Policja może i zawiezie kobietę z dziećmi do Ośrodka Interwencji Kryzysowej, ale nie ma dla maluchów fotelika. Ośrodek matkę przyjmie, ale w weekendy i święta jest zamknięty. Jeśli kobieta ucieka na własną rękę, musi zdążyć na autobus. Bo na kolejny poczeka godzinę czy dwie.
To filmowy hit roku. Najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego w ciągu miesiąca od premiery obejrzało przeszło dwa miliony ludzi.
„Dom Dobry” brutalnie obnażający schematy przemocy domowej sprowokował ogólnopolską dyskusję o tym, że przemoc w polskich domach wciąż ma się dobrze. I przybiera różne oblicza.
Film spowodował też reakcję samych poszkodowanych – w październiku na telefon alarmowy Feminoteki zadzwoniło blisko 140 osób z prośbą o pomoc. Po premierze „Domu Dobrego”, w listopadzie – ponad 300.
Z Joanną Gzyrą-Iskandar, rzeczniczką ds. przeciwdziałania przemocy z fundacji „Feminoteki”, rozmawiamy o efekcie „Domu Dobrego”. I o tym, czego nie robi dziś państwo – a powinno, by z przemocą w domach efektywnie walczyć.
Angelika Pitoń, OKO.press: Przemoc domowa. Nie ma na nią paragrafu. Nie ma rejestru zliczającego, ile razy on pobił ją. Ile ona jego. Ile razy pił, kiedy bił. Choć tak powszechna, wciąż nie doczekała się poważnego potraktowania przez polski system prawny. Policja statystyki dotyczące agresji w domu utożsamia z Niebieską Kartą. I podaje, że tylko w 2024 roku takich Kart otworzyła prawie 60 tysięcy. W niemal 87 procentach przypadków sprawcą przemocy był mężczyzna.
Joanna Gzyra-Iskandar, rzeczniczka ds. przeciwdziała przemocy wobec kobiet w „Feminotece”: Bez wątpienia. I składa się na to kilka przyczyn.
Możemy uznać, że to konsekwencja wynoszonych z domu wzorców, w których bił ojciec, bił dziadek. Nie zgadzam się jednak na to, by stawiać tutaj kropkę – bo wychowanie to najwyżej punkt wyjścia. Nie usprawiedliwienie dla przemocy.
Podobnie jest z patriarchatem, wychowywaniem chłopców na głowy rodziny, twardych i zaradnych, ale bez prawa do uczuć i emocji, z systemowym i instytucjonalnym przyzwoleniem na przemoc czy nierównowagą płci i opowieścią o kobietach jako tej „słabszej” grupie.
Żyjemy w rzeczywistości, w której przemoc domowa ma się dobrze. W manosferze, czyli tej części internetu, która roi się od toksycznych i mizoginistycznych treści, kobiety obwiniane są o wszelkie zło tego świata, z „epidemią samotności” włącznie, a podcasterzy dyskutują o tym, czy kobiety powinny prowadzić samochód.
To w konsekwencji buduje atmosferę przyzwolenia na przemoc wobec kobiet i znajduje swoje odzwierciedlenie w budowanych relacjach, które powinny być partnerskie, a często stają się przestrzenią najbardziej niebezpieczną.
Przemoc wobec kobiet aż w 70 procentach przypadków dzieje się właśnie w domu, z rąk partnerów, osób, które kobiety dobrze znają. To ponura rzeczywistość tysięcy Polek.
Jednak dorośli ludzie odpowiadają za swoje czyny. Jeśli nie radzimy sobie z napięciem, agresją czy tłumionymi emocjami – to idźmy na terapię, przepracujmy to, a nie rozładowujmy się na najbliższych.
Potrzeba było siekiery powracającej w filmach Wojciecha Smarzowskiego, żeby przemoc dziejącą się w polskich domach zauważyć, wyrwać ją ze szponów tabu i w końcu zacząć mówić o niej głośno?
Prawie trzydzieści lat temu Niebieska Linia zrobiła ogromną kampanię społeczną „Bo zupa była za słona”. Rozwieszone w całym kraju plakaty z tym hasłem i zdjęciem pobitych kobiet i dzieci zatrzęsły Polską. Reklamy emitowano w telewizji. O przemocy domowej zaczęto w końcu mówić, ludzie dowiedzieli się o istnieniu telefonów pomocowych. A potem, na trzy dekady, nastała właściwie cisza.
Aktywiści, organizacje pozarządowe walczące z przemocą domową czy nawet media wracały do tej kwestii, upominały, że w domach to się nadal dzieje. Ale jakoś wszyscy byli obojętni.
Aż „Dom Dobry” Smarzowskiego pojawił się w kinach i zadziała się lawina. Ludzie najpierw tłumnie poszli na film, a potem dzielili się własnymi doświadczeniami w sieci. O przemocy w domach znów mówi się w radiu, telewizji i prasie, w internecie. Widzimy to też w „Feminotece”.
Odkąd „Dom Dobry” trafił do kin, nasz telefon dzwoni dwa razy częściej.
Bywają dni, kiedy nasze konsultantki nie mają chwili wytchnienia, bo połączenia pojawiają się non-stop.
To pokazuje, że taki film, jak „Dom Dobry” był Polsce potrzebny. To, że zrobił go uznany, świetny reżyser, to jedno. Ale że zrobił go mężczyzna – jest dla tej sprawy niebagatelne.
Wojciech Smarzowski dotknął w ten sposób sedna sprawy; że przemoc to nie jest tylko kobiecy problem. One cierpią z jego powodu najbardziej. Ale przemoc domowa to też historia o mężczyznach, bo to oni są w przeważającej mierze jej sprawcami.
A tu ciężar opowieści o przemocy domowej bierze na siebie mężczyzna. I nie próbuje relatywizować, niuansować, usprawiedliwiać, tylko staje po stronie tej krzywdzonej kobiety. Opowiada tę historię jej oczami. Z przykrością stwierdzam, że gdyby ten film zrobiła uznana reżyserka, nie mielibyśmy takich tłumów w kinach.
Prawie dwa miliony widzów. Ale nie wiemy, czy w tym gronie jest na przykład premier Donald Tusk.
A powinien być. Przy okazji „Domu Dobrego” często jestem pytana o to, jak, jako społeczeństwo, powinniśmy działać, co robić. I ta ludzka reakcja na krzywdę dziejącą się w domu sąsiadki czy przyjaciółki jest nie do przecenienia.
Obserwujemy w „Feminotece” ten międzyludzki zryw, co jest największym sukcesem tego filmu. Dla mnie „Dom Dobry” to druga, po „Zupa była za słona”, największa kampania społeczna poświęcona przemocy w Polsce.
A co z odpowiedzialnością państwa?
Bez wyniesienia problemu przemocy w domu do poziomu rządu, bez zwiększenia nakładów finansowych na edukację i szkolenia dla prokuratorów, sędziów, policjantów i medyków, na system zabezpieczenia dla osób, które tej przemocy doświadczają, po prostu nie ruszymy dalej.
Proszę sobie wyobrazić, że „Feminoteka” prowadzi jedyny w Polsce punkt pomocy dla osób, które doświadczyły gwałtu. Konwencja Stambulska, którą Polska ratyfikowała dziesięć lat temu, zobowiązywała rząd do stworzenia całej sieci takich ośrodków wsparcia. Mamy jeden, i to prowadzony przez organizację pozarządową, bez żadnego publicznego wsparcia. I tak już trzeci rok.
Rząd Koalicji Obywatelskiej ignoruje problem przemocy domowej tak samo jak każdy wcześniejszy.
Pod tym względem nie widzę tu lepszych ani gorszych. Dlatego uważam, że na „Dom Dobry” powinni pójść obowiązkowo i premier Donald Tusk, i Marcin Kierwiński z Waldemarem Żurkiem. A potem wyciągnąć z niego wnioski i w końcu zacząć działać.
Dobrym pierwszym krokiem mogły być lekcje z edukacji zdrowotnej. Ale dane Ministerstwa Edukacji Narodowej, pokazujące, że zaledwie 30 procent dzieci i młodzieży nie wypisało się z tych zajęć i cała dyskusja, która ostatecznie pozwoliła, by przedmiot ten uczynić nieobowiązkowym, pokazuje absolutnie zaślepienie rządzących.
W kółko słyszymy Władysława Kosiniaka-Kamysza mówiącego o bezpieczeństwie. Świetnie, zabezpieczajmy się gospodarczo, militarnie. Tylko czemu nikt nie myśli o tym absolutnie pierwszym poziomie, czyli bezpieczeństwa we własnym domu?
Pracy jest sporo. Bo choć ramy systemu walczącego z przemocą są, to w praktyce widać, że on zupełnie nie działa. Choćby Niebieska Karta. Alicja Serafin, doktorantka z Uniwersytetu Warszawskiego, która bada skalę kobietobójstwa w Polsce wykazała, że w ponad połowie przypadków, w których doszło do zabicia kobiety, jej oprawca miał założoną Niebieską Kartę albo był już skazany za znęcanie. Pokrzywdzona szukała więc pomocy. Ale zawiódł ją system.
Zawodzi egzekwowanie tego systemu. Mamy w Polsce bardzo konkretne przepisy dotyczące tego, jak z przemocą walczyć. Jasne, nasze prawo mogłoby być lepsze – ale wcale nie jest złe.
Katarzyna zginęła w czerwcu tego roku. Miała 45 lat. Mieszkała w Rabie Wyżnej. Zgłosiła, że mąż się nad nią znęca, że ją śledzi, nagrywa, wszczyna awantury w sklepie, w którym pracowała. Jej sprawa, w przeciwieństwie do większości o znęcanie, nie została umorzona, bo Katarzyna miała twarde dowody. Sąd nakazał jej mężowi opuścić mieszkanie i wyprowadzić się, orzekł zakaz zbliżania się do niej na 50 metrów. Zastrzelił ją więc na parkingu.
No i właśnie – wydano nakaz, próbowano ochronić tę kobietę. Policja musi sprawdzać, czy zakaz zbliżania jest przestrzegany. Są kraje, w których sprawca przemocy z orzeczonym zakazem zbliżania się nosi po prostu opaskę elektroniczną, która śledzi jego położenie. To jedno z rozwiązań, które mogą pomóc rozwiązać problem nierespektowania sądowych postanowień.
Tu tkwi sedno problemu:
udowodniona wina bez kary powoduje, że sprawca przemocy czuje się bezkarny. I tylko pozwala sobie na więcej.
A sąd rozkłada ręce. Nie mamy osobnego paragrafu na przemoc domową. Definiuje się ją wyłącznie jako znęcanie. Kiedy analizowałam statystyki dotyczące postępowań z art. 207 kodeksu karnego widzę, że na przestrzeni trzech dekad nie zmieniło się prawie nic. W 1999 roku prokuratury wszczęły 32 tysiące spraw o znęcanie. W niemal 23 tys. potwierdzono, że do znęcania doszło. Dwadzieścia cztery lata później, w 2023 roku, prokuratura zainicjowała 2,5 tysiąca mniej takich spraw. Ale skazanych było już tylko nieco ponad 14 tysięcy osób.
To efekt tego, że przemoc domowa ma różne oblicza. A przepisy widzą najczęściej tę, którą widać gołym okiem. Jeśli nie ma siniaków i nie ma dowodów na przemoc, np. w postaci gróźb karalnych czy stalkingu – to prokuratura często sprawę umarza. Zniewolenie ekonomiczne? Na to nie ma paragrafu.
Drugim problemem jest fakt, że sąd nie odróżnia przemocy od konfliktu. I osobę doznającą przemocy oraz jej oprawcę kieruje ... na mediację.
Nie da się mediować w sprawach o przemoc, tutaj nie ma miejsca na kompromis, na równorzędne traktowanie!
A w polskich sądach dzieje się to nagminnie. Kobiety więc chodzą na te kolejne spotkania z kimś, kto je bił, bo choć mogą odmówić, to boją się, że sąd uzna je za niewspółpracujące. Mediator siłą rzeczy dąży tu do porozumienia – więc mimowolnie staje po stronie sprawcy.
Jedyną możliwością, by ten stan rzeczy zmienić, są regularne i rzeczywiste szkolenia dotyczące tego, czym jest przemoc, jak ją odróżniać od konfliktu, kiedy kierować na mediacje, a kiedy nie. Ta wiedza pozwoli zwalczyć stereotypy czy fałszywe przekonania na temat przemocy i osób pokrzywdzonych. Ta wiedza pozwoli na uniknięcie zadania przez sąd pytania: „A dlaczego pani nie odeszła wcześniej?”, „A może miała pani jakiś interes?”, „Może się pani podobało?”, „A może to zemsta?”,„Może pani po prostu nienawidzi mężczyzn”.
W taki właśnie sposób policjantów portretuje Wojciech Smarzowski. Wiemy, że w „Domu Dobrym” żadna ze scen dotycząca przemocy nie została zmyślona. Scenariusz bazuje na historiach osób, które zgłosiły się do „Feminoteki” właśnie jako ofiary przemocy. A co z policją? Czy to, jak zobrazowano funkcjonariuszy, również jest historią prawdziwą?
W przypadku przemocy domowej wszystkie drogi prowadzą na komisariat. I tu muszę powiedzieć z przykrością: na komendach niestety dalej pracują policjanci z „Domu Dobrego”. Ci, którzy zapytają, czy kobieta nie sprowokowała mężczyzny do przemocy, czy go nie podpuszczała, czy sama sobie nie nabiła siniaków.
Oczywiście nie zawsze tak jest. Słyszymy o empatycznych funkcjonariuszach, którzy znają prawo, są zdeterminowani by pomóc. Ale to nie powinna być loteria, tylko absolutny standard. Wciąż słyszymy, że policjant nie przyjął zawiadomienia, choć powinien. Że komentował. Albo zasugerował, że może kobieta tej nocy prześpi się na kanapie w domu, żeby nie denerwować dodatkowo męża.
Chyba żadna z nas nie wyobraża sobie, że zgłaszając kradzież samochodu, policja zacznie pytać o to, dlaczego zaparkowałyśmy w tym właśnie miejscu albo czemu wybrałyśmy taki prowokujący kolor karoserii.
Każda pobłażliwość, brak stanowczej reakcji, jest wodą na młyn na sprawcy.
Inna sprawa, że właściwie nie słyszymy o surowych wyrokach dla sprawców. Przemocy domowej swój raport poświęciła Najwyższa Izba Kontroli. Tamta konferencja prasowa nosiła znamienny tytuł: (Nie)przeciwdziałanie przemocy domowej". Raport obnażył, że obecne rozwiązania, ani nie poprawiają losu osób dotkniętych przemocą, ani tej przemocy nie przeciwdziałają. By podać tylko kilka rażących przykładów: policyjne auta często nie są wyposażone w foteliki dla dzieci, które pomogłyby w przewiezieniu najmłodszych do Ośrodków Interwencji Kryzysowej. Nie ma scenariuszy, co robić po godzinach pracy tych Ośrodków i jak zabezpieczyć osobę, która pomocy potrzebuje np. w niedzielę wieczorem. Policjanci przyjeżdżając do domu, w którym rozgrywa się dramat, a sprawca jest pod wpływem alkoholu, nie zawsze przewozi go na izbę wytrzeźwień. W końcu procedura Niebieskiej Karty, zamiast być wszczynana w ciągu siedmiu dni, uruchamiana jest po dwóch miesiącach.
A potem słyszymy o kryzysie praworządności czy braku zaufania do instytucji publicznych. Tu trzeba realnych funduszy, szkoleń, ale też reform i zintegrowanej polityki, żeby uczynić ten temat wreszcie ważnym, na szczeblu rządowym.
Gabinet ministry Katarzyny Kotuli miał przedstawić nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej w tym roku. OKO.press ustaliło, że wydarzy się to najwcześniej w styczniu. Systemowo – miejmy nadzieję jeszcze – nie zmieniło się wiele. A co społecznie zmienił „Dom dobry”?
Dodał odwagi. Odnotowałyśmy przypadki, w których dzwoniące do nas kobiety mówiły, że poszły do kina albo zobaczyły zwiastun czy program telewizyjny o „Domu Dobrym”. I odważyły się, by zadzwonić i poprosić o pomoc.
„Dom Dobry” zadziałał. Spowodował, że znów zaczęliśmy zdejmować tabu z przemocy domowej, że wywlekamy ją na świecznik po to, by ją napiętnować, a pokrzywdzonym pokazać drogę wyjścia i dodać odwagi. Zadzwonienie do nas, przyznanie, że w moim domu dzieje się coś trudnego, że doznaję krzywdy i wypowiedzenie słów: „proszę o pomoc” jest niesamowicie trudne.
Ogromnie ważne jest też to, że „Dom Dobry” zaczął wyrywać ludzi ze społecznej znieczulicy. Dzwonią do nas świadkowie i świadkinie przemocy. Bliscy osób, którzy tej agresji doświadczają w swoich domach. To ludzie, którzy poszli na film Smarzowskiego i wyszli z niego wstrząśnięci. Uświadomili sobie, że ich koleżanka z pracy, sąsiadka, siostra, przyjaciółka tkwi w takiej relacji jak filmowa Gośka.
Widzieli i wiedzieli, że nie dzieje się dobrze, ale nie identyfikowali jej jako przemoc domową, jako sytuację groźną. Teraz dzwonią i pytają: co ja mogę dla tej koleżanki, sąsiadki, siostry zrobić. Jak jej pomóc.
I co im panie radzą?
Nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi, bo każda sytuacja jest inna. W pierwszej kolejności radzimy jednak, by w miarę możliwości pozostawać w regularnym kontakcie z osobą pokrzywdzoną. Często jest tak, że sprawcy przemocy izolują od otoczenia tych, których krzywdzą. Zabraniają kontaktów z rodziną, odciągają od przyjaciółek, śledzą je, wymagają spowiadania się z tego, gdzie kobieta wychodzi, z kim rozmawiała. Ważne, by wtedy czuła, że obok niej jest ktoś życzliwy.
Drugi krok to stworzenie przestrzeni do bezpiecznej rozmowy. W życiu osoby doświadczającej przemocy może nastąpić moment, w którym zechce opowiedzieć, co się dzieje w jej domu. Powinniśmy wtedy przede wszystkim stworzyć przestrzeń do wygadania się, wypłakania. Powiedzieć: wierzę ci, ufam. Tyle wystarczy – bo sprawcy często wmawiają kobietom, że są nic nie warte, że nikt im nie uwierzy, że są wariatkami.
Usłyszenie, że mają kogoś po swojej stronie, że ktoś je widzi i słyszy i im wierzy, ma niebagatelną moc. I najważniejsze: nie oceniajmy. Powstrzymanie się od komentarzy i opinii, dawania złotych rad jest czasami bardzo trudne. Ale nie róbmy tego. To nie jest nasze zadanie.
Dlaczego powiedzenie „ufam Ci”, jest tak ważne?
Istnieje coś takiego jak hipoteza sprawiedliwego świata. Wierzymy, że jeśli komuś przydarzy się coś złego, to dlatego, że na to zasłużył. Na przykład – jeśli wejdę na przejście dla pieszych na czerwonym i złamię przepisy ruchu drogowego, a potrąci mnie samochód, to jestem sama sobie winna. Mój błąd, złamałam prawo.
Wiele osób próbuje przełożyć to do świata przemocy. Osoby doświadczające przemocy próbują sobie tłumaczyć, że uderzył, bo miał gorszy dzień w pracy. Że się napił i puściły mu nerwy. Słyszą, że może sprowokowały, zrobiły coś nie tak. Tyle że to zupełnie nie ma znaczenia. Nie ma usprawiedliwienia dla przemocy. Nie ma „ale”. Sprawcy są bardzo świadomymi osobami, które doskonale wiedzą, co robią.
Co robić, jeśli osoba doświadczająca przemocy jest nam zupełnie obca? Ale słyszymy krzyki zza ściany, płacz?
Dzwonimy na policję. Bezwzględnie. A jeśli nadarzy się okazja, by choćby chwilę z taką osobą porozmawiać, to ją wykorzystajmy. Wystarczy wtedy zapytać, czy potrzebuje pomocy, czy możemy coś dla niej zrobić. Czasem wystarczy przekazać numer do organizacji pomocowej, jak Feminoteka czy Niebieska Linia. W wielu poważnych przypadkach potrzebna jest profesjonalna pomoc psychologiczna, prawnicza, socjalna. Tacy specjaliści są. Ale trzeba do nich dotrzeć.
Zachęcamy też kobiety do zainstalowania w telefonie aplikacji SafeYou.
To darmowa aplikacja, którą rok temu wprowadziłyśmy do Polski. Działa w prosty sposób: ma tzw. panic button, czyli przycisk, w który klikamy, gdy jesteśmy w niebezpieczeństwie. Aplikacja wysyła wtedy sms do trzech wybranych przez nas wcześniej kontaktów razem z geolokalizacją i informacją, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Zaczyna też nagrywać dźwięk z otoczenia, co może być później dowodem w sprawie sądowej.
Wyjaśnijmy: Aplikacja Safe You jest przeznaczona dla osób, które potrzebują wsparcia w różnych kryzysowych sytuacjach, nie tylko przemocy domowej.
Dokładnie tak. Uważam, że w swoich telefonach powinna mieć ją każda z nas. Dla bezpieczeństwa, na wszelki wypadek, bo skala molestowania, napaści na kobiety w miejscach publicznych jest ogromna. Safe You pozwala w szybki sposób zaalarmować najbliższych, że ich potrzebujemy.
Filmowa Gośka wiele razy próbuje odejść od partnera. I wraca. Wciąż wraca.
Spirala przemocy właśnie tak wygląda: często w parze z przemocą psychiczną czy fizyczną idzie uzależnienie ekonomiczne. Ale i potworna manipulacja, zastraszanie, specyficzny rodzaj uwiązania w relacji budowany na hasłach typu: beze mnie sobie nie poradzisz, nie masz nic, jesteś nikim.
Dlatego tak ważne jest, byśmy nie oceniali kobiet, które tkwią w przemocowych związkach. Decyzja pt. Zostać czy odejść, często nie jest zerojedynkowa. Nierzadko stoją za nią groźby, że jeśli kobieta odejdzie, to sprawca zabierze jej dziecko, zabije psa, spali dom. Te groźby nie są rzucane na wiatr.
Próba odejścia od sprawcy jest dla kobiet najbardziej niebezpieczna. To moment, w którym sprawca czuje, że traci kontrolę. A przemoc to przecież opowieść o władzy i kontroli
Dlatego sięga po kolejne, coraz groźniejsze, środki, by tę drugą osobę przy sobie uwiązać. Często towarzyszy temu myślenie: albo będziesz żyła ze mną, albo wcale.
Badania wprost pokazują, że kobiety giną z rąk partnerów najczęściej wtedy, gdy próbują odejść i uwolnić się od związku, w którym była przemoc.
Już kilka lat temu, razem z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, opracowaliśmy plan awaryjny dla osób doświadczających przemocy.
Jednym z elementów tego planu jest spakowanie czegoś na kształt plecaka awaryjnego; z dokumentami, pieniędzmi, kluczami do domu i ładowarką oraz bielizną, szczoteczką do zębów.
Tak. Chodzi o przygotowanie sobie rzeczy pierwszej potrzeby wcześniej; po to, by zminimalizować sytuację, w której ucieka się w kapciach, „tak, jak stoimy”, bez dokumentów.
Nasz plan awaryjny to również plan działania, kiedy wezwiemy policję. W tym najważniejsze: wyrażenie oczekiwania, by sprawca przemocy został zatrzymany na 48 godzin lub otrzymał nakaz opuszczenia mieszkania, zakaz zbliżania się i kontaktu.
To daje czas, by skontaktować się z organizacją pomocową, znaleźć bezpieczne schronienie, zastanowić się, co dalej.
A co, gdy w grę wchodzi dziecko? Czy to nie ono i jego dobro często dodatkowo utrudnia kobiecie odejście od przemocowego partnera?
To zależy. Z jednej strony wciąż w wielu domach i rodzinach pokutuje przekonanie, że rodzina powinna być pełna, że dziecko powinno mieć mamę i tatę. Ale z drugiej znam wiele przypadków, w których ręka podniesiona na dziecko jest tym punktem granicznym, w którym kobiety pakują się i decydują odejść. Nawet jeśli przez lata znosiły poniżanie i bicie.
Inna sprawa, że dziecko jest niestety często traktowane instrumentalnie, wykorzystywane przez sprawcę przemocy do dalszego kontrolowania swojej żony czy partnerki. Nawet gdy para rozstanie się, rozwiedzie, zamieszka osobno. Mówimy wtedy o tak zwanej przemocy poseparacyjnej. To sytuacja, w której ojcowie wykorzystuje dzieci, a kontakt z nimi uznają za pretekst do tego, by dalej krzywdzić i kontrolować partnerkę.
Niestety, polskie sądy rodzinne działają tak, że często przydzielają sprawcom przemocy domowej kontakt z dziećmi albo nawet opiekę współdzieloną.
Dziecko jest nierzadko wtedy manipulowane, nastawiane przeciwko matce. To się dzieje nawet, gdy przeciwko ojcu toczy się postępowanie karne. Dopóki nie ma prawomocnego wyroku sądu, nie zakazują kontaktu, nie odbierają ich, nawet nie ograniczają.
Słyszałam wiele historii, w których dzieci boją się przebywać z przemocowym ojcem. Zamykają się w łazienkach, wymiotują ze stresu. A i tak muszą do niego pojechać, bo jeśli tak się nie stanie – matka zapłaci grzywnę. Dla porównania, jeśli ojciec po dziecko nie przyjedzie, nie stawi się na umówione spotkanie, to nie ponosi żadnych konsekwencji.
Tymczasem jeden z polityków Konfederacji grzmiał, że film pokazuje wyrównaną walkę o dziecko, podczas gdy wcale taka nie jest. Prawa strona sceny politycznej z „Domu Dobrego” uczyniła koronny przykład na to, jak dziś ucieśniani są mężczyźni. Twierdzą, że film portretuje mężczyzn jako zło wcielone, a kobiety jako „sekretną ligę dobra”. „Momentami brakuje tylko, żeby złapały się za ręce i zatańczyły kankana”. Zarzuca, że głównym przekazem tego filmu jest to, że relacje są niebezpieczne, a męska obecnośc to powód do przeprosin.
Widziałam ten wpis. I zastanawiałam się, czy na pewno widzieliśmy ten sam film. Pomijając już kwestię tego, że „Dom Dobry” pokazuje pozytywnych męskich bohaterów i złe postaci kobiece. Polityk w klasyczny sposób odwrócił uwagę od realnego problemu, wywrócił zjawisko przemocy domowej do góry nogami i uczynił z niego przykład uciskania mężczyzn. Tyle że to to nie sprawi, że przemocy nie będzie.
Choć „Dom Dobry” jest inspirowany historią Karoliny Piaseckiej, byłej żony polityka PiS-u skazanego za znęcanie się nad żoną, to Wojciech Smarzowski opowiadał, że zrobił gruntowny research. Okazało się, że
sprawcy przemocy zasiadają w szeregach politycznych każdej partii w tym kraju. Od lewa do prawa. Przemoc domowa to temat ponadpartyjny.
I jako taki – ponad politycznymi podziałami – powinien być traktowany. Nie jest to, jak chciałby pan Miłosz Tamulewicz, kwestia ideologiczna, tylko rzeczywistość wielu kobiet w Polsce. I tych głosujących na PiS czy Konfederację, czy KO lub Lewicę.
Kobiety
Kultura
Prawa człowieka
Katarzyna Kotula
Feminoteka
niebieska linia
przemoc domowa
Wojciech Smarzowski
Dziennikarka OKO.press. Pisze o prawach pracowniczych, lokatorskich i sprawach społecznych. Absolwentka Szkoły Praw Człowieka przy HFHR. Finalistka nagrody im. Dariusza Fikusa za dziennikarstwo najwyższej próby, Pióra Nadziei Amnesty International czy Korony Równości Kampanii Przeciw Homofobii. W latach 2017-2025 związana z "Gazetą Wyborczą".
Dziennikarka OKO.press. Pisze o prawach pracowniczych, lokatorskich i sprawach społecznych. Absolwentka Szkoły Praw Człowieka przy HFHR. Finalistka nagrody im. Dariusza Fikusa za dziennikarstwo najwyższej próby, Pióra Nadziei Amnesty International czy Korony Równości Kampanii Przeciw Homofobii. W latach 2017-2025 związana z "Gazetą Wyborczą".
Komentarze