0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

W zapowiadanej przez rząd reformie Państwowej Inspekcji Pracy pojawiła się propozycja wyposażenia inspektorów PIP w uprawnienia do wydawania decyzji administracyjnych ze skutkiem natychmiastowej wykonalności.

Do tej pory, jeśli w trakcie kontroli inspektor pracy natknął się na umowę zlecenia, która jego zdaniem powinna być umową o pracę, mógł jedynie wezwać pracodawcę do przekształcenia takiej umowy w stosunek pracy. Pracodawca musiał w ciągu 30 dni odpowiedzieć inspektorowi, ale nie miał obowiązku wykonania jego zaleceń.

Po uchwaleniu zaproponowanych przez rząd przepisów inspektor pracy będzie mógł zmusić pracodawcę do przekształcenia umowy cywilnoprawnej w stosunek pracy przez wydanie decyzji administracyjnej.

Pracodawca będzie mógł się od niej odwołać. Ale jeśli zostanie nadany jej rygor natychmiastowej wykonalności, to pracodawca będzie musiał wskazaną osobę przyjąć na umowę o pracę, zanim sąd rozstrzygnie, czy decyzja inspektora była zasadna.

Przeczytaj także:

Ktoś na tym straci

Pracodawcy na chcą się zgodzić na takie rozwiązanie. Przekonują, że nadanie inspektorom tak szerokich uprawnień będzie precedensem, niespotykanym w innych obszarach prawa.

„W innych przepisach nadanie rygoru natychmiastowej wykonalności przez organ administracji stanowi wyjątek i wymaga uzasadnienia. Tymczasem tutaj staje się zasadą” – powiedział w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” Robert Lisicki, dyrektor departamentu rynku pracy w Konfederacji Lewiatan.

Jak przekonuje, rygor natychmiastowej wykonalności nie powinien być stosowany z automatu, ale wyjątkowych sytuacjach, gdy przemawia za tym ważny interes społeczny.

„Możemy dyskutować, czy wprowadzić klauzulę natychmiastowej wykonalności, czy nie. Ale tu nie ma dobrego rozwiązania. W każdym wariancie ktoś na tym znacznie straci. Pytanie tylko, czy mają to być pracodawcy, czy pracownicy” – mówi OKO.press dr Tomasz Lasocki, ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich.

Dwa lata czekania w sądzie pracy

Zdaniem eksperta, na nadaniu decyzjom inspektorów pracy rygoru natychmiastowej wykonalności, ucierpią pracodawcy.

„Jeśli się okaże, że inspektor się pomylił i sąd uchyli jego decyzję, to pracodawca poniesie koszty tej błędnej decyzji. Bo od momentu jej wydania do czasu uchylenia, będzie musiał zatrudniać na umowie o pracę, płacić wszystkie składki, udzielać płatnego urlopu, wypłacać wynagrodzenie w trakcie niezdolności do pracy i realizować inne zobowiązania kodeksowe. Kto mu zwróci te nienależne nakłady?” – wylicza Lasocki.

„Z drugiej strony, jeśli nie damy decyzjom inspektorów PIP klauzuli natychmiastowej wykonalności, to konsekwencje tego poniesie pracownik. Bo pracodawca taką decyzję zaskarży do sądu. Przepustowość polskich sądów jest taka, że proces będzie ciągnął się długo, a pojawienie się nowych spraw bez odpowiedniego przygotowania organizacyjnego i finansowego sądów tylko ten stan pogorszy. W konsekwencji to zatrudniony nie będzie mógł korzystać przez ten czas z uprawnień pracowniczych” – tłumaczy ekspert.

Najnowsze dane wskazują, że sądy pracy stają się coraz bardziej zakorkowane. Jak przekazało „Dziennikowi Gazecie Prawnej” ministerstwo sprawiedliwości, na prawomocny wyrok w sądzie pracy czeka się obecnie ponad 2 lata (25,3 miesiąca w obu instancjach), czyli o pół roku dłużej niż w innych wydziałach (średni czas dwuinstancyjnego postępowania we wszystkich sądach to 17,5 miesiąca).

Ile śmieciówek zaśmieca system

Jak wynika ze sprawozdania przedstawionemu Sejmowi przez Państwową Inspekcję Pracy, w 2024 roku inspektorzy skontrolowali niemal 50 tys. miejsc pracy, w których łącznie zatrudnionych jest 3,8 mln osób (z 15,2 mln wszystkich pracowników – dane GUS na koniec grudnia 2024).

To oznacza, że PIP skontrolowała w zeszłym roku miejsce pracy co czwartego Polaka.

W trakcie tych kontroli inspektorzy sprawdzili niemal 39 tys. umów cywilnoprawnych. Zdecydowaną większość z nich (96 proc.) stanowiły umowy zlecenia.

Ale jako niewłaściwie zawarte inspektorzy PIP zakwestionowali tylko 1376 z nich (3,6 proc.).

Podobnie było w ubiegłych latach:

  • w 2023 roku na 40 tys. umów zlecenia inspektorzy pracy zakwestionowali 1800 z nich (4,5 proc.);
  • w 2022 roku na 43 tys. umów zlecenia PIP zakwestionowała 2200 z nich (5 proc.);
  • w 2021 roku na 36 tys. umów zlecenia zakwestionowano 2300 z nich (6,3 proc.).

„Inspektor pracy, niczym myśliwy rzuci się na tę zdobycz, którą jest w stanie upolować. Nie zaryzykuje uruchamiania procesu sądowego, jeśli nie ma przekonania, że naruszenie jest na tyle oczywiste, że z dużym prawdopodobieństwem wygra. Sam Prezes PIP zapowiadał, że będą brali się za te najbardziej jaskrawe przykłady naruszeń” – tłumaczy OKO.press dr Tomasz Lasocki.

Inspektor pracy grzecznie prosi

W podsumowaniu opublikowanym na swojej stronie internetowej PIP chwali się jednak, że w 2024 roku jej inspektorzy doprowadzili do zawarcia umowy o pracę z 3200 osobami, które wcześniej wykonywały pracę na podstawie umowy cywilnoprawnej.

Skąd ta różnica w danych?

„Kiedy w czasie kontroli inspektor natrafi na podejrzaną umowę cywilnoprawną, jedyne co może zrobić, to zwrócić na to uwagę pracodawcy w tzw. wystąpieniu pokontrolnym” – tłumaczy OKO.press biuro prasowe Państwowej Inspekcji Pracy.

„Inspektor wskazuje wtedy pracodawcy, że zauważył w firmie wadliwie zawarte umowy cywilnoprawne i wzywa, żeby pracodawca rozwiązał ten problem. Te rekomendacja dotyczy wszystkich pracowników, a nie tylko tej jednej umowy, na którą zwrócił uwagę inspektor.

Stąd różnica – w ubiegłym roku podczas kontroli inspektorzy zakwestionowali ponad 1300 umów zlecenia, ale pracodawcy, wdrażając zalecenia inspektorów, przekształcili umowy cywilnoprawne w umowy o pracę ostatecznie ponad 3200 pracownikom” – tłumaczy PIP.

Obietnica Lewicy zamieniona w kamień

Jak tłumaczy Państwowa Inspekcja Pracy, w kwestii przekształcania umów cywilnoprawnych w umowy o pracę, inspektorzy wciąż muszą liczyć na dobrą wolę pracodawców.

„Wystąpienie pokontrolne, w którym inspektor wskazuje konieczność zmiany wadliwie zawartych umów cywilnoprawnych na umowy o pracę, nie ma charakteru władczego.

Pracodawca ma jedynie obowiązek odpowiedzieć na nie w ciągu 30 dni, ale nie ma obowiązku zastosować się do rekomendacji inspektora w sprawie umów. To jego dobra wola” – tłumaczy nam biuro prasowe PIP.

Dlatego w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zebrał się zespół roboczy, który opracował założenia reformy Państwowej Inspekcji Pracy. Ma dać inspektorom PIP więcej uprawnień, w tym do wydawania decyzji administracyjnych.

Wyposażenie inspektorów w nowe narzędzia walki ze śmieciowym zatrudnieniem były jedną z obietnic przedwyborczych Lewicy. Ale i nowym pomysłem koalicji 15 października na jeden z kamieni milowych Krajowego Planu Odbudowy (KPO).

Reforma PIP i ustawa stażowa na osłodę

Chodzi o punkt dotyczący ograniczenia segmentacji na rynku pracy. Rząd PiS chciał go zrealizować przez objęcie wszystkich umów cywilnoprawnych obowiązkowymi składkami na ubezpieczenia społeczne (z wyjątkiem umów zwartych przez osoby poniżej 26. roku życia, które wciąż uczą się w szkole średniej lub studiują).

Ten pomysł nie podobał się jednak pracodawcom, sprzeciwiała mu się też cześć Koalicji 15 października (ostro krytykowali m.in. politycy Polski 2025 chcący uchodzić za „probiznesowych”). Ostatecznie zaproponowano, żeby zamiast oskładkować śmieciówki, skuteczniej egzekwować ich zmianę w umowy o pracę. Stąd pomysł na reformę PIP i nowe uprawnienia dla inspektorów pracy.

Rząd Donalda Tuska dorzucił do puli także nowelizację Kodeksu Pracy, dzięki której do stażu pracy będzie można wliczyć czas przepracowany na umowie cywilnoprawnej oraz w ramach prowadzenia działalności gospodarczej.

16 października prezydent Karol Nawrocki podpisał ustawę stażową. Nowe przepisy wejdą w życie 1 stycznia 2026 roku.

Także w 2026 roku ma wejść w życie reforma Państwowej Inspekcji Pracy.

Co powiedzieć wnukom

Nowe pomysły rządu na wykorzystanie pieniędzy z KPO nie przekonują jednak ekspertów.

“Kiedy wnuczek mnie kiedyś zapyta, jaką wielką zmianę na rynku pracy zrobiliśmy dzięki tym 250 miliardom, to ja mu powiem, że nie wiem. Bo ja tej wielkiej zmiany nie widzę” – mówi dr Tomasz Lasocki.

I tłumaczy, że problemy polskiego rynku pracy trzeba rozwiązywać u podstaw.

„Te wszystkie wyjątki od umów, od których nie trzeba płacić składek, wymyśliliśmy w latach dziewięćdziesiątych, kiedy jako państwo świeżo po bankructwie musieliśmy stanąć na nogi. Teraz jesteśmy już państwem dojrzalszym, zamożniejszym, a prawo wciąż mamy z poprzedniej epoki. W konsekwencji będziemy mieli całe rzesze biednych emerytów” – tłumaczy ekspert.

Zdaniem Lasockiego jedynym sensownym rozwiązaniem jest cofnięcie się do poprzedniej wersji kamienia milowego, czyli propozycji rządu PiS, aby oskładkować wszystkie umowy cywilnoprawne, a w dalszym kroku unormować oskładkowanie działalności gospodarczej, by ograniczyć lawinowe zastępowanie zatrudnienia umowami B2B.

„Wszyscy, którzy pracując, są narażeni na to, że wskutek choroby czy starości nie będą już w stanie zarobkować, powinni być objęci systemem zabezpieczenia społecznego na podobnych zasadach, bo są objęci tym samym ryzykiem socjalnym. Czy ktoś jest na działalności, czy na zleceniu, czy na umowie o pracę, to przyjdzie moment, w którym się zestarzeje i będzie potrzebował pomocy. I nie jest to mój wymysł, ale konstytucyjne prawo" – dodaje ekspert.

;
Na zdjęciu Leonard Osiadło
Leonard Osiadło

W OKO.press od 2022 roku. Pisze o prawach człowieka, przekłada zawiłości prawne na ludzki język, tropi przypadki dyskryminacji i niesprawiedliwości społecznej. Wcześniej pracował w Gazecie Wyborczej, a także w organizacjach pozarządowych (Polska Akcja Humanitarna, Krytyka Polityczna), gdzie zajmował się fundraisingiem i komunikacją. Z wykształcenia politolog po UAM, prawnik i dziennikarz (oba Uniwersytet Warszawski). W ramach stypendium studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Aktualnie uczeń Autorskiej Szkoły Muzyki Rozrywkowej i Jazzu im. Krzysztofa Komedy w klasie perkusji.

Komentarze