Tymczasowy rząd Mateusza Morawieckiego nie ma żadnego politycznego sensu poza próbą sprowokowania i ośmieszenia nowej większości. Ale to próba nieudolna. Z czterech powodów ten złośliwy trolling obróci się przeciwko trollom
Prezydent Andrzej Duda w poniedziałek 27 listopada 2023 powołał nowy rząd Mateusz Morawieckiego, odebrał ślubowanie od premiera i jego ministrów i tym samym stworzył najbardziej niedorzeczny rząd w historii III RP. Niedorzeczny, bo pozbawiony najmniejszych szans na to, że przetrwa dłużej niż kilkanaście dni.
Duda oczywiście miał prawo to zrobić, konstytucja daje mu pełną dowolność wskazania szefa lub szefowej rządu w tzw. pierwszym kroku regulowanym przez art. 154 ustawy zasadniczej. Mógł więc równie dobrze zaproponować tekę premiera Najmanowi, Holeckiej, Zenkowi Martyniukowi, mnie, tobie, Szanowna Czytelniczko i tobie, Szanowny Czytelniku. Co więcej, wybór jednego z wyżej wymienionych miałby tyle samo politycznego sensu, co wybór Morawieckiego – nasze rządy miałyby bowiem identyczne perspektywy na przetrwanie: zerowe.
Oczywiście Duda, Morawiecki i wierchuszka Prawa i Sprawiedliwości z prezesem Jarosławem Kaczyńskim patrzą na to inaczej. Z ich perspektywy to niezwykle wprost cwana polityczna gra, obliczona na:
Zła wiadomość dla Dudy, Morawieckiego i Kaczyńskiego jest taka, że są to kalkulacje dziecinne i szyte nićmi o grubości rury gazociągu jamalskiego. Co również zabawne, lepsze efekty polityczne mogliby uzyskać, gdyby robili wszystko dokładnie na odwrót. Oto cztery powody dlaczego.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Prawo i Sprawiedliwość padło ofiarą własnej propagandy, czyli opowieści, którą codziennie możemy przeczytać np. w mediach braci Karnowskich – o dyszącej żądzą zemsty koalicji demokratycznej, cierpiącej niewyobrażalne katusze, gdy uświadamia sobie, że musi jeszcze kilkanaście dni poczekać na przejęcie władzy.
Tak pisał o tym 30 października Jacek Karnowski, wzywając Dudę do maksymalnego opóźnienia przejęcia władzy przez rząd Donalda Tuska: „Opozycja potrzebuje czasu na refleksję. To opozycja musi ochłonąć – dla dobra własnego, a przede wszystkim dla dobra państwa. Musi zrozumieć, że jeśli skleci rząd, to będzie to rząd osadzony w ramach konkretnego ustroju, a nie jakiś komitet rewolucyjny. Panie Prezydencie, powinien Pan wykorzystać wszystkie możliwe środki, by dać opozycji cenne tygodnie, a może i miesiące, na nawiązanie kontaktu z rzeczywistością. To jest racja stanu obecnej chwili”.
Felieton Karnowskiego jest o tyle znaczący, że politycy PiS najwyraźniej przyjęli jego diagnozę jako swoją. Tymczasem autor pomylił się dokładnie we wszystkim.
Opozycja po wyborach rzeczywiście potrzebowała czasu, ale nie na to, żeby ochłonąć z rzekomych rewolucyjnych nastrojów, tylko żeby poukładać się sama ze sobą. Bo wszystkie opowieści o niezwykle intensywnych kontaktach i ustaleniach polityków KO, Trzeciej Drogi i Lewicy przed wyborami to mity – w rzeczywistości w poniedziałek 16 października opozycja obudziła się zwycięska, ale z czystą kartką, jeśli chodzi o międzypartyjne układanki. Co najmniej kilku tygodni politycznej przestrzeni potrzebowała jak tlenu. I prezydent wspaniałomyślnie tlen jej podarował.
Gdyby Duda przyspieszył terminy, błyskiem zwołał posiedzenie nowego parlamentu i powierzył tworzenie nowego rządu Donaldowi Tuskowi, sprawiłby nowej większości mnóstwo kłopotów, a ekspresowe negocjacje rządowo-personalne byłyby krwawe. Zresztą nawet teraz wszystko dzieje się dość pospiesznie, by wspomnieć tylko ostatnie dni i lekko paniczne poszukiwanie kobiet, gdy panowie liderzy zdali sobie nagle sprawę, że polityczek na ważnych stanowiskach jest w ich drużynie jakby kapkę mało.
Duda wybrał jednak kabaretowe przeciąganie sprawy, tym samym jednocześnie samobójczo uderzył we własny wizerunek oraz dał nowej większości awansem kilka mikołajkowych prezentów:
Jednym zdaniem, z punktu widzenia interesu politycznego nowej większości pod wodzą Donalda Tuska PiS zachowuje się jak postać z „Fausta”: wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni.
Drugim super, hiper, ekstra sprytnym zagraniem spindoktorów PiS (o ile jeszcze jacyś tam zostali poza przekonanym o własnej genialności Marcinem Mastalerkiem w Kancelarii Prezydenta) było wykorzystanie karty kobiecej do politycznego trollingu. Ma to działać w ten sposób: skoro obóz Tuska ma kłopot z kobietami w rządzie, to my w naszym tymczasowym cyrku, z którego śmieje się trzy czwarte Polski, obsadzimy kobietami większość stanowisk!
Problem w tym, że jest to zagrywka tak jawnie bezczelna, że aby przejrzeć ją na wylot, nie trzeba nawet zbytnio interesować się polityką.
Kiedy PiS rządził u szczytu chwały, kobiety w najlepszym razie traktował jak piąte koło u wozu. Kiedy z władzą się żegna i trzeba dać twarze nieuchronnej klęsce w parlamencie – o, wtedy „nasze drogie panie” nadają się do tego idealnie.
Po wtóre, to posunięcie jest sprzeczne z opowieścią powyborczą samego PiS-u. Wielu polityków odchodzącego obozu rządzącego wprost mówi, że przyczyną ich porażki jest decyzja Trybunału Przyłębskiej (zaostrzająca i tak już radykalnie konserwatywne prawo antyaborcyjne w Polsce) oraz to, co działo się później: brutalność policji wobec protestujących kobiet, wzywanie na pomoc faszyzujących bojówek, gaz i pałki teleskopowe na ulicach.
Potrzeba odzyskania zaufania wśród Polek, zwłaszcza tych młodszych i w średnim wieku, to oczywisty cel polityczny partii Kaczyńskiego, ale pomysł, że można to zrobić w miesiąc, na rympał, przez de facto fikcyjne stanowiska w tymczasowym rządzie rozrzucane jak konfetti – to kuriozum. W ten sposób niechęć kobiet do Prawa i Sprawiedliwości może się tylko pogłębić, bo ani Polacy, ani Polki w sposób oczywisty nie lubią być traktowani jak idioci i idiotki.
To kolejny punkt, w którym Prawo i Sprawiedliwość padło ofiarą własnej propagandy. Na Nowogrodzkiej i w Pałacu Prezydenckim najwyraźniej głęboką wierzą, że jak tylko Tusk do władzy się dorwie, wnet zacznie ciąć programy socjalne, żadnej z socjalnych obietnic nie dowiezie i hurtowo zacznie prywatyzować, co tylko się da, śmiejąc się przy tym wniebogłosy oraz wprost w zastygłe z szoku i przerażenia twarze zwykłych Polaków. I że na tym tle grudniowe exposé tymczasowego premiera Morawieckiego, który nakreśli wizję socjalnego raju, narodowej zgody, umiarkowania i ogólnego dobrobytu, z biegiem miesięcy będzie brzmiało donośnie niczym Dzwon Zygmunta, przypominając obywatelom i obywatelkom, co stracili wraz z utratą władzy przez PiS.
To osobliwe założenie, bo dosłownie nic nie wskazuje na taki obrót spraw.
Przyszły minister finansów Andrzej Domański nie mówi, że pieniędzy nie ma i nie będzie, odwrotnie – mówi, że są i będą. Deklaruje przy tym, że podwyżki dla nauczycieli i budżetówki to priorytet, a kolejne wprowadzane przez PiS świadczenia socjalne i emerytalne zostaną przez nową władzę zachowane. Co zresztą nie jest wielką niespodzianką – zrobiłby tak każdy rząd z odrobiną instynktu samozachowawczego. Do tego objęcie resoru polityki społecznej przez zdecydowanie lewicową Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk pozwala sądzić, że dialog ze związkami zawodowymi i pozostałymi partnerami społecznymi będzie najlepszy od dawna.
Jeśli nastąpi liberalny zwrot w porównaniu do poprzedniej ekipy, to w kwestiach bardziej symbolicznych, niż wywracających do góry nogami dotychczasową politykę – zapewne co najmniej poluzowany zostanie zakaz handlu w niedziele, można się spodziewać również jakiegoś gestu wobec osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą. Rewolucji jednak nie będzie. Ba, nie można wykluczyć nawet, że tak sztandarowa inwestycja PiS jak Centralny Port Komunikacyjny będzie w jakiejś formie kontynuowana.
A skoro tak, o straceńczym exposé Morawieckiego wszyscy wkrótce zapomną i w najmniejszym stopniu nie stanie się symbolem. A jeśli przetrwa próbę czasu, to jako wyjątkowo zabawna anegdota.
Oprócz trollingu ogólnego, PiS w ostatnich dniach próbuje atakować również bardziej precyzyjnie – celuje w Trzecią Drogę. Ale zachowuje się trochę jak polski myśliwy, który za każdym razem celuje w dzika i zarazem zawsze to nie jest dzik.
Słyszymy więc po raz piąty, piętnasty i pięćdziesiąty te same narracje: jak to Władysław Kosiniak-Kamysz mógł być premierem, ale stchórzył przed Tuskiem, jak to Trzecia Droga miała trzymać równy dystans do obu największych sił politycznych, a stała się przybudówką Platformy, jak to marszałek Hołownia zapowiadał nowe standardy, a tak naprawdę jest parlamentarnym zamordystą, jakiego Polska nie widziała i że w ogóle szeregowi działacze PSL i Polski 2050 szczerze chcieliby iść pod rękę z Morawieckim, ale wstydzą się o tym głośno powiedzieć.
Cóż, stratedzy PiS podczas kampanii wyborczej byli najprawdopodobniej bardzo zajęci i dlatego nie słyszeli często gęsto powtarzanego przez Kosiniaka-Kamysza i Hołownię zdania: „Albo Trzecia Droga, albo trzecia kadencja PiS”. Wyborcy tej koalicji wiedzieli, że głosują za zmianą polityczną, a nie za gabinetowymi aliansami z władzą Prawa i Sprawiedliwości. Dlatego prawdopodobieństwo, że są obecnie rozczarowani, jest bliskie zeru.
Szymon Hołownia jako marszałek Sejmu stał się natomiast większą gwiazdą popkultury, niż w czasach programu „Mam talent” i można się spodziewać, że konsekwentnie będzie budował wizerunek tyleż kulturalnego i dowcipnego, co stanowczego szefa izby niższej, który bezkompromisowo stoi na straży standardów i obyczajów parlamentarnych. Można też bez pudła obstawić, że będzie rugał nie tylko posłów PiS, ale również koalicyjnych kolegów, bo jego cel jest jasny: jako lubiany przez większość arbiter wejść w kampanię prezydencką 2025 roku.
Przypuszczenie, że w nadchodzących miesiącach zmieni się w marionetkę rządowej większości, nie ma ani logicznych, ani politycznych podstaw.
Wreszcie powrót PSL do władzy po ośmiu latach posuchy z perspektywą bardzo dobrego wyniku w wyborach samorządowych w szeregach działaczy ludowców wzbudzi euforię, a nie bunt. Gdy będą współrządzić w większości sejmików wojewódzkich, spin o Kosiniaku, który mógł być premierem, ale nie chciał, będzie budzić tylko perlisty śmiech.
Podsumowując, po przegranej bitwie z 15 października PiS powtórzył wszystkie błędy z fatalnej kampanii wyborczej: zadufany w sobie chciał zagrać sprytnie i zaszachować rywali, a popełnił wszystkie możliwe błędy, jakie popełnić się dało.
Opozycja
Władza
Andrzej Duda
Jarosław Kaczyński
Mateusz Morawiecki
Kancelaria Prezydenta
Rząd Mateusza Morawieckiego
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze