0:00
0:00

0:00

"Nasza strategia sprawdza się nieźle" - tak sytuację w polskich szkołach ocenił w sobotę, 10 października 2020, premier Mateusz Morawiecki. I tym samym uciął spekulacje dotyczące powrotu do nauki zdalnej (jak wiosną podczas pierwszej fali COVID-19) lub dania dyrektorkom i dyrektorom szkół prawa do samodzielnego podejmowania decyzji dotyczących trybu pracy placówek.

Zakopane to przykład, jak rządowa strategia (nie) działa w praktyce.

Nie było zgody na zdalny początek nauki

Już przed 1 września 2020 Zakopane trafiło do żółtej strefy. Ilość zakażeń rosła, głównie w związku ze wzmożonym ruchem turystycznym. Zaniepokojony samorząd chciał opóźnić start roku szkolnego o miesiąc. Do 28 września zajęcia miały odbywać w trybie zdalnym. Burmistrz był przekonany, że w ten sposób uda się powstrzymać rozwój epidemii. Wskazywał na specyficzny charakter gminy:

"We wrześniu wciąż trwa sezon turystyczny, wiele osób planuje swoje urlopu i wyjazdy" - tłumaczył. Na drodze stanął jednak sanepid, który najpierw zgodził się na rozwiązanie samorządu, a potem zmienił zdanie.

Dziś, urzędnicy nie chcą roztrząsać tamtej decyzji. "Próbowaliśmy zacząć inaczej, nie udało się. Minął ponad miesiąc, sytuacja epidemiczna zmieniła się w całym kraju. Nie ma sensu wracać do tego, co było" - mówi OKO.press Regina Korczak-Watycha z Biura Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta Zakopane.

To był wyraz polityki nakazowej, która nie tolerowała wyjątków. Rozporządzenia MEN przypisywały dyrektorom odpowiedzialność, ale pozbawiały - na rzecz państwowego sanepidu - prawa do kluczowej decyzji o formie nauczania.

Minister Dariusz Piontkowski uznał, że wszyscy mają zacząć 1 września, „bo na takie rozwiązanie zdecydowała się większość krajów UE”. Za punkt honoru ministerstwo edukacji i cały rząd uznało powrót do normalnej edukacji.

Przeczytaj także:

Nie posłuchano specjalistów, którzy zalecali opóźnienie powrotu do szkół o co najmniej dwa tygodnie – bo dzieci mogą wirusa przywieźć z wakacji. Także ZNP i Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty postulowali, by rozłożyć początek roku na 2-3 tygodnie, dyrektor mógłby tu podjąć własną decyzję. Zmniejszyłoby to intensywność kontaktów i pozwoliło wypróbować zasady w mniejszej skali.

Obligatoryjny 1 września mógł w przypadku Zakopanego przyczynić się do rozwoju epidemii. Jak informuje OKO.press naczelnik wydziału zarządzania kryzysowego tatrzańskiego starostwa powiatowego Andrzej Łęcki,

12 października w całym powiecie tatrzańskim (68 tys. mieszkańców ) osób aktualnie zakażonych było 249, z czego 215 przebywa w domach w izolacji, a 34 osoby są hospitalizowane. Zmarło 10 osób, a kwarantanną prewencyjną objętych jest 1 061.

Gdyby taka intensywność epidemii wystąpiła w całej Polsce mielibyśmy 138 tys. osób zakażonych (jest 45 tys.), 18,9 tys. hospitalizowanych (jest 45,5 tys.), 590 tys. na kwarantannie (jest 250 tys.). Ofiar śmiertelnych byłoby 5,5 tys. (jest 3 tys.).

Zakażona szkoła chciałaby uczyć zdalnie. Nie wolno

Łęcki tłumaczy, że w powiecie nie ma na szczęście dużych ognisk zakażeń. "Co nas cieszy, bronią się DPS-y. Tylko w Białce Tatrzańskiej mieliśmy sporo zakażeń, głównie wśród opiekunek i sióstr zakonnych, ale też części pensjonariuszy, ale praktycznie już udało się to opanować".

Pojedyncze przypadki koronawirusa u opiekunów zdarzały się w przedszkolach, ale znacznie więcej zakażeń przynoszą szkoły. "Najgorsza sytuacja jest w Szkole Podstawowej nr 1, gdzie zakażonych jest siedmiu nauczycieli i trzech uczniów".

W tej szkole klasy piąte, szóste, siódme i ósme uczą się zdalnie, ale reszta wciąż stacjonarnie.

Od 1 września do pojedynczych zakażeń doszło w niemal wszystkich placówkach na terenie gminy, najczęściej wśród nauczycieli.

Mimo to nie zdarzyło się, by nawet w przypadku tak dużego ogniska, jak w Szkole Podstawowej nr 1, sanepid wydał zgodę na wyłączenie całej szkoły.

"Niestety, decyzja w tej sprawie należy do sanepidu i na dziś nie dostaliśmy zgody na zawieszenie wszystkich zajęć i przejście w tryb nauki zdalnej"

— mówi OKO.press Korczak-Watycha.

Poza SP nr 1, pojedyncze przypadki zakażeń wśród nauczycieli są też w szkołach numer 2, 3 i 4. W SP nr 3 udało się profilaktycznie wysłać na naukę zdalną uczniów z klas 4-8.

Łęcki dodaje jednak, że najczęściej na kwarantannę kierowane nie są całe oddziały (klasy), które przebywały w jednym pomieszczeniu z zakażonym nauczycielem, ale uczniowie z bezpośredniego kontaktu. Co to oznacza?

"Według sanepidu są to uczniowie z dwóch pierwszych ławek" - tłumaczy Łęcki.

W szkołach ponadpodstawowych prowadzonych przez starostwo - 3 z 9 w gminie Zakopane - na kwarantannie przebywa aktualnie 24 uczniów i siedmiu nauczycieli. Do zakażeń, które Łęcki nazywa "rozproszonymi", we wrześniu dochodziło także poza Zakopanem. W Szkole Podstawowej w Zębie wykryto koronawirusa u dyrekcji, a w Białce Tatrzańskiej był to nauczyciel.

Nauczyciele przenoszą wirusa ze szkoły do szkoły. "Ludzie się boją"

W niedużych gminach, takich jak Zakopane, problemem nie są gigantyczne, przepełnione szkoły. Chodzi raczej o liczbę kontaktów, które mają nauczycielki i nauczyciele.

"Uczą nie tylko w kilku klasach, ale także kilku szkołach. Zdarzają się już przypadki zakażeń u nauczycieli, którzy mają etaty w kilku placówkach. Taki jest teraz system edukacji, z naszego doświadczenia wynika, że jest to największe ryzyko. Chorują bowiem głównie nauczyciele, którzy zarażają kolejne osoby" - mówi Korczak-Watycha.

Co więc robią samorząd i dyrektorzy? Starają się minimalizować ryzyko w warunkach, które są dostępne. "Rygorystycznie podchodzimy do zasad sanitarnych. Dezynfekujemy szkoły, każdy z uczniów ma płyn do dezynfekcji. Tam, gdzie to możliwe ograniczamy kontakt jednego nauczyciela z kilkoma klasami" - tłumaczy Korczak-Watycha.

Mimo to ludzie się boją. "Mamy sygnały szczególnie ze szkół, gdzie dochodzi do zakażeń, że rodzice boją się posyłać swoje dzieci, a nauczyciele boją się iść do pracy. My to rozumiemy, to jest sytuacja trudna dla wszystkich. Dlatego do późnych godziny wieczornych jesteśmy w kontakcie z Sanepidem i próbujemy wymyślić jak najlepsze rozwiązania".

Dlaczego burmistrz miał rację?

Od soboty, 10 października, cały powiat tatrzański jest w czerwonej strefie. To, poza obowiązkiem noszenia maseczek i dystansowania się oznacza m.in. zakaz organizacji wydarzeń.

Ale hotele wciąż są otwarte.

Widać teraz, że wskazując już w sierpniu na szczególną sytuację podhalańskiego regionu, burmistrz miał rację. Napływ turystów z całego kraju jest ogromny. A jak przyznaje Łęcki, wpływ służb na zachowanie podróżujących jest ograniczony.

"Turyści, upominani o zakładanie maseczek, często wyjmują je na chwile, by zaraz zdjąć. Jedynym rozwiązaniem wydaje się być karanie.

Nie chcielibyśmy nikogo straszyć mandatami, bo chodzi przecież o wzajemny szacunek. Ale z tego, co obserwuję, to przyjeżdżający zapominają o nawykach, jakich zapewne przestrzegają u siebie w domu.

Mimo rozwoju epidemii uważają, że akurat na urlopie można być bez maseczek i nie trzeba się dystansować" - tłumaczy naczelnik.

Centralistyczne zakusy rządu szkodzą w walce z epidemią

Przykład Zakopanego pokazuję, że centralistyczna strategia rządu się nie sprawdza. Żeby ograniczyć ryzyko rozwoju epidemii w szkołach, wystarczyłoby zrobić to, o co środowisko oświatowe i samorządy apelują od końca sierpnia. W łańcuchu decyzyjnym dotyczącym przejścia w tryb nauki mieszanej lub zdalnej, trzeba ograniczyć rolę sanepidu.

To dyrektor w konsultacji z organem prowadzącym powinien oceniać, jak reagować na zagrożenie.

Bo to te organy najlepiej znają specyfikę szkoły i gminy, a także możliwości kadrowe placówki. Nie można zapominać, że gdy nauczyciele przebywają na zwolnieniu lub kwarantannie, w szkole nie ma kto uczyć. A więc do epidemii dochodzi plaga zastępstw i w efekcie nie ma mowy o normalnym funkcjonowaniu szkół.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze