0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Stanczak / Agencja GazetaTomasz Stanczak / Ag...

OKO.press rozmawia z nauczycielką wiejskiej szkoły podstawowej na Mazowszu. W sobotę 17 października powiat, w którym znajduje się placówka trafi do czerwonej strefy epidemicznej, najbardziej zagrożonej koronawirusem. Mimo to przedszkolaki oraz uczniowie klas I-VIII wciąż mają uczyć się stacjonarnie.

Anton Ambroziak, OKO.press: 19 października zmienią się zasady działania szkół ponadpodstawowych. W strefach żółtych wprowadzone zostanie nauczanie hybrydowe, a w czerwonych - 152 powiaty - tryb zdalny. Szkoły podstawowe mają działać bez zmian, przynajmniej na razie. To dobra decyzja rządu?

Nauczycielka: Nasz powiat od soboty wchodzi do czerwonej strefy. Część uczniów znów będzie więc uczyć się w domach. To na pewno dobra, choć spóźniona, decyzja. Myślę jednak, że powinniśmy zamknąć także szkoły podstawowe, chociaż na chwilę. Ja naprawdę rozumiem względy finansowe. Rozumiem, że część rodziców będzie się buntować. Ale szkoły nie są dziś bezpieczne.

Jak sobie radzicie?

Jesteśmy zespołem szkolno-przedszkolnym. W pierwszych dniach września rodzice przedszkolaków trochę się burzyli na obowiązek noszenia maseczek, ale w końcu udało się ich przekonać, że tak będzie bezpieczniej. Jako szkoła wiejska mamy też dobrą sytuację lokalową. Młodsze klasy uczą się na osobnym piętrze. My, jako nauczyciele, też jesteśmy izolowani. Nie spotykamy się na korytarzach. Jedyny nasz kontakt jest w świetlicy, podczas obiadu. Siedzimy po przekątnej, zachowując odległości. Do zasad bezpieczeństwa podchodzimy bardzo rygorystycznie.

Przeczytaj także:

Do tej pory pracowaliśmy w miarę spokojnie, choć każdy z nas, w kadrze, odczuwa lęk. Nie mówimy o tym głośno, bo nie wypada; bo nie chcemy ulegać nadmiernym emocjom; może nie chcemy zapeszać, ale wiemy, że siedzimy na bombie.

W miarę spokojnie, to znaczy, że nie było przypadków zakażeń w szkole?

Były. W mojej 19-osobowej klasie dwoje dzieci było w kwarantannie, bo rodzice mieli kontakt z zakażonym. Trzecie dziecko jest w izolacji domowej, bo jego rodzeństwo chodzi do szkoły objętej kwarantanną. W filii naszej szkoły, oddalonej trzy kilometry od nas, pracuje koleżanka, która mieszka z córką i zięciem. Oboje w poniedziałek dostali pozytywne wyniki testów na koronawirusa. Koleżanka miała ogromne problemy, by skontaktować się z Sanepidem.

Gdy w końcu udało się dodzwonić, powiedzieli, że nie ma potrzeby, by się izolowała. Sama wymusiła na nich decyzję. Powiedziała, że pracuje z małymi dziećmi, kontaktuje się z rodzicami i innymi nauczycielami i może stanowić zagrożenie. I zadziałało.

Jest jeszcze kolega, który zachorował i czeka na teleporadę. Można więc powiedzieć, że jeszcze dwa tygodnie temu było w miarę spokojnie, a teraz niemal każdego dnia dostajemy informacje o zakażonych lub podejrzeniach zakażenia.

Jak dzieci, szczególnie młodsze, odnajdują się w tej rzeczywistości?

Uczę klasę drugą. Na początku dzieci były bardzo przejęte. Raczej pamiętały o odstępach i noszeniu maseczek. Ale w tej chwili jest to nie do opanowania.

Uczniowie się siłują, nieustannie dotykają, bawią w grupach. To normalne, codzienne zachowania w przypadku maluchów. Co możemy zrobić?

Na pewno wróciły do szkoły chętnie. Wydawało mi się, że nauka zdalna poszła nam całkiem nieźle, ale już widzę, że słabym punktem w klasie stało się pisanie. Trening na odległość był zbyt mało intensywny i teraz mamy więcej pracy.

A jak rodzice? Odetchnęli z ulgą czy są wściekli na niepewną sytuację?

Ja na sobie nie odczuwam ich gniewu. Raczej widzę, że szkoła cieszy się ich zaufaniem. Informują nas o różnych trudnościach. Ale w internecie czytam inne komentarze. Rodzice mówią: »Powinniśmy dostawać pieniądze, bo to my uczymy nasze dzieci«. Facebook jest pełen podobnych wpisów.

Przykład naszej szkoły pokazuje, że rodzice zwyczajnie potrzebują pomocy w opiece nad dziećmi. Świetlica jest czynna od 08:00 do 17:00 i proszę mi uwierzyć, że dzieci, małe dzieci, naprawdę tyle czasu spędzają w szkołach.

A co jeśli znów wrócicie do pracy z domów?

Jak zwykle, staniemy na wysokości zadania. Mamy przygotowaną nową platformę do prowadzenia zajęć. Dzieci dostały hasła i instrukcje, ale nie było czasu, żeby ten system przetestować. Rodzice byli przerażeni, że będą musieli uczyć się obsługiwać nowe narzędzia, ale jak trzeba będzie to sobie poradzimy.

Jestem zresztą przekonana, że edukacja wczesnoszkolna jako ostatnia zostanie zawieszona. Będziemy w szkołach tak długo jak to możliwe. Rząd mówi o tym od początku, bo nie chce wypłacać świadczeń. Kiedyś minister Piontkowski opowiadał też, że gdybyśmy przeszli w tryb pracy zdalnej, nauczyciele będą przyjeżdżać do pustych szkół, by prowadzić zajęcia. Pytanie z jakiego sprzętu mamy tu korzystać? Mój prywatny laptop jest o wiele szybszy niż ten, którym dysponuje szkoła. A więc znów edukacja zdalna będzie naszą i tylko naszą zasługą, bo ministerstwo nie przygotowało nic.

Nie obawiacie się, że znów stracicie kontakt z częścią dzieci?

W młodszych klasach nie ma tego problemu. Część laptopów dała gmina. Wydaliśmy też cały szkolny sprzęt, by nikt nie został odcięty od edukacji. Rodzice się angażowali, więc nikogo nie straciliśmy. Gorzej jest w starszych klasach, bo na część uczniów wpływu nie mają już rodzice. Rozkładali ręce, gdy dzwoniła do nich dyrekcja z pytaniem o dziecko.

A co pani pomyślała, gdy minister Schreiber pytany o śmierć nauczycieli na powikłania związane z COVID 19, powiedział, że pedagodzy giną też w wypadkach samochodowych?

Obrzydliwe słowa, ale po tej władzy nie spodziewam się niczego innego. Ich nie stać na szacunek wobec nauczycieli. Oni oczekują od wszystkich grup zawodowych heroizmu, a od siebie nie dają nic.

Nie macie dość?

Robimy wszystko, żeby dzieci nie czuły napięcia, w którym żyjemy. Wiemy, że rodzice narzekają na tony sprawdzianów i ocen, ale nauczyciele »cisną«, bo nie mają wyjścia. Musimy łapać oceny, bo gdy przejdziemy na nauczanie zdalne, będzie to niemożliwe. A jednak polski system edukacji opiera się wciąż na ocenach. Nie oszukujmy się, to również wina rządu, który nie okroił podstawy programowej. Wiedzieliśmy, że epidemia zostanie z nami co najmniej rok. Należało zmienić wymagania. Współczuję szczególnie tym uczniom, którzy muszą dziś zdawać egzaminy. Te dzieci są w fatalnej sytuacji.

Premier zapowiedział, że w MEN będą toczyły się prace nad stworzeniem "lżejszych" programów nauczania.

Jak zwykle, herbata po obiedzie. Nie wierzę w ich pomysły, bo pomysły rządu to gaszenie pożarów. Ta władza nie potrafi wyciągać wniosków, opracowywać strategii. Ja nie wiem, na co oni liczą? Że jakoś to będzie? Że Bóg nas ochroni?

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze