej, wejdźmy w ten wagon, ale zaznaczmy, że to był świat, z którego ludzie byli też wywożeni.
Joanna Wilengowska jest z wagonu, który wywiózł jej babkę.
– Babkę, jej siostrę, wiele młodych Warmiaczek. Ile? Nie wiadomo. Część wróciła z gułagów, moja babka nie, zmarła w Kopiejsku, na Uralu. Rodzina dowiedziała się o jej śmierci dziesięć lat po wojnie. Przez dziesięciolecia nie mówiło się o krzywdach, których doznali Warmiacy i Warmiaczki, o gwałtach, wywózkach, o szaleństwie Armii Czerwonej, później o szabrownikach, szykanach. Warmiaków zepchnięto w ciszę – mówi Warmiaczka.
Dziennikarka, pisarka, urodzona w 1971 roku w Olsztynie. Jej ojciec urodził się w 1943 roku w podolsztyńskiej wsi Stawiguda. – Mój ojciec jest niewątpliwie Warmiakiem. A ja, w kolejnym pokoleniu? Daję sobie takie prawo – tłumaczy.
– Dla tych, którzy przeżyli, zostali, ten pomnik był czymś w rodzaju szyderstwa z ich krzywdy. Nie przyznaję sobie prawa, by wypowiadać się w imieniu wszystkich Warmiaków, ale mój ojciec i wielu innych, których znam, chcieliby zburzenia.
Antypomnik – mówi o nim. – Warmińskie krzywdy nie doczekały się upamiętnienia. Nie odbyło się nigdy nic w rodzaju symbolicznego lamentu – przypomina.
Co sądzi o pomyśle Roberta Traby?
– Szanuję Roberta Trabę i Borussię, której idee są mi bardzo bliskie. Koncepcja opowiedzenia historii nieopowiedzianej, z uwzględnieniem doświadczeń rdzennej ludności, uszanowania ofiar, to pomysł szlachetny. Ale szczerze mówiąc nie widzę szansy, żeby to dzisiaj powstało. I czy właśnie w tym miejscu? To, co widzę, to spór, który może jeszcze trwać lata. Męczący, wyniszczający. Szkoda, że ten pomnik nie może po prostu magicznie zniknąć, że nie możemy się cofnąć w czasie i nie dopuścić do jego powstania – mówi. A potem widzę, jak zastanawia się, czy nie za wiele w jej słowach emocji.
– Choć może to też jest ciekawe, u kogo ten pomnik jeszcze budzi emocje? U mnie budzi.
Pod pomnikiem zatrzymały się dwie 20-latki.
Justyna: – Zastanawiamy się, dlaczego jest taki pomazany, zniszczony…
– A co on właściwie upamiętnia?
Patrycja: – Tu nie było jakiejś wojny przypadkiem?
– Skąd jesteście?
Patrycja: – Spod Warszawy.
Kobieta jedzie ruchomymi schodami w galerii Aura, zdejmuje kurtkę i zaczyna śpiewać. Obok druga, trzecia, jest ich z kilkadziesiąt – pod kurtkami mają haftowane koszule, śpiewają po ukraińsku.
– To było fantastyczne. Ludzie w Aurze zszokowani, co się dzieje – opowiada mi niedługo potem Tetiana Revenko. To był ich spontaniczny flashmob, w Dniu Wyszywanki – ukraińskiego święta, w którym zakładają tradycyjnie haftowane stroje.
Do Olsztyna uciekła z Kijowa z dziećmi. Działa tu w stowarzyszeniu „Dwa skrzydła” przy MOK. Zrobiła wystawę: filiżanka, zeszyt szkolny, klucze, but, czapka. – Najpierw był pomysł zbierać kamienie ze zburzonych domów. Zmieniliśmy na rzeczy, które zostały całe. Absurdalność wojny: zniszczone życie, a filiżanka cała – opowiada o wystawie „Nawet kamienie nie mogą milczeć”. – Piłka nożna dziecięca, na niej brud jeszcze z boiska z Irpienia. Jedna z rzeczy, które wycinają mi serce.
Jest w Olsztynie od marca 2022 r., ale nie wiedziała, jaki to pomnik. Zwróciła uwagę na niego raz, gdy wisiały tam ukraińskie flagi, miły widok. Przed naszą rozmową poczytała w internecie.
– To prezent od Armii Radzieckiej, tak? Żeby Polacy nie zapomnieli, kto tu gospodarzami? – uśmiecha się delikatnie. Rozmawiamy po polsku, języka nauczyła się tutaj. – Większe wrażenie zrobił na mnie Pałac Kultury w Warszawie. To mnie zaskoczyło! A z drugiej strony pokazało, jak bliscy jesteśmy. Podobny mamy w Kijowie.
Opowiada o pomnikach w Ukrainie.
– W trakcie rewolucji w 2014 roku zniszczono w Kijowie pomnik Lenina, był w samym centrum miasta i nikt nie wiedział, dlaczego on stoi i stoi. Nawet postawili na jego miejsce toaletę. Potem zostawili pusty postument. Ale nie uważam, że wszystko trzeba zrujnować – mówi. I pokazuje zdjęcie w telefonie.
– W Kijowie też jest pomnik jak w Olsztynie. Większy. Arka drużby narodów. To zawsze był symbol, że Rosja i Ukraina to „bracia Słowianie” – pokazuje gigantyczną betonową tęczę. Obok wyrzeźbione dwie postacie wznoszą sierp i młot. – I tej arki nie zrujnowali, nawet teraz. Wcześniej już zrobili na niej taką… dziurę. Że ta drużba połamana – pokazuje wymalowane na łuku pęknięcie. – Można wymyślić taką performatywno-kreatywną rzecz, żeby podkreślić, że to historia, której my nie chcielibyśmy mieć, ale ona jest.
Znajduję potem film: dźwig podnosi postaci z pomnika Przyjaźni Narodów. Jednej odpada głowa i toczy się po placu. Przesyłam film Tetianie. Sprawdza u znajomych w Kijowie. „Ale sam łuk stoi. Pomnik pod nim jest częściowo zdemontowany” – odpisuje. Witalij Kliczko zapowiedział, że łuk pozostanie. Zaproponował nową nazwę: „Łuk wolności narodu ukraińskiego”.
W Olsztynie spotkałam też Sierhieja. Stał i wpatrywał się.
– Nie mówię po polsku – odpowiedział po angielsku. Ukrainiec, mieszka w Niemczech. Przyjechał tu z dziewczyną załatwić sprawę w urzędzie. Zobaczył pomnik, poczytał w internecie. – Oczywiście jako Ukrainiec myślę, że nie powinien tutaj stać. Historia Związku Radzieckiego jest wypełniona destrukcją, zabijaniem. Przez wiele lat robili to w wielu krajach – tłumaczy mi.
– Mało przyjemne – patrzy na pomnik.
Bogdan Bachmura, prezes Świętej Warmii, pozbył się wątpliwości.
„Zamiast widzieć zagrożenie w pomniku postawionym ku chwale minionej utopii, roztropniej jest nadać mu charakter ostrzeżenia i przestrogi” – pisał 15 lat temu w tekście „Dunikowskiego nowa lekcja historii”.
Dziś walczy z pomnikiem.
– Komentarz do tej zmiany jest krótki: dla nas wojna w Ukrainie zmieniła wszystko. Nie może taki pomnik stać, kiedy tam ludzie giną – mówi mi.
Urodzony w 1958 roku w Olsztynie. Przedsiębiorca, politolog, w latach 80. działał w opozycji, represjonowany, wydawał podziemne pisma. „Po kilku latach życia w demokracji coraz dotkliwiej odczuwał deficyt wolności słowa w Olsztynie” – przedstawia się w „Debacie”, piśmie i portalu, które teraz prowadzi. – O nas myślą: chrześcijanie, konserwatyści, to na pewno „pisiory”. A „Debata” nie odebrała nigdy tylu razów od PO, chociaż waliliśmy w nich jak w bęben, jak od PiS-u – tłumaczy mi.
Walą też jak w bęben w prezydenta Olsztyna.
– Najpierw mówi, że putinowska Rosja odwołuje się do Armii Czerwonej i dlatego pomnik nie może stać, a chwilę potem, że takiego przesłania pomnik już nie ma. Odpowiedział mi: „Zmieniłem zdanie”. Ja nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych… Ale ludzie takich wolt tak po prostu nie robią. Jak pani wie, ten człowiek otrzymał gratulacje od agencji TASS – mówi.
Agencja TASS podała informację: „Prezydent polskiego miasta Olsztyn Piotr Grzymowicz nie dopuścił do zniszczenia ani przeniesienia stojącego w centrum miasta pomnika wdzięczności sowieckim żołnierzom-wyzwolicielom”.
„Debata” pisze o nim od tego czasu: „pupilek Putina”.
– Ja staram się być człowiekiem dialogu – przekonuje. – Ale prezydent zwodził nas kilkanaście lat. Powiedziałem mu teraz: „Gdyby pan zrobił coś w tej sprawie, to muzeum pamięci, za którym optowaliśmy, już by tu było” – mówi. Święta Warmia optowała dawniej za stworzeniem takiego miejsca wokół pomnika. Jedna z ich koncepcji: zalać pomnik czerwonym światłem, wyświetlić wizualizację spalonej przez Armię Czerwoną starówki. – Czy ja mogę poważnie traktować ludzi, którzy mieli to gdzieś, a gdy zobaczyli, że pomnik naprawdę może zniknąć, to poruszenie nastąpiło? Im ten pomnik pasował, jaki był. Dlatego my, Święta Warmia, mamy tytuł moralny do tego, żeby mówić teraz: niech to zniknie.
A gdyby został teraz zaproszony do współtworzenia muzeum?
– My już się rozjechaliśmy za daleko. Nie da się powiedzieć: dobra, zamknijmy emocje do słoika. Poza tym Robert Traba cieszy się takim autorytetem u prezydenta, że on tę narrację by zdominował, a ja się zasadniczo nie zgadzam z jego wizją historii.
Zburzyć czy przenieść?
– Jestem realistą. Przeniesienie to skomplikowana operacja… W Rudzie Śląskiej chcieli go przyjąć. W całości pewnie by się nie dało, schody trzeba by trochę przyciąć. Śmialiśmy się, że powinni sobie bramę wjazdową do muzeum zrobić z tego pomnika. Ale szczerze? Mam świadomość, że nikt go nie będzie przenosił. Albo zostanie. Albo będzie rozebrany. Wszystko teraz w rękach sądu.
Co widziałby w tym miejscu?
– Powiem szczerze, że mam pomysł. Nie powiem pani, bo jeszcze nikomu go nie przedstawiłem, czekam na odpowiedni moment. Pomnik, tak… Ale idei. Czegoś takiego, jestem przekonany, na świecie jeszcze nie ma.
Przysiedli na murku przed Aurą. Pięcioro, mają po 18 lat i uczą się w liceum, niedaleko stąd.
– Ja coś słyszałam, że z ruskiej strony – mówi jedna z dziewczyn. Reszta nic nie wie o pomniku. Nazwę „szubienice” pierwsze słyszą.
– O tym pomniku mówimy „przy Aurze”.
– Teraz, jak pani powiedziała, to dopiero o nim pomyślałam.
– Taki po prostu…
– Szary…
– Taki pomnik.
Chcą stąd po maturze wyjechać. – Wiedeń. Niemcy chyba. Wrocław. Na początku pewnie do Krakowa. Warszawa, potem zagranica – planują. Kiedyś zespół Czerwony Tulipan śpiewał, a potem Świder rapował: „Olsztyn kocham/ Moją małą Amerykę”. U nich słyszę to jakby odwrotnie. – Wyjechać, żeby poczuć coś innego, zobaczyć inne życie niż w tym Olsztynie. Szary jest strasznie ten Olsztyn, ludzie specyficzni, mało otwarci. To nie jest takie duże miasto, jakby się mogło wydawać. Tutaj nie ma tak naprawdę, co robić, może plaża, może starówka, ale po 18 latach wszystko się znudziło.
Mają też dość polityki. – Politycy w Polsce myślą tylko o sobie. PiS sprzeda wszystko, żeby na nich zagłosować. A inne partie tylko chcą wygrać z PiS-em – tłumaczą. Ale pójdą jesienią na swoje pierwsze wybory, zagłosują na „mniejsze zło”.
O sporze – burzyć nie burzyć – słyszą ode mnie.
– Szczerze? Nie obchodzi mnie to – mówi jedna z dziewczyn.
– Ten pomnik jest rosyjski jakiś, tak? Pałac Kultury też, a jednak stoi i nie wyobrażam sobie Warszawy bez niego – zaczyna zastanawiać się chłopak. – Może on nie jest jakimś charakterystycznym znakiem Olsztyna, ale jest cząstką historii. Tyle lat tu stoi. Nikomu nie przeszkadza. Bynajmniej nam nie.
– Nawet, jeżeli to jest smutna historia, to jednak historia.
– Jeżeli stoi, stoi po coś.
– Jakby go nie było, też by było dziwnie.
– Moim zdaniem dobrze zasłania parking.
O pomyśle, by wkoło stworzyć otwarte muzeum, mówią: – Szkoda pracy. Jeśli to będzie coś otwartego, to w ciągu tygodnia wszystko będzie rozwalone, jak zawsze.
A czy pomniki w ogóle mają dla nich sens? Ławeczka z Kopernikiem może być, bo gdy turyści przyjeżdżają, widzą, że był związany z Olsztynem.
– Ale mówicie, że bez tego jednak byłoby dziwnie? – upewniam się.
– Byłoby pusto…
– Mówilibyśmy: „Ale tu jest pusto bez tego pomnika…”. Byśmy poszli dalej i inny temat byłby do rozmowy. Po jednym dniu już byśmy zapomnieli.
Robert Traba działa dalej. Zaprosił artystę Krzysztofa Wodiczkę pod pomnik w Olsztynie.
19 czerwca do Olsztyna przyjechał minister Gliński i zwołał konferencję pod pomnikiem. – Wykazywałem bardzo dużo dobrej woli. Pan prezydent nie chciał współpracować, wyraźnie uważa, że to, co zostaje tutaj często nazywane „kacapią” ma trwać w Olsztynie i w Polsce. My się na to nie zgadzamy i to trwać w Polsce nie będzie. Prawo będzie egzekwowane i wykonane – zapowiedział.
20 czerwca olsztynianie opublikowali apel w obronie pomnika, do Trabów dołączyli artyści, pisarze, profesorowie, architekci, m.in. Mariusz Sieniewicz, Hanna i Kazimierz Brakonieccy, Bernadetta Darska, twórcy Teatru Węgajty, prezeska SARP, przewodniczący Warmińsko-Mazurskiej Okręgowej Izby Architektów. Spoza Olsztyna m.in. Wodiczko, Anda Rottenberg, Krzysztof Pomian, Marcin Kula. W ciągu trzech dni apel podpisało 350 osób.
24 czerwca pomnik na placu Dunikowskiego jeszcze stał.
Korzystałam z książek i artykułów m.in.: Ryszard Tomkiewicz „Kulisy powstania w Olsztynie Pomnika Wdzięczności dla Armii Radzieckiej”, Komunikaty Mazursko-Warmińskie, 1998 r. nr 3; Radosław Sierocki, Rafał Kleśta-Nawrocki, Jacek Kowalewski „Praktykowanie pamięci. Olsztynianie – rekonesans antropologiczny”, Olsztyn 2014; „Zachować, zmienić, zburzyć. Losy pomników w czasach przemian”, pod red. Piotra Żuchowskiego, Tadeusza J. Żuchowskiego, Poznań 2022 r.
Historia
Władza
Piotr Gliński
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Olsztyn
olsztyńskie szubienice
Pomnik w Olsztynie
Xawery Dunikowski
Violetta Szostak – absolwentka filologii polskiej na UAM w Poznaniu, dziennikarka, przez 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą” w Poznaniu, autorka reportaży i wywiadów publikowanych m.in. w „Dużym Formacie” i „Wysokich Obcasach”. W 2022 r. w wydawnictwie Agora ukazała się książka "Onyszkiewicz. Bywały szczęśliwe powroty" - rozmowa z Januszem Onyszkiewiczem, którą przeprowadziła wspólnie z Włodzimierzem Nowakiem
Violetta Szostak – absolwentka filologii polskiej na UAM w Poznaniu, dziennikarka, przez 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą” w Poznaniu, autorka reportaży i wywiadów publikowanych m.in. w „Dużym Formacie” i „Wysokich Obcasach”. W 2022 r. w wydawnictwie Agora ukazała się książka "Onyszkiewicz. Bywały szczęśliwe powroty" - rozmowa z Januszem Onyszkiewiczem, którą przeprowadziła wspólnie z Włodzimierzem Nowakiem
Komentarze