Umowny „poseł Suski” podczas obrad komisji w majestacie prawa i autorytetu państwa będzie mógł do woli rzucać oskarżenia i insynuacje wobec wezwanych polityków. A media powtórzą wszystkie jego słowa – mówi OKO.press Róża Rzeplińska z Mam Prawo Wiedzieć
Na skutek chaosu w obozie władzy nie mamy już stuprocentowej pewności, czy przeforsowana przez PiS komisja rosyjska w ogóle powstanie. Tym bardziej nie mamy pewności, w jakie będzie (lub nie będzie) wyposażona uprawnienia. Zarazem mamy stuprocentową pewność, że komisja rosyjska PiS będzie pozaprawnym narzędziem do uderzenia w opozycję w trakcie kampanii wyborczej. Jej powołanie zachwieje równością wyborów – mówi w rozmowie z OKO.press Róża Rzeplińska z Mam Prawo Wiedzieć.
WITOLD GŁOWACKI, OKO.press: Pod wpływem głosów oburzenia w Polsce i za granicą, prezydent Andrzej Duda wykonał w piątek 2 czerwca 2023 woltę. Przedstawił projekt nowelizacji PiS-owskiej ustawy o komisji weryfikacyjnej do spraw wpływów rosyjskich. Tej samej, którą chwilę wcześniej z dumą podpisał.
Nowelizacja wyrwałaby komisji części „zębów”. Nie mamy jednak pojęcia, czy i w jakiej wersji zostanie przyjęta. A ustawa już obowiązuje – na najbliższym posiedzeniu Sejm powinien już wybrać członków komisji.
Jak działanie komisji weryfikacyjnej może wpływać na proces wyborczy w Polsce?
RÓŻA RZEPLIŃSKA: Ustawa w obowiązującej wersji pozwala komisji na odebranie politykowi prawa do pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi. Może w ten sposób spowodować poważny kryzys polityczny już po wyborach.
Komisja nie może odebrać biernego prawa wyborczego, ogranicza jednak swobodę w planowaniu, kto i w jakim zakresie będzie członkiem rządu czy innych instytucji, jeśli jego funkcja będzie wymagała dysponowania budżetem. Jeśli więc chodzi o same wybory, istotą problemu jest to, w jaki sposób komisja będzie pracować w trakcie kampanii. I to niezależnie od tego, czy komisja powstanie na mocy ustawy w jej obecnym kształcie, czy po zaproponowanej przez Andrzeja Dudę zmianie.
Będziemy więc mieć obrazki z Sejmu, zapewne z Sali Kolumnowej, z długim stołem, za którym zasiądzie komisja, a z boku lub naprzeciw, przed członkami komisji będą stawać wezwani.
I będziemy mieć mechanizm publicznego ogłaszania infamii. Nie potrzeba do tego żadnego „orzekania”. Ten „umowny poseł Suski” (on akurat pojawia się na giełdzie nazwisk w roli kandydata na członka komisji) podczas obrad komisji, w majestacie prawa i autorytetu państwa będzie mógł do woli rzucać oskarżenia wobec wezwanych polityków. Będzie mógł zadawać odpowiednio sformułowane pytania albo posługiwać się insynuacjami. A wszystko, co powie, pokażą i powtórzą media – zarówno te podporządkowane władzy, jak i te komercyjne.
Chociaż wszystko będzie odbywać się w trakcie kampanii wyborczej i w bezpośrednim z nią związku, słowa „umownego posła Suskiego” nie zostaną potraktowane jako element agitacji wyborczej. Nie, one będą „informacją z wydarzenia” i jako takie zostaną przedstawione przez media. I takich materiałów będzie wiele.
Wyborca, który będzie tym regularnie bombardowany, w którymś momencie ma prawo zacząć myśleć, że z tym oskarżanym politykiem „coś naprawdę musi być nie tak”.
A ten polityk będzie oczywiście politycznym przeciwnikiem PiS
Nie lubię używać wielkich słów. Ale uważam, że to jest opcja atomowa. I że ta komisja uczyni nadchodzące wybory jeszcze bardziej nierównymi. Tu już nie chodzi o to, że partia rządząca mająca dostęp do różnego rodzaju zasobów finansowych, rzuca je na rynek. I stać ją na to, żeby codziennie dwustu posłów miało dwieście spotkań w terenie. Nie chodzi już też o to, że partia przygotowuje materiały wyborcze, które publikuje za pomocą mediów społecznościowych jako „informacje Kancelarii Premiera”, choć de facto są to materiały wyborcze. Komisja weryfikacyjna przenosi to o poziom wyżej.
Na poziom, na którym nabieramy się na to, że coś jest informacją. Podajemy coś, co ma znamiona informacji, choć w rzeczywistości jest insynuacją.
I każdy z nas się na to złapie. Wy, dziennikarze, też się na to złapiecie.
Część z nas spróbuje się nie złapać. Albo przynajmniej nie do końca złapać.
Ale i tak opublikujecie ten obrazek. Pokażecie polityka, który będzie zeznawać przed komisją. I członka komisji, który będzie go przepytywać. Poinformujecie, że padły takie i takie zarzuty. I tak dalej. A obywatelom to zacznie się układać. Mówię to wszystko w czasie przyszłym. Choć może lepiej mówić w trybie przypuszczającym.
Energia, która się wyzwoliła w tej sprawie, świadomość obywateli i opinii międzynarodowej co do tego, co się w tej chwili w Polsce dzieje i czemu ta regulacja służy – to może sprawić, że być może wyborcy nie złapią się na spektakl w komisji.
Albo nie zdążą się na to złapać, dlatego, że rządzący się jednak zatrzymają, czego symptomem może być prezydencka propozycja znowelizowania ustawy zaraz po jej wejściu w życiu. Jednak dzisiaj ta komisja ma służyć dokładnie temu, żeby obywatele przeglądając newsy, mieli poczucie, że mają do czynienia nie z insynuacjami, ale całkowicie wiarygodnymi informacjami.
Z czysto politycznych powodów jest całkiem możliwe, że PiS się chyłkiem z tego pomysłu wycofa. Stan faktyczny jest jednak taki, że ustawa obowiązuje, została opublikowana i weszła w życie. A teraz biegnie 14-dniowy termin zgłaszania kandydatów do komisji. Na następnym posiedzeniu Sejmu, które jest zaplanowane zapewne nie przypadkiem jako aż czterodniowe, mają oni już być wybierani. Teoretycznie komisja powinna ruszyć chwilę później. Czemu miał służyć taki kalendarz jej prac?
To jest jasne, że komisja ma – albo miała – ruszyć w tym momencie, w którym układane są listy wyborcze i pracować pełną parą w okresie, w którym prezydent ogłosi termin wyborów – czyli w sierpniu. Ma – albo miała – zakończyć pracę do 17 września.
Czyli na miesiąc przed najbardziej prawdopodobną datą wyborów – przypadającą 15 października. PiS ma optować za wyznaczeniem tego terminu, by skrócić kampanię i tym samym krócej tracić w sondażach – przede wszystkim za sprawą skutków inflacji.
I to może nam sugerować drogę ewentualnego wycofania się partii rządzącej z pomysłu komisji weryfikacyjnej.
Który to pomysł też – jak się okazuje – politycznie wydaje się raczej bardziej szkodzić PiS, niż pomagać.
PiS może teraz ogłosić, że komisja nie może powstać – a to na skutek opozycyjnej obstrukcji uniemożliwiającej stwierdzenie, kto jest tak naprawdę winien wysokim cenom energii. Prezydent Duda już to zresztą jakby zapowiedział.
Po podpisaniu ustawy pojechał w teren i publicznie sugerował, kto ma być winien wysokim cenom gazu i że komisja może to wyjaśnić. To już był nowy rodzaj narracji na temat komisji i tego, nad czym ona ma pracować. Trochę tak, jakby politycy PiS przejrzeli sondaże i próbowali powiedzieć teraz wyborcom: „Wiemy, że drożyzna was wkurza, wychodzi nam to w badaniach, ta komisja miała być po to, by ustalić, kto za to odpowiada. Ale to niemożliwe, opozycja to zablokowała”. I to może być też wstęp do przyspieszenia wyborów – czyli do skrócenia kadencji Sejmu. Decydując się na taki krok, PiS mógłby zwiększyć swe szanse na zwycięstwo – bo przecież im dłużej będzie trwała kampania, tym bardziej rośnie prawdopodobieństwo, że opozycja przechyli szalę na swoją korzyść.
Jak mógłby wyglądać taki scenariusz?
Na przykład tak, że w połowie czerwca odbędzie się posiedzenie Sejmu – na którym PiS będzie zapewne usiłował znowelizować ustawę lub wybrać członków komisji. Jest jasne, że opozycja nie będzie chciała w tym uczestniczyć. PiS powie na to: „nie pozwalają nam rządzić, ustalić, jak jest naprawdę, bo są sterowani, w związku z tym nie pozwólmy na to, żeby sterowali wyborami, bo to jest tak naprawdę rosyjska prowokacja, obstrukcja wobec tego procesu, który ma naprawić Polskę".
W związku z tym robimy wybory, ale one wobec tego zostaną przeprowadzone wcześniej. Na przykład we wrześniu.
Z całą pewnością nie taki był ten pierwotny zamysł.
Ale przecież i tak nie mamy pojęcia, co działo się w głowie Jarosława Kaczyńskiego, ani w głowach strategów Prawa i Sprawiedliwości, kiedy wymyślano tę komisję do spraw wpływów rosyjskich.
Właściwie nie mamy nawet pojęcia, kto ją tak naprawdę wymyślił. W każdym razie wymyślono, że powstanie ta komisja i że zaprosi się na nią kilka, pewnie nie więcej niż sześć osób, które według odpowiedniego klucza, co wynika zapewne z przeprowadzonych wcześniej badań, zorganizują uwagę obywateli.
Przede wszystkim wyborców niezdecydowanych, czyli tych, o których idzie gra.
Albo też tych, którzy ewentualnie mogliby zrezygnować z głosowania na PiS, jeżeli nie zostaną odpowiednio zmobilizowani. Mogło więc chodzić o to, by wezwać tych kilka osób i zrobić z ich przesłuchiwania spektakl. A przy tym uzyskać też efekt pewnego zamieszania w obozie opozycji. Zmusić ją do przeprowadzenia roszad na listach wyborczych, do odsunięcia niektórych polityków od prac w sztabach wyborczych, być może też skłócić partie opozycyjne przez rzucenie na nie oskarżeń skłaniających do wzajemnych rozliczeń. Tu przypominam o nazwiskach Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka, które pojawiły się już w uzasadnieniu ustawy. Mogło więc chodzić także o organizację uwagi opozycji, która być może w zamyśle PiS za sprawą działań komisji miała zostać zmuszona do rozegrania serii wewnętrznych wojen. Ale liczyłby się też sam fakt, że uwaga opinii publicznej przez kilka tygodni skupiona byłaby głównie na tym spektaklu w komisji, a nie na programach wyborczych czy pomysłach na przyszłość naszego kraju.
A zatem sądzi pani, że PiS dobrze sobie przemyślał plany związane z komisją?
Ustawa o komisji to nie była żadna gorączkowa robota. Przypomnę, że projekt ustawy wpłynął do Sejmu na początku grudnia 2022 roku. To nie była ustawa, którą procedowano by – co dość typowe dla PiS – w trzy dni. Ona się trochę przeleżała. Oznacza to, że czekano na właściwy moment. Ale też być może przygotowywano w tym czasie różne drogi narracyjne, które miały poprowadzić uwagę opinii publicznej, mediów, dziennikarzy, ale również polityków – po to, by wszyscy szli w określonym kierunku, gonili tego króliczka.
Nieważne, czy ma to jakiekolwiek znaczenie, istotne jest to, czy ogniskuje naszą uwagę? A może komisja powstała po to… żeby ostatecznie nie powstać? To pani sugeruje?
Nie. Myślę, że komisja powstała jednak po to, żeby powstać. Ale wydaje się ona po prostu szalonym pomysłem, takim naprawdę szalonym – ustawa łamie przecież zasady prawa.
Łamie sześć fundamentalnych artykułów Konstytucji – od tego o demokratycznym państwie prawnym, przez te o trójpodziale władzy, o prawie do sądu, o prawie do obrony przed sądem i do odwołania od wyroku sądowego do kolejnej instancji.
Do tego w ustawie przewidziano zupełnie niemożliwy czas na zakończenie prac komisji – która miałaby się uporać z tak trudną tematyką do 17 września, czyli przez mniej niż 3 miesiące. Do tego dodajmy sposób, w jaki wyłaniani mają być jej członkowie – przecież oni nie muszą mieć nawet wyższego wykształcenia. Ta ustawa uderza w same podstawy wolności. I uderza także w wolne wybory – bo ich wynik może zależeć od tego, jakie oskarżenia rzuci w przestrzeń publiczną w ramach tego sądu nad czarownicami tych kilka osób wybranych do komisji według urągającej standardom praworządności i demokracji procedury. Takiej kampanii wyborczej jeszcze nie mieliśmy.
To naprawdę co innego, kiedy któryś z polityków wyjdzie i w sporcie wyborczym powie, że inny polityk to oszust, albo nie liczy się z Polakami, albo, nie wiem, gardzi, kobietami. Za takie oskarżenia można go pozwać w trybie wyborczym, można też liczyć na to, że wyborcy odróżniają agitację od informacji. Działania komisji będą natomiast podparte całym autorytetem państwa. Komisja w całym swym instytucjonalnym majestacie ma orzekać, kto się poddał, a kto nie poddał rosyjskim wpływom. To może być naprawdę przekonujące dla wyborców.
Obóz władzy usiłuje się teraz wycofać z części swych najdalej idących pomysłów.
Ale dosłownie chwilę wcześniej mimo sprzeciwów opozycji i środowisk prawniczych PiS przegłosował ustawę w jej obowiązującej postaci. A prezydent ją podpisał – mówiąc zresztą bardzo wyraźnie, że wie, co właśnie robi. Wcześniej minister Andrzej Dera i rzecznik pałacu prezydenckiego Błażej Spychalski powtarzali, że ustawa odkąd tylko wpłynęła do Sejmu, jest stałym przedmiotem namysłu i prezydenta, i kancelarii. Wydaje mi się więc, że prezydent miał aż nadto czasu, by jako prawnik zastanowić się nad tym, co będzie podpisywał.
Gdyby ta komisja powstała i działała według obowiązującej wersji ustawy, to kumulacji jej działań można by się spodziewać dokładnie w okresie między dniem, w którym prezydent ogłosi wybory, a 17 września.
To mniej więcej miesiąc. I to by rzeczywiście był ten najostrzejszy czas w pracach komisji – okres, w którym toczy się już formalna część kampanii wyborczej. To także wydaje mi się świadczyć o tym, że tę ustawę wymyślił ktoś naprawdę zdeterminowany do tego, żeby raz na zawsze przeorać obowiązujący dotąd w Polsce system funkcjonowania tego państwa. I utrzymać władzę.
Czy sądzi pani, że ta komisja mogłaby zmusić któregoś z polityków opozycji, by na przykład wycofał się z udziału w wyborach? Albo z prac w sztabie wyborczym?
Pytanie, jakimi dokumentami spreparowanymi, bądź takimi, które są w wyłącznej dyspozycji służb specjalnych, będzie ta komisja operowała.
Bo przypomnę, że istnieje już system, w ramach którego służby specjalne, prokuratura i rząd są bardzo mocno ze sobą powiązane i podporządkowane interesom partii rządzącej.
I nawet jeżeli zdajemy sobie sprawę z konfliktów na szczytach władzy – czyli pomiędzy premierem Mateuszem Morawieckim, prokuratorem generalnym i ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą oraz ministrem spraw wewnętrznych Mariuszem Kamińskim, to i tak widzimy monolit. Nawet jeśli między ministrami nie ma chemii, to na styku rządu, służb i wymiaru sprawiedliwości funkcjonuje już trwały układ formowany przez prawie 8 lat. Jest więc całkiem prawdopodobne, że ten układ zapewni członkom komisji dokumenty i „dokumenty”, które będą miały zdyskredytować wezwanych przed nią polityków. Tu trzeba przypomnieć doświadczenia senatora Krzysztofa Brejzy i manipulację jego telefonem – także poprzez umieszczanie na nim spreparowanych treści. Ten model został już przećwiczony. I może zostać wykorzystany ponownie – teraz gdy stawką z punktu widzenia całego układu w partii rządzącej jest utrzymanie władzy.
Jak by to mogło wyglądać?
Jestem w stanie sobie wyobrazić, że komisja upatruje sobie na przykład sześciu konkretnych posłów czy polityków, będących ważnymi osobami w sztabach Platformy, PSL, Lewicy, Polski 2050, ale również Konfederacji.
I że wokół tych osób zostanie stworzona odpowiednia narracja, historia potencjalnie możliwa i przekonująca, ale zmontowana z pomocą narzędzi, którymi przynajmniej od czasów Pegasusa dysponują polskie służby.
I że celem tej narracji będzie dyskredytacja tych osób, przedstawienie ich w bardzo wątpliwym świetle. Nie chodzi nawet o to, żeby mieć cokolwiek udowodnione, tylko o to, żeby zasiać wokół tych osób bardzo poważne wątpliwości.
To może prowadzić do załamania. Wszystkie osoby, które były poddawane zainteresowaniu komunikacyjnemu Prawa i Sprawiedliwości, przeszły bardzo trudny, traumatyczny okres w swoim życiu.
W takiej sytuacji niezależnie od tego, ilu wokół siebie mamy bliskich ludzi i tak jest bardzo, bardzo trudno. Twoje nazwisko jest na świeczniku, twoja wiarygodność poddawana jest pod publiczną dyskusję, media społecznościowe zapełniają się insynuacjami i hejtem. Trochę się w takich warunkach zatraca tożsamość, łatwo też o załamanie. Celem komisji może być więc obniżenie mocy sprawczej opozycji poprzez wybranie kilku kluczowych osób i wydanie ich na żer komisji i rządowym mediom przy wykorzystaniu narzędzi, którymi dysponują służby. Przy czym dodam, że ze strony polityków obozu rządzącego usłyszeli też w związku z komisją szczególne groźby dziennikarze – jak to ujął wiceminister obrony narodowej – ci, którzy „współpracowali z serwisem Telegraf”. Oczywiście chodzi o Telegram i maile ze skrzynki Dworczyka i o pierwszych dziennikarzy, którzy zaczęli pisać o tych kompromitujących dla obozu władzy przeciekach.
Na zdjęciu u góry: sejmowa komisja specjalna ds. VAT (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl). Rosyjska komisja PiS wykorzysta podobne mechanizmy medialne, a będzie całkowicie bezkarna
Opozycja
Władza
Jarosław Kaczyński
Donald Tusk
Platforma Obywatelska
Prawo i Sprawiedliwość
Trybunał Konstytucyjny
komisja ds wpływów rosyjskich
komisja rosyjska
lex Tusk
Róża Rzeplińska
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze