0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja GazetaJakub Orzechowski / ...

26 sierpnia 2020 opublikowaliśmy analizę najnowszych danych GUS o bezrobociu. Dzień wcześniej Urząd opublikował wyniki Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności. Daje nam ono więcej danych o rynku pracy niż comiesięczny odczyt bezrobocia rejestrowanego. Przypomnijmy podstawową różnicę: comiesięczne bezrobocie rejestrowane to odsetek osób zarejestrowanych w urzędach pracy jako bezrobotne wśród wszystkich pracujących i szukających pracy. Bezrobocie w BAEL mierzone jest inaczej. To badanie ankietowe. Tutaj bezrobotny to osoba w wieku 15-74 lata, która spełnia jednocześnie trzy warunki:

  • w okresie badanego tygodnia nie była osobą pracującą;
  • aktywnie poszukiwała pracy, tzn. podjęła konkretne działania w ciągu 4 tygodni (wliczając jako ostatni – tydzień badany), aby znaleźć pracę;
  • była gotowa (zdolna) podjąć pracę w ciągu dwóch tygodni następujących po tygodniu badanym.

Prof. Joanna Tyrowicz z Wydziału Zarządzania UW i ośrodka badawczego GRAPE tak komentowała dla nas najnowsze dane: „Raport GUS ujawnia naprawdę koszmarną demolkę polskiego rynku pracy. Liczba osób pracujących najemnie spadła od II kwartału 2019 o 1,8 proc., czyli o 240 tys. osób. Prawie 700 tys. osób, choć nadal ma pracę, nie wykonywało żadnej pracy z powodu lockdown’u.

Dziś rozmawiamy z Andrzejem Kubisiakiem z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, który inaczej interpretuje wyniki najnowszego badania BAEL.

Przeczytaj także:

Jakub Szymczak, OKO.press: Jak możemy ocenić najnowsze doniesienia i dane z rynku pracy?

Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego: Z perspektywy ostatniego badania BAEL mamy sporo sygnałów, które mówią nam, że nie doszło do demolki rynku pracy, szczególnie widać to na tle innych krajów UE. Musimy patrzeć na to, co się dzieje w odpowiedniej perspektywie. Porównujmy się do dużych krajów, bo sami takim krajem jesteśmy. W Polsce zatrudnienie w gospodarce spadło o 150 tys. osób. W Niemczech liczba miejsc pracy spadła o 530 tys., w Wielkiej Brytanii o 650 tys., a w Hiszpanii ponad milion.

Między tymi danymi a danymi z Polski jest przepaść, nawet uwzględniając różnice w liczbie ludności.

Dlaczego patrzymy na liczbę zatrudnionych, a nie stopę bezrobocia?

Statystyka bezrobocia, nawet liczona metodą Eurostatu, nie jest doskonała. Ale pozwala się porównywać z innymi krajami. Wczoraj Eurostat opublikował nowe dane. Polska zajmuje drugie miejsce w Europie, jeżeli chodzi o najniższą stopę bezrobocia. Tylko Czesi nas wyprzedzają, ale u nich dynamika wzrostu bezrobocia jest dużo wyższa niż w Polsce.

150 tys. zatrudnionych w Polskiej gospodarce, to poniżej 1 proc. wszystkich pracowników. Dokładnie - 0,9 proc. Przy recesji, którą zanotowaliśmy w drugim kwartale na poziomie -8,2 proc., taki spadek jest relatywnie niski. Zupełnie nieproporcjonalny w stosunku do skali recesji, z którą mamy do czynienia.

Czyli wszystko jest w porządku?

Oczywiście, że nie. Trzeba by być naiwnym, żeby uważać, że rynek pracy nie ucierpi w warunkach tak dużego tąpnięcia i szoku gospodarczego, który występuje dziś na świecie. Już nawet nie chcę przytaczać takich przykładów jak USA, gdzie od początku kryzysu po zasiłki dla bezrobotnych zgłosiło się ponad 50 mln osób.

Druga rzecz, która jest bardzo ważna, to poziom dezaktywizacji zawodowej. Tutaj można było się obawiać dużych liczb, bo tego nie widać w przypadku bezrobocia rejestrowanego. Jednak udział aktywności zawodowej w wieku produkcyjnym w gospodarce zmalał jedynie w niewielkim stopniu - o 0,6 punktu procentowego. To wynik, który nie jest alarmujący. Nie jest na tyle duży, żeby mówić o masowej dezaktywizacji. A z taką mają do czynienia np. Włosi. Tam dużo osób nie rejestruje się jako osoby bezrobotne i nie szuka pracy.

Co wynika ze spojrzenia na rynek pracy przez pryzmat liczby zatrudnionych i dezaktywizacji zawodowej?

Przy danych dotyczących bezrobocia rejestrowanego, czyli liczonego metodologią GUS, w drugim kwartale odnotowano wzrost o niemal 120 tys. osób. To niższy wynik niż to, co widzimy po stronie spadku zatrudnienia w całej gospodarce. Mamy tutaj ponad 30 tys. osób różnicy. Przy dużym uproszczeniu moglibyśmy dziś uznać to za skalę bezrobocia ukrytego. To osoby, które straciły pracę, chciałyby ją znaleźć, ale nie uznały, że chcą zarejestrować się w urzędzie pracy.

Wszystko to prowadzi do wniosku, że polski rynek pracy został uderzony. Wiele trendów, które mieliśmy przed kryzysem, się zresetowało. Ich już nie ma.

Jakie to trendy?

W znacznej mierze chodzi o duży popyt na pracę. Przed pandemią był relatywnie wysoki. W ubiegłym roku i dwa lata temu był rekordowo wysoki, najwyższy od przemian wolnorynkowych. On stymulował rywalizację o kadry. To przekładało się na relatywnie stabilny wzrost wynagrodzeń w Polsce. Także na poziomie mediany, która w 2018 roku w stosunku do 2016 roku urosła w najwyższym tempie. To są elementy, które COVID zresetował.

Od marca z rynku, na którym mieliśmy do czynienia z dużymi niedoborami, dość dobrą sytuacją negocjacyjną pracowników, niewiele pozostało. Teraz rynek, szczególnie ten z czasu lockdownu, czyli to, co widzimy w ostatnim badaniu BAEL, to jest rynek walki o utrzymanie zatrudnienia. Z tego powodu mieliśmy bezprecedensowe działania na rzecz ograniczania czasu pracy czy zmniejszania wymiaru czasu pracy lub związane z utrzymaniem zatrudnienia. W II kwartale i pracodawcy i pracownicy skupiali się na tym, żeby utrzymać poziomy zatrudnienia.

Podsumujmy to - z polskim rynkiem pracy nie jest tak dobrze, jak przed pandemią, ale nieźle zareagował na bezprecedensowe problemy?

Ja bym postawił diagnozę, że rynek pracy został obroniony w warunkach szoku gospodarczego. A to wynik trzech elementów. Pierwszy to determinacja pracodawców, którzy nie poszli najprostszą ścieżką, czyli cięcia kosztów po stronie pracowników. Drugi element to determinacja po stronie pracowników, którzy jednak często ograniczając swoje potrzeby, szli też na ustępstwa, ograniczali roszczenia płacowe. Dopasowali się do trudnych warunków. Trzeci element to narzędzia zapewnione przez rząd. Same tarcze bez determinacji pracodawców i pracowników by nie zadziałały. W drugą stronę działa to tak samo. Determinacja ludzi bez pomocy rządu to byłoby za mało.

Rząd, pracownicy i pracodawcy wspólnie uratowali nasz rynek pracy. To koniec problemów?

Nie, to nie znaczy, że na polskim rynku pracy jest dobrze i będzie coraz lepiej. Wręcz przeciwnie. Mamy do czynienia z bardzo głębokim kryzysem, i z sytuacją skasowania trendów sprzed pandemii, ale pamiętajmy, że jeden z nich pozostał. To kwestia demografii, która będzie wpływała długoterminowo na podaż pracy. Ten element jest istotny, bo w perspektywie kolejnych kwartałów będzie ograniczał stronę podażową, inaczej mówiąc, ograniczy liczbę dostępnych rąk do pracy.

To o tyle istotne, że obecne tąpnięcie nie oznacza, że nasz rynek pracy cofa się teraz do czasów z lat 90. czy początku lat dwutysięcznych. Dziś po prostu nie ma już takiej struktury rynku pracy. Wówczas mieliśmy nadwyżkę osób chętnych do pracy. Ta nadwyżka była wynikiem tego, że liczba osób w wieku produkcyjnym wciąż rosła. Dziś mamy dokładnie odwrotną sytuację. Liczba osób na rynku pracy będzie maleć. W ostatnich latach ten poziom regulował napływ cudzoziemców, głównie z Ukrainy, ale w wyniku pandemii część tych osób z Polski wyjechała. Jak trendy migracyjne będą się rozwijać, jeszcze za wcześnie wyrokować.

Co nas czeka do końca roku?

Wiele wskazuje na to, że trzeci kwartał będzie relatywnie dobry, co pokazują już miesięczne odczyty makroekonomiczne. To widać po stronie produkcji przemysłowej czy sprzedaży detalicznej. Największe trudności mogą się pojawić w czwartym kwartale ze względów cyklicznych. Co roku widzimy, że ostatnie miesiące są dla rynku pracy najtrudniejsze. Wtedy mamy maksima bezrobocia w ciągu roku, jest ograniczony popyt na pracę, nie mamy prac sezonowych, część branż wygasza swoje projekty. To powoduje, że listopad i grudzień są dla rynku pracy najgorsze. Z tym oczywiście będziemy mieli do czynienia również w tym roku. To jest też moment, w którym prawdopodobnie będziemy obserwować już gospodarkę bez rządowej kroplówki. O ile oczywiście nie dojdzie do jakichś negatywnych scenariuszy epidemiologicznych. Wówczas wszystkie obecne przewidywania będziemy musieli wyrzucić do kosza.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze